Tytuł:Zwykli Ludzie
seria: Being Human, BBC, get the damn thing going
pairing: well, GeorgeMitchell...MitchellGeore, wampir i wilkołak, whateva... no A.Rice my friends, she`s lousy to handle
raiting: for now nothign serious, slashy bits
part III - Turn the lights off & carry me home
Wilk był czasami zadziwiająco bezrozumnym stworzeniem. Nie, żeby George pamiętał dużo ze swoich wilkołaczych przygód nocnych, ale trochę się w nich orientował. Mgliste urywki wspomnień wilkołaka mieszały się z wyobrażeniami religijnymi, z przeczytanymi książkami, kadrami z filmów. Wspomnienie zoranej, wiosennej ziemi, zapach wschodzących traw, smakowite gdakanie z odległych i na ogół dobrze strzeżonych kurników. Gdyby ktoś się o to spytał, George zaprzeczyłby, że momentami nawet lubi przypominać sobie takie ukradzione chwile w wilczej skórze. Tylko, że gdyby się ktoś o to spytał, pytany dostałby punktowego ataku serca na miejscu, ponieważ nikt, absolutnie nikt włącznie z nim, nie powinien przypuszczać ani nawet wiedzieć o wilkołaku absolutnie nic.
George nie chciał i nie lubił o tym myśleć. Ale nie mógł przestać. Koniec końców chodziło o jego własne ciało.
Poza tym to było niebezpieczne. Nieludzkie i przerażające. Chodzić po nocy w miejscach, których się nie kojarzy, ponieważ z wilczego punktu widzenia mapy to bezsensowny wynalazek ograniczonych dwónogów. Jeść i nie pamiętać, co dokładnie się jadło. Odczuwać bliżej nieokreślony, rozbuchany wiosennie popęd płciowy względem partnerki, której najwyraźniej w okolicach Bristolu nie było i która powinna być tylko mitem... ale wcale być mitem nie musiała. George dwa lata temu przekonał się, że zlekceważone mity potrafią ożyć i ugryźć cię nader mocno w tyłek. Popęd seksualny wilkołaka nie był mityczny tak jak sam wilkołak i całe szczęście George póki co nie spotkał osobnika, z którym mógłby dać mu upust. Jeszcze tego by w pokręconym życiu George`a brakowało. Wilkołaczycy.
Wiedział, że takie samowolne wypuszczanie wilka jest groźne i dla wilka i dla niego samego. Wilkołak nie miał inteligencji człowieka. Gdy coś pachniało jak świeże mięso usuwał z drogi wszelkie przeszkody, aby móc napełnić tym brzuch. Płoty, druty kolczaste, pułapki na lisy. Wilk w George`u był wiecznie głodnym pasibrzuchem i potrafił zrobić wiele, żeby dostać się do upragnionego jedzenia. Dlatego George z taką determinacją oglądał wszystkie dzienniki telewizyjne i wiadomości, tropiąc newsy o zabitych, tudzież rozszarpanych i zjedzonych zwierzętach hodowlanych. Albo o ludziach. Mitchell dzielnie asystował George`owi w jego wieczornych oglądach lokalnych wiadomości, udając, że to całkowicie naturalne, że nie czekają na jakąś straszliwą informację, jakoby grasujący na rubieżach miasta wilkołak pożarł żywcem rodzinę okolicznych rolników.
Zawsze myślał najpierw o innych, potem o utrzymaniu status quo domowego azylu, a dopiero na końcu o sobie. Powinien to przewidzieć. Wilk nie był inteligentny na ludzki sposób, instynktownie umiał wyczuć zagrożenie, uniknąć go albo stawić czoła, ale na bardziej zmyślne, bardziej ludzkie zasadzki, był prawie całkowicie nieodporny.
Nie po raz pierwszy okazało się, że człowiek to najgroźniejszy drapieżnik. Gdzie stawiało to George`a i jego pragnienie normalnego człowieczeństwa?
Od początku czuł, że coś się święci. Mitchell chyba też, bo zamiast zwyczajowo nurzać się w wieczornym ciągu sitcomów, kręcił się niespokojnie między kuchnią a salonem. Wampir był jak anorektyk po zjedzeniu ogromnej, tłustej bajaderki, nieustannie siadał, wstał, poprawiał poduszki, utykając nogi na kolanach George`a i zabierając je ponownie, psiocząc na źle mrożącą lodówkę i upał.
I prawda. Upał tego roku był nieziemski. Bezchmurne niebo nie oferowało nawet najmniejszej chmurki, nie wspominając o wietrze i deszczu. Zapowiadała się kolejna, bezchmurna, księżycowa noc. Było piekielnie gorąco a mimo to George nie czuł ani zmęczenia ani niepokoju przed zbliżającą się przemianą. Wilk w nim wiercił się, skamlał i powarkiwał ostrzegawczo, kłapiąc bezsilnie zębiskami. George ignorował wybryki swojego nieproszonego współużytkownika ciała. Patrząc na to z perspektywy czasu, kto wie, może z nich dwóch to wilkołak był bardziej inteligentnym.
Mitchell wywiózł go za miasto. Nie mówili wiele, pozwalając sączącemu się z radia, wieczornemu bluesowi obmywać ich łagodząco kołyszącymi falami. Upał zelżał, ziemia i rośliny parowały i oddawały nagromadzone za dnia ciepło. Świat westchnął z ulgą, odpoczywając o całodziennym skwarze. Skóra na nosie Mitchella zaczynała malowniczo schodzić. Widocznie nawet wampir mógł się w takie upały nieco przypiec. Brzmiało to niebezpiecznie. George zerkał badawczo na przyjaciela, który ze spokojem znosił jego ciekawość, koncentrując się na kierownicy i podmiejskiej drodze, którą leniwie toczył się ich samochód. Znaczy, samochód Mitchella. Wampir nie przywiązywał zbytniej wagi do własności prywatnej, ale auto stanowiło w jego życiu chlubny wyjątek.
George nie wspominał nic o szarpiącym się w nim szaleńczo, warczącym i piszczącym wilku. Zamiast rozpoznać komunikat wilkołaku, wyczuwającego niebezpieczeństwo, skupił się na spieczonym nosie Mitchella. Wampir z pozorną powagą udzielał mu suchych informacji dotyczących kremów z filtrami, letnich czapek i liści sałaty, które jak powszechnie wiadomo, doskonale robią na spieczone nosy. Spieczone i wścibskie. Mitchell zaśmiał się niskim, stawiającym włosy na rękach i karku głosem, widząc skonsternowaną minę George`a.
"Mój drogi, wyluzuj się." poradził wampir a na jego twarzy wypłynął wyraz przyjaznego i nieco cynicznej troski. "Doskonale wiesz, że lepiej podchodzić do przemiany na spokojnie. Jest wtedy łatwiejsza i nie zostawia tyle siniaków na twoim tyłku."
"Łatwo ci mówić." mruknął George. Właśnie stanęli w szczerym polu a wilkołak zaczął wysiadać, mocując się uprzednio z klamką. "To nie ty biegasz ze wzmiankowanym tyłkiem odkrytym kompletnie, po okolicznych opłotkach."
Mitchell zmrużył oczy, ale jego uśmiech pozostał na miejscu.
"Co pamiętasz z tych opłotków, George?"
Pytanie zaskoczyło go, ale był wystarczająco rozdrażniony, żeby udzielić nie do końca przemyślanej, ale zjadliwej odpowiedzi.
"Pamiętam takie rzeczy, że kilku zagorzałych zwolenników mięsa zamieniłyby z miejsca w wegetarianów. Pióra, przegryzione szyje kurczaków, dyndająca mi z pyska kurza kiszka. Chyba kurza. Wystarczy detali, jak sądzę?"
Mitchell przez chwilę stał nieruchomo, patrząc na George`a zamyślonym, z lekka nieobecnym wzrokiem. Jego oddech był spokojny, jego linia ramion nietypowo spięta. Jakby widział coś jeszcze, ale wahał się, czy oznajmienie, co to takiego nie zrobi jakiejś szkody. Żółty jak latarnia księżyc wschodził powoli ponad fioletowawymi, lipcowymi polami. George poruszył się niecierpliwie.
"Muszę iść." powiedział, po czym skrył się za samochodem. Nie lubił rozbierać się w towarzystwie Mitchella. Wampir może i był nad wyraz tolerancyjny i akceptujący względem wszelkich "ludzkich" spraw, takich jak nagość, podniecenie, pożądanie, złość bez powodu, etc., ale lepiej było nie kusić losu. Definicja normalności George`a momentami różniła się diametralnie od tej, którą wyznawał Mitchell, jednakowoż księżycowa noc nie była odpowiednią chwilą na debatę.
Zdjął bokserki i położył je równiutko na pieczołowicie złożonych spodniach i koszulce. Westchnął, czując jak wilk napiera na niego mokrym, zimnym nosem. Jak chce wyjść, chce poczuć ziemię pod pazurami, chce biegać i wdychać ciepłe, letnie powietrze, przepojone zapachami rosnących na polach roślin.
Mitchell bez słowa zgarnął z maski samochodu ubrania George`a i nieodgadniętą miną wsiadł do swojego wymuskanego wehikułu. Nagle księżyc zrobił się jakby trochę bardziej dziki i niepokojący, ale wtedy wampir wychylił się zza otwartej szyby samochodowego okna. Nie dająca się wytłumaczyć ulga dziabnęła George`a pod żebra i już zaczynał uśmiechać się ze skrępowaniem i wdzięcznością...
"Ładny tyłek, wilku."
...ale szczęśliwie uśmiech nie zdołał całkowicie wypłynąć mu na twarz. Spodziewał się od Mitchella jakiegoś ostrzeżenia, może przyjacielskiego "do zobaczenia jutro" albo "namierzę cię nad ranem, powodzenia". Pochwała pośladków to nie było coś, czego potrzebował człowiek na kwadrans przed zamianą w potwora. George skrzywił usta i zacisnął pięści, przyciśnięte wciąż w obronnym geście do nagiego przyrodzenia.
"Idź do diabła, Mitchell."
"Jutro. Dzisiaj są powtórki pierwszej serii Torchwooda i po prostu muszę je obejrzeć." odparł swobodnie Mitchell, salutując na pożegnanie i znikając w głębi samochodu. "Tymczasem, bestio."
Samochód zakręcił eleganckie półkole i już sunął niespiesznie w kierunku miasta. W kierunku domu. W kierunku kuchni ze świeżą, parującą herbatką, z buczącym od najświeższych wiadomości i nieświeżych powtórek odbiornikiem telewizyjnym, w kierunku ugniecionych wygodnie poduszek rozrzuconych po dywanie, oraz lampy oświetlającej fotel akurat tak, że można było swobodnie czytać sobie na nim książkę, nie przeszkadzając osobie drzemiącej na kanapie.
George patrzył tęsknie za znikającym samochodem Mitchella i pragnął z całych sił znaleźć się w nim na powrót, włączyć radio, nastawić jakiegoś wieczornego, rześkiego rocka, i pozwolić odwieźć się do domu. Letni wiatr przemknął mu ciepłym podmuchem po ramionach i plecach, tak, że zadrżał. A potem zadrżał już z całkiem innego, bardziej wewnętrznego, potwornego powodu.
///////////////////////////
Obudził się obok rozszarpanych, króliczych zwłok. Coś bolało go w żebrach, które, jak odkrył kilka minut później, zdawały się być ciężkie i opadały dziwacznie, przyciskając płuca. Miał wrażenie, że dusi się pod naciskiem swoich własnych kości, że boli i nie może złapać tchu, a gdy tylko próbuje głębiej odetchnąć, jego własne żebra blokują mu tą możliwość.
Nie panikował. Na początku w każdym razie. Leżał na ziemi, obok rozwłóczonego w promieniu półtora metra królika, i wpatrywał się w niebo. Może mu się to wszystko tylko śniło? Wilkołak, rozbebeszony kłapouch, żebra usiłujące zgnieść mu płuca. Zaraz przyjdzie Mitchell i zabierze go do domu, a on weźmie szybki prysznic, dokładnie umyje żeby, napije się porannej czekolady i powie.
"Hej, nie zgadniecie mi się dzisiaj śniło. Hitchcock przy moich koszmarach to wysiada. Dacie wiarę, że moje własne żebra usiłowały mnie udusić we śnie?"
Niemal widział zaskoczenie i fascynację na twarzy Annie oraz Mitchella, wywracającego swoimi czarnymi oczyskami, wydymającego z politowaniem usta.
"O rany, George. Coś ty znowu wykombinował?"
Ostrożnie uchylił powieki, odkrywając nagle, że jest w samochodzie, owinięty szczelnie kocem, przytroczony do siedzenia pasami bezpieczeństwa jak bezwolna, umazana krwią kukła. Spojrzał w stronę kierowcy, ale głowa potoczyła mu się w bok. Rymnął potylicą w okno tak, że aż zadźwięczały mu zęby. Gdzieś z boku odezwał się do niego głos Mitchella. Bardzo zdenerwowany, wyschnięty głos, świadczący o nadmiernej eksploatacji.
"To wszystko przez to, że ludzie robią takie pieprzone pułapki. Trutki w królikach! Okrucieństwo i dla królika i dla polującego drapieżcy!"
"To wszystko przez to, że wilk jest głupi i nie wyczuwa niebezpieczeństwa" pomyślał równolegle George, usiłując skoncentrować wzrok na Mitchellu. Nie udało mu się. Rozedrgana, falująca, beżowa plama twarzy wampira wygięła się przerażająco. A potem ujawniła dwie wielkie, czarne dziury ślepiów. Głębokich i ponurych jak noc. Coraz większych i większych, pożerających najpierw twarz Mitchella, potem jego ręce, kierownicę, samochód.
"Śpij George. Jedziemy do szpitala."
"Do szpitala nieeee.." wydyszał George, odkrywając, że oddycha mu się coraz trudniej a żebra ciążą na płucach jak nieruchome, bezlitosne kawałki drzewa. Chciał zwymiotować, ale coś zaciskało mu gardło. Nie mógł się ruszyć. Czarne oczy wciąż podbijały świat, kawałek po kawałku.
"Urg..."
"Cholera jasna, George! Nie na siedzenia!"
////////////////////////////////
Dochodził do siebie powoli, ale od razu wiedział, gdzie się znajduje. Dom. Zapach książkowego kurzu, płynu do konserwacji drewnianych podłóg o zapachu jodłowym, aromat wystygłego rumianku i włochatego dywanu przed telewizorem.
Dom. Salon. Nie szpital.
Nie mógł sobie przypomnieć, czemu akurat miałby obudzić się w szpitalu. Poruszył się i odkrył, że leży na kanapie, przebrany w rozciągniętą podkoszulkę i bokserki, przykryty troskliwie swoim ulubionym kocem z wełny szetlandzkiej. Dookoła niego piętrzyły się poduszki. Było mu za gorąco, ale był zbyt leniwy, żeby coś z tym zrobić. Chciał spać.
Uśmiechająca się do niego Annie, siedząca na poręczy kanapy i wpatrująca się w niego usilnie, nie pozwoliła mu na to.
"Cześć." powiedziała cicho, uśmiechając się jeszcze szerzej. "Masz chęć na herbatę? A może chcesz jeszcze rumianku?"
Zmarszczył się, ślamazarnie podsuwając się w górę poduszek i usiłując przyjąć pozycję siedzącą. Prawie mu się udało. Zarzucił rękę na oparcie, wspierając się na nim jak stary człowiek i sapiąc z wysiłku.
"Znaczy... piłem jakiś rumianek?"
"Tak." odpowiedziała promiennie Annie, wskazując na stojące na stoliku przed telewizorem trzy kubki. Gliniane, umalowane wewnątrz na jasnożółty kolor kubki, które George kupił niedawno na wyprzedaży. Jeden z nich parował nie wypitym rumiankiem.
"Mitchell jest zły. Przywiózł cię do domu wczoraj nad ranem w strasznym stanie. Chyba jest przywiązany uczuciowo do tej tapicerki." objaśniała Annie, zaplatając palce na pachnącej miętą, pękatej szklance. "Nie chciał zabrać cię do szpitala. Nawet po tym jak krew poszła ci z nosa prosto na dywan."
Za dużo informacji na raz. Mózg George`a pracował na spowolnionych, bujających łagodnie obrotach i aby nadążyć za tym wszystkim, czepiał się nic nie znaczących detali.
"Dywan przed... telewizorem?" zapytał George, usiłując wyciągnąć szyję i spojrzeć na podłogę za duchem. "Ten... dywan?"
"Ten sam." na twarzy Annie odbiła się przykrość, ale nie zaprzątał już sobie tym głowy. Jego biały, włochaty dywan, wychuchany, traktowany z przynależnym wszelkim wyrobom wełnianym szacunkiem, idealny do leżenia przed telewizorem, albo trzymania na nim gołych stóp, żeby wypoczęły po ciężkim dniu. Dywan, na którym Mitchell tak lubił się pokładać, trudny do utrzymania w czystości, szybko przyciągający kurz i różnego rodzaju paprochy i niteczki, ale mimo to tak wygodny...
"Będziesz rzygał?" zapytał cichy, niski głos tuż obok jego ucha. George aż podskoczył wyrwany nagle ze swojej rewizji historycznej białego dywanu przed telewizorem. Musiało minąć sporo czasu, Annie już nie było w salonie, natomiast był Mitchell. I balansował wprawnie na jednej z poduch w głowach kanapy. W jednej ręce miał nadgryzioną kokosankę w drugiej miskę. George przez dłuższą chwilę wpatrywał się w te nie pasujące do siebie ani trochę atrybuty. A potem zrozumiał.
"Uhhh..." był zbyt słaby i zbyt zawstydzony, sobą i głupim wilkiem, który najwyraźniej nażarł się jakiejś ukrytej trutki. Słowa nie słuchały się go, podobnie jak gardło i krtań, która nagle okazała się zdarta, poruszona nieprzyjemnie i pełna żrącego, okropnego smaku.
"To tak czy nie?" zapytał Mitchell, zjadając do końca kokosankę i potrząsając miską. "Nie będę tutaj siedział cały dzień, czekając, aż zdecydujesz się puścić pawia, George."
"Nie będę wymiotował, dziękuję za troskę." uciął niecierpliwie George, chłodnym tonem dając do zrozumienia, że cała sytuacja jest poniżej jego poziomu. "Mógłbyś mi... wyjaśnić, co się stało?"
Ciemne oczy Mitchella leniwie powędrowały po utkniętym pod kocem ciele George`a aby w końcu scentrować się na jego twarzy. Coś w spojrzeniu wampira mówiło jasno, że nie powie całej prawdy i okroi ją do swoich celów. Jeżeli można było jednoznacznie wyczytać coś z Mitchella i być tego pewnym jakoś tak na siedemdziesiąt procent, to były to właśnie jego cele. Nikt dokładnie ich nie znał, nikt nie kwapił się ich poznać, ale ich istnienia nie można było pominąć, ani mu zaprzeczyć.
"Chcesz wersję długą czy krótką?" zapytał Mitchell, właśnie w momencie, gdy Annie weszła do salonu, niosąc tacę parującej delikatnie, aromatycznej białej herbaty. "Dziękuję, moja duchowa pomocnico. Ale proszę, nie rób już więcej gorących napojów. Opowieść czeka."
Annie skinęła rozradowana głową a George nie bez trudu podciągnął się wyżej na poduszkach. Złapał drgającymi nerwowo dłońmi kubek. W brzuchu czuł wciąż ucisk i dochodziły stamtąd jakieś niebezpieczne gulgotania.
"Krótką wersję poproszę." mruknął do Mitchella, parząc sobie wargi herbatą, ale nie tracąc determinacji. Chciał się jak najszybciej napić, żeby pozbyć się z ust tego obrzydliwego smaku krwi, mięsa i innych rzeczy, o których wolał teraz nie myśleć.
"Nie ma z tobą zabawy, wilczku. Ale ok, będzie wersja skrócona, dla pragmatyków." Mitchell uśmiechnął się, odkładając miskę i biorąc łyka swojej herbaty. "Annie siądź z nami, proszę. Ciężko jest snuć opowieść dla jednej osoby."
George przewrócił oczami, wyginając usta i zastanawiając się, kiedy wampir dojdzie do sedna sprawy i wytłumaczy mu to...wszystko, czego się domyślał. Annie przysiadła bokiem na poręczy kanapy, najwyraźniej zachwycona obietnicą popisu retorycznego Mitchella.
"Wersja krótka, jakkolwiek nie tak zabawna jak długa, ma w sobie pewien urok. Głównie turpistyczny, związany z obrzydliwymi wydzielinami, nieprzyjemnym naturalizmem i przemianami, nie tylko materii, ale także." zaczął wampir, unosząc brwi i z aprobatą upijając kolejnego łyka herbaty. "Świetna mieszanka liści, Annie. Wyrabiasz się i do twarzy ci z tym, ale wracając. George, zmieniłeś się w wilkołaka, i jako wilkołak zeżarłeś coś trującego. Głupi farmerzy zaszyli to coś w króliku, myśląc zapewne, że wybiją w ten sposób drapieżniki, polujące na ich zwierzęta. Sądząc po objawach, obstawiam, że była to trutka podobna do tych na szczury. No może trochę więcej arsenu. Bardzo szkodliwe, zwłaszcza przy użyciu wewnętrznym."
George opadł na poduszkę z westchnieniem, które przypomniało mu nagle, że jego żebra nie usiłują już go udusić. A próbowały, jeszcze nie tak dawno temu. Dawno, niedawno, wczoraj, dziś. George przyłożył dłoń do zaczynającej właśnie tętnić bólem skroni... czas wydawał się teraz tak płynnym pojęciem.
"I co ja robiłem cały wczorajszy dzień? Nic nie kojarzę..."
"Krótka wersja traktuje wczorajszy dzień nieco lakonicznie." ze sztucznym uśmiechem odparł Mitchell, wyciągając swoje długie ciało na kanapie obok George`a. Nagle okazało się, że wampir składa się z samych podłużnych, kanciastych części, które potrafi zginać w nieosiągalny dla zwykłego człowieka sposób. Czarne oczy zerknęły na George`a badawczo. "Wczorajszy dzień, środę, dwudziesty drugi lipca, spędziłeś głównie wymiotując, oraz krwawiąc od czasu do czasu z nosa i ust."
"Och." powiedział George, na co Mitchell wzruszył ramionami.
"Ja też tak mówiłem. A potem nauczyłem się nie podchodzić do ciebie w czarnych koszulach i bez miski."
"Właściwie, tylko ja bez przeszkód mogłam do ciebie podejść." wyznała niespodziewanie Annie, zaplatając nerwowo dłonie na podołku. "Ale z kolei przeze mnie zabrudziłeś dywan."
"Materia, z której jest złożona Annie, nie zatrzymuje tylko przepuszcza. W tym wypadku na dywan." Mitchell zsunął buty z nóg i podciągnął kolana pod brodę, oplatając je swoimi niesamowicie długimi ramionami. Annie wyburczała coś protestująco, burząc się na określanie jej duchowego ciała sloganami z reklam wkładek higienicznych, na co Mitchell i George zwrócili ku niej puste, nieme spojrzenia. Wilkołak westchnął i potarł dłonią zmęczone oczy a wampir wzruszył ramionami i wykonał skomplikowany, esowaty ruch ręką.
"Ale nie martw się, wilku. Ja nie przepuszczam. Dlatego między innymi chodniczki w łazience przeżyły całą twoją wilczą przygodę nieomal nie tknięte."
"Nieomal?" zapytał powoli George, czując jak krwawy rumieniec wypływa mu na twarz. Przyjaciele prawie całe dwa dni chodzili dookoła niego, wykonując wszystkie te niewdzięczne czynności, które wykonuje się przy osobie z zatruciem pokarmowym, a on nawet tego nie pamiętał. Chociaż to akurat mógł być pozytyw. George nie przeżyłby posiadania wspomnienia, w którym wymiotuje... przez Annie... tudzież na koszulę Mitchella. Nawet z tej pobieżnie opowiedzianej historii, można było łatwo wywnioskować, że sytuacje takie miały miejsce nie raz i nie dwa. George spuścił wzrok, wpatrując się uparcie w swoje dłonie, złożone grzecznie na kocu. Głupi wilk. Jeszcze raz musiał go upokorzyć, ośmieszyć i pozbawić tej krztyny szacunku, którą do siebie żywił, i której oczekiwał od przyjaciół.
Mitchell, złożony obok George`a w żywą, kanciastą, poskładaną dziwacznie kostkę do gry, odwinął jedno ze swoich niemożliwie długich ramion i trzepnął go lekko po głowie.
"To jak, George, chcesz wersję dłuższą, czy pragmatyczna i nudna ci wystarczy?"
Skoro krótka historia pewnego głupiego wilka tak go upokarzała, to dłuższa mogła do reszty zniszczyć jego silną wolę, asertywność i fundamenty charakteru. George zwiesił głowę. Mitchell najwyraźniej chciał opowiedzieć i drugą wersję, a sądząc po minie Annie, rzecz warta była świeczki. Wampir, jeżeli mu się oczywiście chciało, zawsze był dobry w snuciu historii, mieszając z wdziękiem fakty, wyobrażenia, plotki i fikcję. Annie okazała się zagorzałą zwolenniczką tego typu narracji, twierdząc, że tam, gdzie George widział nadużycie albo wręcz kłamstwo, przejawia się właśnie kreatywność i śmiały umysł, interpretujący rzeczywistość według swoich, nie narzuconych przez nikogo kategorii.
"Dawaj, Mitchell. Miejmy to już za sobą." burknął George, mając wrażenie, że nawet końcówki jego uszu są teraz szkarłatne. Wampir patrzył na niego nieruchomym, zamyślonym wzrokiem, po czym potaknął lekko głową. Do siebie, nie do George`a. Annie poruszyła sugestywnie brwiami.
"Opowiadaj."
Mitchell rozparł się wygodnie na swoim miejscu, zarzucając ramiona na oparcie kanapy, i ogarniając nimi lekko i George`a i nieco ezoteryczne, blade plecy Annie.
"To była upalna, lipcowa noc. Nad ziemią unosił się zapach parujących po całodziennym skwarze roślin." zaczął Mitchell, na co George nie mógł opanować wymykającego mu się z ust, cierpiętniczego westchnienia. No to mamy, Wojna i Pokój z punktu widzenia wampira. Mitchell widząc rozdrażnienie George`a zaśmiał się krótko, po czym zaczął wpatrywać się mu w twarz. Bardzo natrętnie, wymagająco. George powinien uniknąć tego spojrzenia, powinien położyć się z powrotem pod swoim szetlandzkim kocem i zagrzebać się w poduszkach. Nie zrobił żadnej z tych rzeczy. Mitchell uwięził go swoim ciemnym, nieruchomym spojrzeniem i kontynuował opowiadanie, nie zwalniając swojego uchwytu na George`u ani na chwilę.
"Gdyby George posłuchał moich przepełnionych mądrością rad i miał w piwnicy klatkę, w której mógłby spędzać takie właśnie lipcowe, księżycowe noce, nic z tego, co zaraz opowiem, nie miałoby miejsca. Niestety, George znany jest z uporu. I nie chodzi mi tu tylko o transportowanie starszych pacjentów na wózkach w górę na oddział kardiologiczny." głos Mitchella był zamszowy i cichy, a gestykulacja jego dłoni płynna i wyrazista, z typu tych, których używają osoby nawykłe do znajdowania się w centrum uwagi i czerpiące z tego przyjemność. "Tak więc zostawiłem George`a w polu tak jak zwykle, z dala od siedzib ludzkich, żeby mógł spokojnie wypuścić swojego wilka na jego przydziałową, potworną noc. Następnie wróciłem do domu i zjadłem awaryjne pudełko czekoladowych jeżyków, które George trzyma jako swój żelazny zapas. Z jakiś przyczyn zawsze ukrywa je przede mną w szafce na przybory do golenia w łazience."
"Chowasz czekoladę, George?" zapytała z niedowierzaniem Annie, na co George wymamrotał coś protestującego. Mitchell wzruszył teatralnie ramionami i upił trochę herbaty.
"Nasz wilk nie chowa czekolady au general, tylko zawsze odkłada jedno pudełko jeżyków. Do szafki na przybory po goleniu. Widać daje mu to poczucie bezpieczeństwa."
"Niezbędne, gdy masz swoje głody i pożerasz całe zapasy słodyczy w tym domu."
Mitchell zbyt uwagę George`a lekceważącym, ale uroczym machnięciem dłoni, po czym odchylił głowę do tyłu. Kręcone, ciemne włosy rozsypały się po oparciu kanapy, krótkimi lokami.
"No więc, jak już mówiłem, zanim mi tak brutalnie przerwano, wróciłem do naszego wesołego domku i całą noc oglądałem powtórki Torchwooda i Doktora Who. Czasami było interesująco, a czasami zastanawiam się, czemu płacimy abonament na BBC. Jack Harkness to taki stary dziwkarz. Zbyt stary i zbyt dziwkarz, żeby grać główną rolę. Ale, ale, wpadłem w dygresję, lecz nie lękajcie się, już z niej wypadam."
"Całe szczęście." westchnął George, równocześnie z Annie, która z oburzeniem sapnęła, "Ale BBC robi takie super seriale przecież!"
Mitchell uśmiechnął się wyrozumiale do nich obu i podjął swoją wydłużoną, udoskonaloną wersję historii, jak to George zatrucia pokarmowego w pewną księżycową noc się nabawił. George śmiałby się, gdyby nie to, że wciąż było mu trochę mdło, a był zdeterminowany nie wymiotować już przy przyjaciołach, żeby nie wiem, co.
"Pojechałem jak zwykle o poranku, odebrać George`a z jego nocnej przechadzki. Nie myślałem, że wilkołak może złapać się na zatrutego, podstawionego królika. Spodziewałem się po nim większej inteligencji, ale widać wilk to wilk. Jak zapachnie mu mięso, traci na moment tą cząstkę refleksyjności, którą implementuje mu jego człowieczy nosiciel."
"Nie rozpoznał atrapy królika?" zapytał George grobowo, znając już odpowiedź. Czarne oczy wampira skupił się na jego twarzy, nieodgadnione i nagle piekielnie intensywne. Przez głowę George`a przemknęło wspomnienie tych czarnych oczu, pożerających świat. Przełknął głośno, na co Annie podała mu swój kubek herbaty, której jako duch i tak nie mogła wypić.
"Nie słodzona. Biała. Na pewno nie zaszkodzi, wypij na zdrowie."
Podziękował słabo, spuszczając wzrok, żeby uniknąć wejrzenia czarnych ślepiów Mitchella.
"Twój wilkołak nie jest głupi. Po prostu nie jest człowiekiem." powoli wyjaśnił Mitchell, tak jakby czekał na protest. George nie zaoferował mu go, zagapiając się z uporem pięciolatka we wnętrze kubka. "Wilk z pewnością zjadł też kilka zwykłych, żywych królików, ale w ferworze widać i takie zatrute truchełko mu zasmakowało. Nad ranem sierściuch odszedł tam, gdzie siedzi dwadzieścia siedem dni w miesiącu, a trucizna została. Leżałeś jak umrzyk, George, cały blady, powykręcany i drętwy. Gdy zapakowałem cię do samochodu, zacząłeś rzygać. To nie były zwykłe wymioty. To były wymioty za horyzont. Jeszcze dziś usuwałem z siedzeń w samochodzie ślady twojej kolacji."
"Przepraszam i przykro mi."
"I powinno być ci przykro, Lassie. Gdyby nie twój upór w kwestii zamykania wilka na czas przemiany nic takiego by się nie wydarzyło." gładko przystąpił do ataku Mitchell. "Następnym razem może być gorzej. Następnym razem mogę znaleźć cię martwego."
Teraz dopiero George odkrył, do czego prowadziła rozbudowana, ubogacona wersja opowiadania. Chcieli go przekonać, żeby pozwolił im spędzać księżycowe noce w spokoju, bez zamartwiania się, czy ich przyjaciel nie skończył czasem swojego nędznego, wynaturzonego żywota zawieszony za łapy na farmerskim ogrodzeniu. Chcieli upewnić się, że wilk nie narazi na śmierć swojej ludzkiej formy, że nie okaleczy człowieka, że go nie uszkodzi. Chcieli upewnić się, że George wróci.
Mitchell obserwował nieruchomymi, ciemnymi oczyma znowu płonącą rumieńcem twarz George`a. Nie pozwalał mu spuścić wzroku i było w tym coś z zasłużonej, trochę nazbyt ciężkiej jak na rekonwalescenta kary. George zacisnął usta i otarł podbródek z potu. Nagle zrobiło mu się gorąco i mdło. Annie usłużnie wyjęła z jego zdrętwiałych dłoni pusty kubek po herbacie.
Mitchell odchrząknął i podjął swoją opowieść jak gdyby nigdy nic. Jego czarne oczy były głębokie i błyszczące, jak rozłamany obsydian.
"Dłuższa wersja podobnie jak krótsza, kończy się relatywnie szczęśliwie." kontynuował wampir, przymykając oczy i pozwalając wreszcie George`owi odwrócić wzrok. "Dzwonię do szpitala, zawiadamiam ich, że masz chorą matkę i nie będzie cię do końca tygodnia. Pytam Shelly, tą pielęgniarkę z drugiego piętra, czy zna jakiś domowy sposób na zatrucie pokarmowe. Shelly nie ma pojęcia o trutkach na gryzonie, ale o kurowaniu znękanych żołądków wie dużo. Daje mi tabletki i cichcem wynosi dla mnie ze szpitala piękną, dużą butlę ziołowych kropli dobrych na zaburzenia pracy jelit. Ja umawiam się z nią na randkę, bo to całkiem przystojna babka, ty wypijasz lekarstwo i stopniowo przestajesz zarzygiwać dom, Annie spełnia się, pojąc cię niestrudzenie rumiankiem i miętą. Wszyscy, poza nieszczęsnymi królikami, żyją dalej, szczęśliwi i w miarę zdrowi, czekając następnego miesiąca."
Tutaj nastąpiła dłuższa pauza. Cała ich trójka przeżuwała w milczeniu wypowiedziane niefrasobliwie przez Mitchella słowa. George poczuł się nagle bardzo, bardzo senny.
"Nie chcę być zamknięty... " wymamrotał bezradnie, wyprostowując się na poduszkach i robiąc głęboki, oczyszczający wdech. "Nigdzie."
Mitchell spojrzał na niego złym zezem osobnika, który przez ostatnie dwa dni biegał salonu do łazienki objuczony miskami wymiocin i krwi.
"A ja nie chcę już nigdy decydować, czy zabrać cię do szpitala, czy zostawić w domu i tym wyborem być może przyprawić cię o śmierć."
Coś w cichym, płaskim tonie Mitchella kazało George`owi zaniechać riposty i zamilknąć. Ciszę, nabrzmiałą inwektywami i potrzebą wyładowania gniewu, przerwała Annie, wstając z oparcia kanapy i strzepując swoje szaro-fioletowe spodnie.
"No, to może byście się napili czegoś dobrego? Czekolady?..."
George spojrzał na nią na poły wdzięczny, na poły rozdrażniony jej ustawiczną potrzebą udowadniania, że jest przydatna. Mitchell pokręcił przecząco głową i także wstał z kanapy. Nagle wyglądał na starszego o kilkadziesiąt lat, chociaż jego wysoka, smukła sylwetka i gładka, kanciasta twarz pozostały takie same. Wampir skierował się sztywno do przedpokoju.
"Idę. Zaraz zacznie się moja zmiana. Wrócę późno. Do zobaczenia."
W słowach Mitchella drżało nerwowe, nieco agresywne "nie czekajcie", tak wyraźne, że aż George miał chęć powiedzieć na głos, że nie, nie zamierzają czekać na nikogo. Tylko, że to byłoby kłamstwo. Ponieważ wieczorami George tak samo czekał na powrót Mitchella jak Mitchell nad ranem wypatrywał powrotu wilkołaka.
Resztę wieczoru George przespał, nurzając się w nieprzyjemnych, smolistych snach, pełnych lipcowego księżyca i zapachu mięty. Mdłości i krwotoki ustępowały przed obezwładniającą słabością i sennością wymęczonego ciała, i dobrze, bo nie George nie chciał już więcej robić przyjaciołom kłopotu. Wilk i tak wystarczająco już narozrabiał.
Gdy George ocknął się, jakoś po trzeciej nad ranem, zbudzony przez mrugający, wciąż włączony telewizor, Mitchell siedział na dywanie obok kanapy i jadł chrupki paprykowe, zagryzając solonymi orzeszkami. Wampir nie patrzył na George`a, skoncentrowany całkowicie na powtórce jakiegoś talk showu i nocnej przekąsce.
"Dobra. Dobra. Wygrałeś." westchnął George, ale Mitchell wciąż na niego nie patrzył, zajęty programem, w którym ktoś rozważał właśnie istnienie ufo. "W następnym miesiącu możesz zaprowadzić mnie znowu do piwnic pod szpitalem."
Mitchell wciąż nie odwrócił do niego twarzy, ale George spostrzegł rzucone pośpiesznie spojrzenie smolistych oczu wampira.
"Nie ma mowy, Mitchell. Na klatkę w moim domu się nie zgodzę."
"W naszym domu." zauważył wampir i wreszcie zwrócił się cały do George`a, spoglądając z bliska w oczy. Był blady, niewyspany, a jego rysy wyglądały na jeszcze bardziej wyostrzone niż zazwyczaj. "Ok. Dobrze, że się zgodziłeś, wilczku. To wyeliminuje kilka problemów z naszego przytulnego, codziennego życia."
George prychnął sennie, po czym odwrócił się twarzą do ściany i otulił mocno kocem. Za jego plecami Mitchell wyciągnął się wygodniej na dywanie i chrupiąc cicho orzeszki kontynuował oglądanie nocnych powtórek.
end
by Homoviator 06/2008