Rysie Rhaenys 3/5

May 23, 2012 17:56

Na odtrutkę po słabym sezonie Gry o Tron i słabym piątym tomie Pieśni Lodu i Ognia. Fik fluffowy, crackowy i poliamoryczny. Bez większych ambicji.
Nie zawiera: grittiness, realpolitik.
Zawiera: wszystkich sypiających ze wszystkimi, łącznie z shipami średnio lubianymi w fandomie (chociaż te chyba głównie jako tło).
AU do III, IV i V tomu (przynajmniej), spoilery jak wyżej, do tomu piątego włącznie. Jak łatwo się domyślić, wskrzeszam niektóre postaci, a inne uśmiercam lub pomijam. Całość ma około 13 tysięcy słów, ten rozdział: 1,800. rozdział 1; rozdział 2.
Ostrzeżenia: najróżniejsze shipy (również poliamoryczne). Brak nadmiernych ambicji literackich. Fluff. Śluby. Dzieci (traktowane instrumentalnie). Secondary embarrassment.

Strasznie przepraszam za atak sklerozy opóźniający wrzucenie tego rozdziału (ale chyba wszyscy i tak wolą Avengersów lub ME niż ASoIaF obecnie XD).



^~ * ~ * ~^

Rozdział III

― Mów mi babciu ― zaproponowała Lady Shae znad szklanki wody z lemonką.
Edric zamrugał.
― Naprawdę?
― Oczywiście, że nie.
Otrzymawszy zaproszenie od Lady Shae Lannister, Edric przeżył początkowo atak paniki na myśl o spotkaniu twarzą w twarz nie tylko Lady Shae, ale też jej złowieszczego męża, dziadka jego ukochanej. Nie zapomniał, że Lord Tywin odpowiedzialny był za dwa zamachy na jego życie, ani że jego ulubioną metodą rozwiązywania konfliktów interpersonalnych było trucie cudzych studni.

Na miejscu zrewidował poglądy ― obecność Lorda Tywina być może pohamowałaby nieco jego małżonkę, z jakiegoś powodu żywo zainteresowaną intymnymi szczegółami życia wnuczki męża.

― Myjesz się regularnie, prawda? ― spytała go w pewnym momencie znad biszkopcika. Edric przewrócił na siebie pucharek z sokiem winogronowym.
― Teraz będę wręcz musiał ― stwierdził ponuro. Lady Shae wybuchnęła perlistym śmiechem.
Następne pytania były gorsze i dotyczyły jego sprawności fizycznej, potencji, historii rodzinnej w kwestii chorób, wiedzy anatomicznej, gustu i planów na przyszłość. Po godzinie Edric gotowy był przyznać się do tego, że w wieku sześciu lat podwędził koledze drewnianego żołnierzyka, oraz do przelotnej fascynacji własną powinowatą ciotką w wieku lat dwunastu. By wspomnieć tylko o tym, czego rzeczywiście był winny.

Na szczęście jego ukochana była warta wszystkiego, co mogło na niego zrzucić życie i rodzina Myrcelli.

― Wiedziałam, że nie może być tak źle, gdy mój kochany pan małżonek powiedział, że jesteś mało rozgarnięty ― stwierdziła Lady Shae, puszczając do niego oko.

Prawdopodobnie wszystkiego.

*~*

Jon uważał się za niesprawiedliwie oskarżonego.

Nie, żeby oskarżenie było fałszywe ― nie mógł zaprzeczyć, że zauważył, że jego była siostra, obecna kuzynka wyrosła na piękną kobietę, ani że przez myśl przeszło mu, że chętnie pocałowałby piegi na jej karku.

Niesprawiedliwe było natomiast to, że Daenerys zauważyła urodę Sansy co najmniej tak samo, jeśli nie bardziej, sądząc po tym, jak jej wzrok podążał wzdłuż szyi Lady Stark, by spocząć na linii dekoltu. Daenerys nie znała wstydu ani umiaru i zupełnie otwarcie przyglądała się zgrabnym dłoniom Sansy i jej zmarszczkom mimicznym, a coś ― jego wargowska empatia, znajomość małżonki lub myślenie życzeniowe ― podpowiadało mu, że wyobraża sobie całowanie kącika jej ust. Podła, bezwstydna rozpustnica.

On zawsze wyobrażał ich sobie w trójkę. Nie, żeby kiedykolwiek cokolwiek sobie wyobrażał.

Ten niesiony na sumieniu kamień wcale nie ułatwiał mu napełnienia nasieniem wręczonego mu przez maestra kubeczka. Poczucie winy leżało ciężarem na jego barkach, i to nie takim przyjemnym, bezwładnym ciężarem członków zmęczonych uprawianiem miłości. Raczej ciężarem zasypania w lannisterskiej kopalni.

Jej włosy były ciemno―rude, ogniste. Daenerys niby to niewinnie zapytała go, czy były takie w dzieciństwie, po czym dodała pytanie, czy takie same były na jej cipce. Jon oznajmił, że w jego rodzinie nie było zwyczaju podglądania, a potem zamknął się w sobie.

Miał wrażenie, że jeśli lada chwila nie wyjdzie z łazienki, maester wyśle Brienne by sprawdziła, czy wszystko w porządku, a tego upokorzenia mógłby nie przeżyć.

Myślenie o królestwie specjalnie nie pomagało, zaczął więc myśleć o królowej, której wizja wbrew jego planom szybko przerodziła się w obraz dwóch kobiet: na oczach duszy jego Sansa całowała wnętrze ud Dany, aż jej języczek znikł w środku cipki jego żony, wydającej z siebie zachwycone dźwięki.

Czego się nie robi dla racji stanu.

Zawiązał bryczesy i wyszedł z łazienki. Brienne wyglądała, jakby miała mu ochotę pogratulować.

*~*

Wesele zbliżało się wielkimi krokami i Margaery cieszyła się każdą chwilą.

Życie ciężko doświadczyło Margaery, zmuszając ją do przekalibrowania jej politycznych ambicji na potomstwo. Z metaforycznych róż, którym opadały płatki, zrobiła wodę różaną ― i sprzedawała ją (już dosłownie) w sieci sklepów obecnego męża.

Ale doświadczenie było już za nią ― i właściwie nie miała powodów, by narzekać. Cieszyła się życiowym szczęściem. Posiadała pieniądze, oddanego i, co ważniejsze, pragmatycznego męża, kochającą się (ale nie za bardzo) rodzinę i obiecującą przyszłość ― zarówno dla siebie, jak i dla potomstwa.

Wydanie za mąż dobrej przyjaciółki byłoby prawie ukoronowaniem tego szczęścia [ukoronowaniem miała być czekająca jej dzieci (lub, ewentualnie, wnuki) koronacja]. To małżeństwo było mistrzowskim posunięciem ― potencjalnie rozwiązywało zarówno problemy dynastyczne jak i personalne, dawało Margaery powód, by dłużej zostać w stolicy, a w dodatku miało szczere szanse powodzenia. Margaery z doświadczenia wiedziała, że związki z kuzynostwem z reguły okazują się być idealnie wprost harmonijne, a zarazem ekscytujące. Miała wręcz nadzieję, że któryś z jej braci będzie tak miły i zapewni jej własnym dzieciom jakieś kuzynostwo do przyszłej zabawy.

Jej drogi pan mąż mógł śmiało przypisywać sobie autorstwo planu ściślej łączącego rody Targaryenów i Starków, ale to ona była zarówno szarą eminencją całego spisku, jak i jego główną realizatorką. Jej mało subtelne uwagi na temat macierzyństwa rzucane w zasięgu ucha połowy dworu miały nakłonić właściwe osoby do poszukiwania małżonków. Jej pomoc w planowaniu wesela wycelowana była w skłonienie odpowiednich osób do wejścia w sojusze irytacji. Wszystko dopracowane było do perfekcji, zaś niezawodnym skutkiem miał być jeszcze jeden ślub.

Babcia byłaby z niej taka dumna, gdyby tylko można było ją w całość wtajemniczyć. Niestety, Olenna jak na razie nie raczyła zjechać do stolicy, zbyt zajęta swoim ledwie pełnoletnim Martellem, którego, ku rozpaczy Margaery, zazdrościli jej zarówno Loras, jak i Willas.

Margaery lubiła zaręczyny, wesela i uroczystości nadania imienia, zwłaszcza w rodzinie i to, że żaden z braci nie kwapił się do rozrodu stanowił cierń w jej boku, ale trudno było się czegoś innego spodziewać po chłopcach wychowanych w ubraniach stylizowanych na poszycie. Przez jakiś czas miała jeszcze nadzieję na Willasa, ale potem znalazła jego korespondencję jakoby poświęconą ogrodnictwu i przeczytała ją z wypiekami na twarzy, a potem podzieliła się znaleziskiem z kuzynkami. Tym bardziej więc gotowa była tymczasowo adoptować sobie Sansę na siostrę i cieszyć się jej nadchodzącą radością.

Z rozmarzenia wyrwało ją jedno z wciąż jeszcze niezadowalająco niedorosłych dzieci, domagające się uwagi. Margaery oceniła, że Millenia wygląda wystarczająco uroczo i zabrała ją ze sobą na spotkanie w sprawie pieśni weselnych ― już przedostatnie przed samymi zaślubinami.

Jej radość była niepohamowana; całą drogę nuciła pod nosem o blasku jutrzenki i nadchodzącej pannie.

*~*

Sansie było gorzej. A nawet fatalniej ― słowo ‘gorzej’ nie oddawało bezdennej czeluści wstydu, w której zanurzyła się podczas minionego tygodnia. Obok listy zalet i wad stania na czele przygotowań ślubnych zaczęła prowadzić inne rachuby.

Ilość snów, w których przelatywała Jona: sześć.
Ilość snów, w których była przelatywana przez Daenerys: pięć.

Ilość snów, w których ciężko było ocenić, kto kogo przelatuje, ale zarówno Jon jak i Daenerys grali role bynajmniej nie epizodyczne: w zaokrągleniu do dziesięciu ― nieskończoność.

Zdesperowana, próbowała podrywać jednego syna lorda z okolic Riverrun, dwóch podróżujących kupców i kilka panien dworskich, ale albo ciążyła na niej klątwa, albo naprawdę wyszła z wprawy, bo osoby, którym składała oferty niezobowiązujących schadzek albo traktowały ją, jakby pogięło ją niczym jedno z prastarych drzew Zielonych Ludzi, albo wyrażały entuzjastyczną zgodę i nigdy nie docierały na umówione miejsce. Gdyby była przesądna, podejrzewałaby bogów, gdyby była podejrzliwa, podejrzewałaby spisek ― ale że nie była, uznała jedynie, że musiała najwyraźniej posunąć się w latach na tyle, że nikt już jej nie chciał. Nie była pewna, czy płakać, czy cieszyć się, że jej lęki okazały się płonne ― dni zagrożenia małżeństwem najwyraźniej były już za nią. Trzeba było wyjść za jakiegoś Freya, kiedy miała na to okazję (czyli kiedy byli jeszcze jacyś Freyowie).

Ostatni raz jej hormony szalały w ten sposób… wiele lat temu. Ale wtedy była młodsza i głupsza, i intensywnie uwodzona, a teraz cała historia roiła się w jej głowie z ukradkiem rzucanych spojrzeń i przypadkowych półsłówek.

Należało sprawę postawić jasno: przeżywała drugą nastoletniość i renesans niezdrowej fascynacji koronowanymi głowami, podsycaną relatywną niedostępnością obiektów jej pożądania i złośliwie enablowaną przez jej rzekomą przyjaciółkę Margaery.

W tych warunkach przygotowania do ślubu były koszmarem. Była o włos od powierzenia całego kramu Jaime’emu Lannisterowi, który tak entuzjastycznie pchał się do dzieła. Powstrzymywał ją już tylko masochizm: nie chciała zrezygnować z pretekstu do spotkań z Daenerys.

Daenerys wyglądała zaś kwitnąco ― być może cała energia seksualnego napięcia Sansy napędzała jej urodę. To tłumaczyłoby, czemu ją tak chętnie przytulała i przyjacielsko całowała pod byle pretekstem, czemu wymykały jej się dwuznaczne komentarze i niedyskretne wzmianki o sprawach wysoce prywatnych. Wyjaśnienie rozsądne ― że Sansa jest jedną z nielicznych przebywających na dworze kobiet w wieku zbliżonym do Daenerys i bezdzietnych ― było zbyt banalne.

Jon zachowywał się niewiele lepiej ― ignorował co prawda Sansę, ale jego nieśmiałość i częsta konsternacja budziły w niej rozczulenie. Im bardziej unikał jej wzroku i krzywił się w grymasie koncentracji, tym bardziej miała ochotę rozpiąć mu koszulę.

Dany tymczasem poprosiła ją o obecność podczas ostatnich przymiarek królewskiej krawcowej.
― Moim damom dworu, poza Myrcellą, w ogóle nie mogę ufać ― powiedziała Sansie, oglądając rozwieszone na stojakach suknie. ― Powinnaś je słyszeć. To jest piękne. Tamto jest przepiękne, a w tamtym to w ogóle przypominam boginię. Brak zmysłu krytycznego. Zafarbowałabym się na zielono, ubrałabym suknię w pepitkę do kamizelki w paseczki i dalej by piały.
― Może sugerują tylko, że nawet w pepitce Wasza Wysokość olśniewa urodą ― odpowiedziała Sansa mechanicznie.
Daenerys sięgnęła po suknię w kolorze ciemnoczerwonym, po czym westchnęła ciężko.
― Irri jak zwykle gdzieś przepadła ― rzekła z niesmakiem. ― Czy mogłabyś pomóc mi to rozwiązać?...

Sansa wzniosła oczy do nieba, ale ratunek w postaci walącego się sklepienia nie nadchodził. Odliczanie do zdrady stanu zostało rozpoczęte: jej palce rozprawiły się z pierwszą haftką, muskając gładką skórę pleców Daenerys.

Królowa westchnęła lekko i napięła plecy.

― Lannisterowie jeszcze wpędzą mnie do grobu. Jak nie bunt to zamążpójście.
― Trzeba było się tak nie spieszyć z odczarowywaniem mojej matki ― zasugerowała Sansa, rozsupłując następną haftkę. ― Jestem niemal pewna, że po Freyach zabrałaby się za uwalnianie królestwa od Lannisterów.
― Może zabrzmi to średnio łaskawie, ale chyba muszę się z tobą zgodzić. Jeśli pamiętasz, co Jaime Lannister proponował dziś w kwestii krynolin…
Wzdrygnęły się zgodnie.
Daenerys zsunęła z siebie suknię, zostając w półprzezroczystej halce i Sansa dosłownie zaniemówiła, ze wzrokiem wbitym w delikatną krągłość bioder Daenerys.

― Którą powinnam jeszcze przymierzyć? ― spytała Dany, najwyraźniej nie zauważywszy reakcji swojego gościa. Sansa z trudem wspięła się na szczyty elokwencji.
― Fioletową?
― Czemu nie…

Przymierzanie fioletowej sukni stanowiło wyrafinowaną torturę. Silna wola Sansy chwiała się w posadach, aż wreszcie runęła. Gdy Dany zaczęła się do niej odwracać, Sansa zmrużyła oczy i nachyliła się.

Dany wykonała prędki unik.
― Coś mnie drapie na plecach ― oznajmiła marudnie. ― Przy łopatce.

Sansa zamrugała.
― Podrapałabyś mnie? ― Mina Daenerys zdawała się zupełnie szczera.
― Czy to rozkaz? ― odpowiedziała Sansa na poły zalotnie. Dany zachichotała.
― Jak wszystko, co kiedykolwiek mówię, rzecz jasna.
― Będę to pamiętać.

Drapana, Dany wydała z siebie pomruk zadowolenia. Silna wola Sansy przypomniała o swojej nieobecności ciepłem rozchodzącym się na wysokości łona młodej lady Stark.

Być może Pycelle miał trochę racji z tą zdradą we krwi. Sansa nachyliła się i dotknęła ustami odsłonięte ramię Daenerys.

Daenerys westchnęła w sposób bynajmniej nie zniechęcający, nachylając głowę tak, by odsłonić szyję. Sansa pocałowała ją drugi raz, tym razem śmielej.

Dany nie odwróciła się, ani nie wydała z siebie dźwięku, ale jej dłoń niby od niechcenia oparła się o udo Sansy, gładząc je przez materiał sukni. Sansa odpowiedziała odsuwając włosy z karku królowej by odsłonić go dla pocałunków.

Gdy drzwi skrzypnęły wszem i wobec ogłaszając, że Irri łaskawie wróciła ze swojej schadzki z którymś z absztyfikantów, ani Sansa, ani Dany nie miały już ochoty na przymierzanie żadnych innych sukienek.

rysie rhaenys, fanfiction: a song of ice and fire, fanfiction: rysie rhaenys, fanfiction

Previous post Next post
Up