»szukam, szukam, szukam cię, ja szukam, szukam, pod swój rytm.

Oct 15, 2011 13:56


Dzisiaj trójka ;)
Mecz, mecz, mecz!!!
Come on, the reds ♥ YNWA!
Po meczu, jak znajdę fajne zdjęcie, będzie trochę zabawy w photoshop'ie ;) Także można się jeszcze dzisiaj spodziewać czegoś na żurnalu.

Opowiadanie: Szalona Rzeczywistość
Tytuł rozdziału: Ile to tajemnic kryje się w jednej wymianie ludzkich spojrzeń?
Rozdział: 3/?
Ilość słów: 3186
Data pierwszej publikacji: 21.01.2010
Występują: Sveva, Alberto, Adriano, Ulisse, Tommaso, Vicenzo, Carla, Bartolomeo, Azzurra, Aqila, Elena.


Alberto Spolletti szedł w kierunku boiska treningowego. Wyszedł wcześniej niż zwykle, bo hm, właśnie dlaczego? Przecież miał jeszcze pół godziny!
Mieszkał bardzo blisko w dosyć dużym domku jednorodzinnym chociaż miał tylko ojca. Jego matka zmarła dawno temu i ledwo ją pamiętał. Ojciec za to od tamtego czasu niemal cały czas pracował, ale ostatnio coraz częściej wychodził z domu wieczorami i dużo czasu spędzał na wybieraniu garderoby. I to go coraz bardziej zastanawiało. Potrząsnął głową, przecież nie zamierzał teraz rozmyślać nad dziwnym zachowaniem swojego rodziciela.
Kiedy był już na ulicy na której mieściło się boisko zauważył siedzącą po turecku na betonowym podwyższeniu, gdzie zawsze spotykali się piłkarze, ją - Svevę Zotti. Trudno było zresztą nie zwrócić na nią uwagi. Naturalne blond włosy we Włoszech raczej nie były spotykane.
Westchnął ciężko, próbując uspokoić nagłe mocniejsze bicie serca. Miał ochotę stamtąd uciec, a przecież czekał na to. Czekał aż ją spotka, bez osób trzecich czyli właściwie bez Adriano przez którego ją poznał. I przez którego tkwił w tej sytuacji. Westchnął ponownie i postanowił wziąć się w garść. Nie po to przychodził wcześniej, żeby się teraz wracać!
Ciężkim krokiem ruszył w tamtym kierunku. Cały czas patrzył w jej kierunku nie mogąc oderwać wzroku od jej sylwetki. Przeklął pod nosem, mając coraz większą ochotę na ucieczkę. Poczuł się jak tchórz. "A przecież to takie miłe zwierzątko" przeszła mu przez głowę sceptyczna myśl. Wtedy ona podniosła głowę znad jakiejś kartki i popatrzyła na niego. Uśmiechnęła się. Uśmiechnęła się! Uśmiechnęła się!!! Serce biło mu jak oszalałe i odwzajemnił gest. Szedł wolnym krokiem, zastanawiając się jakim cudem jeszcze żyje.
- Cześć Alberto - powiedziała, gdy podszedł bliżej. - Dawno się nie widzieliśmy - dodała, uśmiechając się jeszcze szerzej.
"Fakt, ponad dwa tygodnie" pomyślał.
- No - mruknął, siadając obok niej. Czuł się jak ostatni debil. Pytanie tylko dlaczego? No właśnie, czemu? On jej przecież prawie nie znał. Tyle co z opowiadań Adriano i krótkich rozmów, gdy spotkali się przypadkowo na Via Obotti.
Panna Zotti tymczasem nie zwracając szczególnej uwagi na siedzącego obok chłopaka, kreśliła ołówkiem, zaczęty na dzisiejszej lekcjach, rysunek. Przedstawiał on siedzącą w parku dziewczynę.
Naprawdę uwielbiała rysować, więc nie było to dla nikogo dziwne jak wybrała na dalsze kształcenie liceum artystyczne z mnóstwem lekcji rysowania, malowania oraz historii sztuki.
- A co ty właściwie tu robisz? - zabrał głos, po dłuższej chwili milczenia.
- Umówiłam się z Adi’m. Miał mi przynieść książkę, którą zaczęłam u niego ostatnio czytać, a ja muszę oddać mu rysunek, który mu narysował.
- Cześć ludzie! - usłyszeli donośny głos Adriano Ciarrapico. - To dla ciebie - powiedział i podał Svevie czarno-zieloną okładkę książki Stephena Kinga "Historia Lisey".
- Cześć Pico - mruknął Alberto, jakoś nieszczególnie zadowolony z przyjścia kumpla. Szczerze wolałby, żeby Adriano się spóźnił, choć w jego przypadku było to niemal niemożliwe, mimo że zdarzyło się ostatnio. Ilość cudów w tym miesiącu zostało wykorzystane na prawie sto procent.
- Cześć Adi - powiedziała blondynka, uśmiechając się szeroko na widok książki. Schowała ją do torby i przez chwilę szukała w niej teczki z rysunkiem. Po chwili wręczyła mu ją.
- Polityka coś za coś, jak widzę, wspaniale się rozwija. - Usłyszeli, tuż obok siebie, Tommaso Motelli’ego, uśmiechającego się we właściwy dla siebie sposób. Tuż obok niego stał jego brat bliźniak Ulisse. - Co to takiego? - zapytał, a w oczach tliły się znane wszystkim iskierki ciekawości, które często nie wróżyły nic dobrego.
- Mój rysunek na sztukę - odparł Ciarrapico, chowając teczkę do ciemnoszarej torby treningowej.
- I bardzo się przy nim namęczyłeś? - zapytał przekornie Tom.
- Tak, bardzo - powiedział Pico. - Ulisse, jak ty z nim wytrzymujesz? - zapytał do tej pory milczącego kolegi.
- On mnie po prostu bardzo kocha - powiedział piskliwym głosikiem Tommaso, na co wszyscy wybuchnęli śmiechem.
- Tak, tak kocham cię - mruknął ironicznie Ulisse. - Ja chyba zwariuje.
- Idiotyzm! Ty już jesteś porządnie walnięty - powiedział z szerokim uśmiechem Adriano.
- No tak - mruknęła Sveva, przewracając oczami. - Muszę lecieć, zanim sama nabawię się waszego wariactwa - powiedziała, uśmiechając się. - Do zobaczenia, kiedyś tam - pożegnała się ze wszystkimi. Alberto uśmiechnął się smutno. O tak, kiedyś tam, to było wyjątkowo dobre określenie. Za dobre. Przez chwilę żaden z chłopaków nic nie mówił. Adriano wyjął teczkę, otworzył ją i zaczął oglądać rysunek. Tommaso z głupim uśmiechem patrzył za Svevą, cóż zawsze lubił patrzeć na ładne dziewczyny, a ona niewątpliwie - przynajmniej według niego - się do nich zaliczała. Ulisse słuchał jednej z metalowych kapel przez słuchawki swojej ukochanej MP4, a wtedy był mało rozmowny. Za to Alberto starał się nie myśleć o niczym, a wiadomo jak to się kończyło - myślał o Svevie.
- I co ma ktoś jakieś pomysły? Kogo będziemy mieć za nowego trenera? - zapytał, wyrywając chłopaków z dotychczasowych mało ważnych zajęć, nowo przybyły Vicenzo Spocchi.
- Zapytaj naszego kapitana - powiedział z kpiącym uśmieszkiem Tommaso. - Może on ci coś zdradzi.
- Rany, ludzie. Ja też mało wiem o tej sprawie - odparł Alberto, przewracając wymownie oczami.
- Ale coś tam wiesz - powiedział z mocą Ulisse. Chyba każdy z nich w takiej chwili wolał wiedzieć na czym właściwie stoją.
- Tak, że był asystentem trenera młodzieżówki w Sampdorii - wtrącił się Filippo Passoni, vice kapitan, pojawiając się nagle znikąd.
- Sampdoria? - zapytał z zamyśloną miną Adriano. Hm... ciekawe.
- Tak, Pico, Sampdoria. Taki klub z Genui. A Genua to takie miasto nad morzem Liguryjskim - odparł złośliwie Vicenzo.
- Przecież, do kurwy nędzy, wiem gdzie leży Genua. Nie zdałem z historii, a nie z geografii. A dla przypomnienia to było dawno - warknął Pico z wściekłością malującą się na twarzy. Nie znosił, gdy ktoś o tym wspominał, bo było mu głupio, że wtedy zawalił tamten rok. Choć w sumie nie wyszedł na tym źle.
- Ależ oczywiście. Przepraszam - mruknął ironicznym tonem Spocchi.
- Czołem młodzieży. - Z auta zaparkowanego na pobliskim mini parkingu wyszedł Fabio Trappatoni, trzydziestoletni asystent trenera. Był wysokim, dobrze zbudowanym brunetem o niebieskich oczach.
- Czołem starszyzno - odparł, właściwie dla siebie, Vic. Właściwie czasami można było odnieść wrażanie, że jest on wyjątkowo bezczelny, ale to były jego specyficzne objawy sympatii. Fabio uśmiechnął się i podszedł do nich. - Może ty nam coś powiesz o nowym trenerze, bo nasz kapitan jakoś nie ma zbyt wielu danych - powiedział, patrząc kpiąco na Alberto.
- Dowiecie się za... - odpowiedział, zerkając na zegarek - dziesięć minut.
- Ale to wieczność - jęknął żałośnie Tommaso, który na ten temat miał podobne zdanie jak Vicenzo.
- Wytrzymacie, wytrzymacie. - Uśmiechnął się krzywo Trappatoni. - Chodźcie, wpuszczę was do szatni.
- Eh, i tak to właśnie można na was liczyć - warknął niezadowolony Spocchi, poprawiając, wiszącą na ramieniu, torbę. - Picoś, ty jesteś na mnie zły? - zapytał z udawanym przejęciem. Bracia Mottelli i Alberto wybuchnęli śmiechem, gdy usłyszeli nową ksywkę dla Adriano.
- Tak, bardzo jestem zły. Wręcz nie mogę na ciebie patrzeć - mruknął ironicznie w jego stronę Ciarrapico.
- Wiedziałem - powiedział uśmiechnięty, a raczej wyszczerzony od ucha do ucha, Vicenzo.
- Nie susz zębów.
- Ależ przepraszam, panie wrażliwy.
- Kurwa, zrobię ci coś za chwilę - warknął Adriano. Nie wiedział właściwie dlaczego, ale dzisiaj był bardziej wyczulony na żarty kolegów. Coś było nie tak. Przyspieszył kroku i po chwili zamknął drzwi od szatni z trzaskiem.
- Co mu jest? - zapytał, jak zwykle ciekawy, Tommaso.
- Zespół napięcia przedmiesiączkowego - powiedział Ulisse, wzdychając ciężko. - Alberto idziesz pierwszy, ja nie zamierzam narażać swojego życia.
- Jasne, tam gdzie trzeba coś załatwić zawsze mnie pchacie, a potem mówicie, że macie beznadziejnego kapitana - marudził Spol, mimo to jednak pierwszy wszedł do szatni. Nie ujrzał tam nic niepokojącego, oprócz siedzącego niespokojnie Ciarrapico. - Możesz mi powiedzieć o co chodzi?
- O nic - mruknął na odczepnego, a zaraz potem zobaczył karcące spojrzenie przyjaciela. - Naprawdę, no. Sorry, dziwny dzień dzisiaj miałem.
- Aha, a co takiego się wydarzyło?
- Nic. Po prostu dziwnie się czuje.
- Ok - mruknął, udając, że go rozumie. Tak naprawdę nie rozumiał, nic a nic. Po chwili milczenia otworzył drzwi i reszta drużyny wpadła do szatni. W prawdzie jeszcze nie cała, ale większość już była. Chyba nikt nie chciał się spóźnić, co wcześniej zdarzało się kilku osobom. Dzisiaj jednak każdy z nich chciał zrobić jak najlepsze wrażenie. Niektórzy próbowali to zatuszować, na nic jednak im się to zdało. Każdy z nich wiedział, że w najbliższym czasie musi wykonać ciężką pracę. teraz przed każdym jest otwarta furtka do pojawienie się w pierwszym składzie. Zaczynają od czystego konta, a czasu było mało. Do meczu z młodzieżówką z AS Romy został niecały tydzień, dokładnie sześć dni, sto czterdzieści cztery godziny.
- Wychodźcie - kilka minut potem, drzwi otworzyły się i pojawił się w nich Fabio Trappatoni, uśmiechając się szeroko.
- Martwi mnie jego uśmiech - szepnął Tommaso do Vicenzo, Ulisse, Adriano i Alberto. Ten ostatni pokiwał głową ze zrozumieniem i odszepnął:
- Mnie też, mnie też. - Alberto poklepał młodszego z bliźniaków po ramieniu.
- No to żeś teraz dowalił - powiedział z przerażeniem w oczach Tom. - Mamusiu, ratunku! - jęknął żałośnie, na co stojący obok niego chłopacy prychnęli głośnym śmiechem. Eh, nie ma to jak dobry sposób na rozładowanie napięcia.
Całą grupą ruszyli korytarzem w kierunku boiska. Na ławce rezerwowej siedział brązowowłosy mężczyzna z uśmiechem, przeglądając stertę papierów. Zapewne informacje o każdym piłkarzu. Cała grupa w, nie do końca równym, rzędzie stanęła przed nim.
- Dzień dobry. - powiedział mężczyzna, odkładając kartki na krzesełko obok. - Nazywam się Paolo d'Addio i będę waszym nowym trenerem. - uśmiechnął się do nich przyjaźnie.
"D'Addio? Nie, to musi być przypadek!" przemknęło przez myśl Adriano i niemal natychmiastowo pojawiła mu się przed oczyma drobna szatynka z czarno-czerwoną torbą.

***
Początek każdego dnia w jej wykonaniu wyglądał tak samo. Zawsze budziła się o szóstej rano. Nie musiała nawet włączać budzika. Czasami wyjątkowo ją to irytowało, a szczególnie w weekend, kiedy jej przyjaciółki spały do dwunastej, a ona budziła się wcześniej rano. W trakcie dni szkolnych, było to jednak bardzo przydatne. Pobudka o szóstej, niecałe czterdzieści minut zajmowało się jej szykowanie do wyjścia, potem jadła śniadanie oraz pakowała książki do szarego plecaka z naszywkami ulubionych zespołów Pink Floyd, Coldplay, Negrita, Ishwara i The Offspring. Z domu wychodziła zawsze kilka minut po siódmej. Miała w prawdzie do szkoły tylko dwadzieścia minut drogi, ale zawsze chodziła dłuższą drogą przez park i zaglądała jeszcze do sklepu. Zawsze rano kupowała paczkę żelków, była od nich uzależniona. Podobnie jak od kisielu jabłkowo-gruszkowego. Każdy ma jakieś swoje dziwactwa.
Dzisiaj nie wyglądało to inaczej. Ubrana w czarne dżinsy rurki, ciemnoszarą bluzkę z białymi aplikacjami, bordową bluzę oraz jej ulubione, noszone bez względu na pogodę, czarne martensy, szła przez park z paczką ulubionych żelków w lewej ręce. Szczerze nie znosiła wtorków i gdyby nie to, że obiecała Elenie, że będzie dzisiaj w szkole, zrobiłaby sobie małe wagary. W nocy malowała pejzaż jesienny na dzisiejszą sztukę, co z jej talentem wyszło po prostu fatalnie. Westchnęła ciężko i szła dalej parkowymi alejkami.
- Cześć Carla. - Znany głos wyrwał ją z zamyślenia. Spojrzała w tamtą stronę i zobaczyła mierzącego około metra sześćdziesięciu szatyna o szarych oczach.
- Cześć Barto. - Uśmiechnęła się do niego. Bartolomeo Dante był jedynym, przynajmniej według niej, normalnym chłopakiem z klasy. Czasami lubiła z nim pogadać, a jeśli chodzi o zadania domowe też był wspaniałym źródłem. - Chodzisz tędy do szkoły?
- No, od ponad dwóch lat. - odwzajemnił uśmiech. - A ty?
- Ja też, aż dziw, że się dopiero teraz spotkaliśmy.
- Ja zazwyczaj wychodzę później, tylko dzisiaj specjalnie wyszedłem wcześniej - odparł. - W domu panuje niezbyt miła atmosfera. - Skrzywił się.
- Czemu? - zapytała, chociaż zupełnie jej to nie obchodziło. Zawsze wolała jednak rozmowę nawet na nudne tematy niż milczenie.
- Moja siostra jest na drugim roku zarządzania, miała jechać do Florencji na stypendium czy coś tam, ale poznała jakiegoś francuza i zmieniła swoje plany, chce z nim wyjechać do Lille. Rodzice nie są szczególnie zachwyceni, ostrzegają przed oszustwami i przed czymś tam jeszcze.
- Nic dziwnego. - Prychnęła dziewczyna. - Trzeba być głupim, żeby zmieniać swoje plany z powodu jakiegoś faceta. - Bartolomeo uśmiechnął się, kręcąc głową.
- Miłość po prostu.
- Bujda na resorach - stwierdziła blondynka, na co Barto uśmiechnął się jeszcze szerzej. - I czemu się szczerzysz? - zapytała po chwili, akurat wtedy zaczynał ją bardzo irytować.
- Bo lubię - odparł, uśmiechając się szeroko. - Słyszałaś nową piosenkę Negrity?
- Pewnie. Oni są świetni.
- Niewątpliwie.
Do szkoły dotarli spóźnieni o kilka minut, a przecież wyszli wcześniej...

***
Obudzona przez złośliwe promyki włoskiego słońca, otworzyła oczy i zerknęła na zegarek. Sześć minut po siódmej wskazywały wskazówki czerwonego zegara. "O ho, chyba Jacobo jeszcze nie wstał" pomyślała. Jej najmłodszy brat jak wstawał z łóżka zawsze budził całą rodzinę, rzadko zdarzało się, żeby ktoś zdążył go powstrzymać. Westchnęła ciężko, próbując wygramolić się spod czarno-czerwonej kołdry. Zupełnie się nie wyspała, jej mózg wciąż uparcie analizował każde zdarzanie z pierwszego dnia szkoły. A już najdziwniejsze było to, że najczęściej w tych analizach pojawiał się ten idiota (i co z tego, że ładny?) Ciarrapico! To było niedorzeczne.
- Pobudka! - Do pokoju jak burza wpadł Mano. - Dzisiaj ja zastępuje Jaco. On pojechał z tatą - odparł, wychodząc.
- Czekaj, a gdzie tata pojechał? - zapytała.
- Nie wiem. Wiem tylko, że pojechał coś załatwić, potem zawiezie małego do przedszkola i znów jedzie coś załatwić - powiedział i wyszedł, trzaskając drzwiami. Azzurra skrzywiła się lekko, ale nic nie powiedziała. Rankiem miała bardzo wyczulony zmysł słuchu.
Ziewnęła szeroko, wstając i podeszła do komody, w której miała ubrania. Nienawidziła zakupów, a wszystkiego co związane z modą unikała jak ognia. Najchętniej w ogóle zapomniałaby o istnieniu czegoś takiego jak spódnica i sukienka.
Oczywiście w szufladach mebla panował kompletny chaos albo twórczy bałagan, jak kto woli. Wyciągnęła pogniecione jasne dżinsy, trochę pod szarpane na końcach, czerwoną bluzę, żółto-czarną bluzkę, biały komplet bielizny i żółte skarpetki. Przebrała się szybko, przelotnie spojrzała w lustro, sięgając po szczotkę. Przeczesała jasnobrązowe włosy, wpakowała do torby potrzebne książki i wyszła z pokoju. Zbiegła po schodach i wpadła do kuchni z rozpędem.
- Aż tak ci się śpieszy do szkoły? - zakpił na powitanie Cesare, siedząc przy stole i jedząc kanapkę z szynką.
- Taa, jasne - mruknęła ironicznie. - Cześć mamo - powiedziała, widząc matkę stojącą przy kuchence, ubraną w elegancki szary, damski garnitur. - Wychodzisz gdzieś? - zapytała.
- Tak, mam spotkanie w sprawie wernisażu - odparła kobieta. Alessandra Rossi była malarką i z zamiłowaniem do piętnastej, kiedy to musiała odebrać z przedszkola, spędzała czas na mazanie pędzlem po płótnie. - Chcesz jajko na śniadanie, bo ktoś już zgłosił takie zamówienie? - dodała po chwili, rzucając nieciekawe spojrzenie uśmiechniętemu od ucha do ucha Mano. Ugotowanie jajka to była jedyna rzecz, którą potrafiła zrobić nie puszczając kuchni z dymem.
- Bardzo chętnie.
Z domu wyszła siedemnaście minut później. Wolnym krokiem poszła na skrzyżowanie, przeszła przez ulicę i była na Via Luello. Carla miała racje, mówiąc wczoraj, że to beznadziejne mieć tak blisko szkołę. Westchnęła ciężko i najwolniejszym, na jaki ją było wtedy stać, krokiem ruszyła w kierunku szkolnego budynku.
- Cześć Azza. - Pojawiła się, ni stąd ni zowąd, Aqila. Miała na sobie ten sam zestaw ubrań co wczoraj, brązową bluzę i ciemne dżinsy.
- Cześć Aqi - odpowiedziała szatynka, uśmiechając się.
- Co robisz jutro po szkole? Odwołali nam włoski i z dziewczynami jedziemy do parku Forlanini. Elena zabierze lustrzankę czyli czeka nas akcja ze zdjęciami. - Azzurra spojrzała na nią zdziwiona i zaciekawiona jednocześnie. - Aaa... no tak, przecież ty nic nie wiesz. Elena często zamęcza nas modelingiem, a nasze sesje zdjęciowe to są już wydarzenia światowej klasy.
- Modelingiem?
- Tak, tak. Nawet nie wiesz ile musiałyśmy się namęczyć, żeby Carla dała się przekonać - usłyszały zza pleców głos brunetki. Obróciły się i ujrzały pannę Campironi, ubraną w jasno zieloną sukienkę i białą kurteczkę sięgającą do pasa. - Ale w końcu mi się udało.
- Na szczęście. A Elena dodaje te zdjęcia na deviantart.
- Ale ja nie umiem pozować, a poza tym jakoś nie leży mi modelowanie.
- Daj spokój. Spodoba ci się - zbagatelizowała Aqila.
- Może tak, może nie, ale do parku z wami pójdę, szczególnie że moje siostry w środę przychodzą wcześniej do domu.
- No tak, to wszystko tłumaczy - mruknęła Elena. - Ja mam młodszego brata, ale świetnie się dogadujemy.
- Bo, jak by to określiła Carla, jesteś cholernie cierpliwa i się, kurwa, dajesz - powiedziała Aqila, a wszystkie trzy wybuchnęły śmiechem na cytat panny Vico.
- A ona dzisiaj będzie? - zapytała Azzurra, kiedy już się uspokoiły.
- Tak. Obiecała mi wczoraj, że dzisiaj się pojawi - odparła Elena, wchodząc do szkoły. W porównaniu do dnia wczorajszego, gdy Azzurra przyszła tu po raz pierwszy, ilość decybeli zdecydowanie się zwiększyła. Szatynka skrzywiła się nieco, ale po chwili przyzwyczaiła się do, panującego tu, harmideru. Bez słowa poszły pod sale numer dziesięć w której miały mieć pierwszą lekcję - sztukę.
- Cześć dziewczyny. - Przez nimi pojawiła się chuda, dosyć wysoka dziewczyna z krótkimi hebanowymi włosami o zielonych oczach. Z tego co Azzurra pamiętała nazywała się Arianne Milanese. Znała tutaj niemal wszystkich i była wspaniałą informatorką.
- Hej Mila. - Uśmiechnęła się Aqi. - Co tam?
- Podobno Carrosso jest w ciąży. - odparła. Celeste Carrosso uczyła ich klasę włoskiego i była lubiana przez większość uczniów. Była surowa, ale sprawiedliwa. Niestety dla większości, nie lubiła gadulstwa, dlatego często uczniowie nie mogli siedzieć tak jak chcą z powodu nadmiernego gadania. Przynajmniej tak było w zeszłym roku, w tym jakby złagodniała, ale był dopiero październik i wszystko jest do nadrobienia.
- Żartujesz? - zawołała zdziwiona Aqila.
- Nie. Podobno wczoraj potwierdziła tę informację trzeciej "C" - odparła Arianne. - Jest w drugim miesiącu.
- Wakacyjna przygoda - mruknęła złośliwie Azzurra, na co Aqila uśmiechnęła się szeroko.
- I dopiero teraz to się rozniosło po szkole? - zapytała Elena.
- Nie, plotki huczały już od dwóch tygodni, ale tylko w sferze Chiary, Laury i Diany, więc nie brałam tego na poważnie - powiedziała, uśmiechając się. - Musze lecieć do sklepiku. Nie jadłam dzisiaj śniadania - dodała, zerkając na zegarek. Po chwili już jej nie było.
- Ta Carrasso uczy nas włoskiego?
- Tak - potwierdziła Elena, rozglądając się dookoła.
- Kogo tak szukasz? - zapytała Azzurra, patrząc na nią podejrzliwie.
Aqila zaśmiała się głośno, kładąc plecak przy ścianie, niedaleko sali do sztuki.
- Carli - mruknęła dziewczyna i również położyła swoją torbę przy ścianie. Po chwili uczyniła to i Azzurra. Usiadły na podłodze i każda z nich zajęła się czymś innym. Elena wyjęła z torby rysunek i kredką robiła poprawki. Aqila patrzyła co robi i co jakiś czas rzucała różne uwagi. Azzurra tymczasem rozglądała się po korytarzu. Bezcelowo, a może raczej celowo. Tylko że to tkwiło w jej podświadomości. Dziwnym trafem, gdy podniosła głowę, spojrzała w kierunku grupki chłopaków. Akurat tej w której stał Adriano Ciarrapico i akurat wtedy on też popatrzył w jej kierunku. Nie zauważyła żadnego głupiego uśmiechu ani kpiny, jakie widziała wczoraj. Widziała tylko dziwnie badawcze i intrygujące spojrzenie niebieskich tęczówek. Tak dziwne, że przez całą sztukę bujała w obłokach. "To było dziwne, bardzo dziwne."

szalona rzeczywistość, pisanie, orginal character:vicenzo spocchi, orginal character:ulisse motelli, szalona rzeczywistość:rozdziały, orginal character:adriano ciarrapico, orginal character:elena campironi, orginal character:bartolomeo dante, orginal character:azzurra d'addio, orginal character:aqila grossi, orginal character:sveva zotti, orginal character:alberto spolletti, orginal character:tommaso motelli, orginal character:carla vico

Previous post Next post
Up