Na moście w Vancouver, part XIII, cz 2

Jan 10, 2011 18:07


Genevive wygrała casting na Ruby. Jensen nic nie powiedział a Jared tylko śmiał się za głośno.

Cortese była drobną, zasuszoną panienką z grubymi, czarnymi włosami i nieco zbyt obfitymi ustami. Całkiem, jakby powiększanie warg za pomocą botoksu poszło nie tak. Jensen nie pytał, Jared udawał, że nie zauważa. Genevieve, niska, chudziutka i czarniawa odpowiadała typowi Padaleckiego i to liczyło się najbardziej.

"Sandy była ładniejsza. Miała kobiece kształty, pupę, piersi..." szeptały makijażystki, gdy Jared odciągał Genevieve na bok i usiłował nawiązać koleżeńską konwersację, żeby chociaż trochę unormować pokręconą sytuację. "Ta tutaj to taka szara mysz, co myśli, że jest nie wiadomo kim."

Szara mysz. Jensen nie mógł tego lepiej ująć. Cortese była na swój sposób ładna, ale jako aktorka była właśnie taką szarą myszą. Zero chemii, zero napięcia pomiędzy Ruby a Samem, źle podane kwestie, źle napisana postać. Manners kaszlał coraz okropniej i tylko przestawiał Genevieve z kąta w kąt, tylko czasami dbając o jej prawidłowe oświetlenie.

Fani przyjęli dobrze oficjalne ogłoszenie o zerwaniu zaręczyn Jareda. Sandy wyszła z całego zamieszania z klasą, życząc swojemu byłemu chłopakowi udanej kariery i udanego życia. Jensen był pod wrażeniem, zawsze wiedział, że panna McCoy miała wysokie wymagania względem innych, ale przede wszystkim względem siebie. Jedynym odreagowaniem, na jakie sobie pozwoliła, był pasywno agresywny chwyt na allegro. Jensen z fascynacją śledził, jak Sandy wystawia na aukcję wszystkie prezenty od Jareda. Drogą biżuterię od Tiffany`ego, kolczyki, designerskie płaszcze i sukienki, płyty DVD, CD.

Kiedyś kobiety we wściekłości paliły rzeczy swoich zdradzieckich mężczyzn, wyrzucały wszystko, nie bacząc na cenę i wartość sentymentalną. Teraz wystarczyło je sprzedać. I tak za pomocą internetu cały świat zobaczył, że Sandy McCoy ostatecznie skończyła z Jaredem Padaleckim, i nie chce od niego dosłownie niczego. Nawet najcenniejszych podarków.

W pewnym sensie takie chłodne, bezosobowe pożegnanie było o wiele gorsze niż największa kłótnia.

Genevieve pozwoliła się Jaredowi zaprosić na kolację. Jensen cały wieczór spędził u Mike`a i Toma, grając w gry strategiczne i pijąc hektolitry piwa. Tom zerkał na niego ze współczuciem, ale Mike tylko przewracał oczami.

"Trzymaj się, Jen, twardo." Rosenbaum poklepał Acklesa po plecach, uśmiechając się diabelsko. "Taki zawód. Co myślisz, że my z Tommy`m nie mieliśmy problemów z homoerotycznymi plotami? Stary, nie ma to jak nadaktywny fandom."

Tom potaknął, czerwieniejąc uroczo na policzkach i uśmiechając się niepewnie.

"Wszędzie widzą podteksty. To męczące."

Jensen patrzył zafascynowany, jak Mike reaguje na dyskomfort Toma, jak defensywnie przysuwa się do niego i nadyma się obronnie. Ciekawe, czy tak samo zachowywali się oni, Jensen i Jared, uprzęgnięci w dwuosobową produkcję serialową, dwanaście godzin na dobę, z przerwami na weekend. Chcesz czy nie, jeżeli pracujesz z kimś tak blisko, tak intensywnie, to ten ktoś wrasta w ciebie, staje się bliższy niż niejeden członek rodziny. Poznajesz go, powoli, ze wszystkich stron, widzisz jak się załamuje i jak cieszy się sukcesami. Najbliższy bliski, przyjaciel, przez przypadek wpisany z tobą w jeden scenariusz. Nie ma ucieczki, nie ma odwrotu, aż wreszcie serial się kończy, i nagle okazuje się, że to była tylko praca, tylko tymczasowe przymierze.

Zostajesz wtedy sam, jak szczur, nauczony elektrowstrząsami największej rozkoszy, za którą będzie cały swój nędzny żywot tęsknił, ale w naturalnym środowisku, poza filmowym planem, nigdy takiej rozkoszy już nie znajdzie.

Tommy rozluźnił się, gdy Mike rozparł się obok niego na kanapie, dotykając mu uda kolanem. Dyskretnie, ale znacząco. Jensen odwrócił wzrok.

"Teraz to już fani nawet nie muszą się wysilać, bo sami scenarzyści hojnie tych podtekstów dosypują. Do każdego odcinka, kurza twarz, gejowski bonus." gadał dalej Rosenbaum, nieświadomy, że właśnie odkrył swój mały sekret i uczynił to niezbyt subtelnie. "Ale Smallville idzie dobrze, to już ósmy sezon. Lex Luthor całkiem dostał hopla i jego postać już dawno się kupy nie trzyma."

"Clark ma nie lepiej..." wtrącił Tommy i tak rozmowa potoczyła się w kierunku seriali, które po piątym sezonie zaczynają schodzić na psy tak, że sami producenci zachodzą w głowę, kto te androny ogląda.

Jensen wrócił do domu zdrowo po północy, wewnętrznie rozgrzany wieczorem z przyjaciółmi oraz odkryciem, że mimo wszystko są w tym biznesie ludzie, którym jakoś się udaje.... być razem. W przedpokoju starał się być cicho, na wypadek, gdyby Jared już wrócił i położył się spać. Wyszedł z butów, nie chowając ich do szafki, zawiesił kurtkę na wieszaku i podreptał do kuchni, nie zapalając świateł.

"Hej Jen."

Jensen niemal wyskoczył ze skóry, gdy usłyszał ochrypły głos Padalca. Jared siedział przy stole, w ciemności. Nawet w granatowym mroku kuchennym Jensen czuł na sobie jego wzrok.

"Hej Jay. Jak tam randka z Genevieve?"

"Z Jennifer."

Jensen przybrał zdumioną minę i zasiadł po drugiej stronie stołu.

"Jaką Jennifer? Coś mnie minęło, czy Cortese zapoznała cię ze swoją lesbijską dziewczyną?"

Jared prychnął niewesołym śmiechem, po czym oparł się łokciami o stół.

"Genevive to pseudonim. Naprawdę ma na imię Jennifer, po prostu chciała brzmieć bardziej wysmakowane miano." w głosie Padalca była ironia, zmieszana z kpiną i zadziwieniem. "Lubi jeździć konno, generalnie lubi spędzać czas na dworze. I ma potwornie bogatą rodzinę, która toleruje jej wariactwo na punkcie aktorstwa, ale także oczekuje wielkiego ślubu, białej sukni i czwórki dzieci."

Jensen wzruszył ramionami, z melancholią stwierdzając, że ciepłe uczucie wewnętrznego rozgrzania, które towarzyszyło mu po wizycie u Mike`a i Tommy`ego, znika jak sen złoty. Padalec wysysał z Acklesa ciepłotę ciała i duszy. Może jednak trzeba było przenieść się do hotelu.

"No to pasujecie do siebie. Twoja rodzina chce dla ciebie podobnych rzeczy."

Jared przez długą chwilę siedział bez ruchu, w milczeniu. Jensen żałował, że nie może wyraźnie zobaczyć jego twarzy. Cokolwiek rozważał teraz Padalec, musiało to być ważne.

"Jen... słuchaj... muszę podjąć decyzję i nie mogę dłużej zwlekać. Wiem, że to nadużycie, chamskie nadużycie, wiem, że nie fair, nic nie poradzę... Jak ty byś zadecydował?"

"Każde głupstwo, które popełniłem, było poprzedzone rozmyślaniem." zaczął powoli Jensen, cichym, zadumanym głosem, balansującym na krawędzi histerii. "Więc nie było to tak naprawdę głupstwem, tylko źle podjętą decyzją."

"Moje głupstwa zawsze są tylko głupstwami." westchnął Jared, a Jensen nie mógł powstrzymać uśmiechu.

"W pewnym sensie to szczęście w nieszczęściu, Padalcu."

Jared mruknął niskim, ochrypłym, seksownym jak cholera głosem i wyciągnął ramię. Miodowo złota poświata bocznej, małej lampki, rozlała się po kuchni kojącym blaskiem. Jensen zmrużył oczy. Padalecki unosił się nad stołem, patrząc mu z bliska w twarz.

Ackles przestał na moment oddychać.

"Co teraz?" zapytał swoim seksownym głosem Jared i Jensen zastanowił się, czy Padalecki upił się jakimś pachnącym anyżkiem alkoholem, czy napalił się czegoś i po prostu nie jest w pełni władz umysłowych. Coś tutaj było nie tak...

"Co teraz, Jen?" Jared pochylił się i chuchnął Jensenowi w kark. Ackles zacisnął szczęki.

"Nie wiem."

"Co byś zrobił, gdybym... powiedział, że nie żyłem, zanim cię spotkałem. Że zanim cię spotkałem, było tak, jakbym oglądał wszystko przez szybę, nierealne, trochę jak film. Ale, od kiedy jesteśmy razem, słuchaj mnie!..." Jared złapał Jensena za twarz i nie pozwolił mu odsunąć się, ani w jakikolwiek inny sposób uciec. "Od kiedy jesteśmy razem wszystko jest inne. Prawdziwsze. Dlatego zrozumiem, jak mi odmówisz, serio, zrozumiem, ale powiedz... czy nie byłoby świetnie wyjechać sobie razem, zaszyć się gdzieś w chatce na polu kempingowym w Marylandzie, i sobie po prostu... być."

Gorący, pachnący anyżkiem oddech Padalca zatańczył po policzku i skroni Acklesa. Jensen po prostu wiedział, że jeżeli natychmiast nie opuści kuchni, stanie się coś strasznego i nieodwracalnego. Całe postanowienie, że już dość z tym całym teatrem, legnie w gruzach. Wszystko legnie w gruzach i pozostanie tylko mały, głupi Ackles, naiwny, odsłonięty i gotowy do zranienia.

Jensen położył dłonie na ramionach Jareda i ścisnął mocno.

"Jared... Puść mnie."

Ale Jared nie chciał puścić. Jared zrobił podkówkę, przybrał swoją patentowaną minę kopniętego, niewinnego szczeniaka. I wciąż nie puszczał z delikatnego, ale mimo to stalowego chwytu twarzy Jensena.

"Wiem, że powinienem myśleć szybciej, działać szybciej, Jen. Ale robię to teraz."

"Daj spokój, to koniec."

Długie, silne, stwardniałe od intensywnych ćwiczeń na siłowni palce pogłaskały ostrożnie policzki Jensena. Wilgotne, piwne ślepka, drżące usta i aura straconej, zatracanej z sekundy na sekundę chłopięcości. Jensen zamknął oczy a Padalec westchnął mokro.

"Chyba obaj powinniśmy zadecydować, kiedy będzie koniec."

Tego już było za wiele. Jensen ujął zdecydowanym ruchem dłonie Jareda i odsunął je od siebie, mierząc bezwzględnym wzrokiem twarz Padalca.

"Nie. To ty tutaj nie masz nic do gadania, Jay. Jesteś słabym, niezdecydowanym człowiekiem z gównem zamiast kręgosłupa. Nie potrafisz podjąć decyzji, dobra, podejmę ją za ciebie. Idź i wracaj do Sandy, albo do Genevieve. I spokojnie, nie będę ci bruździł, nie będę oceniał. Dalej gramy w tym samym serialu i dalej gramy przyjaciół, żeby się serial lepiej sprzedawał. Tak będzie lepiej dla wszystkich."

Wszystkie zarzuty względem Jareda mogły być równie dobrze zarzutami względem Jensena. Ackles był na to przygotowany i uzbrojony, wiedział, że potrafi znieść atak i ironiczne słowa, które zaraz posypią mu się na głowę. Padalec miał prawo udowodnić, że obaj są po równo niezdecydowanymi nędznikami z gównem w częściach odpowiedzialnych za pion moralny, miał prawo wytknąć, że nie uczestniczy w tym sam...

Jared nie powiedział nic, tylko ukrył twarz w dłoniach. Jensen przez moment patrzył na niego, zafascynowany, po czym odwrócił się na pięcie i zrejterował do bezpiecznej przystani swojej sypialni. Jak ostatni tchórz pozostawiając Padalca samego na placu boju.

Nazajutrz rano zachowywali się normalnie. Przeprosili się przy kawie zbożowej z mlekiem i croissantach z dżemem truskawkowym. Kuchnia była oświetlona łagodnymi promieniami jesiennego słońca a świat wydawał się na powrót sensownym, logicznym miejscem, w którym tylko czasami zdarzają się jakieś pomyłki w obliczeniach i irracjonalne sytuacje. Jared miał wory pod oczami. Jensen miał oczy czerwone jak królik. Obaj użyli maści ze świetlikiem i rumiankiem, przepisanej Acklesowi przez okulistę, i obaj spod przymkniętych powiek obserwowali widok za kuchennym oknem.

Szła zima, co w Vancouver oznaczało przenikliwy wiatr, fale zamarzającego deszczu ze śniegiem i ślizgawicę. Błękitny, oszroniony krajobraz, blade drzewa w ogrodzie i mgły. Nawet psy nie miały chęci wyjść w taką pogodę, szybko obsikując trawnik przed domem i wracając do przytulnego ciepła pomieszczeń zamkniętych.

Gdy Jared zamknął za Harleyem drzwi a Jensen skończył wycierać psom łapy w stary, podziurawiony ręcznik, zadzwoniła Genevieve. Padalec odebrał i patrząc na Acklesa oznajmił, że tak, też bawił się dobrze i z chęcią wyjdzie gdzieś w to piękne, niedzielne popołudnie, na kawę, albo lody waniliowe.

Gdy Jared skończył rozmowę, Jensen zrobił minę.

"To Genevieve je lody waniliowe? No popatrz, ja zawsze myślałem, że one to zawsze są na ostrej diecie."

Jared uśmiechnął się, pocierając w zakłopotaniu kark.

"Są na diecie, są. W wypadku Gen to nie będą prawdziwe lody waniliowe, tylko w najlepszym razie mrożony jogurt."

Jensen prychnął i przewrócił oczyma a Padalec zmarszczył zabawnie usta.

"Danneel ma to samo. Mrożony jogurt i kawa sojowa, tylko na tym żyją, ale co to za życie jest?"

"Kobiety mają mniejszy przyrost mięśni to utrzymać formę im trudniej. My przypakujemy i jest git, one nie mogą przypakować, no i mają cykliczne głody słodyczowe..."

"Oj tak. Ciężko jest być kobietą."

Śmiali się jak kiedyś, jak dawniej. Jak dawniej sięgnęli po litr lodów waniliowych z zamrażarki i pożarli go całego, oglądając w małym, kuchennym telewizorku powtórkę Supernatural. Jensen śmiał się ze sztucznej krwi, lecącej z nosa Sama w pierwszym odcinku sezonu drugiego, a Jared pokładał się cały na stole, rechocząc z Meg, obijającej gębę Deanowi.

Było dobrze. Było ok. Mogli pomimo wszystko zostać przyjaciółmi. Chyba.

////////////

O ile Misha omijał Jensena żartobliwie i z fantazją, o tyle Genevieve omijała Jensena jak diabeł wodę święconą. Co w sumie miało pewien przyjemny, ironiczny wydźwięk, zważywszy, że Cortese odgrywała, nieudolnie, bo nieudolnie, postać demonicy Ruby.

Kripke piał peany pochwalne na temat zagęszczających się wątków Supernatural i nowej Ruby. Singer przewracał oczami, gdy Ruby po raz ósmy musiała powtórzyć całą sekwencję, bo pomyliła kwestię, składającą się z całych dwóch zdań. Manners kaszlał, strasznie kaszlał, i nikomu nic nie chciał powiedzieć o swoim stanie zdrowia. Genevieve także Kima omijała szerokim łukiem, i dobrze, bo stary pryk nie miał ostatnio cierpliwości znosić małych, nabzdyczonych introwertyczek. W tym zawodzie introwertyzm był niczym strzelanie samobójczego gola, nie rozmawiałeś z ekipą, z innymi aktorami, reżyserami, nie istniałeś, nikt cię nie zapamiętywał, żeby w razie czego zadzwonić i zaproponować ci kolejną rolę w kolejnym serialu.

Jensen nie miał złudzeń. Genevieve Jennifer ledwie dawała sobie radę w serialach, o większych produkcjach mogła sobie tylko pomarzyć.

"Gdyby nie plotka, że Cortese jest lesbijką, nie potrafiłbym stwierdzić, czy jest w ogóle istotą seksualną." zauważył Misha, gdy mieli przerwę w kręceniu odcinka XXX. Jared powtarzał kwestie z Genevieve, adorując ją subtelnie, ale wyraźnie. Jensen popijał już piątą kawę, a było dopiero południe.

"Co przez to rozumiesz, Misha? Czy w twoim hipisowskim świecie jak ktoś nie ogłasza się, że lubi się biseksualnie wyżywać w otwartym związku, to zaraz jest bezpłciowy?"

Misha zerknął ciekawie, słysząc zgryźliwy ton Jensena, i uśmiechnął się szeroko.

"No widzę, że nadepnąłem na odcisk. Przepraszam, przepraszam. Padalecki leciał zwykle tylko na bardzo zmysłowe jednostki, a tutaj taki demoniczny klops." Collins poruszył sugestywnie brwiami i spojrzał znacząco na Genevieve i Jareda, pochylonych pilnie nad skryptem. "Dziewczyna jest tak wyprana z wszelkiego erotyzmu, że nie wiem, co w niej Padalecki widzi."

"Cokolwiek widzi, to nie twój zasrany interes, Collins." fuknął Jensen, przechylając z rozmachem kubek i dokańczając swoją wystygłą kawę. "Seksowna czy nie, niech się tym Padalec przejmuje, nie my."

"Pewnie, pewnie." Misha uniósł dłonie w obronnym geście, ale gębę wciąż miał kpiąco uśmiechniętą. "Tak sobie tylko rozważam... w końcu z jakiegoś powodu wybrali Cortese do roli Ruby, i tym powodem raczej nie był talent aktorski, bo ona go akurat nie ma."

Jensen spojrzał złym zezem na Michę, który jak na komendę przestał się uśmiechać i cofnął się o parę kroków.

"Spokojnie, tak się tylko droczę. Co z tobą, stary? Może powinieneś odstawić nieco kofeinę. Wszędzie dopatrujesz się ataków, jeszcze chwila, a rzucisz się na kogoś z widelcem."

Jensen nie zaszczycił Collinsa odpowiedzią na tak marną zaczepkę. Odstawił kubek po kawie na parapecie przyczepy i powędrował w stronę namiotów z jedzeniem. Miał chęć na coś ciężkiego, kalorycznego i pełnego węglowodanów prostych.

////////////

Jared pozwolił się sfotografować z Genevieve podczas świątecznego przyjęcia, które rok rocznie wyprawiała ekipa filmowa w Vancouver. W najlepszym lokalu, z najlepszym żarciem i najlepszą szkocką. Jensen od razu przypiął się do kryształowej karafki płynnego złota, pachnącego ziołami, i metodycznie zaczął ignorować resztę świata. Włącznie z Danneel, która oczywiście pojawiła się, cała wystrojona, piękna i piersiasta, przyprawiając mężczyzn dookoła o bezsilne parkosyzmy zazdrości. Suknia Harris była skąpa, czerwona, lśniąca i projektu Ledgera. Suknia Genevieve była obcisła, czarna i poszatkowana modnymi dziurami, ujawniającymi opalone, gładkie ciało Cortese.

Jared uśmiechał się, jakby bolała go twarz i pochylał się co jakiś czas nad swoją towarzyszką. Czeka na zdjęcie, zinterpretował trafnie Jensen i łyknął kolejnego kielicha szkockiej. Czeka na zdjęcie, żeby potem, za parę miesięcy, ogłosić ponowne zaręczyny, i nadal mieszkać w jednym domu ze swoim nie do końca heteryckim przyjacielem.

Danneel okrążyła salę, upewniając się, że każdy ją już poznał, rozpoznał, zapamiętał i podziwia, po czym usiadła koło Jensena i oparła się łokciem o blat baru.

"Jesteś jak jego anioł stróż." skomentowała rozbawionym głosem, lekko przeciągając samogłoski, co znaczyło, że sama już nieźle uraczyła się tego wieczoru alkoholem. "Będziesz go pilnował z ukrycia, do niego samego nie pójdziesz, nie ujawnisz się. Anioł stróż. Albo pies ogrodnika. Sam nie zje a drugiemu nie da."

Jensen prychnął i objął Danneel ramieniem przez plecy, a ona wdzięcznie przylgnęła do niego, kładąc mu rudą głowę na ramieniu. Ktoś w tle błysnął fleszem, robiąc im zdjęcie.

"Wolałem, jak nazwałaś mnie aniołem stróżem." wymruczał Jensen, chuchając Danneel w kark i obserwując z bliska, jak jasne, delikatne włoski na jej karku stają dęba.

"Problem tkwi w tym, że starasz się być kimś, kim byłeś przed spotkaniem Jareda. A to niemożliwe. Tak trudno wrócić..." wyszeptała zmysłowo Danneel i położyła dłoń na wewnętrznej stronie uda Jensena i przesunęła palcami po szwie jeansów. "W sumie to niemożliwe..."

Nie mógł się jakoś zebrać w sobie, żeby ją pocałować, chociaż wyraźnie tego oczekiwała. Napierała na niego swoim wspaniałym, filmowym biustem, szeptała do ucha i rozsiewała woń Chanel numer 5, który to perfum podarował jej Ackles na walentynki. Każdy zdrowy, pełnokrwisty facet rzuciłby się na Danneel bez namysłu. Jensen najwyraźniej nie był ani zdrowym, ani pełnokrwistym facetem.

Pocałował ją w końcu, powoli i z namysłem. Nie czuł nic, poza zwykłymi, fizycznymi odczuciami, zapach Danneel, smak jej szminki, jej język i aromat waniliowego jogurtu. Miał chęć się uśmiechnąć, ale byłoby to źle przyjęte, więc się opanował. Danneel, najwyraźniej kontenta, że w końcu uruchomiła swojego chłopaka, odsunęła się i zamówiła kolejny kubek jogurtu.

Jensen poszedł do toalety, a gdy wrócił z zaskoczeniem skonstatował, że do Danneel przysiadła się Genevieve. I obie zajadały ze smakiem mrożone jogurty oraz piły wielkie ilości czerwonego wina. Dookoła nich, na blacie, ustawione były cztery, niemal puste butelki, kilka salaterek po deserach i dwa kosze obranych, pokrojonych w kostkę owoców kiwi.

Jensen podszedł do Danneel i Genevieve od tyłu, akurat, żeby złapać kawałek ich konwersacji.

"Heh, dziewczyno. Przyszłam tutaj i normalnie jak u wróżki, zobaczyłam swoją przyszłość. Jest plastikowa, ma kształt falliczny i działa na dwie baterie." wymamrotała Danneel, na co Genevieve zaniosła się zbyt głośnym, końskim śmiechem.

"Plastikowe wibratory są do kitu... he he... lepiej inwestuj w żelowe."

Jensen odwrócił się na pięcie i podryfował w stronę fontanny szampana. Dopiero tam się roześmiał, tak, że aż mu łzy poleciały i zgiął się w pół.

"Jen? Co jest? Bolą cię oczy? Jen..."

Jensen zamrugał i potarł powieki, usiłując otrzeć oczy z łez, jednocześnie nie zgubić szkieł kontaktowych. Jared stał przy nim, pochylając się i wsysając go w swoją prywatną przestrzeń w sposób całkiem naturalny i przyjacielski.

"Jen?"

"Nie nic... nic mi nie jest... tylko nasze panie się dobrały jak w korcu maku... O kurcze, moje szkło kontaktowe. Ał, ał, ał. Do łazienki muszę..."

Jared ujął Jensena pod ramię i zdecydowanym krokiem poprowadził go do toalet.

To była szalona noc. Jensen po pięciu piwach zaczął obtańcowywać Danneel, która, także zdrowo wstawiona, wirowała z nim dziko i całkowicie poza rytmem, wygrywanym przez zespół Chrissa. Całował ją, miętosił i obmacywał, a jej się podobało. W pewnym momencie, Jensen nie ogarniał, w którym, zaczął tańczyć ze śmiejącą się jak koń Genevieve, wywijającą zabawnie chudymi odnóżami, a potem, całkiem przez przypadek, Jensen zaczął tańczyć z Jaredem. Albo Jared zaczął tańczyć z Jensenem. Nie było to do końca jasne.

Jared był przyjemnie wysoki, szeroki i upewniający, i Jensen zawisnął na nim, mrucząc z zadowoleniem. Było mu miło, ciepło i przytulnie, dopóki pomiędzy niego a Padalca nie wcisnęła się Danneel. Bardzo rozgniewana, zdyszana Danneel, z falującymi piersiami i rozmazanym makijażem.

"Hej! Łapy zabieraj od mojego faceta, ale to już!"

Jared zaczął coś mówić, ale Danneel przejęła inicjatywę i zawisła z całej siły na Jensenie, tak, że Ackles, chcąc nie chcąc, musiał ją objąć. Gdzieś obok Padalca unosiła się drobna Genevieve, próbując ująć go pod ramię. To wszystko wyglądało jak dziwacznie tańczący, pijany w belę kwartet. Świat wirował.

Danneel roześmiała się gardłowo, cała zadowolona i wtulona w Jensena; spojrzała znacząco na Jareda i wskazała na Genevieve.

"Pociesz ją, Padalecki. Jesteś w końcu tylko plastikową lalą!"

Genevieve przylgnęła do Jareda, wyglądając przy nim jak wściekły ratlerek przy spokojnym, stoickim labradorze.

"To ty pociesz jego!" sarknęła Genevieve, celując w Jensena oskarżającym palcem. "Parówka mu nie działa!"

Danneel zachłysnęła się przekleństwami, zdjęła jedną, zbrojną w wysoki obcas szpilkę, po czym rzuciła nią w Genevieve. Cortese z piskiem schowała się za Jaredem, Jared przyjął szpilkę na klatę, a Jensen poczuł, że właśnie zgubił szkło kontaktowe. Tym okiem, które jeszcze miało soczewkę korekcyjną, zobaczył, jak w rozchwiany czworokąt wskakuje rozczochrany, zaczerwieniony na gębie Chriss i uśmiechnięty od ucha do ucha, krzyczy.

"Bawcie się ludzie!"

end

by Homoviator 1/2011

Autor uprasza o komentarze. Historia dobiega końca i coraz ciężej ogarnąć wszystkie wątki. Tak więc, halo, ktoś to jeszcze czyta? :D

jensen ackles, rps, slashy content, fanfiction, jared padalecki, na moście w Vancouver

Previous post Next post
Up