Miałam nadzieję, że przyjemność przechodzenia przez kryzys stojący pod znakiem złych decyzji jeśli chodzi o studia mnie ominie - a jednak. Gdzieś podświadomie wiedziałam, że może się tak zdarzyć - wybierając specjalizację taką a nie inną, z którą w dodatku nigdy nie miałam nic wspólnego, głupio byłoby łudzić się, że może być tylko dobrze. Niestety, taka teoretyczna mądrość niewiele daje, kiedy stanie się już przed tym faktem dokonanym i nadchodzi pytanie - co teraz.
Z jednej strony nie chcę przerywać studiów. Chciałabym zostać na uczelni dla samego studiowania, dla nie wybijania się z rytmu i dla - nie oszukujmy się - zniżek studenckich, które bardzo życie ułatwiają. Z drugiej jednak strony, studiowanie kiedy nie ma się żadnego pociągu w kierunku chodzenia na uczelnię, gdzie spędza się dosłownie cały dzień, pięć razy w tygodniu, może być trochę trudne. Poza tym, pojawia się problem marnowania czasu - a mogłabym przecież iść do pracy, zarobić trochę, odłożyć coś na konto oszczędnościowe, a przy okazji odciążyć rodziców... Swoją drogą, rodzice. Rozmowa z nimi o tym była straszna. Chociaż twierdzą, że to moja decyzja, że dobrze, że przekonałam się o tej złej decyzji teraz, a nie za rok - to ja i tak mam wrażenie, że ich zawiodłam. Jakoś tak... widzę to po nich. A może tylko mi się wydaje? Nie wiem.
W każdym bądź razie, nie postanowiłam jeszcze co teraz. Spędza mi to sen z powiek, odbiera apetyt, i inne te sztampowe rzeczy; nie mam pojęcia co ze sobą zrobić i nie daje mi to spokoju. A decyzję trzeba podjąć, bo to nie jest coś oddalonego w czasie, to jest tu i teraz.
Z kolei jeśli chodzi o decyzje właśnie oddalone w czasie... W środę składam papiery do liceum o dopuszczenie do egzaminu maturalnego, a do Poznania wracam z zapasem książek mających pomóc mi w przygotowaniu się do geografii rozszerzonej. 17 Maja 2012 mam zamiar rozkurwić system-tzn arkusz maturalny-a potem pozytywnie przejść przez rekrutację. Filologia angielska nadal stanowi wyjście awaryjne - dostałam się raz, to dostanę się i drugi (chociaż tym razem zdecydowanie uderzam w specjalizację ogólną) - choć szczerze mam nadzieję, że wypali plan A. Dlatego też motywację do nauki mam taaakąąą, i jak tylko uporam się z rozstrojem nerwowym, jaki zafundowała mi ta cała decyzja, biorę się ostro za materiał.
Morał z tej bajki jest taki - jeśli masz wybrać pomiędzy czymś, co sugerują ci inni/co wydaje się praktyczniejsze/co ma zapewnić "lepszą przyszłość", a między czymś, co cię interesuje/sprawia ci przyjemność/wydaje się ciekawsze - nie wybieraj pierwszego. Będziesz żałować, a nie zawsze możesz mieć na tyle jaj, żeby zrezygnować z tego wystarczająco szybko, by naprawić swój błąd. I nie tyczy się to tylko studiów.
P.S. Jak ktoś jeszcze jakimś cudem nie wie - wyprzedaję większość mojego jrocka.
Tutaj różne różności, a
tutaj samo MERRY. Po znajomości mogę zejść trochę z cen, także tego.