Małe piekło rozmiarów lokalnych rozpętało się nagle. Jensen strzelił jeszcze po dwa razy każdego mięśniaka po pysku, po czym złapał Jareda za poły kurtki i wrzasnął, że się rozdzielają. Jak jakiś pieprzony Butch Cassidy i Sandance Kid. Jared nie do końca wiedział, co się stało, piszczące kobiety i śmiejący się i klnący na przemian mężczyźni, a pośród tego dwaj bezradni bodyguardzi i biadający rozgłośnie barman. Nie trzeba było długo czekać, żeby tłumek zaczął rozwalać stołki, wymachiwać tulipanami i generalnie demolować Montanę. Jared poczuł, jak ktoś uderza go w twarz, na odlew, tak, że aż go zamroczyło. Machnął na oślep pięścią i z rozmachem zahaczył kogoś o podbródek, miał nadzieję, że to podbródek napastnika, a nie przypadkowego gapia.
"Na nich, chłopaki! Nie będą się tutaj miastowe lalusie wymądrzać!"
To nie był dobry znak. To wcale nie był dobry znak. Jared sprzedał jeszcze kilka nieskoordynowanych, ale silnych ciosów, a potem Jensen wykonał jakieś działania magiczne, i zniknął, na odchodnym klepiąc Padaleckiego mocno w ramię.
"Na tyły, Padalec!"
Co to do cholery znaczy?! Jared nie zdążył zapytać, ponieważ Jensen dał nura w kłąb rozjuszonych ludzi i zniknął jak sen złoty. Jared młócił ramionami, rozgarniając wijące się, wrzeszczące i śmiejące się kobiety, rozjuszonych facetów metr sześćdziesiąt osiem, i rozhisteryzowaną obsługę Montany. A potem nagle znalazł się na tyłach klubu, przy wyjściu ewakuacyjnym, i wtedy właśnie poczuł, że boli go szczęka. Bardzo boli. Westchnął zdławionym głosem i na ślepo wymacał klamkę, otwierając drzwi i żywiąc desperacką nadzieję, że za nimi czeka na niego ambulans. Miał przed oczami gwiazdy, nieco ogłuszony zarówno uderzeniem, jak i szybkością rozwijających się lawinowo zdarzeń.
Wybiegł na chłodne, zimowe powietrze i odetchnął, dysząc ciężko. Było ciemno, ale mimo to Jared widział, że ktoś do niego podchodzi i ten ktoś to Ackles. Szeroki, złośliwy uśmiech Jensena był rozpoznawalny nawet w mrokach kanadyjskich nocy.
"Jak przedarłeś się przez dresiarzy?" zapytał bez tchu Jared, opierając się dłońmi o kolana i spluwając na śnieg. Miał rozciętą wargę a szczęka zaczynała właśnie koncertowo puchnąć. Roland go zabije, jak się dowie, że pogruchotał sobie kości twarzy podczas barowej bójki.
Jensen zarechotał, w sposób widoczny zmagając się wciąż z nadmiarem adrenaliny. Nie wyglądał na uszkodzonego, tyle dobrze.
"A normalnie. Spryt, przebiegłość i tchórzostwo." wygłosił teatralnie Ackles, opierając się nonszalancko o ścianę budynków gospodarczych Montany. "I żałuję tylko, że przez tych kretynów nie dostałem swojej dziennej porcji stripteasu. Wszystko przez twoją flanelę, Jay."
Jensen przybrał żałosną, nieszczęśliwą minę mężczyzny pozbawionego ulubionego świerszczyka, albo linka do ukochanej strony pornograficznej, a Jared nie mógł powstrzymać się od śmiechu. Co było o tyle głupie, że od śmiechu szczęka zaczęła go boleć podwójnie.
"Daj. Pokaż." Jensen bez uprzedzenia wyciągnął ramiona i ujął twarz Jareda we wciąż drgające miarowo od adrenaliny dłonie. Jego palce były spocone i szorstkie, ale delikatne.
"Nie złamane, tylko obite." zdiagnozował stanowczo Jensen, swoimi delikatnymi palcami obmacując Jaredowi jeszcze brodę, kark i okolice. "Ktoś chyba tam musiał podskoczyć, żeby cię tak trafić, Calineczko."
"Nie wiem. Być może ktoś się zamachnął urwaną nogą od stołka. Rany, Ackles, co ci do łba strzeliło? Musisz prowokować tubylców, akurat przed premierą? Ou ou ou!" Jared jęknął, gdy Jensen ujął go odrobinę zbyt mocno pod brodę i potrząsnął.
"Przestań, Padalcu. Trzeba czasem się rozerwać. Uśmiechnij się, uszliśmy z życiem i z całymi twarzami... no prawie całymi... " Ackles wygiął nieszczęśliwie usta i ku niezadowoleniu Jareda, zabrał swoje delikatne palce z jego obolałej facjaty. "A tak chciałem zobaczyć striptiz! Miałem nawet drobne w papierkach, żeby poutykać je dziewczynom za stringami!"
Jared roześmiał się, ale zamilkł szybko, psykając i trzymając się za szczękę.
"Nie martw się, Jen! Zawsze zostają te gorące laski, które tabunami chcą mi się wepchnąć do łóżka."
"Z nami oboma?" zapytał z nadzieją Jensen, cały uśmiechnięty, drwiący i w dobrym humorze, całkiem jakby właśnie wyszedł z relaksującego masażu w saunie, a nie umknął z bijatyki w podrzędnym pubie.
"Z nami oboma." potwierdził Jared, po czy poprawił kurtkę, prostując się prześmiewczo i zarzucając włosami niczym model z jakiejś smętnej gazety o modzie. "Idziemy!"
Złapali taksówkę i przenieśli się do kolejnego klubu, tym razem już bliżej centrum. Zwykły, prostu pub z rozwalającym się telewizorem przy barze, niestabilnymi stołkami z obluzowanymi nogami i spokojną klientelą, wyciętą prosto z przemieści Vancouver. Tutaj gwiazdy nie bywały, tutaj bywali ludzie, którzy po pracy mieli chęć wyjść gdzieś niedaleko domu i odpocząć nieco inaczej. Nikt nie zwrócił uwagi na poszarpaną kurtkę Jensena ani na obitą, siniejącą już trochę szczękę Jareda. Kelnerka, przysadzista szatynka z petem w ustach i szerokimi biodrami rasowej kobiety po czterdziestce, podeszła do nich i bez uśmiechu przyjęła zamówienie. Piwo i cheeseburgery. Gdy dostali swoje jedzenie i napoje, przenieśli się do baru, bo tam wydawało się jakoś bardziej przyjaźnie, niż przy stolikach.
Nastrój Jareda znacznie się poprawił, chociaż tego wieczoru wszystkie panie, które do nich podchodziły i zagajały, były subtelnie zbywane. Co ciekawe, nie miały nic przeciwko. Zabawne, jak na dziewczyny działała przystojna twarz, umięśnione ciało i wymarzony facet au general. Nawet nie chciało się go dotknąć, nawet nie chciało się za bardzo, żeby to on dotykał. Chciało się po prostu przy nim siedzieć, żartować i flirtować znad kolorowego drinka, i zanurzać się w marzeniach.
"A potem wracają do swoich tłustawych, łysawych chłopaków, i jedzą z nimi wysokokaloryczne lody czekoladowe, oglądając powtórki Mody na sukces i Magnum."
Jared spojrzał na Jensena zdziwiony jego gorzkim, nieprzyjemnym tonem. Ackles zwykle nie był okrutny względem potencjalnych fanek i ogólnie odbiorców jego pracy, a już zwłaszcza odbiorców płci pięknej. Intrygujące.
"Wracają do tych, których kochają i z którymi żyją." spuentował łagodnie Jared, stukając butelką piwa w butelkę Jensena. "To aż takie złe jest?"
Jensen zastanowił się przez chwilę, zielone oczy nagle zmęczone, zmętniałe i niechętne.
"Nie. Nie ma w tym nic złego. Ale gdzie to nas zostawia, Jay? To trochę tak, jakbyśmy poza pracą nie istnieli. Wszyscy postrzegają nas przez jej pryzmat. Z makijażem, wyskubanymi brwiami, sprzętem do kręcenia, i tak dalej... Nie istniejemy. Do nas nikt nie wraca..."
"Co ty opowiadasz, człeku. Za dużo wypiłeś tych kolorowych drinków. Jak to nie istniejemy? Istniejesz, masz rodzinę, przyjaciół, dla których nie jesteś żadnym wielkim filmowcem o ładnej buzi, tylko ich starym, dobrym Acklesem. Istniejesz, mogę cię zapewnić." nagle Jared poczuł palącą potrzebę udowodnienia Jensenowi, jakim kluczowym, niezbywalnym, niezbędnym elementem wszechświata jest jego ironiczna, humorzasta osoba. "Mieszkamy razem, wyprowadzasz ze mną psy, człowieku, pożyczyłeś mi pieniądze na spłatę drugiego czynszu w L.A.! A biedowałem wtedy dramatycznie, zęby w ścianę normalnie. Wiem, jak wyglądasz bez żelu na głowie, Jen. Wiem jak pachniesz po czterech dniach bez prysznica, chociaż słowo "pachniesz" tutaj średnio pasuje. Istniejesz prawie tak bardzo realnie jak twoja maszynka do kawy. No i Roland i ten film, przesłuchanie... Gdzie ja bym był bez ciebie?"
"Na przyjęciu z VIPami, obstawiony pięknościami prosto spod skalpela najlepszych chirurgów plastycznych." uśmiechnął się ponuro Jensen. "I na pewno nie miałbyś obitej gęby."
"Prawda." potaknął Jared z uśmiechem, po czym wziął ogromnego łyka piwa, kończąc kolejną butelkę. "Ale nie było by tak zabawnie. Jeszcze raz to samo, prosimy!"
Kelnerka z papierosem uniosła wzrok znad kolorowego czasopisma, westchnęła, po czym zniknęła za barem.
To był miły wieczór i miła noc. Jared i Jensen flirtowali, śmiali się i pili, kolejne dziewczyny podchodziły do nich a oni posłusznie obtańcowywali je, uśmiechając się do siebie ponad ich głowami. Nikt nikogo nie napastował, nikt nikogo nie zwabił do toalet na szybki numerek, nikt nikogo nie przyprawił o uczucie bycia nie na miejscu. Wrócili do domu około piątej nad ranem, pijani w trzy zady a mimo to roześmiani i elokwentni.
"Jutro będziesz miał fioletową twarz, Jay." obwieścił żałobnie Jensen, wskazując na szczękę Jareda, która w żółtym świetle kuchennym wyglądała jeszcze gorzej, niż przy klubowych jarzeniówkach. "Trzeba zadzwonić do Rolanda, że musimy odczekać... zanim wznowimy zdjęcia..."
"Jutro." wymamrotał Jared, rozbierając się z kurtki i wieszając ją na oparciu krzesła. "Teraz muszę spać."
"Dobry plan."
Jared nie pamiętał, jak dotarł do swojej sypialni. Wiedział tylko, że ktoś zdjął mu buty, spodnie i bluzę, i pchnął na łóżko. A potem ten sam ktoś położył się obok niego, wzdychając i zabierając poduszkę.
"O czym marzysz, Jared? Ale tak serio... bez kitu... O czym?" zapytał mamrotliwy, schrypnięty, pachnący piwem głos, tuż obok ucha Jareda.
"Kurcze... Ackles... będziesz mnie dręczyć jeszcze dzisiaj?"
"Tak." odpowiedział poważnie pachnący piwem głos. "No dawaj, o czym śnisz."
"O niczym." burknął Jared, bezskutecznie ciągając poduszkę w swoją stronę. "Chcę być aktorem... chcę odnieść sukces i być kimś, kogo stać na odrzucanie propozycji ról... jak nie pasują... nie chcę sprzedawać samochodów... "
"Daj spokój, Padalcu. A tak poza pracą masz jakieś marzenia? Każdy ma takie, no wiesz, co to po pijaku wyznaje..." zabuczał napastliwie pachnący piwem głos, niczym krążąca nad głową mucha.
"Rany... nie wiem... chyba to, co zwykle ludzie w interaktywnym menu mają... chcę mieć rodzinę, domek, chcę mieć kogoś, żeby sobie się z nim nudzić w niedzielę i kłócić o pilota..." Jared prychnął wzgardliwie. "Bo ja, wyznam ci w sekrecie, Jen, jestem straszliwym nudziarzem..."
"Jakbym już tego nie wiedział, Jay..." skomentował rozbawiony, pachnący piwem głos.
"Oni wszyscy myślą, że jak mam twarz i dałem radę wkręcić się w maszynkę filmową, to jestem jakimś... no ten... a ja nie jestem nawet dobrym człowiekiem, Jen. Wiesz, jak mnie denerwuje jak Roland chce powtórzyć po raz tysięczny jakąś scenę? Albo któryś z aktorów napomknie, że po jednej większej roli gejowskiej już żadnej innej nie dostanę... I że jestem tylko wieśniakiem z za dużym nosem, z Teksasu, i prędzej czy później wyjdzie to ze mnie... i nie znajdę sobie miejsca w Hollywood, w branży, że wrócę... do Teksasu... i... i... kurcze, ja to wszystko słyszę i nawet nie umiem się porządnie odciąć, no, bo jak robić komuś awanturę, skoro ten ktoś nie atakuje cię bezpośrednio... inna sprawa, że lepiej milczeć, nie tykaj gówna bo się ubrudzisz, rozumiesz... dziewczyny od makijażu wciąż mi ocierają twarz i cykają foty, gadają... A ja jestem do mdłości normalny i nudny. Moje marzenia poza aktorstwiem.. też sa nudne... chcę sobie siedzieć w domu, w rozwleczonych gatkach i oglądać głupie seriale... bo mi pomagają oddychać, po tych całych sekwencjach dramatycznych... nie sądziłem, że granie Roberta będzie mi utrudniało oddychanie, a tu proszę..."
Jared westchnął, wstrząśnięty słowami, które wylatywały mu z ust niczym pierze z rozprutej poduszki. Z ciemności obok wychynęła dłoń o chropowatych, spoconych palcach i poklepała go z rozmachem po twarzy, po nosie, po czole.
"Jesteś dobrym człowiekiem, Jay." wymruczał mu w ucho pachnący piwem głos. "Pieprzyć resztę."
"Mówisz tak, bo załatwiłem ci tą pracę..."
Ciche, wymruczane słowa wytoczyły mu się z ust całkiem poza jego kontrolą i natychmiast ich pożałował. Oto masz, prawdziwa twarz Padaleckiego, węszącego wszędzie podstęp paranoika, nie ufającego nawet swoim najstarszym, najbardziej zasłużonym przyjaciołom. Teraz Ackles się na niego na pewno obrazi i wypnie się tak, że Jared już nigdy nie śmie na niego spojrzeć, nie wspominając o wspólnych wypadach na miasto i spacerach z psami. Kurcze, Padalecki i jego niewyparzona gęba. Żeby tak atakować jedynego człowieka w L.A., który był zdolny i chętny utrzymać nieskromną, gejowską tajemnicę Jareda w sekrecie.
Jared zacisnął powieki, umykając przed tragicznym obrazem jego życia, pozbawionego obecności Acklesa. Wtedy właśnie Jen zdecydował się przemówić.
"Jay?"
"Hm?"
"Latarnia."
Jared otworzył z trudem oczy i popatrzył w sufit, rozważając powoli, o czym Ackles do niego mówi. Chyba o niczym ważnym, ponieważ zdaje się, Jensen właśnie zasnął... I o co chodziło z tą latarnią? Co latarnia miała bezmyślnego, obrazoburczego paplania Padaleckiego? Zasnął, zanim zdążył zadecydował, że nie lubi spać z Jensenem, bo Ackles chrapie, zabiera koce i powoduje, że Jared gada bez sensu. Akurat w tym ostatnim Jared nie był odosobniony, sensy Jensena i jego latarni też nie były jasne, ale lepiej było teraz dać sobie z tym spokój.
//////////////
Roland nie był zachwycony obitą szczęką Jareda, ale ponieważ do tej pory kręcili materiał bez opóźnień, rad nie rad poddał się przeznaczeniu i dał wszystkim cztery dni wolnego. Wszystkim, poza operatorami i montażystami. Jensen nie miał wymówki, musiał stawić się na planie, tyle, że nie o jakiejś horrendalnej porze, a w południe.
Jared uważał to za wyjątkowo niesprawiedliwy podział ról. Zwłaszcza, że był winny psiakom ich cotygodniowy, całodzienny spacer i chciał iść w towarzystwie Jensena. Ogromny park centralny w Vancouver, z jeziorkami, ławkami, ogrzewanymi altankami i kawiarniami, już czekał. Sadie i Harley kochały tam biegać, to był jeden z nielicznych terenów w mieście, w którym mogły chodzić bez smyczy.
"Nie zmarzniesz, jak będziesz siedział cały dzień w parku?" zapytał Jensen, wdziewając powoli sweter i podpierając się o szafkę w przedpokoju. "Jezus Maria, głowa mi pęka."
Jared wzruszył ramionami i podał Jensenowi dwie aspiryny. Ackles zgryzł je na sucho i wszedł w buty, kopiąc i wyginając stopy, dopóki nie ułożył ich porządnie wewnątrz.
"Wejdę sobie do kawiarni. Wpuszczają psy do środka i mają niezłe frapuccino." wybąkał Jared, kręcąc palcami młynka i nerwowo zerkając dookoła. "Słuchaj, przepraszam za to, co powiedziałem wczoraj. Nawet, jeżeli tego nie pamiętasz."
"Nie pamiętam." skwitował krótko Jensen, upychając szalik w kurtkę i zaciągając na głowę kaptur. "Idź do parku, gwiazdo. Może tam do ciebie zajdę po południu, daj znać smsem gdzie jesteś jakoś o czwartej."
Jared wyszedł na spacer z Harley`em i Sadie, i wędrował po zaśnieżonym parku tam i powrotem przez parę godzin. Wszedł nawet do kawiarni, gdzie zamówił pełny, trzydaniowy obiad z deserem. Jensen nie napisał żadnego smsa, ani na żadnego smsa nie odpowiedział, a to znaczyło jedno. Ackles pamiętał pijane, bezduszne słowa Jareda i postanowił przeprowadzić małą separację. I to było w porządku, to było zrozumiałe, tylko czemu Jared miał wrażenie, że ktoś go kopnął w klejnoty rodzinne i poprawił, zdzielając szuflą do odśnieżania przez głowę. Nie spodziewał się po sobie takiej reakcji, w końcu nieobecność Acklesa nie powinna być aż tak dotkliwa... nie powinna być żadną karą...
Jensen wrócił do domu późnym wieczorem, i poza tym, że pachniał damskimi, słodkawymi perfumami, to jeszcze rozstawił laptopa na stole kuchennym, rozsiadł się z papierami, napił się kawy i od razu zaczął pracować. Na przystojnej twarzy widać było coraz wyraźniej ciemne worki pod oczyma. Zaciśnięte, nieco zeschnięte usta, potargane, krótkie włosy, sterczące na wszystkie strony, spuszczony wzrok i okulary.
"Nie dałem rady wyjść wcześniej. Roland wyciskał z nas siódme poty, przepraszam." oznajmił pogodnie Jensen i pochylił się nad papierami. "Mam nadzieję, że nie czekałeś."
Problem tkwił w tym, że Jared czekał. Ale nie mógł tego powiedzieć i było to co najmniej niepokojące.
"Nie gniewaj się, Jen."
Jensen westchnął ciężko i zsunął okulary z nosa. Zielone oczy spojrzały na Jareda tak, że nie wiedział, czy się schować, czy pochylić się i pocałować nabrzmiałe, zmęczone powieki Acklesa. Rozerwany pomiędzy tymi zawstydzającymi potrzebami, Jared stanął po środku kuchni jak sarna, złapana w światła tira. Jensen chyba nie zrozumiał, bo w sposób widoczny sklasyfikował dziwne zachowanie Padaleckiego jako efekt przepracowania, połączonego z kacem i ogólnym stresem małego aktora w dużej produkcji.
"Nie gniewam się." stwierdził Jensen, jego głos niski i niechętny. "Serio myślisz, że nie mam nic lepszego do roboty, niż rozpamiętywać, co po pijaku powiedział Jared Tristan Padalecki? Dość o tym. Doszły mnie świetne wieści o naszym filmie, chcesz zobaczyć?"
Nie czekając na odpowiedź, Jensen odwrócił laptopa tak, żeby Jared mógł na niego spojrzeć. Link do jakiegoś towarzyskiego bloga, różowo fioletowa stronka, wypełniona po brzegi artykułami, komentarzami, rankingami. Keptford, Padalecki, Ackles, parę nazwisk odtwórców ról pobocznych, i zdjęcia. Mnóstwo zdjęć. Jensen i Jared na przyjęciu, Jensen i Jared pijący wino. Jared patrzący miękkim, maślanym wzrokiem na uśmiechniętego od ucha do ucha Jensena. Boże, od kiedy Padalecki robił takie miny i to przed kamerami?
Blog głosił same superlatywy na temat filmu oraz uczestniczących w projekcie realizatorów. Fani wyrażali opinię, że z chęcią zobaczyliby na ekranie także przystojnego operatora i P.A, Jensena Acklesa, no bo szkoda, żeby się taka twarz chowała za kamerą. Padalecki był rozpoznany z paru pomniejszych ról, ale jednogłośnie uznano, że dopiero teraz należycie doceniono szczeniakowaty wdzięk i piękno jego nieregularnej, prostej gębuli. Jensen śmiał się głośno, wskazując te cytaty i dziabiąc Jareda paluchami pod żebra.
"Zabawnie razem wyglądamy!"
Jared nie mógł zaprzeczyć.
"To znaczy, twoja rodzina nie będzie się burzyła, jak się dowie, że takie ploty krążą o tobie. Gej i tak dalej." zapytał małym głosem Jared, czując, jak zaczyna robić się czerwony na policzkach. Jensen spojrzał na niego, mrużąc zmęczone oczy i, oczywiście, ponownie zrozumiał po swojemu.
"Jay, źle się czujesz? Wiedziałem, że nie powinieneś tak długo mrozić tyłka w parku. Całą twarz masz czerwoną. Napij się herbaty z cytryną. Albo z rumem. Jakaś resztka rumu powinna być w szafce nad kuchenką..." z tymi słowy Ackles odsunął laptopa, papiery i swoją czwartą kawę, po czym wstał i zaczął przegrzebywać się przez słoiki, szklanki i pudełka. "Mam. Siadaj, zaraz się opijemy rumem."
Ackles kręcił się po kuchni i przygotowywał herbatę, a Jared powoli porządkował skołowane myśli.
"Twoja rodzina..."
"Daj spokój. To moja siostra mi tego linka przesłała. Ze strony mojej rodzinki krwawa zemsta ci nie grozi." uśmiechnął się Jensen, kiwając głową i wsypując herbatę do kubków. "Zrobiłem rekonesans w sieci, dużo przychylnych opinii, fandom już rośnie. Wygląda na to, że gejowski czy nie, film odniesie sukces, a w każdym razie mamy osiemdziesiąt procent szans na sequel."
"To fantastycznie!" ucieszył się Jared, pocierając twarz dłonią. Jego policzki wciąż płonęły. "Znaczy, nie będziesz napiętnowany jako bezbożnik przez swoją familię? Ja przez moją chyba też nie. Nic nie mówią, chyba rozumieją, że początki bywają rozmaite."
"Początki zawsze są nieporządne i skłębione." oznajmił skwapliwie Jensen i wstawił czajnik z wodą na gaz. "Kurcze... oczy mnie bolą od tego ślepienia w ekran."
To trochę komplikowało sprawy, ale Padalecki nie był z tych, co poddają się łatwo.
"A obejrzysz ze mną Torchwooda?" zapytał z nadzieją, strzelając w Acklesa stuwatowym uśmiechem i mając nadzieję, że dołeczki w policzkach działają nie tylko na fanki, ale i na operatorów. Chciał swojego antenowego czasu z Jensenem, nieważne, co to znaczyło, i nieważne, że Jensen właśnie ogłosił, że jest zmęczony ekranami. Ackles pokręcił się przy kuchence, zalał herbaty, doprawił je suto rumem, po czym wytarł ręce w ściereczkę i spojrzał na Jareda. A potem zamruczał, zaburczał i pęknął.
"Ok. Obejrzymy coś. Tylko muszę zakropić oczy. I napisać meila do Rolanda. Niech ktoś inny dla odmiany trochę popracuje."
Jared jeszcze nigdy tak nie ucieszył się ze wspólnego oglądania serialów i pomyślał, że powinien się trochę tym zaniepokoić. Ale jakoś nie mógł.
Zasnął na kanapie, gdzieś na początku drugiego sezonu Torchwooda. Czuł, jak Jensen wyjmuje mu z dłoni pusty kubek po herbacie, jak ściąga mu kapcie i przykrywa kocem.
"Nie gniewaj się... " wymamrotał Jared, gdy Jensen zgasił światło w salonie.
"Śpij głupi."
/////////////