Przekraczając mosty, fanfiction

Mar 19, 2009 23:29

Title: Przekraczając mosty
Author: nickygabriel
Fandom: Starsky & Hutch
Characters/Pairing: Starsky & Hutch (gen)
Rating: R
Warnings: none
Word Count: 2041
Notes: in Polish

Bay City, 1976

To była pierwsza noc Starskiego we własnym łóżku, po tym co się stało dwa tygodnie wcześniej Hutchowi. Ten kazał koledze poprzedniego dnia wrócić do domu, bo od kilku dni powoli odnajdywał się w dawnym życiu i prawie mu się to udawało. Obaj jednak wiedzieli, że to nie było proste. W jakiś sposób Starsky zdawał sobie sprawę z faktu, że prawdopodobnie nie będzie to nigdy do końca możliwe, ale znał Hutcha wystarczająco dobrze, żeby nie bać się tego tak bardzo, jak można by się spodziewać. Ostatnie dwa tygodnie za bardzo ich zmieniły i Starsky mógł mieć tylko nadzieję, że przyjaciel był wystarczająco silny, aby stawić czoło temu, co zrobił mu Forest i znaleźć w sobie odwagę, by wreszcie całkowicie wyzwolić się spod wpływu wspomnień, które mu po tym zostały. I nie tylko wspomnień.

Hutch nadal jeszcze odczuwał skutki uboczne uzależnienia od heroiny, a Starsky nie wyobrażał sobie nawet pełni koszmaru, z którym codziennie mierzył się partner. Najgorsze było to, że Hutch nie mógł nigdzie szukać profesjonalnej pomocy i ze wszystkim tym musiał radzić sobie sam. Gdyby ktokolwiek się o tym dowiedział, Hutch straciłby nie tylko pracę, ale i większość przyjaciół. Nic z tego, co go spotkało nie było jego winą, ale mało kto pytałby o powody. Tylko Starsky i Huggy wiedzieli, co się naprawdę stało. I Dobey.

Starsky nie obudził się, ale wyczuł, że ktoś stanął w drzwiach sypialni. Na skraju świadomości zarejestrował, że nadal czuł się bezpiecznie, więc mógł to być jedynie Hutch. W chwilę później ktoś położył się obok niego, ale zrobił to tak cicho i ostrożnie, że Starsky nadal jeszcze nie otworzył oczu. Dopiero kiedy poczuł czyjeś palce na swojej dłoni spojrzał w twarz kolegi.

Bez trudu ujrzał rysy twarzy Hutcha, a to co mógł przy tym świetle dostrzec, wcale mu się nie spodobało. Hutch patrzył w jego stronę, marszcząc brwi.

- Nie chciałem cię obudzić - wyszeptał.

Starsky nic nie powiedział, ale nie odwrócił wzroku i jedynie uścisnął jego dłoń. Miał nadzieję, że Hutch wreszcie znajdzie w sobie odwagę żeby z nim porozmawiać, ale ten tylko zamknął oczy.

Gdyby Monk - pachołek Foresta - nie był już martwy, Starsky był pewny, że bez wahania zabiłby go ponownie. Zamiast tego zacisnął tylko zęby i również zamknął oczy, mając nadzieję, że ponownie jeszcze tej nocy zaśnie.

*

Hutch nigdy wcześniej nie czuł tego rodzaju bezpieczeństwa. Nigdy nikomu nie pozwolił się tak dotykać i nigdy sam nikogo tak nie dotknął. Starsky był wyjątkowy. Tak samo wyjątkowy jak to, co ich łączyło. Mężczyzna wiedział, że zniesie wszystko. Każde wyzwanie, każdy ból i każde upokorzenie. Jeśli tylko Starsky przy nim będzie.

Był również pewny, że nigdy dotąd nie zrobił niczego żeby zasłużyć sobie na zaufanie, którym codziennie obdarzał go przyjaciel. I wiedział, że do końca życia nie zdoła mu się zań odwdzięczyć. Bez jego pomocy, Hutch najprawdopodobniej już by nie żył, albo w najlepszym wypadku wylądował na odwyku. I straciłby wszystko. Ale Starsky zaryzykował dla niego karierę i po dwóch tygodniach Hutch zaczynał w końcu - nawet we własnym mniemaniu - przypominać człowieka, a nie zombie. Gdyby Dobey nie był ich przyjacielem i nie zmienił ich grafiku, Hutch nie dałby sobie rady przez te pierwsze kilka dni po tym jak Monk sprezentował mu tygodnia takiego odlotu, że Hutchowi nadal na samą myśl o tym robiło się równe gorąco, co zimno.

Hutch nigdy nie czuł podobnego bólu. I podobnego strachu. Tak, przetrwali te ostatnie dwa tygodnie, ale to nie był koniec, a gdzieś na skraju świadomości Hutch wiedział, że to mógł być koniec. I to on byłby temu winny. Nikt inny, tylko on. Po tym, co zrobił wiedział, że Starsky już nigdy mu nie zaufa. Nie w taki sposób jak ufał mu dotąd. Hutch właśnie zniszczył najcenniejszą rzecz, jaka mu się w życiu przydarzyła i wiedział, że nigdy sobie tego nie wybaczy. Zrobił dwie rzeczy, które w jego mniemaniu były niewybaczalne i nie znał ani jednego sposobu, jak to naprawić. Podwójnej zdrady nawet Starsky nie mógłby wybaczyć.

Hutch siedział teraz na łóżku i wpatrywał się koszulę, którą pożyczył mu Starsky, i która nie wiedzieć czemu znowu przywołała tamte wspomnienia i tamten strach, który już od dłuższego czasu czaił się w zakamarkach jego duszy, ale przez ostatnie dwa tygodnie przestał się ukrywać. Strach, że już nigdy nie będzie tak samo.

Starsky podszedł do niego, ale Hutch nie uniósł głowy. Nadal wpatrywał się w koszulę, którą trzymał w dłoniach. Starsky stanął obok i niedługo później Hutch poczuł jego palce we włosach. Starsky bawił się przez chwilę jasnymi kosmykami, aż wreszcie przesunął dłonie na jego kark i ramiona. Hutch objął go w pasie i przyciągnął do siebie, przyciskając policzek do podkoszulka przyjaciela.

- Hutch, mów do mnie. Wiesz, że wbrew powszechnemu przekonaniu, ja naprawdę nie potrafię ci czytać w myślach - Starsky powiedział prawie żartobliwie.

Hutch jednak był zbyt pochłonięty swoim bólem, żeby na to zwrócić uwagę.

- Dlaczego wtedy ze mną zostałeś? - zapytał zamiast tego.

- Kiedy? - Starsky zdziwił się szczerze.

Hutch przez chwilę zbierał się na odwagę, zanim wyszeptał:

- U Huggy'iego.

Hutch pamiętał jedynie strzępy tamtych dwóch dni, bezpośrednio po tym, jak Starsky go znalazł i ukrył w jednym z pokojów nad barem ich wspólnego przyjaciela, żeby pomóc mu pozbyć się tego cholerstwa z organizmu. Chociaż Hutch nie przypominał sobie wszystkiego, jedyne wspomnienie, którego był pewny to Starsky. Hutch mógł na niego wrzeszczeć, mógł błagać, mógł próbować uciec z tamtego pokoju, a nawet grozić, ale Starsky nie zostawił go ani na sekundę. Był z nim od początku do końca. Pozwalał się obrażać, wysłuchiwał jego skomleń o kolejną działkę, był przy nim, kiedy Hutch sądził, że zaraz wyrzyga nie tylko żołądek, ale i cały układ trawienny. Starsky trzymał go w ramionach, kiedy było mu tak zimno, że szczękał zębami i ocierał mu pot z czoła, kiedy Hutch myślał, że smaży się w ogniach piekielnych. Jedyne, co utrzymywało go przy zdrowych zmysłach, to fakt, że kiedykolwiek otworzył oczy, Starsky był na wyciągniecie ręki. A kiedy pod koniec tych czterdziestu ośmiu godzin nie miał już nawet siły otworzyć oczu, Starsky był tak blisko, że Hutch słyszał uderzenia jego serca.

I wtedy naprawdę miał nadzieję, że może mu się uda. Prawie w to uwierzył. Dopóki nie zdradził go po raz kolejny. Starsky jednak nadal z nim został - prawdopodobnie dlatego, że mimo wszystko czuł się za niego odpowiedzialny. Jednak dlaczego później nie poszedł do Dobey'ego i nie poprosił o nowego partnera, to przechodziło ludzkie pojęcie.

- Przecież obaj wiemy, że nie możesz nadal mi ufać - powiedział Hutch cicho, ale nie odsunął się. - Nie po tym, co zrobiłem. Nikt nie powinien mi ufać.

- Hutch, to nie ty mówisz. Wiesz przecież, że ci ufam - odezwał się Starsky, najwyraźniej wyczuwając jak bardzo spięty był przyjaciel. - Cokolwiek zrobisz... cokolwiek zrobiłeś, niczego to nie zmieni. Nie w taki sposób... - przyłożył mu dłonie do policzków i uniósł głowę.

- Starsky! Ja ci groziłem! Zaatakowałem cię! - jęknął żałośnie Hutch i sięgnął po rękę kolegi, na której nadal widoczne były ślady po jego paznokciach, kiedy ból był już dla niego nie do wytrzymania i Hutch nie mógł powstrzymać pewnych reakcji.

- Twój dotyk nigdy nie boli, Hutch - powiedział Starsky z przekonaniem. - Za to boli, kiedy mnie nie dotykasz.

- Starsky... - Hutch zamknął oczy, a przez jego twarz przemknął grymas wstydu.

- Wiem.

- Ale ja nie rozumiem. Jak możesz nadal mi ufać? Po tym co..? Przecież ja ją sprzedałem za... kolejną działkę - Hutch nie mógł mówić dalej, bo nadal pamiętał wyraz twarzy Jennie, kiedy Forest przyprowadził ją do pokoju, gdzie go trzymali.

- Hutch, nie mogłeś tego kontrolować. Tak samo jak nie mogłeś kontrolować tego, co stało się później. Spotkałeś setki osób, którym przydarzyło się to samo. Wiesz, co odrobina chemii, może zrobić z układem nerwowym. To nie była twoja wina!

- A ty wiesz, że teraz już nie ma ani odrobiny tej chemii w moim organizmie - żachnął się Hutch. - Obaj to wiemy. A mimo to przyszedłem tutaj. Jeśli tak, to... skąd możesz wiedzieć, że gdyby mnie zapytali o ciebie, nie powiedziałbym im? Ja wiem, że bym to zrobił. Było mi wszystko jedno. Jennie, ty, własna dusza. Nic nie miało znaczenia!

- Ale teraz ma. Hutch, powiedz mi, czy kiedykolwiek chciałeś ją skrzywdzić? - Starsky nadal patrzył mu w oczy.

- Nie! - zaprotestował Hutch, bo to jedyne, czego był pewny. Naprawdę nie chciał im powiedzieć gdzie jej szukać. Musiał to zrobić.

Starsky uśmiechnął się lekko, ale zaraz spoważniał.

- I nie zrobiłeś tego - powiedział. - Hutch, to co Monk ci zrobił było gorsze niż gwałt. Gorsze nawet, niż gdyby cię zabił. Zmusił cię do odczuwania rzeczy, których ty sam nigdy byś nie czuł. Nigdy byś nawet nie rozważał takiej możliwości.

- Skąd wiesz? - Hutch chciał go odepchnąć, ale Starsky się nie odsunął. - Może ja naprawdę taki jestem? - wyjąkał żałośnie. - Zdradziłem ją. Siebie. Ciebie.

- Hutch, dlaczego tu wczoraj przyszedłeś? - zapytał poważnie Starsky.

Hutch tylko schylił głowę.

- Hej, mów do mnie. Wiesz, że w końcu i tak mi powiesz, więc możesz sobie oszczędzić kłopotu. I wiem, że przez tamte kilka dni oni nie robili nic innego tylko cię o coś pytali. Ale oni to nie ja, wiesz o tym.

Hutch uniósł wzrok. Nie mógł nie odpowiedzieć na to pytanie.

- Przyszedłem, bo... Bo nie chcę... bo nie chcę skończyć jak oni. Bo za bardzo tego chcę. Najgorsze, że wiem gdzie to cholerstwo znaleźć. I mogę to mieć za darmo. Boję się, że...

Starsky położył mu dłoń na ustach. Nie musiał już o nic więcej pytać, Hutch w końcu powiedział to, co musiał powiedzieć. Obaj wszystko to już wiedzieli dawno, ale Hutch musiał powiedzieć te słowa, a Starsky je usłyszeć.

- To nie jest jedyny powód dlaczego tu przyszedłeś - skonstatował Starsky odsuwając się i siadając obok niego.

Hutch tylko pochylił głowę, bo jak zawsze kolega potrafił doskonale powiedzieć, dlaczego Hutch robił rzeczy które robił.

- Jeśli wiesz, to po co pytasz? - wyszeptał.

- Żebyś musiał mi odpowiedzieć? - oświadczył Starsky nie zwracając uwagi na jego ton głosu.

- Jasna cholera, Starsky! - Hutch zerwał się i podszedł do okna. - Obaj wiemy, że... to nie ma sensu dalej.

- Ach tak?

Hutch odwrócił się i zobaczył, jak kolega siada na łóżku po turecku i patrzy na niego unosząc jedną brew.

- Ach tak!

- Może raczysz mnie oświecić? - podsunął Starsky. - Bo ja widziałem tylko jak poradziłeś sobie z czymś, czemu niewielu ludzi w ogóle potrafiłoby stawić czoło. Zrobiłeś to całkiem sam i powinieneś być z siebie raczej dumny, a nie katować się wyrzutami sumienia.

- Sam? - Hutch zamrugał gwałtownie. - Nie byłem ani przez chwilę sam!

- Hej, nie mówię o tamtych dwóch dniach - sprostował Starsky. - Mówię o tym, co było wczoraj.

- A co było wczoraj?

- Przyszedłeś tu. Nie poszedłeś do doków po prochy. Przyszedłeś tu. Nie było mnie z tobą. Byłeś sam. I sam zdecydowałeś co chcesz zrobić.

Hutch nadal patrzył na niego z niedowierzaniem.

- Ja tu przyszedłem, żeby... - przerwał, bo Starsky przecież powinien to wiedzieć od samego początku, że coś z nim było nie tak.

- Hutch?

- Musiałem się przekonać - powiedział wreszcie zrezygnowany.

- O czym? - Starsky przekrzywił głowę. - O tym, że nie będę cię obwiniać?

Hutch oparł się o parapet, ale patrzył na podłogę.

- O tym, że to była tylko chemia - sprecyzował.

- A co to miało być innego? - zdziwił się przyjaciel. - Ludzie nie zmieniają się w ciągu jednego dnia. Albo nocy. Nie tak.

- Może zmieniłem się już dawno? I trzeba było właśnie czegoś takiego, żebym... - Hutch wzruszył ramionami. - Sam wiesz.

Starsky nic nie powiedział, tylko bardzo długo mu się przyglądał.

- A zmieniłeś się? - zapytał wreszcie, odchylając się do tyłu i opierając na dłoniach.

Hutch uznał, że to pytanie bardzo w jego stylu. Wzruszył ramionami.

- Ty mi powiedz, zmieniłem się? - zapytał zamiast odpowiedzi.

Starsky uśmiechnął się lekko.

- A czy to naprawdę ma jakieś znaczenie?

Hutch odetchnął głęboko.

- Masz rację, nie powinienem był cię sprawdzać - przyznał niechętnie.

- Mnie? - Brwi Starskiego powędrowały w górę.

- A czy to naprawdę ma jakieś znaczenie? - zapytał Hutch takim samym tonem, jakiego przed chwilą użył kolega.

- Cóż, sam powiedz czy wolałbyś żeby twój partner dosłownie zwymiotował ci do buta, czy żeby dosłownie chciał się z tobą przespać?

Hutch patrzył na niego przez chwilę skonsternowany, ale wreszcie musiał się roześmiać. Starsky też zachichotał i położył się na plecach, wpatrując się w lustro, które miał na suficie sypialni. Wreszcie Hutch zrobił kilka kroków i położył się na łóżku obok niego.

- Naprawdę to zrobiliśmy? - zapytał również spoglądając na sufit.

- Co? - Starsky spojrzał na niego pytająco.

- Naprawdę przespaliśmy się ze sobą?

Starsky roześmiał się głośno.

- Czepiasz się semantyki, Hutchinson.

- Semantyki? Nie wiedziałem, że znasz tak trudne słowo.

Tym razem Hutch nie zdołał uchylić się przed nadlatującą poduszką.

KONIEC

fikaton, fandomstories

Previous post Next post
Up