Z pierwszych ważnieszych odkryć, part XI

Aug 13, 2011 10:53



roz.11
Uszy zaróżowione

Much of the vitality in a friendship lies in the honouring of differences, not simply in the enjoyment of similarities.

Tennessee Williams

Jeżeli Charles oczekiwał, że Chriss Sanders będzie chodził za Erykiem jak obłaskawiony, oswojony piesek, był w błędzie.
    Chriss posiadał coś, co wielu pisarzy realistycznych nazywało doświadczeniem życia ciężkiego, a to nie nastrajało do ufania dorosłym. Chriss trzy razy się zastanowił, zanim objawił swoje myśli, odezwał się, czy wykonał jakiś bardziej znaczący gest. Eryk rozumiał to i popierał. Chriss był pierwszym zmutowanym dzieciakiem, który nie przyjmował wszystkiego na słowo honoru, tylko nauczony złym doświadczeniem, czekał na działanie, a nie na kolejne, puste obietnice.
    Młody nie mówił wiele, ale obserwował i wyraźnie katalogował, to co widzi, a wyciąganie wniosków odkładał na później. Tacy ludzie może i nie mieli zbyt wesołego życia, ale mieli życie bezpieczne i nikt im w plecy noża nie wbijał, chyba, że na to pozwalali. Eryk postanowił, że ukształtuje Chrissa tak, żeby już nigdy nie pozwolił sobie niczego nigdzie wbijać. Potrzeba wyzbycia się słabości i bronienia się powinna górować nad dziecięcym oddaniem i łatwowiernością.
    Gdyby ojczym Chrissa jeszcze żył, Eryk z chęcią wbiłby mu w plecy nie nóż, a całą szafkę noży z kuchenką gazową na dodatek.  
    Chriss, po swojej spektakularnej próbie ucieczki, został subtelnie zmuszony do pojawienia się na śniadaniu.  Bez odroczeń, że jutro, bez taryf ulogowych na dwudziestoczterogodzinne pogrążenie się w ponurym, nastoletnim poczuciu bezsensu, katastrofy i chaosu. Chriss nie miał chęci tak od razu po swojej ucieczce pokazywać się surogatniej „rodzince”, nie chciał, wstydził się, denerwował. Eryk obserwował reakcje szczurka bez współczucia. Nastoletnie wahania nastrojów były męczące nie tylko dla samego nastolatka. Eryk nie pozostawił młodemu wyboru, po prostu wstawił Chrissa pod prysznic, nakazując mu umyć się i ubrać w ciągu dwudziestu minut.
    "Zejdziemy na śniadanie razem. Jeżeli nie, zwlekę cię na dół za suwak rozporka i dopiero będziesz miał wstyd."
    Chriss zmełł przekleństwo w ustach, ale wykonał polecenie i był gotowy nawet o pięć minut wcześniej. Chyba po prostu wiedział, że lepiej zejść z Erykiem, niż bez niego, a zejście i tak go nie minie. Ukrywanie się w rezydencji Xaviera na dłuższą metę było niemożliwe, w końcu i tak człowiek musiał pofatygować się do kuchni.
    Dzieciaki przywitały Chrissa rozmaicie, Alex serdecznie, Hank z rezerwą, Sean był zbyt zaspany, żeby wygenerować jakąś konkretniejszą emocję. Raven z niewyraźną miną obserwowała, jak młody wita się z wszystkimi cichym, stonowanym głosem, po czym siada i częstuje się tostem. Hank wyciągnął rękę, którą Chriss ujął ostrożnie i bez uśmiechu. Rękę Alexa zignorował, co Summersa wyraźnie wkurzyło.
    "Mały dupek! Myśli, że go Magneto obroni, hmpf!"
    "Język, Alex." upomniał Charles z promiennym uśmiechem podając Chrissowi słoik z dżemem. "Jesteśmy tutaj jak rodzina, więc się zachowuj, proszę."
    Przez dłuższą chwilę wszyscy przeżuwali tosty i popijali je bawarkami, których jakimś cudem Xavier nie zdołał ani przesłodzić, ani przypalić.
    "Nie jesteście moją rodziną." oznajmił dźwięcznym głosem Chriss, nie podnosząc wzroku znad swojego talerza.
    "Nikt nie powiedział, że jesteśmy..." zaczął cierpliwie Charles, ale Alex przerwał mu niegrzecznym gestem i strzelił w Chrissa wściekłym wzrokiem.
    "Jesteśmy JAK rodzina, ciołku! I lepiej się nie unoś tutaj za bardzo, bo ci w tyłek nakopię. JAK brat!"
    Raven przewróciła oczyma, po czym wstała, wyjęła z górnych szafek karafkę likieru waniliowego, i wlała sobie z rozmachem do bawarki.
    "Zaczyna się wspaniale. Mamy dorosłą, stwardniałą wersję Magneto i wersję szczenięcą i zaangszczoną. Nie wiem, czy rezydencja to wytrzyma."
    Eryk uśmiechał się z zamkniętymi ustami. Nie zamierzał prowadzić za Chrissa żadnych walk, mały musi nauczyć się radzić sobie sam. Zresztą wyglądało na to, że poradzi sobie całkiem nieźle, jeżeli liczyć czerwoną gębę Alexa i uśmiechniętego jak kot z Chershire Hanka.
    Chriss poruszał się na obrzeżach interakcji w rezydencji, nie do końca uciekając od kontaktu, ale też nie do końca w nim uczestnicząc. Czasami jego twarz była zamkniętym lustrem weneckim, pustym i odbijającym wszystko, czasami zaś... czasami Chriss po prostu tęsknił, łaknął jakiejś relacji. Żeby się do kogoś odezwać i nie obawiać się, co z tego wyniknie, żeby wyciągnąć rękę i mieć pewność, że ktoś ją przyjmie i przyjacielsko potrząśnie. Chriss nie był jeszcze tak stwardniały jak Eryk, dopiero się wdrażał, jak każde straumatyzowane dziecko po przejściach, dopiero budował swój pancerz. Eryk był zadowolony, to uczyni Chrissa mniej podatnym na ciosy.

I mniej podatnym na zbliżenie się do kogokolwiek. Samotne życie.

Eryk wydął usta i nie odpowiedział na myśl Charlesa. Chriss siedział w salonie z Raven i Hankiem i oglądał telewizję. Nie chciał usiąść na kanapie, więc spoczął bokiem na poręczy fotela, jak mały szczurek, czujny, gotowy do ucieczki.
    Eryk obserwował go i zastanawiał się, czy on sam nie wygląda podobnie, mieszkając w domu Xaviera, robiąc śniadania dzieciakom, zamykając się w swojej sypialni. Ostrożny, wygłodniały, sam. Shaw miał potężnych przyjaciół, on też powinien ich mieć, jak słusznie zauważył Charles. Tylko jego przyjaciele wcale nie byli potężni.
    Jeszcze nie.

///////////////

Sean siadł na parapecie, rozłożył ramiona, po czym oklapnął nieszczęśliwie, wyginając usta w podkówkę. Wynalazek Hanka, czarno żółte płachty, przymocowane do rękawów i nogawek kostiumu, wisiały mu żałośnie z boków. Soniczny krzyk, nastrojony odpowiednio, miał odbijać się od powierzchni twardych i unosić Seana w powietrzu. Nikt, włącznie z Charlesem i Erykiem, nie wierzył w powodzenie tej akcji. Jedynie Hank żywił niezmąconą niczym wiarę we własne wynalazki i patrzył na Seana świetlanym wzrokiem szczęśliwego naukowca, zapinając mu tysiące klamerek i sprzączek na piersi.
     Reszta dzieciaków podglądała eksperyment z bezpiecznej odległości sąsiedniego okna.
    "Polecisz! Zobaczysz! Tylko pamiętaj, krzyknij tak z parą, najlepiej w kierunku ziemi, ale ściana budynku też może być." gadał McCoy, poprawiając okulary i przygładzając czarno żółte płachty kostiumu. Sean popatrzył na Hanka, na wyszczerzonego w uśmiechu Alexa i znudzoną Angel, żującą gumę.
    "Zginę marnie." wypowiedział grobowym tonem Sean i przeżegnał się.
    "Nie zginiesz. Eryk w razie czego cię złapie." uspokajał Charles i poklepywał nerwowo Seana po plecach. "Prawda, Eryk?"
    Nie miał pojęcia, czemu Charles usiłuje popierać swój autorytet jego autorytetem, zwłaszcza, że uchodził za czarną owcę, złowrogiego, skrzywionego post obozowymi traumami mordercę. Xavier najwyraźniej uważał, że to zacieśni ich przyjaźń, wyzwoli utajone pokłady zaufania, serdeczności i otwarcia. Naiwniak.
    Eryk uśmiechnął się i podszedł do Seana, okrążając go powoli, jak drapieżnik. Czuł na sobie wzrok Charlesa, zaintrygowany i czujny.
    "Pewnie, że cię złapię Sean."
    Sean, jeżeli było to możliwe, pobladł i zdenerwował się jeszcze bardziej.
    "Po namyśle jednak chciałbym zejść z tego parapetu. Nie, serio, to nie wypali. Czuję, że to nie mój dzień, ja, wyłóżcie sobie, latam tylko w moje dobre dni, no i niezapominajmyoooiiieeeaaaaaaahhhh!"
    Sean poszybował z okna, pchnięty zdecydowaną ręką Eryka, chociaż poszybował było tutaj złym słowem. Banshee pisnął po dziewczęcemu, zamachał ramionami, po czym spadł. Bez gracji, jak kamień. Prosto w klombik petunii.
    Przez chwilę panowała napięta cisza. Charles zaróżowił się na czubkach uszu a Eryk, zamiast patrzyć w nieszczęsny klombik, zapatrzył się właśnie na nie. Na płatki uszu Xaviera.
    "Żyję!... Uch... żyję!" obwieścił ochrypłym głosem klombik petunii. "Um... czy ktoś mógłby mi pomóc wstać? Chyba złamałem kręgosłup..."
    Raven i Alex zachichotali, rozerwani pomiędzy współczuciem a chęcią wybuchnięcia homeryckim śmiechem, Hank wyglądał, jakby ktoś gwałtownie spuścił z niego powietrze, a rumieniec Charlesa rozprzestrzenił się z uszu także na policzki, czoło, szyję i kark.
    "Nie musiałeś być aż tak brutalny." wysyczał po cichu Charles, wskazując z wyrzutem na klombik, z którego już gramolił się poharatany nieco, ale niezaprzeczalnie żywy, Sean.  Eryk tylko wzruszył ramionami.
    "Po co? I tak by się bał i tak. Z lękiem jest jak z rzeżączką, jeden miał, drugi ma, trzeci będzie miał. Takie życie."
    "Nie wszyscy mieli w życiu rzeżączkę." sarknął jadowicie Charles a Eryk roześmiał się, wciąż wpatrując się w jego zarumienione czubki uszu.
    "Nie wszyscy w życiu uprawiali porządny seks a świat jakoś nadal istnieje. To żaden argument, Charles."
    Uszy Charlesa, o ile to możliwe, stały się jeszcze bardziej czerwone. Eryk pochylił się nad Xavierem, opierając mu się na ramieniu łokciem i zauważając z dziwnym rozbawieniem, że telepata umyka przed dotykiem. Ledwie zauważalnie, wyraźnie rozdwojony pomiędzy chęcią ucieczki a zostania dokładnie tam, gdzie jest. Pod ramieniem Eryka Lehnsherra. Ciekawe, ciekawe. Nie, żeby Xavier miał szansę na ucieczkę.
    Eryk chuchnął sugestywnie w zarumienione ucho.
    "No już już, idź na dół i spełniaj się jako figura rodzicielska, Charles. Pisklak złamał kręgosłup, jakiś ojciec mu się teraz mocno przyda."
    Charles łypnął na niego złym okiem, po czym ruszył w kierunku schodów, pozostawiając dwuznaczne gesty i chuchanie Eryka bez komentarza.
    Raven popatrzyła w zamyśleniu, z rękoma złożonymi na piersi.
    "Mam nadzieję, że dobrze się bawisz."
    Eryk wyszczerzył do niej wszystkie zęby.
    "Wyśmienicie."

/////////////////

Wziął szczurka na trening i zdziwił się, jak przyjemne to było, tak sobie pozwolić na swobodę, nie zastanawiać się, tylko z kimś być. Niezobowiązująco, po koleżeńsku, ale z elementem nauczania. Chriss nie wymagał od Eryka standardowych oznak przyjaźni, a Eryk w roli nauczyciela odnalazł się nadspodziewanie dobrze. Chodziło im o trening, jak najlepszy trening, taki, który odsłoni przed nimi nowy horyzont, pokaże limity możliwości i pozwoli je przekroczyć. Rozumieli to bez słów, byli  w tym podobni. Charles ze swoimi skrupułami, czy Hank ze swoimi entuzjastycznymi eksperymentami, Raven z wieczną  obawą o swój wygląd, nie potrafili tego zrozumieć.
    Trening odbywał się na świeżym powietrzu. Blade, trzeszczące mrozem powietrze zbliżającej się zimy i małe, odległe, a mimo to wciąż jasne słońce. Ile to razy obiecuwał sobie, że już za parę dni się stąd wyniesie, a mimo to pozostawał? Wolał się nie rozliczać. Może i Charles miał urocze, płoniące się ślicznie uszy, ale to inne jego atrybuty sukcesywnie zatrzymywały Eryka w jego rezydencji....
    Chriss usiłował unieść swoją telekinezą ogrodową ławkę, a Eryk magnetycznie trzymał ją przy ziemi, blokując jego wysiłki. Mały miał sporą moc, aż wibrowała dookoła niego, gdy szarpał się z siłą przyciągania, nie potrafił jednak skoncentrować się na tyle, aby wykonać precyzyjny ruch. Eryk z neutralną miną patrzył, jak Chriss poci się i sapie, czerwienieje na twarzy, aż wreszcie upada na żwirową ścieżkę i dramatycznie pruje sobie nogawki dresu.
    "Musisz skupić się na jednym punkcie i sięgnąć po niego swoją mocą." Eryk podszedł do Chrissa i pomógł mu wstać. Podarte spodnie i zdarte kolana. "Musisz też uważać, gdzie cię twoja własna siła pcha, bo kiedyś rzuci cię o coś o wiele mniej zabawnego, niż żwir na ścieżce."
    "Nie... wiem... jak pan... to robi..." wysapał Chriss i otarł twarz z potu. "To trudne... jakby wyrywało się ze mnie... jak chce... i kiedy chce..."
    Byłoby niezwykle łatwo wejść teraz w znane koleiny i odegrać rolę Shawa. Zmusić szczurka, żeby zdenerwował się, wściekł, wytrzeć mu twarz w jego własnej słabości, jak szczeniakowi pysk w posikanym dywanie, upokorzyć, tak, żeby uruchomił pełnię swojej mocy. To by zadziałało, to zawsze działało na gniewne, sfrustrowane bezsilnością szczurki. Patrząc na szare oczy Chrissa Eryk już sięgał młodemu do gardła. Potrząsnąć, tylko trochę, tylko, żeby go otrzeźwić i wskazać co najważniejsze...
    Nie.
    Chriss z szeroko otwartymi oczyma patrzył w zadziwieniu, jak Eryk poprawia mu kaptur od bluzy i kładzie mu dłoń na karku.
    "Spróbuj jeszcze raz. Powoli. Tak, żebyś sam sobą nie rzucił." powiedział niskim, mrukliwym głosem i pstryknął młodego po nosie. Szczurek fuknął gniewnie. "Twoja moc chce się z ciebie wyrwać, moja robi to samo. Klucz tkwi w tym, żeby jej nie pozwolić, tylko udzielać jej z rozmysłem. Na początek lepiej mniej niż więcej."
    Chriss siąpnął nosem i otarł twarz rękawem. Spojrzał na Eryka poważnymi oczyma zbyt wcześniej dojrzałego dziecka, a potem zwrócił się ku ławce. Ławka minimalnie podskoczyła.
    "Dobrze. Jeszcze raz."
    Ławka zadrżała, po czym najpierw stanęła na dwóch nogach, potem na jednej, aż wreszcie uniosła się w powietrze, chybocząc się niebezpiecznie na boki. Chriss oddychał szybko przez usta, wyciągając przed siebie ręce i pomagając sobie w ten sposób w ukierunkowywaniu mocy. Eryk uśmiechnął się i oporując, nacisnął ławkę w dół za żelazne poręcze. Chriss spojrzał na niego, także się uśmiechnął, a potem jęknął, zmarszczył się i puścił farbę z nosa, zalewając sobie cały przód bluzy jasnoczerwoną, arteryjną krwią.

/////////////////

Charles oczywiście dostał pomroczności jasnej. Jak kwoka, broniąca swojego pisklaka, rzucił się ku Erykowi, prowadzącemu Chrissa do rezydencji, gotów rwać wroga pazurami.
    "Co się stało?! Coś ty z nim zrobił, do diabła, że cały krwią spłynął?! Cholera, Eryk! Mówiłem ci, że to nie jest żadna konkurencja, byle dalej, byle szybciej! O rany o rany o rany...  Tu go połóż, głowę na poduszce! Ja polecę po lód... do diabła z tym wszystkim, no!"
      Eryk nie odpowiadał, nie było sensu. Charles w uniesieniu rodzicielskim nie był kimś, komu można było bezkarnie wejść w drogę.
    "Nie... czuję się... za dobrze..." wydusił Chriss zdartym głosem i zakrztusił się, zachlapując krwią ramię Eryka. "Khe... khe... Kurka wodna... "
    "Już, już." Eryk pomógł chłopakowi usiąść i oprzeć głowę tak, żeby krew nie wylatywała mu z nosa, ani nie wpływała do gardła. "Nie ruszaj się i nie przełykaj jeszcze. Dam ci wody, Charles da ci znieczulenie całego ciała, będzie dobrze."
    Chriss charknął żałośnie zza zatkanego świeżymi strupami nosa. Dzielnie walczył z potrzebą przełknięcia, cokolwiek mu tam spływało do tchawicy, ale nie do końca mu się to udawało. Eryk westchnął teatralnie i nalał wody z karafki, stojącej na ławie do kubka. Zarówno karafka jak i kubek wykonane były z rżniętego kryształu. Cholerny Xavier i jego niepraktyczny, niewygodny przepych.
    "Masz ci babo placek. To narobiłeś, młody. Teraz Charles wybebeszy mnie tępym nożem, a ciebie zapakuje do łóżka na tydzień."
    Eryk ujął Chrissa za potylicę, oparł go sobie o ramię i przytknął mu szklankę do ust. Chłopak płonął, rozgorączkowany i nienaturalnie spocony.
    "To tylko krew z nosa, nic wielkiego. Pij synek."
    Chriss w sposób widoczny nie mógł porządnie oddychać, ale posłuchał. Wsparty ufnie o Eryka, który nagle poczuł się wyjątkowo niewygodnie, siedząc na kanapie i niańcząc jakiegoś obcego dzieciaka z rozkwaszonym nosem. To nie była jego wina, że użycie telekinezy nadwerężało naczynia krwionośne w bardziej ukrwionych częściach głowy Chrissa. Nie znali swoich mocy, dopiero je odkrywali i oswajali się z nimi. Może Charles i Eryk wiedzieli o nich nieco więcej niż reszta, ale mimo to nie była to rzecz kompletnie poznana.
    Chrales przybiegł z kuchni, z dwoma workami lodu w dłoniach, Raven, depczącą mu po piętach i Hankiem, mamroczącym coś o krwotokach.
    "Wciąż się komuś coś dzieje w tym domu..."
    "Bo to dom wariatów."
    "Po co z nim tak ciężko trenowałeś, Eryku!" fuknął Charles i przyklęknął przy Chrissie, bezceremonialnie przytykając mu do czoła woreczki z lodem. "Przecież to jeszcze dziecko!"
    Młody, pod wpływem dotyku Xaviera stężał cały i wbił się kościstymi plecami w bok Eryka. Raven i Hank wymienili porozumiewawcze spojrzenia, po czym skoczyli na równe nogi, gdy ogromny, żeliwny żyrandol zatrząsł się i zakołysał na kutych łańcuchach, brzęcząc kryształowymi ozdobami niczym dzwoneczkami.
    Eryk prychnął i pozwolił Chrissowi przylgnąć do siebie jeszcze bardziej.
    "To nie jest dziecko, tylko mutant. I im szybciej się z tym oswoi, tym dla niego lepiej! My narażamy się, trenując swoje moce, on też ma do tego prawo."
    Przez długą chwilę w salonie panowała przerażająca, gwiżdżąca w uszach cisza, tylko kryształy na żyrandolu brzęczały lękliwie. Charles klęczał obok kanapy, z rękami wciąż na workach z lodem, ułożonych na głowie Chrissa. Mierzył Eryka urażonym wzrokiem. Ciekawe, czy też tak panikował, gdy to moc Eryka zaczęła wyrywać się spod kontroli.
    "Tak. Bo wierz mi, czy nie, przejmuję się losem tych, którzy pod tym dachem mieszkają." powiedział płaskim, groźnym głosem Charles, a potem jego oczy zmieniły wyraz, pojawiło się w nich coś na kształt współczucia, zrozumienia, miękkości. Eryk nienawidził tego.
    "Głupi..."
    Charles zdjął jedną z torebek z lodem z czoła Chrissa i z rozmachem położył Erykowi na głowie, po czym wstał i otrzepał kolana. Eryk żachnął się cały i zerwał sobie z twarzy obraźliwą torbę, a Charles zaśmiał się, swobodnie i bez skrępowania. Szczerze.
    "Dobra, zrozumiałem. Każdy miał, bądź miał będzie rzeżączkę. Nie wtrącam się już do waszego treningu."oznajmił, uderzając w przepraszające tony, jednocześnie robiąc to przewrotnie, zabawnie. "Tylko pilnuj, żeby Chriss pozostał w jednym kawałku i z możliwie naturalną ilością krwi."
    "Postaram się."
    Charles spojrzał na niego, śmiało, otwarcie i szczerze. Jego uszy były znowu zaróżowione.
    "No cóż, póki co to mi na razie wystarczy."

end
by Homoviator   08/2011

Chciałem zakrwawionego Chrissa, bo lubię parafrazować niektóre sceny z Sapkowskiego :P
Autor uprasza o komentarze :)  bo dziwnie się w próżnię pisze :)

z pierwszych ważniejszych odkryć, x-men first class, eryk lehnsherr, slashy content, fanfiction, charles xavier

Previous post Next post
Up