Jul 16, 2012 10:56
jak to zwykle bywa, branie leków odbiło mi się na stanie skóry. schodzi mi skóra z palców (tak, wiem Arturze, co to przy Twoich problemach), a dodatkowo od razu zrobiła mi się opryszczka. ot, świetny powód, żeby leków nie brać. jednak pomagają, wracam powoli do siebie, teoretycznie mogę mówić, ale wolę tego unikać, żeby znów nie przemęczyć głosu. odzyskiwanie go wcale nie jest przyjemne. czuję się poza tym jak pieprzona Arielka, tylko, że nie jestem ruda. umyłam okno, a mimo to jest znów brudne. i to od wewnątrz, nie mam pojęcia co jest grane. a kot od matki - Chinnery (oni nazywają go Rudi, ale to ja go przyniosłam i ja wiem lepiej) - jest małym zbójem i psychopatą. i męczy Szatana. w dodatku jest niesamowicie rozpuszczony, bo wolno mu spać w łóżku z rodzicami, ale cóż, cokolwiek czyni ich szczęśliwymi.
tymczasem idę, albowiem powinnam w zasadzie wychodzić. albo już prawie.
aaaa, dzięki Sophie mam zapostowane pierwsze shorty po ang! *dumna z siebie* rynku angielsko-języcznych ficków... nadchodzę! (zawsze z drobną pomocą).
rzutem na taśmę,
dziennik,
koty,
pisanie