Sześć duchów - prolog + pierwszy duch - nowe życie

Mar 11, 2013 22:13

Bardzo dawno nie pisałam fanficków, aż boję się, że wyszłam z wprawy. Mam jednak nadzieję, że tak nie jest. To moje pierwsze dłuższe opowiadanie do fandomu HP, które publikuję.
Za zbetowanie bardzo dziękuję Alexann.


Sześć duchów

Prolog

Zatoczył się na ulicę z trzaskiem, zamykając za sobą drzwi starego, owianego złą sławą pubu. Puste butelki po Ognistej Whisky dźwięczały w głębokiej kieszeni czarnego płaszcza. Mężczyzna czknął, po czym się zaśmiał. Po chwili wędrówki, zmęczony oparł się o ścianę i zsunął, siadając na zimnych kostkach brukowych. Z tylnej kieszeni spodni wyjął różdżkę i z trudem skupiając wzrok, kciukiem przesunął po niej palcem, rozpoznając znajome nierówności. Była bardzo giętka, osiem i pół cala, zrobiona przez Olivandera, dokładnie wyważona.
- Hooookus pokus - szepnął i machnął w powietrzu magicznym przyrządem. Zamknął oczy, odchylił głowę i w dwie ręce złapał różdżkę. Trzymając ją po obu końcach, jednym szybkim ruchem złamał ją na pół. Przez chwilę obracał w szczupłych palcach drewniane połówki, jakby zastanawiając się co dalej. Nienawidził swojego życia, wszystko było nie tak, jak zaplanował. Nic nie miało sensu. Wstał i ze wściekłością wypisaną na pijanej twarzy, rzucił pozostałości swojej różdżki w ciemną uliczkę. Nie chciał takiego życia, do jasnej cholery!
- Witaj nowy, mugolski świecie! - wrzasnął.

Pierwszy duch - nowe życie

Teodor zdecydowanie nie miał humoru. Po pijańskiej nocy nastał ten straszny ranek, który oznaczał nowe życie. Przez chwilę siedział na zdezelowanym, poprutym materacu, bezmyślnie patrząc na odrapaną tapetę w tym obskurnym pokoju. Głowa mu pękała, ale nie miał siły sięgnąć do swojego bagażu, by wyjąć ostatnią buteleczkę eliksiru na kaca. Przymknął powieki i rozmasował zbolały kark. To zdecydowanie nie był jego dzień. Mętnym wzrokiem spojrzał na swój złoty zegarek i jęknął, widząc godzinę dziewiątą. Za dwie godziny już go nie będzie w tym przeklętym kraju.

Niebo było usłane burzowymi chmurami. Wiał zimny wietrzyk, lekko mierzwiąc czarną czuprynę Teodora. Już z oddali widział tą wielką konstrukcję. Przystanął, by móc podziwiać metalowego giganta, który przeprowadzi go przez morskie fale do Nowego Świata. W głowie miał całkowity mętlik, zwłaszcza przypomniawszy sobie, co zrobił z różdżką. Nadal nie mógł uwierzyć, że ot tak, po pijaku, złamał ją i wyrzucił. Głupek, głupek, głupek.

Southampton był zimnym, bezbarwnym miastem - tak przynajmniej uważał Teodor wchodząc na pokład Bretannica. Nie czuł smutku czy żalu opuszczając, być może na zawsze, Wielką Brytanię. Było coś w tym takiego... egzotycznego. Niemal uśmiechnął się pod nosem, wyobrażając sobie minę ojca, gdyby go teraz zobaczył. Pewnie by go zrugał, rzucił klątwę i Merlin wie, co jeszcze. Teodor nie chciał się przyznać przed samym sobą, ale jednym z powodów opuszczenia wyspy był Nott senior i ten jego doprowadzający do szaleństwa fanatyzm.

Po wojnie czarodziejska Anglia zupełnie się zmieniła. Nastąpiła nowa polityka, trwa odbudowa Hogwartu, wszyscy stali się równi, a czarodzieje pracują nad współpracą z mugolskim rządem. Wszystko powstaje na nowo, ale Teodor uważa, że nie ma tu dla niego miejsca. Nic go tu nie trzyma, rodzinny majątek przepadł, ojciec siedzi w Azkabanie i czeka na egzekucję, a on sam nie może znieść spojrzeń mijanych ludzi. Ten przeszywający wzrok ziejący nienawiścią. Ma tego dość, zwłaszcza, że nie ma sobie nic do zarzucenia.

Wchodząc na statek po drewnianej kładce, czuł jedynie pustkę, nie miał nawet ochoty się rozglądać. Patrzył przed siebie i o niczym nie myślał. Nie miał żadnej wizji tego, jak teraz będzie wyglądać jego życie. Wszystko się zmieni. Stany Zjednoczone zamknęły swoje granice dla czarodziejskich imigrantów z Anglii, bo w czasie wojny większość przeniosła się właśnie tam. Jedyną drogą, by dostać się do USA były mugolskie środki transportu bądź miotła. Teodor zdecydował się na statek, ponieważ lęk wysokości przeważył nad miotłą, czy samolotem, a podróżowanie wśród mugoli nie wydawało się czymś niewykonalnym.

*

Rozejrzał się po kabinie drugiej klasy. Nie jest źle, pomyślał, przyglądając się ułożonej na łóżku świeżej pościeli złożonej w schludną kostkę. Położył swoją walizkę na drewnianym krześle, a sam położył się na miękkim materacu. Zamknął oczy i westchnął. Niech to wszystko się skończy. Niech już będzie po wszystkim. Nie wiedząc kiedy, zasnął.

Kolejny raz ją zobaczył. Była tam i promiennie się do niego uśmiechała. Gestem dłoni poprosiła, by do niej podszedł. Niechętnie przysiadł obok, co chwila zerkając na jej roześmianą twarz.
- Znowu ich widziałam - szepnęła, patrząc w dal nieobecnym wzrokiem. Na jej policzki wtargnęły dwie rumiane kule, wywołane zimnym wiatrem. Włosy związane miała w wysoką kitkę, która kołysała się to w lewo to w prawo.
- Daj spokój. Pewnie coś ci się przyśniło - odpowiedział zaciskając pięść. Niespodziewanie szturchnęła go w ramię.
- To nie był sen, to naprawdę oni. I nie patrz tak na mnie, ja nie zwariowałam - powiedziała butnie, po czym leciutko się uśmiechnęła i Teodor już wtedy wiedział, że potrzebuje właśnie takiej pełnej optymizmu osoby.

Wybudził go głos kapitana, który akurat mówił coś przez megafon.

Przez chwilę leżał jeszcze w łóżku, po czym postanowił przejść się po pokładzie. Może zobaczy coś interesującego i odgoni od siebie te przeklęte wspomnienia, które nie mają racji bytu. Nie chce o niej myśleć, zwłaszcza teraz. Wstał i wyszedł ze swojej kajuty.

Mijał nieznane twarze obcych ludzi. Niektórzy wydawali się szczęśliwi, inni zmartwieni, a jeszcze inni poirytowani czy źli. Każdy miał swoją historię, każdy znalazł się na Bretannicu z innego powodu. Teodor stanął przy metalowej barierce oddzielającej spokojne morze od statku pełnego hałasu. Patrzenie na fale trochę go uspokajało, złe myśli zniknęły. Spokój. Wiatr świstał mu w uszach i targał kołnierz, który drapał go w szyję, choć mu to nie przeszkadzało. Lubił takie nostalgie. Niespodziewanie poczuł dziwne mrowienie na szyi, jakby ktoś chciał wypalić jego skórę. Odwrócił się, ale nikogo nie zobaczył. Dziwne odczucie trochę go zaniepokoiło. Znów się odwrócił, by upewnić się, że rzeczywiście nikt za nim nie stoi. I wtedy to zauważył. Zmarszczył brwi, musiało mu się coś przewidzieć. Odepchnął się od barierki i podszedł do miejsca, gdzie przed chwilą stała zjawa.
- Dziwne - mruknął pod nosem, poprawiając mankiety. Głupie omamy.

*

Całe to dziwne zdarzenie poszło w niepamięć, kiedy przypadkiem natrafił wzrokiem na pewną znajomą dziewczynę. Znajdował się w restauracji i cierpliwie czekał na swoje zamówienie. Ze znużeniem, popijając jednocześnie czerwone wino, patrzył na otaczających go ludzi - nic nie rozumiejących mugoli, którzy śmiali się paląc cygara i wtedy, w samym rogu sali ją zauważył. W pierwszym odruchu chciał wstać, podejść do niej i zapytać co tu robi, ale powstrzymał się. Siedziała sama i kroiła kurczaka. Cała jej uwaga była skupiona na daniu, więc Teodor był pewny, że go nie zauważyła.

Ignorując kiszki grające marsza, wstał i wyszedł z pomieszczenia. Nie był gotowy, by stawić jej czoła.

Resztę dnia spędził w swojej kajucie, próbując pozbierać się na nowo. Nie po to uciekał z Anglii przed swoją przeszłością, by teraz ta z uporem maniaka go doganiała. Najpierw zjawa, a teraz... Nie! Dość! Nie będzie już o tym myślał, koniec kropka. Finito. To będzie długa podróż.

Leżąc w łóżku, przykryty ciepłą, puchatą kołdrą, starał się oprzeć pokusie sięgnięcia po alkohol, który stał w zamkniętym barku naprzeciwko. Co chwilę kierował w tamtą stronę tęskny wzrok i mocno zagryzał usta. Ochota była duża, bardzo duża, a pragnienie nie dawało mu spokoju. To było takie proste, sięgnąć po szklaneczkę whisky i zapomnieć o wszystkim. Ukoić wszystkie zmysły, cieszyć się choć odrobiną spokoju. Niech diabli to wezmą! Potrzebował tego, zwłaszcza po dzisiejszym dniu. Momentalnie się podniósł, zrzucając kołdrę na wykładzinę i stając przy dębowym barku ze szklaneczką złotego płynu. Wziął głęboki łyk i poczuł rozluźnienie, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, a całe napięcie nagromadzone w ciągu tego przeklętego dnia znika. Usiadł w głęboki fotelu, założył nogę na nogę i delektował się.

Po niespełna godzinie, druga butelka była już otwarta. Ręka Teodora lekko się trzęsła, przez co trochę alkoholu wylał na swoje spodnie. Nie przeszkadzało mu to w dalszym piciu, ale pewne zdarzenie zmusiło go do odłożenia szklanki na pobliski okrągły stoliczek.

Nagle zgasło światło w jego kajucie, powodując całkowity mrok w pomieszczeniu. Teodor przez chwilę nie wiedział, co się dzieje. Zamrugał oczami, by upewnić się, że to nie jego wzrok płata figle i po chwili znowu to zobaczył. Tą samą zjawę, którą widział na pokładzie.
- To tylko omamy. Omamy, omamy - powtarzał cicho, niczym mantrę. Mara wyglądała, jakby w jej wnętrzu znajdowały się kłęby papierosowego dymu, jedynie krew, która ściekała z rany na brzuchu miała bordowy kolor. Duch tkwił w tym samym miejscu przez chwilę, nie wiedząc co z sobą poczynić. Leniwie spojrzał na siedzącego w fotelu mężczyznę i lodowato wyszeptał:
- Pomóż mi.

sześć duchów, fandom: harry potter

Previous post Next post
Up