miałam przez chwilę taki plan, żeby zmienić lay, ale myślę, że przez pewien jeszcze czas wystarczy mi to, co mam. przynajmniej tydzień dłużej.
nadszedł grudzień (honestly, nie wiem kiedy), a ja w lesie, ze wszystkim. i to nie tak, że las podchodzi pod mury, tylko im dalej w las tym więcej drzew i tak w kółko. ficki idą do przodu, zrobiłam pierwszy research do magisterki, artykuł leży, bo nie mam weny, żeby zobaczyć Possession; za to pisanie
30-dniowego wyzwania OTP idzie mi nieźle, dziń dzień ósmy.
mam bardzo "piśmienny" czas i bardzo "czytający", acz obracam się w kręgach literatury fanowskiej i - nie żeby było mi z tym źle - trudno jest mi zrobić wiele innego, dlatego książki leżą i czekają.
niesamowite swoją drogą, w jaki sposób para Erik Lehnsherr/Charles Xavier są nośni, nie dość, że uwielbiam ich w Pierwszej Klasie, to jeszcze mamy mnóstwo ficków AU co podkręca zabawę. ostatnio spędziłam dwa dni nad '
The Sonnet Series' i jestem człowiekiem raczej zadowolonym. co prawda początkowo język jest trudny, ale potem robi się zabawnie, szczególnie, że autorka wykorzystuje wszystkie filmy McAvoya i Fassbendera, więc jak się zobaczyło większość (mnie zostały do nadrobienia głównie filmy z Jamesem) to potem zabawa jest podwójna.
mój fandom tymczasem "ucieszono" informacją, że start zdjęć do trzeciego sezonu Sherlocka zaczyna się dopiero w marcu, a nie w styczniu, jak było powiedziane na początku. zaprawdę, koniec świata jest bliski, kto ma tumblra, ten może natknął się na post wyjaśniający.
tumblr. rzadko ostatnio zaglądam, codziennie, żeby wrzucić tekst z wyzwania, ale poza tym jakoś nie mam serca/czasu/sama nie wiem, no i piszę. muszę wykorzystać ile mogę tego pisarskiego okresu, bo nie wiem, co potem.
za to prawie załatwiłam studia na czysto! jeszcze tylko chwila, może dwie i będę oficjalnie studentką drugiego semestru. zważywszy na to, że mamy początek grudnia, jest to najwyższa pora.
sylwester nie zapowiada się w tym roku w żaden sposób. myślę, że po prostu posiedzę w domu z Internetem i nie będę udawać, że chce mi się coś, czego mi się nie chce (przynajmniej na dzień dzisiejszy).