(z góry przepraszam, wyszło za długie i musi iść w dwie części) O matko. Nie wypada zaczynać od końca, ale ja po prostu wciąż nie wierzę w to, co widzę! Oczywiście nie wierzę bardzo pozytywnie, bo chcąc nie chcąc, gdzieś na samym końcu mojej podświadomości zakorzeniła się myśl, że to Bond wyjmie pierwszy kamyk spod sterty wywołując tym lawinę miękkich kolan, rozgorączkowanych policzków i roztrzęsionych dłoni kwatermistrza. A tu taki numer. Poturbowany Q, "zamknięty" w jednym miejscu z 007 okazuje się odczuwać do niego dosyć sprzecznie pociąg i nie-ciąg.Z jednej strony przeżywa, że nie kwalifikuje się na obiekt godny pożądania, z drugiej ma przygotowany scenariusz twardej odmowy. I kurde! Po uświadomieniu sobie tego wszystkiego, tak diabelnie logiczne wydaje mi się nagle, że to właśnie tak powinno być! Nie odwrotnie. James jest zbyt doświadczony, za dużo widział i przeżył, żeby nawet pod wpływem procentów nie potrafić zachować jakiegoś takiego... dystansu. Ja wiem? Utrzymać się, choćby resztką sił, na wodzy. Nie ma drugiego tak genialnego agenta jak Bond. Oczywiste więc, że ON, w tym wypadku nie mógłby wywołać głupiej lawiny. A Q owszem. Bo Q nie miał żadnych przygód ani życia bogatego w doświadczenia, więc przewidzenie skutków w tej materii nie leżało w jego komputerowo-programistycznej naturze. Czy ja wspominałam, jak bardzo podoba mi się nazwa "Adrastea"? Nie wiem, dlaczego. Brzmi bardzo ponętnie, kusząco, seksownie i niebezpiecznie. Ale nie o tym miałam. Wracając do zalkoholizowanego, rozpalonego kwatermistrza - ja się już boję, co to będzie za zakręt, o którym wspomniałeś, a który rozbił się na więcej rozdziałów niż być powinno! Mam w głowie dwie konkretne wizje, jak akcja może się potoczyć po urwanym fragmencie i powiem szczerze, że wcale mi się one nie podobają! Oh, szlag. Już trzy xD niech to! W ramach chwili na ochłonięcie, muszę stwierdzić, że potrafisz tym swoim skrobaniem, niezależnie od universum, które bierzesz na warsztat, dokarmić każdą część umysłowo-zmysłową czytacza. A przynajmniej moją, kiedy występuję w powyższej roli.Wspominałeś coś o makaronowych zdaniach. Powiem tak, jak dla mnie nie liczy się ich długość. Mogą ciągnąć się jak spaghetti albo... cholera, nie wiem, co jeszcze, włóczka, autostrada, cokolwiek. Najważniejszy w tym wszystkim jest cały, cudownie uchwycony przez Ciebie sens. Smakujesz nie tylko bohaterów i ogólnie pojmowany świat z akcją, która gdzieś w tle zlepia ze sobą wszystko. U ciebie każde krzesło, sweter, kubek, ściana, koc, włos, widelczyk, kurczę, dosłownie wszystko jest brane pod uwagę. Zwracasz naszą uwagę na detale, które wielu autorów przeróżnych tytułów nauczyło się omijać w niewidzialny dla czytelnika sposób. To wszystko staje się jasne jak słońce już po kilku linijkach któregokolwiek z Twoich piśmicznych tworów. I kurde, znowu przesładzam. To pewnie przez miód, który łyżkami ładuję do wszystkich spijanych podczas czytania kaw i herbat. Ujście jak widać znajduję tutaj. Obyś nie pluł tęczą. --
O matko.
Nie wypada zaczynać od końca, ale ja po prostu wciąż nie wierzę w to, co widzę! Oczywiście nie wierzę bardzo pozytywnie, bo chcąc nie chcąc, gdzieś na samym końcu mojej podświadomości zakorzeniła się myśl, że to Bond wyjmie pierwszy kamyk spod sterty wywołując tym lawinę miękkich kolan, rozgorączkowanych policzków i roztrzęsionych dłoni kwatermistrza. A tu taki numer. Poturbowany Q, "zamknięty" w jednym miejscu z 007 okazuje się odczuwać do niego dosyć sprzecznie pociąg i nie-ciąg.Z jednej strony przeżywa, że nie kwalifikuje się na obiekt godny pożądania, z drugiej ma przygotowany scenariusz twardej odmowy. I kurde! Po uświadomieniu sobie tego wszystkiego, tak diabelnie logiczne wydaje mi się nagle, że to właśnie tak powinno być! Nie odwrotnie. James jest zbyt doświadczony, za dużo widział i przeżył, żeby nawet pod wpływem procentów nie potrafić zachować jakiegoś takiego... dystansu. Ja wiem? Utrzymać się, choćby resztką sił, na wodzy. Nie ma drugiego tak genialnego agenta jak Bond. Oczywiste więc, że ON, w tym wypadku nie mógłby wywołać głupiej lawiny. A Q owszem. Bo Q nie miał żadnych przygód ani życia bogatego w doświadczenia, więc przewidzenie skutków w tej materii nie leżało w jego komputerowo-programistycznej naturze. Czy ja wspominałam, jak bardzo podoba mi się nazwa "Adrastea"? Nie wiem, dlaczego. Brzmi bardzo ponętnie, kusząco, seksownie i niebezpiecznie. Ale nie o tym miałam. Wracając do zalkoholizowanego, rozpalonego kwatermistrza - ja się już boję, co to będzie za zakręt, o którym wspomniałeś, a który rozbił się na więcej rozdziałów niż być powinno! Mam w głowie dwie konkretne wizje, jak akcja może się potoczyć po urwanym fragmencie i powiem szczerze, że wcale mi się one nie podobają! Oh, szlag. Już trzy xD niech to!
W ramach chwili na ochłonięcie, muszę stwierdzić, że potrafisz tym swoim skrobaniem, niezależnie od universum, które bierzesz na warsztat, dokarmić każdą część umysłowo-zmysłową czytacza. A przynajmniej moją, kiedy występuję w powyższej roli.Wspominałeś coś o makaronowych zdaniach. Powiem tak, jak dla mnie nie liczy się ich długość. Mogą ciągnąć się jak spaghetti albo... cholera, nie wiem, co jeszcze, włóczka, autostrada, cokolwiek. Najważniejszy w tym wszystkim jest cały, cudownie uchwycony przez Ciebie sens. Smakujesz nie tylko bohaterów i ogólnie pojmowany świat z akcją, która gdzieś w tle zlepia ze sobą wszystko. U ciebie każde krzesło, sweter, kubek, ściana, koc, włos, widelczyk, kurczę, dosłownie wszystko jest brane pod uwagę. Zwracasz naszą uwagę na detale, które wielu autorów przeróżnych tytułów nauczyło się omijać w niewidzialny dla czytelnika sposób. To wszystko staje się jasne jak słońce już po kilku linijkach któregokolwiek z Twoich piśmicznych tworów. I kurde, znowu przesładzam. To pewnie przez miód, który łyżkami ładuję do wszystkich spijanych podczas czytania kaw i herbat. Ujście jak widać znajduję tutaj. Obyś nie pluł tęczą. --
Reply
Leave a comment