Dec 05, 2012 22:19
Boleśnie, krok po kroku, przekonuję się na własnej skórze, że prawdziwych przyjaciół faktycznie poznaje się w biedzie, a wyznacznikiem tych przyjaźni wcale nie jest to, co mogłoby mi się wcześniej wydawać. Reality check. Jak od kogoś, z kim nie miało się normalnego kontaktu od przeszło dwóch lat, dostajesz milsze życzenia niż od ludzi, którzy cały czasy kręcą się wokół ciebie... No właśnie. Smutne to, w sumie też przykre, ale i pokrzepiające, bo swoją lekcję na przyszłość mam.
Studia jakoś idą, Londyn i Bangi (i Iina! ♥) już za 8 dni, święta zbliżają się wielkimi krokami, a śnieg coraz częściej sobie pada. Faktem jest, że spada i topnieje, ale wierzę, że to kwestia czasu i niedługo przyjdzie mi wędrować na zajęcia między zaspami. Wszyscy na około narzekają na zimno, mokro, grube ubrania i wszystko co tylko się da, ale ja tam jestem dzieckiem zimy. Uwielbiam śnieg, mróz szczypiący w nos, szalik otulający tak, że ledwo co widzę, wieczorną gorącą czekoladę i jakąś winter/christmas-themed nutę, aż w końcu również kupowanie prezentów, świąteczną atmosferę i tą całą gorączkę, nawet jeśli oklepaną i na ten moment już patetyczną. A weźcie spadajcie, marudy, i dajcie mi się tym cieszyć.
W piątek znowu przymusowo Łódź, kolejny poniedziałkowy maraton po lekarzach. Ale może tam będzie więcej śniegu niż tutaj w Poznaniu...
personal rant