Jak wszyscy, to wszyscy, ostatnio nastąpił wysyp ficków. ;) Desperacja sięga szczytu już kilka dni po ogłoszeniu przerwy?
1088 słów,
znów lekkie PG, z względu na nagość ;)
totalnie nie na poważnie,
spojlery do 2x14, ale bardzo nieznaczne,
Z podziękowaniem za głupawkę mojej kochanej Eggie. I
saharaam za tytuł.
Przedramiona dedykowane
mlekopijca.
Gdyby Dean, jako urodzony sceptyk i nihilista z powołania, nie zobaczył tego na własne oczy, na pewno by nie uwierzył.
Wracali właśnie z Tennessee, gdy z Samem zaczęło się dziać coś niedobrego. A wszystko przez to, że unicestwienie jednego wielkiego, humanoidalnego gryzonia należało raczej do ich rutynowych zadań. I że to „raczej” czasami bywało relatywne, jak w tym wypadku.
- Ten popapraniec mnie ugryzł, Dean - stwierdził młodszy Winchester, obserwując swoje przedramię w mdłym świetle szarzejącego dnia.
Dean zahamował ostro i chwycił brata za rękę.
- Pokaż no.
Rana była mała, ale brązowiała z każdą chwilą coraz bardziej, co nadawało jej wyjątkowo paskudny charakter.
- Jedziemy do szpitala.
- Dean...
Sam patrzył na swoje odbicie w lusterku wsteczym i wyraz jego twarzy nie wróżył nic dobrego. Brązowiała mu też szyja.
*
Sam wylądował na OIOM-ie. Popodłączali go do różnych aparatur, zaaplikowali szereg leków, ponakłuwali we wszystkich możliwych miejscach, powtykali rurki.
Dean, którego wyproszono z sali (za bardzo domagał się dowodów na skuteczność stosowanych na Samie medykamentów) i nie pozwolono wejść z powrotem (groził pozwem), chodził nerwowo po korytarzu. Kiedy w końcu go wpuszczono, z rozpędu o mało nie przewrócił stojącej tam pielęgniarki.
- Sammy!
Sam dosłownie brązowiał w oczach, jak po zastosowaniu jakiegoś wynaturzonego samoopalacza, jego policzki się zapadły.
- Kiepsko ze mną, Dean.
- To ja tu mam prawo do takich tekstów, nie ty. Nic ci nie będzie, ćwoku.
Sam, nieprzekonany, ruchem głowy wskazał na monitor obrazujący pracę jego serca. Puls wzrastał w zastraszającym tempie. Dean wzruszył ramionami i powtórzył, że nie z takimi rzeczami się radziło, a adrenalina nieraz dawała im o wiele większego kopa.
*
Dean został z Samem na noc - lekarza, który śmiał słabo zaprotestować przeciw pogwałceniu reguł panujących w szpitalu, o mało nie zabił samym spojrzeniem. Przez jakiś czas starał się rozmawiać z Samem o jakichś kompletnie nieważnych sprawach, aż w końcu obaj zasnęli.
*
Dean obudził się i czuł dokładnie każdy centymetr niewygodnego krzesła, wżynający mu się w tyłek. Kiedy w końcu był w stanie poruszyć głową (zasnął z szyją pod dość niesamowitym kątem), zauważył dwie rzeczy.
Ubranie Sama na łóżku.
I brązową fretkę, zwiniętą w kłębek na poduszce.
*
W końcu Deanowi udało się opanować wybuch śmiechu, wziął fretkę pod pachę i, niezauważony, wymknął się z oddziału. W duchu błogosławił małomiasteczkowe szpitale, w których nic się nie działo i których ochroniarze spędzali czas na pieprzeniu pielęgniarek, a lekarze odsypiali w dyżurce.
- Chryste, Sammy...
Dean dotarł do Impali, posadził brata na przednim siedzeniu i przykucnął obok, na krawężniku. Trzeba było przyznać, że Sam był olbrzymi nawet jak na fretkę. Te, które Dean widywał na wystawach sklepów zoloogicznych, były mniejsze o jakąś połowę.
- Stary, teraz to dopiero z tobą kiepsko. Nie mam pojęcia jak cię... uleczyć.
Fretka spojrzała na niego oczyma pełnymi wyrzutu i wdrapała się na siedzenie obok. Czubkiem nosa dotknęła kierownicy i znów spojrzała na Deana.
- Okej. Pamiętasz, jak mówiłem, że czasem ciężko nam się dogadać? To coś w tym stylu. Nie rozumiem cię, Sammy. Dokąd mamy jechać? Jeżeli chodzi ci o Asha to zapomnij, nie mam zamiaru spotkać się z Ellen przez najbliższe tysiąclecie.
Fretka ze zniecierpliwieniem doskoczyła do Deana i wsadziła głowę do jego kieszeni. Wyciągnęła z niej medalik, który obaj Winchesterowie dostali od Bobby'ego.
- No tak, Sammy. Wybacz.
Wsiadł do Impali i położył ręce na kierownicy.
- Uwierzyłbyś? Gadam z gryzoniem.
*
Bobby przyznał, że w życiu z czymś takim się nie spotkał. Wątpił, czy jakiekolwiek zaklęcie, egzorcyzmy czy gusła mogły tu pomóc. Pozostawały dwie opcje - będą czekać albo wynajdą antidotum. Starszy łowca bez większego żalu porzucił aktualne zajęcie („Wampiry w okolicy, stara nuda. Przynajmniej trochę się rozerwę”) i zajął się sporządzaniem odtrutki. Z zastrzeżeniem, że nie wie, ile to może potrwać.
- Nie martw się, Sam. Kupię ci kołowrotek - powiedział grobowym głosem Dean, kiedy fretka pisnęła w geście rozpaczy.
*
Mijały dni, Dean nie znalazł dostatecznie dużego kołowrotka („Poddaję się. Chyba, że podwędzę koło młyńskie, co ty na to?”), Bobby'ego wciąż nie było (wyjeżdżał w poszukiwaniu stosownych składników), a Sam stał się nieco osowiały (o ile można powiedzieć to o fretce).
Winchesterowie tkwili w pokoju, jaki przydzielił im Bobby w swoim uzbrojonym od fundamentów aż po dach domu, i nudzili się wręcz śmiertelnie.
- No nie Sammy, nie patrz na mnie tym swoim wzrokiem szczeniaczka. Fretce nie wypada.
Sam najwyraźniej prychnął i ułożył się wygodniej na swojej poduszce, naprzeciw ekranu laptopa (używanie myszki było nieco problematyczne, ale pisanie na klawiaturze opanował całkiem nieźle. Dean uważał to za idiotyzm, skoro stron pornograficznych z fretkami było w sieci jak na lekarstwo). Po krótkiej bitwie o miejsce do spania dla Sama, która odbyła się pierwszego dnia po ich przyjeździe do Bobby'ego („Sam, spieprzaj, nie będziesz spać w MOIM łóżku. Masz pchły!”), bracia szybko doszli do porozumienia („To, że masz większe siekacze nie znaczy, że możesz mnie gryźć! Nie zapomnę ci tego dupku!”).
Drzwi uchyliły się i w szparze ukazała się głowa Bobby'ego, odziana w nieśmiertelną czapkę baseballową.
- Nie przeszkadzam?
- Nie, Sammy właśnie wylizywał sobie futerko.
Bobby zerknął na Sama - zdradzającego wszelkie oznaki oburzenia - i przewrócił oczami.
- Przestań błaznować i chodź ze mną, chyba coś mam.
Dean wyszedł za Bobbym, starannie zamykając drzwi. Łowca od razu podał mu słoik z mazią o niezbyt zachęcającym kolorze i konsystencji.
- To antidotum z trucizny tego mutanta. Przejechałem za nim pół stanu, więc liczę co najmniej na zgrzewkę piwa.
Dean uśmiechnął się z ulgą.
- Jasne.
- Wetrzyj to dokładnie w całe ciało, rano powinien już wrócić do normalnej postaci.
- To będzie niezręczne. To wcieranie. Osobiście dałbym w mordę każdemu, kto chciałby we mnie cokolwiek wcierać. No, nie licząc tahitańskich panienek od masażu ero...
- Dean.
- No?
- Za bardzo się przejmujesz. Nic mu się nie stanie, po prostu rób co mówię.
*
Sam z początku uważał, że cała sprawa z odtrutką to kolejny zgryw ze strony Deana i nie chciał poddać się bez walki. W końcu jednak pojął, że nie ma wyjścia i pozwolił się wysmarować śmierdzącym paskudztwem.
- Grzeczna fretka. A za bliznę na palcu policzę się z tobą potem, obiecuję.
*
Dean obudził się z przeświadczeniem, że ktoś wsadził mu nogi do zgniatarki (co zresztą mu się śniło, tylko że parę sekund wcześniej zgniatarka była brunetką w skąpym bikini). Zerknął w dół łóżka i szybko wbił zęby w poduszkę. Po chwili jednak zaczął się dusić i musiał skapitulować. Ryknął śmiechem tak potężnym, że Sam - dwumetrowy drab, zwinięty w kłębek na brzegu, spadł na podłogę.
- Bardzo zabawne, Dean.
Dean zawył radośnie i zrzucił na brata koc.
- Okryj strategiczne punkty, wielkoludzie.
Sam, na którego twarzy ogromna ulga mieszała się ze złością spowodowaną rozbawieniem Deana, udrapował na sobie koc na kształt togi i udał się do łazienki.
*
- Dean, ty skurwielu.
- Też cię kocham, a co?
- Mam ogon.
*Dean nie zna się za bardzo na zwierzątkach i nie wie, że fretka należy do łasicowatych ;)
** Kilka słów dotyczących fretek. Zdaję sobie sprawę, że fretki są inne. Ale, tak jak Jared jest zaprzeczeniem Sama, tak Sam-fretka jest zaprzeczeniem fretki. Podejrzewam, że ze „zwykłym” takim zwierzątkiem Dean nie dałby sobie tak łatwo rady.
*** Uprasza się o nie wyciąganie zdań z kontekstu, bo wyjdzie, że napisałam Wincest. :D