:(

Jul 04, 2008 21:11

Znowu to zrobiłam. Po raz czwarty w życiu wbiłam swój jadowity kolec w kogoś, kto wcześniej był dla mnie ważny.
Tym razem padło na trenera.
Nie będę opisywać całej historii, gdyż myślę, że dla nie-koniarzy będzie strasznie nudna, bo dotycząca spraw technicznych związanych z jazdą konną itd.
Pokrótce wyglądało to tak, że ten facet zrobił z siebie w moich oczach najwspanialszego i najlepszego boga. Ulepił mój światopogląd na końskie sprawy, sprawił, że wszystko postrzegałam tak, jak jemu było wygodnia i nawet kiedy widziałam na własne oczy, słyszałam na żywo wszystkie rozmowy, które przeczyły jemu samemu i których on był również autorem - po prostu je bagatelizowałam, lub zatrzymywałam dla siebie nie bardzo wiedząc co o tym myśleć.
Ostatnio było coraz gorzej. Ja mam tak zawsze - wytrzymuję długo, wiele razy mogę wybaczać, ale jak ktoś przekroczy w końcu tą granicę mojej cierpliwości i tolerancji, to po prostu nie ma odwrotu i muszę zaragować totalnym i ostatecznym spaleniem mostu między nami (jej, ale to patetycznie brzmi xDDDDDD).
To, że kłamał to wiedziałam. Wiedziałam, że okłamuje wielu ludzi, a już zwłaszcza osoby, które są nowe w stajni, bo wydaje mu się, że one go nie znają i może im nagadać wszystko.
To, że obgadywał było oczywiste. Potrafił przy mnie danego jeźdźca wychwalić pod niebiosa, po czym - gdy tylko ta osoba jechała do domu - znów przy mnie obgadywał naprawdę wrednie tę osobę.
To, że wykożystywał moje zaangażowanie... zaczęłam sobie zdawać z tego sprawę trochę zbyt późno. Ale nie szkodzi.
Ale ostatatnio miarka się przebrała.
Bo to, że CELOWO sprawił, żebym z Magdą się nie lubiła dla jego własnej korzyści, to już jest skurwesyństwo.
Niestety dla niego, tak się dziwnie przydażyło, że nagle się z nią pogodziłam (i to pod jego nieobecność). Pogadałyśmy szczerze. Dowiedziałam się, co on mówił jej na mój temat, a ona się dowiedziała, co o niej mówił mnie. Doszłyśmy do wspólnych konkluzji.
Ale to było tylko dołożenie kolejnego drewienka do ognia. Przeważyło szalę to, że na środowym treningu, zupełnie się odkrył ze swoją "wiedzą" dotyczącą dosiadu westernowego. Wreszcie do mnie dotarło, i to tak kurewsko mocno, że on mi sprzedaje improwizorkę. Po powrocie do domu, jeszcze się upewniłam i zadzwoniłam, do dwóch zawodników i jednego trenera których znam i się pytałam o wszystko. Cała trójka, której autorytet jest niepodważalny ze wzgledu na karierę sportową zgodnie stwierdziła - te nowości Pana Mirka (mój eks-trener) to totalne brednie!
Zatem pojechałam wczoraj do stajni. Z zamiarem zemsty rzecz jasna. Nie tam żadne wypytywanie, czy to aby na pewno racja, czy może jednak jest inny sposób, a może tak, a siak... Nie. Wiedziałam przecież, że on siebie ma za największego znawcę wszechrzeczy, i choćby gadał, oczywiste bzdury, na przykład że Słońce jest planetą, to i tak - jeśli ktokolwiek by mu zaprzeczył, to od razu by mu tak nagadał, że biedny oponent tylko by się oblizał i nic więcej.
A trafiłam na IDEALNY grunt. Bo planowałam celowo i złośliwie, aby zrobić sobie z nim małą pogawędkę przy świadkach. A że AKURAT tego dnia i o tej godzinie przyjechał jego sponsor i zarazem właściciel konia, którego on trenuje na zawody - to już nie moja sprawa. Miałam dwóch wspaniałych świadków - Pana Leszka (sponsora), no i Pana Mariusza.
Myślę, że coniektórzy wiedzą, inni sami doświadczyli, że jak wpadam w ten swój podkurwiony stan złośliwej mendy, to, jakto mówi moja matka "jak z ty coś powiesz, to człwiekowi aż w pięty wejdzie". A wykożystałam moj największy potencjał, jaki miałam w tamtym dniu. Spokojnie ale dosadnie powiedziałam mu, co myślę. Na początku jeszcze starał się dyskutować, ale kiedy wybiłam mu z rąk wszystkie argumenty po prostu się zakrył kopytami i poszedł. Starał się być spokojny, ale jad z niego po prostu ciekł. Był na maksa wkurwiony, ale niemal do ostatniej chwili utrzymał mnie w przekonaniu, że chyba moje możliwości sprowadzania ludzi do parteru się osłabiły (oj, długo z nich nie kożystałam ;)).
Jak już wychodziłam, zapytał tylko ile zostało mi wykupionych jazd.
Po powrocie do domu dostałam smsa, w którym napisał, cytuję:

"Natalia po dzisiejszej rozmowie muszę zrezygnować z prowadzenia lekcji, możesz jeździć u mnie, ale ja prowadzić lekcji nie będę. Ja za treningi w Stanach płaciłem majątek, a wam za skromne pieniądze to przekazuje, ale skoro nic nie wiem to nie moge uczyć".

Jeszcze nie wie, że doskonale wiem, iż ten cały jego trening w Stanach u najlepszych trenerów reiningowych, to kompletna bujda. I pojadę tam jeszcze w poniedziałek. I mu to powiem. Że wiem. Wiem, że nigdy nie był w Stanach, że Jarmuła* wcale go nie zna (twierdzi że są świetnymi kumplami), że nigdy nie był wicemistrzem Polski w WKKW, że obgadywał mnie przy Magdzie, że wszystkie Quartery w stajni są jego, że wygrał kwalifikacje do Mistrzostw Polski i że zamówił już specjalną arenę do reiningu. I jak tylko spróbuje podnieść na mnie głos, przypomne mu, że obgadywał przy mnie wszystkich swoich klientów i że będę bardzo dobra, jeśli im tego nie powtórzę (zwłaszcza, że mam do nich numery telefonów), a on przy okazji nie straci swoich zarobków.
A na końcu będzie musiał mi zwrócić pieniądze za jazdy, których jeszcze nie wykożystałam (czaicie to?? ja wszystko robiłam w tej stajni, pracowałam jakby to było moja praca, a on mi jeszcze kazał płacić za treningi), za jazdy, które prowadziłam za niego no i za te godziny, co robiłam u niego za stajenną.
Ach, najśmieszniejsze jest to, że zaraz jak tylko dostałam tego smsa zadzwoniłam do niego. Odebrała jego żona i mówi mi, że "mąż się kąpie i nie może teraz podejść do telefonu". Bardzo ciekawe. Jeszcze przed 5 sekundami pisał smsa, a teraz już siedzi w wannie, hmmmmmmmm.... Jest z niego zwyczajny, pierdolony tchórz i skurwysyn. Nie dość, że nie powiedział mi w oczy, że mam wypierdalać ze stajni, to jeszcze nawet przez telefon bał się o tym porozmawiać.

Myślę, że tego wszystkiego absolutnie nie da się odwrócić. A nawet jeśli jakimś cudem on poprosiłby mnie o powrót, to i tak bym się nie zgodziła. Nie po tym wszystkim, bo czara goryczy się już przelała. Kolejny spalony most.
I jest mi z tego powodu bardzo przykro. Wczoraj beczałam pół wieczora. Głównie ze względu na konie. Przywiązałam się do nich, opiekowałam się nimi jak były chore, karmiłam, kąpałam, jeździłam.... Teraz zobaczę je jeszcze ostatni raz w życiu, kiedy będę się rozliczać z Panem Mirkiem.
No i prawdopodobnie to koniec z jakimikolwiek treningami, wszystko wróci na niski poziom rekreacyjny, bo w Wielkopolsce po prostu NIE MA gdzie jeździć western. Stajni klasycznych jest dużo, ale westernowych nie. Oprócz Mirka jest jeszcze Marek Breś, ale to jakieś 50km od Poznania, a poza tym nie dość, że on nie wychował żadnych znanych zawodników (Mirek zresztą też nie, ale przynajmniej był bliżej Poznania i tańszy), to jeszcze bierze 100 zeta za sportowy trening =.=
To też jest dla mnie kolejna szpilka w sercu. Po prostu będę musiała przestać jeździć konno.
Ale prędzej czy póxniej musiało się tak skończyć. Ile można znosić wodzenia za nos i kłamstw.



Natalia

*Aleksander Jarmuła - jeden z najlepszych i najpopularniejszych reinerów w Polsce

PS. może opis całego problemu wydaje się błahy, a on sam wyolbrzymiony przeze mnie, ale zaznaczam, że bardzo wielu spraw nie opisałam, bo inaczej byłoby 10 stron w Wordzie, które i tak nie byłyby dla nikogo interesujące
Previous post Next post
Up