Przez dobry tydzień Clark chodził kanałami. Unikał rozmów z rodzicami, uciekał, ilekroć zobaczył na horyzoncie Chloe, Pete`a czy Lanę. W przypływie lęku i desperacji zadzwonił kilka razy do Lexa, ale nagrywał się tylko na automatyczną sekretarkę.
Czuł się jak w pułapce, osaczony, zagoniony w róg i bezbronny. On, który potrafił wygiąć stalową belkę, podnieść jedną ręką traktor i wyrzucić go w powietrze, on, który potrafił prześwietlić wzrokiem ścianę i osiągnąć w biegu prędkość światła... czuł się bezbronny i obnażony. Miał siedemnaście lat i był w ciąży, chociaż był mężczyzną, chociaż uprawiał seks tylko raz i to na dodatek z najlepszym przyjacielem, który po fakcie chyba jego najlepszym przyjacielem być przestał... Nagle problemy takie, jak kolejny kryptonitowy mutant na przedmieściach Smallville, współczujące spojrzenia różowej Lany i docinki Chloe, wydawały się nieważne, ot, dziecinne głupoty.
Lex w końcu odebrał telefon. Clark wkradł się ponownie do rezydencji, usiadł sobie na schodkach kuchennych i bez nadziei wybrał numer podpisany fantazyjnie LL. Kiedyś lubił myśleć, że fajnie by było mieć tutaj, na speed dial, Lanę Lang. Kiedyś do głowy by mu nie przyszło, że Lex Luthor będzie bardziej odpowiedni.
"Witaj Clark. Co słychać." odezwał się w słuchawce głos Lexa, odległy, porwany i nieobecny. Pytał, co słychać, chociaż dało się wyczuć, że nie oczekuje prawdziwej odpowiedzi. Lex czasami tak miał, mówić coś, a w przerwach na odpowiedź słychać było to, czego nie mówił. Całkiem, jakby prowadził swój wewnętrzny monolog. Zabawnie to było widzieć, gdy Lex rozmawiał z kimś innym. Gdy rozmawiał z tobą, było to przerażające i niewygodne.
Clark przełknął głośno ślinę.
"Tak. U mnie... nienaturalnie i dziwacznie jak zazwyczaj. Cha cha. Słuchaj... Czekam i czekam, a ty nie dzwonisz i nie można się do ciebie dodzwonić... Nawet teraz nie miałem zbyt wielkich nadziei, że porozmawiamy... Gdzie jesteś? Kiedy wrócisz do Smallville?"
"Za jakiś tydzień, dwa. Przepraszam, że tak milczałem. Bardzo dużo pracy na mnie czekało." Lex nie rozmawiał, Lex udzielał informacji, niczym na konferencji prasowej. Clark poczuł, jak coś boleśnie zaciska mu się w brzuchu.
"Teraz jestem jeszcze w Osace, ale jutro wylatuję do Hong Kongu. Powinienem zajrzeć do Smallville po powrocie."
Nienawidził, jak Lex zaczynał się w ten sposób zachowywać, jakby musiał odgrywać jakąś ważną rolę, przed kimś, z kim był na tyle blisko, że pijali razem czekolady, oglądali seriale z lat siedemdziesiątych i... i kurcze, uprawiali seks! Clark wziął głęboki oddech, usiłując zachować spokój.
"Nie zadzwoniłeś."
Wcale. Po tym naszym pierwszym razie, o którym nie mówimy. Cisza, cisza. Lex obliczał, na ile może się odsłonić przed swoim prostym, farmerskim przyjacielem.
"Miałem sporo rzeczy do załatwienia, Clark."
"Powiedziałeś, że zadzwonisz."
Lex przez długą chwilę milczał, a Clark niemal mógł zobaczyć jego twarz, marmurowa maska a w oczach labirynt.
"Nie sądziłem, że tego chcesz."
"Ja też nie sądziłem." Clark uśmiechnął się niewesoło, ale na szczęście nie zaczął ani się szaleńczo śmiać, ani płakać. "Słuchaj, Lex... to głupie. Po prostu chcę, żebyśmy pozostali przyjaciółmi... pomimo tych całych... komplikacji..."
"Pozostaniemy przyjaciółmi, Clark." odpowiedział miękkim, mechatym głosem Lex, a Clark, jak ostatni idiota na fali typowo kobiecych hormonalnych wahnięć, poczuł wielką potrzebę przytulenia się do Lexa. Do jego karku, do piersi, powąchania jego płynu po goleniu.
Rozłączyli się w przyjaznej atmosferze nie mówienia o feralnej, pierwszorazowej nocy. Lex obiecał ponownie, że zadzwoni, i tym razem brzmiało to wiarygodnie, a może po prostu Clark był podatny na jego gładkie, wypolerowane pieczołowicie kłamstwa. To było bardzo prawdopodobne.
Clark wrócił do domu, pożarł cztery podwójne kanapki z wędzoną wołowiną i osiem kiszonych ogórków, po czym umknął do Fortecy Samotności, zanim mama zdążyła zapytać, czemu ma takie czerwonawe oczy i nos. Jeszcze długo w noc siedział w oknie i wpatrywał się w ogromne, czarne niebo. Serce żabopodobnego człowieczka, skrytego w jaju, biło spokojniej i wolniej niż zazwyczaj.
/////////////////
"Jestem w ciąży."
Mama i tata spojrzeli na niego czujnie znad śniadania. Był piękny, słoneczny, marcowy poranek. Ptaki śpiewały za oknem, trawa zieleniła się już w sadzie a nowy cielaczek podrósł na tyle, żeby na swoich patykowatych kulaskach brykać zabawnie po podwórzu. Idealny poranek na spuszczenie bomby, która odmieni życie rodziny Kentów raz na zawsze. Clark wykonał głęboki wdech, wydech i położył zaciśnięte w pieści dłonie na stole.
Ciszę przerwał tata, uśmiechając się nienaturalnie.
"Clark, nie możesz być w ciąży. Nie jesteś kobietą."
Mama potaknęła tacie, ale z mniejszą pewnością siebie. W końcu to ona nauczyła małego kosmitę jak nazywają się rośliny, drzewa, zwierzęta, rzeczy, a potem nauczyła go być na tyle delikatnym, żeby ich nie zgnieść w pięści. Ile zmarłych tragicznie króliczków sprzątnęła po swoim kosmicznym synku Martha Kent, nie wiedział nikt oprócz niej samej. Clark był za mały, umiał przypadkowo urwać łepek zwierzakowi, ale liczyć nie potrafił.
"Jestem mężczyzną, jestem kosmitą i jestem w ciąży." oznajmił Clark cierpliwie. Miał to już przetrenowane. Trzy dni robił próby przed tą konfrontacją, doszedł do niejakiej wprawy. Nauczył się mówić o swoim stanie głośno, bez wybuchania płaczem i kataleptycznych ataków. Po jakimś czasie można się było przyzwyczaić do wszystkiego, nawet do rzeczy tak niemożliwych, jak wyglądający jak mężczyzna kosmita w stanie błogosławionym.
"Jak to możliwe. Przecież wychowujemy cię od małego, masz wszystkie części, wskazujące na płeć męską." zaczął tata, ale najwyraźniej pewne rzeczy nie chciały mu przejść przez gardło. Clark rozumiał to bardziej niż dobrze.
"Z zewnątrz tak, jestem mężczyzną. Wewnątrz jestem kimś... umykającym ludzkiemu definiowaniu płci." tutaj prawie się potknął, prawie oparł twarz na dłoniach i prawie zaczął płakać. Pełne zmartwienia i miłości spojrzenie mamy powstrzymało go, podobnie jak zaskoczone, wstrząśnięte spojrzenie ojca. Nie, nie mógł teraz okazać się mięczakiem...
"Ale, żebyś był w ciąży musiałbyś najpierw..." zaczęła mama, marszcząc brwi i zaplatając nerwowo dłonie na kubku kawy. Oczy taty błysnęły niebezpiecznie, ale Clark tkwił w tym już zbyt głęboko, żeby się jak jakiś dzieciak z podkulonym ogonem wycofywać.
"Tak, uprawiałem seks z mężczyzną i teraz jestem w ciąży."
Clark odchrząknął i zmierzył się ze spojrzeniem ojca, poważnie i dojrzale. Ojciec oczywiście, nie potraktował go poważnie.
"Z kim uprawiałeś seks?'"
"Z Lexem."
Wyraz twarz Johnatana Kenta, gdy dowiedział się, że jego kosmiczny, przybrany syn wpadł z synem najbardziej przez niego pogardzanego człowieka na ziemi, była bezcenna. Clark pomimo swoich super mocy miał chęć wczołgać się pod stół, skulić w smutny kłębek i spokojnie wejść w stan szoku.
"Normalnie ja tego łysolca z nadaktywnymi plemnikami zabiję! Gdzie moja strzelba?! Jak tylko się ten zboczeniec przebrzydły pojawi w Smallville to mu wystrzelam dziurę w tym jego łysym czerepie!"
Mama przytrzymywała tatę, wymachującego pięściami i wykrzykującego inwektywy i pogróżki. Psy na podwórzu zaczęły szczekać i wyć, a bydło w zagrodach zaczęło się niespokojnie kręcić. Clark siedział przy stole, przed nietkniętym talerzem jajecznicy, i nie czuł nic.
Gdy atmosfera się jako tako unormowała, pokazał rodzicom swój rysunek. Tak jak to było w książce od biologii, naszkicował korpus ludzki i opisał wszystkie wewnętrzne organy, które przypominały ludzkie, oraz te, które świadczyły wyraźnie o jego pozaziemskim pochodzeniu. Całą noc rysował i podpisywał, szukał i usiłował dojść do ładu ze swoim kosmicznym wnętrzem. Tata nadal nie chciał na niego spojrzeć, stał tylko, w odległym kącie kuchni, i pił już czwartą kawę z rzędu. Mama natomiast pochyliła się razem z Clarkiem nad szkicem i przyglądała mu się długo.
Rozdwojony przełyk, z którego jeden przewód szedł do żołądka i jelit, a drugi bardziej na lewą stronę ciała, do kanału, w którym znajdowało się jajo. Kanał, porośnięty malutkimi kuleczkami, zapewne resztą niezapłodnionych jaj, prowadził do odbytu. Tam łączył się z jelitem grubym. W środku jaja mały, żabopodobny embrion, Żab, jak go w myślach nazywał Clark, z sercem i zwiniętymi, maleńkimi kończynami. Chociaż wiadomo było, którędy jajo opuści ciało Clarka, on sam wciąż nie mógł sobie wyobrazić, w jaki sposób taki spory obiekt wydostanie się przez otwór odbytowy...
Większość organów Clarka była podobna do organów ludzkich, wątroba, trzustka, serce na odpowiednich miejscach... i tylko te dwa przełyki... i kanał rodny z masą jajeczek, czekających na zapłodnienie.
"Nie używaliście prezerwatyw?" zapytała mama, studiując uważnie chwiejny rysunek swojego niespodziewanego wnuka. "Jak to się stało?"
"Użyliśmy prezerwatyw. Myślę, że zapłodniło mnie... zapłodnił mnie, gdy połknąłem jego nasienie... To, i stymulacja prostaty... uaktywniły ten kanał rodny. Do tej pory musiał tkwić w uśpieniu." Clark zrobił się czerwony i spuścił wzrok. Serce waliło mu jak młotem, a tętno rozsadzało wnętrzności, niepokojąc Żaba. Clark zmusił się do rozluźnienia się i uspokojenia skołatanych nerwów. Mały nie był winny, że jego ojciec/matka czasami sobie nie radził.
"Ten kanał normalnie jest odgrodzony, tak, żeby nie wpadało do niego połykane jedzenie... Stymulacja i podniecenie powodują, że się otwiera... Tak sądzę w każdym razie. Gdybyśmy skończyli na seksie analnym, nic by się nie stało."
Mama pokiwała głową, najwyraźniej starając się być tym bardziej wyrozumiałym, cierpliwym rodzicem, który chociaż nie pochwala lekkomyślności dziecka, zamierza mu mimo wszystko pomóc. Tata wciąż tkwił w swoim kacie kuchni, zerkając w stronę szkicu i wciąż umykając przed wzrokiem Clarka.
"Rozumiesz, że to było bardzo nieodpowiedzialne z twojej strony? " zapytała powoli Martha, wciąż pochylona nad szkicem. "Chociaż Lex nie jest bez winy. Nie powinien uprawiać seksu z nieletnimi."
"Lex do niczego mnie nie zmuszał. Nie wie, że jestem kosmitą. I nigdy się nie dowie, że będzie mieć ze mną syna." te słowa miały w jego ustach posmak popiołu i Clark odkrył, że ma ochotę zwymiotować. Chociaż w ciągu ostatnich kilku dni jadł o połowę mniej niż zazwyczaj.
"To akurat najmniejszy z twoich problemów, Clarku Kencie." uniosła się mama, jej głos nieprzyjemnie ostry i twardy. "Wiesz, ile pracy i energii wymaga wychowanie dziecka? Jesteś jeszcze nastolatkiem, nie masz pracy, jeszcze nie skończyłeś swojej szkoły nawet."
"Wiem."
"Mówisz to z takim spokojem."
"Etap rwania włosów z głowy, spazmów i żalów do całego świata mam już za sobą." uciął gniewnie Clark, zaciskając usta i opanowując gorąco, czające mu się z tyłu oczu. " Przez ostatnie parę dni, od kiedy... zobaczyłem to jajo w sobie, nic tylko wariowałem i panikowałem. Teraz jestem już tym zmęczony.... Teraz chcę sobie już tylko z tym jakoś poradzić."
"A my ci w tym pomożemy." oznajmiła stalowym głosem mama i spojrzała znacząco na tatę. "Nie będzie łatwo, ale łatwo nigdy nie jest. W życiu nie oczekiwałabym, że zostanę kiedyś babcią."
Clark powinien teraz oznajmić swoim nowo nabytym, dorosłym tonem, że poradzi sobie, że skończy jakoś szkołę, znajdzie pracę i wychowa swojego synka najlepiej jak potrafi. Powinien zachować się dojrzale, przybrać maskę odpowiedzialności i zdecydowania. Powinien zacząć organizować swoje życie, zbroić się na przyszłość... Ale mama otworzyła tylko ramiona, tak jak zawsze, gdy zrobił coś kosmicznie nienormalnego, a on padł w jej objęcia i rozbeczał się. Suchymi, przerażającymi łzami. Mokrych już nie miał. Mama trzymała go blisko, głaskała po plecach, po włosach, mamrocząc uspokajające nonsensy. Wszystko będzie dobrze, jakoś się wszystko ułoży, zobaczysz, na dziecko nigdy nie ma odpowiedniego czasu.
Clark jeszcze miesiąc temu nie wierzył, że kiedykolwiek będzie mieć dzieci.
Gdzieś w oddali Johnatan Kent wyszedł z kuchni, zamykając za sobą z trzaskiem drzwi. Martha westchnęła i pokołysała wciąż buczącym jeszcze cicho Clarkiem.
"Dobrze, że Lex wyjechał. Gdyby wciąż był w Smallville, poszłabym tam do tego jego zamczyska i sprała trzonkiem grabi ogrodowych."
//////////////
Wszystko toczyło się dalej, normalnie, co tylko dowodziło, że ludzie są bardzo elastycznymi istotami, potrafią wiele znieść i przyzwyczaić się do rzeczy niesamowitych. Clark ukrywał jajo z Żabem pod kilkoma warstwami swetrów i kurtek. Dobrze, że wiosna tego roku była wyjątkowo pochmurna, zimna i błotnista, nikt się nie dopytywał, czemu młody Kent chodzi ubrany na bardzo opasłą, wielowarstwową cebulkę.
Mama coraz częściej dopytywała się o szczegóły. Kiedy dziecko przyjdzie na świat (nie wiadomo), czy to będzie chłopiec czy dziewczynka (chłopiec, chociaż pewnie będzie taki jak Clark, więc będzie mógł zajść w ciążę jak na kosmitę przystało), czy to jajo nie uwiera Clarka skorupą (tak, uwiera, zwłaszcza nocą). Nie na wszystkie pytania znali odpowiedź, chociaż na niektóre tak. Clark przetrwał napady mdłości tylko dzięki maminym naparom z kopru i ogromnym ilościom kiszonych ogórków, zagryzanych gorzką czekoladą.
Mama szybko pokochała swojego wnuczka in spe, tata nie chciał o nim rozmawiać, a w domu Kentów powolutku kumulowały się rzeczy dla dziecka. Nosidełko, kołyska, szafka na bieliznę dziecięcą, wózek, śpioszki, pieluchy. Mama nie wierzyła w Pampersy, wolała starodawne, bawełniane pieluszki i Clark już widział, jak Martha Kent zaprzęga zarówno syna jak i męża do prania upapranych przez Żaba utensyliów.
O Żabie nie mówiono głośno, chociaż jego obecność uwidaczniała się coraz bardziej, z tygodnia na tydzień. Pokoik dla dziecka był już gotowy na przyjęcie nowego członka rodziny. Szczęśliwie po Clarku nie było zbytnio widać ciąży, w końcu był wysokim, zdrowym chłopcem, co najwyżej podśmiewano się, że musi poćwiczyć na mięśnie brzucha, żeby nie wyhodować sobie na starość ogromnego bandziocha.
Lex przyjechał do Smallville na cały jeden dzień, na początku kwietnia, i choć przyjął Clarka w swoich apartamentach, był tak spięty i nieszczęśliwy, że nie było sensu go dręczyć.
"Mam bardzo dużo pracy. Ledwie się wyrabiam."
Clark potakiwał głową i uśmiechał się, ignorując ziejącą pustkę w okolicach serca. No tak. No tak. Mógł się domyślić, że seks może zniszczyć każdą, nawet najlepszą przyjaźń, a jeszcze teraz, kiedy owoc tego seksu rósł z tygodnia na tydzień... Clark usiłował nie mieć pretensji do Lexa, ale było to trudne. Lex, oczywiście, zrozumiał to po swojemu, jako żal po straconej, podstępnie wykradzionej niewinności. Jak to Luthor, oczekiwał kary, gniewu, wściekłości, a Clark niczego takiego mu nie serwował. Prowadziło tylko do kolejnych przemilczeń, kolejnych kłamstw i niespełnionych obietnic.
Lex oznajmił, że wyjeżdża na dłużej do Japonii, podpisywać jakieś bardzo ważne kontrakty i wejść w fuzję z jednym z największych potentatów technologicznych na rynku azjatyckim. LuthorCorp& Sony. Plany Lexa były wielkie i brzmiały jak coś niełatwego i możliwego, jak wszystko, za co się Lex ze swoją pasją i silną wolą zabierał. Clark tylko potakiwał głową, usiłując oddychać głęboko i nie rozsypać się. Lex obiecał pisać meile. Clark wiedział, że nie ma sensu na nie czekać.
Gdy wrócił do domu, mama bez słów objęła go mocno i oznajmiła, że tak będzie lepiej. Lepiej, że Lex nie wie, że się odsuwa i nie będzie mógł odkryć tajemnicy Clarka, ani jego małego Żabka.
Wiedział, że mama ma rację, ale nie mógł się zmusić, żeby powiedzieć to na głos. Zaszył się w Fortecy Samotności na cały weekend, schodząc tylko na posiłki. Czytał, bardzo dużo czytał, książki o opiece nad dziećmi mieszały mu się na półce z książkami sci - fi, fantasy i kryminałami. Czasami zasypiał i budził się z wrażeniem, że mu się to wszystko przyśniło. Że nigdy nie uprawiał seksu z Lexem, że nie jest w kosmicznej, nienaturalnej dla człowieka, ale naturalnej dla Kryptończyka, ciąży. Że wszystko jest jak dawniej.
Wysyłał Lexowi smsy. Na smsy Lex szybciej odpowiadał. Na meile i telefony raczej powoli, czasami wcale. Clark przyjmował, co mu było dane, przełykając z pokorą goryczkę odrzucenia. Raz, jeden, pieprzony raz pozwolił sobie na seks i oczywiście od razu musiało mu się życie posypać. Ale nie, Clark Kent był silniejszy niż jego supermocni przodkowie z odległej planety, Clark Kent zaciśnie zęby i poradzi sobie, pogodzi się z tym, co przyniósł mu los i jeszcze kiedyś znajdzie szczęście.
Chyba. Gdzieś. Kiedyś.
Smsy od Lexa były krótkie i słodkie. Coś o japońskiej ceremonii herbaty, o wizycie w świątyni Niebios w Chinach, o katanie, którą nabył dla Clarka w ramach azjatyckiego suwenira. Clark, jak głupia, zakochana pensjonarka, zachowywał wszystkie wiadomości od Lexa, i gdy był w wyjątkowo podłym nastroju, odczytywał je sobie, przy lampce nocnej. Nocą, skryty przed światłem dnia, pozwalał sobie na chwile załamania, chyba tylko dlatego jeszcze nie zwariował i utrzymywał względną równowagę psychiczną.
Chloe zaciekawiona mrukliwym, niechętnym, ospałym Clarkiem na początku próbowała go rozruszać, wyciągała na kawy do Talonu, do kina. Pete w końcu dość wyraźnie skonstatował, że słoneczny chłopiec Clark ma ciężki przypadek wiosennego zmęczenia i lepiej zostawić go w jego legowisku, inaczej może w szale kogoś zagryźć. Chloe dała spokój, chociaż nie bez walki i okazania, co myśli na temat zapadających w sen zimowy na wiosnę ponuraków, ale nic co powiedziała, nie mogło go już zranić.
Tak więc Clark chadzał do szkoły, socjalizował się mało i rzadko, i każdy, kto dotychczas uważał go za względnie przyjemnego dziwaka, teraz zaczął postrzegać go jako dziwaka aż zbyt dziwnego i innego. Nawet nie wiedzieli, jak bardzo mają rację.
W gospodarstwie Clark nadal wykonywał swoje zwykłe obowiązki. Z tatą wymieniał tylko pojedyncze zdania, dotyczące zwykle naprawienia płotu, zagnania krów do obory i gotowego obiadu. Mama była jedyną osobą, z którą Clark czasami mówił o Żabie, zwykle późnymi wieczorami, po cichu.
"Mam tylko nadzieję, że tata nie będzie swojego niezadowolenia przelewał na dziecko." wyznał pewnej nocy Clark, gdy mama przyszła do niego, do sypialni w Fortecy Samotności, i usiadła na krawędzi łóżka.
"Na pewno nic takiego nie będzie miało miejsca, kochanie. Johnatan po prostu musi się jakoś oswoić z sytuacją." mama pochyliła się nad Clarkiem i pocałowała go w czoło. Pachniała tanim, rumiankowym szamponem, proszkiem do pieczenia i domem. Pachniała bezpieczeństwem. Clark przymknął oczy i wciągnął w siebie ten unikalny, bezpieczny zapach. Cokolwiek się wydarzy, poradzą sobie jakoś, bo są razem i mogą na sobie polegać.
Żab, skulony w jaju, uspokoił się także, pikając sennie swoim małym, żabowatym serduszkiem.
Dni przychodziły i mijały, jednostajnym ciągiem poranków i wieczorów. Pokoik dla Żaba był już całkowicie przygotowany, razem z urządzonym specjalnie salonem i pokojem bieliźnianym, już czekał na przybycie swojego małego właściciela. Nowy cielaczek mężniał, nabierał sił i potrafił już sam otworzyć nosem zagrodę, więc trzeba go było zamykać w specjalnym kojcu.
Gdyby ktoś zapytał Clarka, czy wyobrażał sobie w ten sposób swoje życie, nie potrafiłby odpowiedzieć. Był kosmitą na ziemi pełnej ludzi, jakoś nie mógł zmusić się do wyobrażenia sobie swojej przyszłości. Czasami lubił poddawać się marzeniom, że jego przyszłość byłaby normalna, zwykła, skończyłby szkołę, poszedł na studia, poznał jakąś miłą dziewczynę (po fiasku z Laną najlepiej nie osieroconą blondynkę z awersją do koloru różowego), ożeniłby się, znalazł jakąś pracę i tyle... To były miłe marzenia, ale zbyt wyraźnie przypominały mu teraz nastoletnie mrzonki. Kosmita pozostanie kosmitą, nawet, jeżeli upodobni się do ludzi i umiejętnie wtopi się w tłum. Tak więc Clark nie wyobrażał sobie przyszłości, i metodą małych kroków, radził sobie powolutku z każdym dniem, z każdym nowym wyzwaniem.
Było mu ciężko rozstać się z myślą o studiach. Rodzice zadecydowali, że gdy ukończy osiemnaście lat będzie musiał iść do pracy, żeby zarobić na siebie i dziecko, i jakoś powiązać koniec z końcem. Martha Kent, jakkolwiek wyraziła chęć niańczenia swojego niespodziewanego wnuczka, miała także obowiązki na farmie, które nie mogły być pozostawione ot tak sobie. Johnatan Kent, słuchając żony z pochmurną miną, dopowiedział, że w pewnym momencie Clark będzie musiał opuścić szkołę, bo ciąża będzie zbyt widoczna. Wróci do Smallville High po porodzie, zda egzaminy maturalne i dalej się zobaczy. Za parę lat Clark może wznowi naukę, jeżeli rzeczy jakoś się ułożą, ale jeżeli Żab będzie bardziej kosmitą niż człowiekiem, opieka nad nim będzie o wiele bardziej ciężka niż nad zwykłym szkrabem. I będzie trzeba utrzymać tajemnicę, a tajemnica, małe dziecko i pracujący na dwie zmiany student, nie za bardzo idą w parze.
Clark przestał chodzić do szkoły pod koniec maja. Rodzice usprawiedliwili go, tłumacząc, że syn rozwinął ciężką alergię i musi zostać w domu, a do końca roku szkolnego zostało zaledwie dwadzieścia dni. Nauczyciele nie robili kłopotu, społeczność Smallville składała się w osiemdziesięciu procentach z farmerów, dzieci musiały pomagać przy pracy, a zbliżające się żniwa były dość częstym powodem nieobecności młodzieży w placówkach edukacyjnych. Nikt nie naciskał i nie pytał, co to za alergia, nikt nie wtykał nosa w zwolnienia lekarskie. Tylko Chloe chciała wiedzieć, na co choruje Clark, odwiedzała go często, z Pete`m i bez Pete`a. Szczęśliwie, stan błogosławiony był sam dla siebie niezłą przykrywką.
Ciąża nie przysparzała Clarkowi zbyt wielu problemów. Miał napady apetytu, podczas których pożerał wszystko w zasięgu wzroku, czasami nie mógł jeść w ogóle, dopadały go poranne nudności i nie był wstanie zwlec się z łóżka. Chloe kilka razy zobaczyła Clarka w akcji "pożeranie wszystkiego w zasięgu wzroku", oraz w momentach, gdy nie miał siły poruszyć ręką, ani nogą, i doszła do wniosku, że owszem, jej przyjaciel jest chory i nie udaje. Nadal go odwiedzała, ale już rzadziej. Pete donosił, że Chloe miała na oku kolejnego przystojnego bruneta o zielonych oczach, tak więc Clark szedł w odstawkę.
"Zdrowiej, człeku! Nie sądziłem, że kiedyś będziesz aż tak chory, żeby nie zagrać ze mną w kosza!" gadał Pete, a Clark wzdychał, zadowolony i jednocześnie nieco zasmucony, że świat tak dobrze się kręci bez jego uczestnictwa.
Tata wciąż nie mógł patrzeć na niego bez urazy i dobrze ukrywanego obrzydzenia. Mama usiłowała negocjować, ale szybko porzuciła tą niewdzięczną robotę.
"Dwa uparte kozły jesteście, panowie Kent." powiedziała, biorąc się pod boki i mierząc groźnym wzrokiem naburmuszonego Clarka i zaciętego, milczącego Johnatana. "Dzieci dają wiele radości, tym, którzy potrafią to docenić. Sugeruję, żebyście nauczyli się doceniać, co wam dano."
Tata burknął coś niezrozumiałego, po czym poszedł połatać płot na wschodniej stronie farmy, a Clark zaszył się w Fortecy Samotności, usiłując oddychać spokojnie i łagodnie, tak jak zalecali w poradnikach.
Lex zadzwonił znienacka, w samo południe, gdy za otwartymi oknami kuchennymi świerszcze grały jak opętane, a słynne malwy Marthy Kent właśnie zaczynały kwitnąć. Clark jak zwykle, zrobił z siebie idiotę, a Lex jak zwykle miał na tyle taktu, że nie dał mu tego odczuć.
"Nie sądziłem, że kiedykolwiek wrócisz do Smallville." wypalił złośliwie Clark i od razu spiekł raka. Coś w gorącym, czerwcowym powietrzu powodowało u niego napady potliwości i niebezpiecznej szczerości.
Lex zaśmiał się, niskim, mechatym głosem bywalca salonów.
"No co ty. Nie mógłbym opuścić swojego zamczyska i mojego ulubionego farmera na długo."
"Lex. Cztery miesiące to długo." zauważył trzeźwo Clark, kłądąc dłoń na wybrzuszeniu po lewej stronie. Żab był dzisiaj wyjątkowo ruchliwy, wiercił się i podrygiwał nieustannie w swoim jaju, powodując u swojego ojca/matki mdłości i swędzenie w kroczu.
"Cztery miesiące to fuzja, jakiejś LuthorCorp nie widziało na oczy, ani za czasów mojego ojca, ani za czasów mojego dziadka." zbył z uśmiechem Lex, jak zwykle gotowy wynagrodzić Clarkowi swoją nieobecność za pomocą jakiegoś kosztownego prezentu z wyższej półki. "Wrócę za tydzień, dwa, akurat na twoje zakończenie roku. Potem może twój ojciec zgodzi się, żebym zabrał cię w jakąś podróż. Czasami było mi żal, że nie możesz zobaczyć ze mną tego wszystkiego. W Paryżu, w Tokio."
Lex pamiętał, kiedy Clark miał zakończenie roku. Lex chciał go gdzieś zabrać, na jakiś czas chciał go tylko dla siebie... Clark poczuł falę gorąca, zalewającą mu twarz i kark, i usiadł ciężko na kuchennym stołku.
"No to jak będzie?" kusił Lex.
Rzeczywistość była jednak trochę bardziej skomplikowana. Najpierw Clark ucieszył się, że sobie wyjedzie, że będzie mógł z Lexem codziennie grać w bilard i gadać do późna w noc, a potem przypomniał sobie o Żabie i poczuł przygnębienie, ponieważ żadne podróże nie były wskazane. Nie znał daty rozwiązania, nie miał pojęcia, kiedy złoży swoje jajo z Żabem w środku, i lepiej by było, żeby stało się to na farmie, u rodziców, niż w jakimś pięciogwiazdkowym hotelu w Tokio.
Lex bez marudzenia wysłuchał pseudo kłamstwa Clarka na temat żmudnej, zabójczej pracy letniej na farmie. W końcu w sezonie letnim trzeba było kosić, zbierać, gromadzić i podcinać, trzeba było łatać dziury i obmyślać plany na nowy rok. Clark czuł się źle, wymigując się w ten sposób, ale nie miał wyjścia. Nikt nie powinien dowiedzieć się o Żabie, nikt nie powinien zbyt blisko przyglądać się Clarkowi i jego cebulkowym przyodziewom, a Lex lubił się przyglądać...
Lex przełknął wymówkę ze spokojem, chociaż na pewno rozpoznał półprawdę.
"Dobrze, Clark, jak chcesz. To po prostu przyjadę do Smallville i spędzimy sobie razem trochę czasu. Cały lipiec mam wolny, posiedzimy w moim zamku z piernika, pogramy w bilard. W sumie to też jestem już trochę zmęczony tymi podróżami. Znowu przestałem spać. No i tęsknię za lukrowymi rożkami twojej mamy."
Martha Kent obiłaby Lexowi Luthorowi gębę pantoflem, jeszcze jakiś miesiąc temu, teraz na szczęście trochę się już uspokoiła. W sumie rożki lukrowe lubił też tata i może dałoby się mamę na nie namówić...
"Będę na ciebie czekał, Lex. Zobaczymy co się da zrobić w sprawie rożków." uśmiechnął się Clark a Żab drgnął w nim, gwałtownie i boleśnie. "Uch... hm... muszę kończyć. To do usłyszenia... Dawaj znaki życia częściej... niż tylko smsem raz w tygodniu."
"Postaram się. Do zobaczenia Cla..."
Ale Clark już się rozłączył, ponieważ dziwne uczucie w lewej strony ciała, tam, gdzie znajdowało się jajo, przeistoczyło się właśnie z lekkiego dyskomfortu w ogromny, rozdzierający, żrący ból.
Oł. Oł... oł! Clark nie był przyzwyczajony do bólu, i jak się okazywało właśnie, w ogóle bólu nie znał. Nawet zetknięcie z kryptonitem nie było tak koszmarnie wyczerpujące, żałosne i wydzierające życie, jak ostry skurcz, rozrywający mu brzuch i lędźwia.
Upadł tak jak stał, pośrodku kuchni, wciąż ze słuchawką w ręku i ogromną potrzebą zwymiotowania i załatwienia się naraz. Obie czynności, pośród okrzyków bólu, przekleństw i łez, wykonał, i zaległ, brudny, wykręcony paroksyzmami, na podłodze. Spojrzał rentgenem na jajo. Żab przemieścił się na jego oczach, z chrzęstem przepychając się w swoim jaju pośród narządów wewnętrznych do wąskiego ujścia kanału rodnego.
Clark, dysząc chrapliwie i sapiąc, ściągnął pobrudzone, podarte spodnie, rzucił je w kąt. Coś się z niego ulewało i to coś, lepkie i obrzydliwe, śmierdziało strasznie, sycząc i wydzielając szczypiące opary przy zetknięciu z linoleum. Bał się spojrzeć zwyczajnie, co tam się mu w dole dzieje, a na rentgen już nie miał siły. Stanął na czworaka pośrodku kuchni, z oczami łzawiącymi od okropnego fetoru, wydostającego mu się z tylnych części, i wciąż sapiąc i stękając, spróbował zadzwonić do rodziców. Akurat teraz musieli pojechać na targ...
Nikt nie odbierał... Cholera jasna psia krew! Nikt nie odbierał! Clark Kent był sam, w kuchni, z powalanymi gównem spodniami, paraliżującym myśli i ciało bólem, oraz jajem, które właśnie teraz, pośród gorącego, czerwcowego dnia, postanowiło wydostać się na świat.
End
by Homoviator 1/2011
Evil author iz evil :) cliffhanger jak się patrzy :) Evil autor uprasza o komentowanie, jest ciekaw, czy czyta się dobrze (bo pisze się lepiej niż tylko dobrze :)
ps. tytuł wzięty z Pieśni Nad Pieśniami, Jak jabłoń wśród drzew leśnych, tak ukochany mój wśród młodzieńców. W upragnionym jego cieniu usiadłam, a owoc jego słodki memu podniebieniu (Pnp 2, 3)