Kolejny okruch, request dla
bosska_ak Saiyuki, pairing Kenren Tenpou. Nothing explicited, mroe like the feeling before&after :)
enjoy :D
Dar
Między walkami nie wiedział, co ze sobą robić. Tak potwornie, obrzydliwie, obleśnie się nudził. Kenren był stworzony do wojny, do bitki i popitki, a że między bitwami mógł wchłonąć tylko ograniczoną ilość alkoholu, Boskie Niebo wydawało mu się sprawą potężnie nużącą. I przekłamaną.
Bogowie żyli tak, jakby nie istniało nic poza nimi i ich małymi sprawami. Nie było żadnej ziemi i żadnych ludzi, borykających się ze swoimi światowymi i osobistymi historiami. Nie było żadnego twórczego chaosu, żadnego ruchu, żadnego życia. Boskie trwanie było bardzo podobne do śmierci. Być może dlatego Kenren tak ciągnął do wojny. Im bliżej śmierci tym bliżej życia. Być może dlatego ludzie wydawali mu się tacy interesujący.
Na wojnie, gdy bóg zbliżał się do zjawiska faktycznej, nie odwołalnej śmierci, miało się wrażenie, że gdzieś w tym wszystkim tętni jednak jakieś życie. Kenren tęsknił do niego i łaknął go. Jeżeli chociażby podmuch takiego życia wymagał narażenia się na śmierć, był skłonny podjąć ryzyko i rzucić się w wir walki. Wyspecjalizował się w tym, tańczył z mieczem sprawnie, balansując na linii boskiego istnienia, której tak bardzo obawiali się inni, zasiedzieli w swoich pałacach, zagrzebani w swoich małych pracach urzędniczych bogowie.
Wydawali mu się skarlali, zdziecinniali i nudni. Zawinięte w jedwabie lalki, nie znające nic poza progiem swoich jadeitowych apartamentów. Ludzie może i byli istotami niższymi, szarpanymi namiętnościami, unurzani w brudzie i trudach, może i nie zawsze byli kryształowi, mieli swoje przewinienia na sumieniu, ale żyli, zmagali się, pokonywali codzienne siebie i świat. Wędrowali. Kenren obserwował ich z dobrze zamaskowaną zazdrością. Wyżsi kapitanowie boskich armii źle widzieli ciekawość skierowaną na śmiertelników, nie przepadali także za uzdolnionymi w bitwie kolegami, lubiącymi nieco zbyt bardzo trunki wysokoprocentowe.
Między walkami nie wiedział, co ze sobą robić. A gdy tak się działo zwykle lądował w zawalonym książkami mieszkaniu Tenpou. Niezbadane są wyroki boskie, zwłaszcza, gdy sam jesteś bogiem wojny, właśnie wróciłeś z bitwy, a nie za bardzo masz chęć pić czy uprawiać seks. Kenren z wdziękiem pukał do drzwi Tenpou, po czym nie czekając na reakcję gospodarza, zapraszał się do środka. Mało który z boskich apartamentów miał zamykane na klucz drzwi. Zwykle, gdy bóg nie chciał cię przyjmować, po prostu czynił się niewidzialnym, a nieproszeni wizytatorzy oglądali jego pokoje, po czym opuszczali teren.
Tenpou nigdy nie stawał się niewidzialny. Dla Kenrena i dla kogokolwiek. Być może zbyt często zasypiał, zakopany w swoich literackich zwojach, żeby zwracać uwagę na takie głupoty. Kenren zawsze miał Tenpou za mężczyznę, który, gdy nie chce kogoś przyjmować, po prostu mówi mu to w twarz a nie bawi się w boskie gierki. To właśnie była najlepsza cecha mola książkowego, mistrza intryg dworskich i jednego z lepszych tancerzy etykiety na niebiańskim dworze. Być może właśnie dlatego był taki dobry w tych podchodach, ponieważ w gruncie rzeczy bawić się nie lubił. Kenren z nieskrywanym podziwem patrzył, jak Tenpou w elegancją wyśmiewa się z wyższych rangą bogów, ironizuje piętnując ich małostkowość, zaślepienie, pragnienie władzy. Nie, nie bezpośrednio, Tenpou był na to zbyt mądry, ale w zrozumiały i jasny dla każdego sposób wytykał bezlitośnie przywary bogów. Dyplomata i ironista. Tenpou nie bawiły sztuczki, lepiej mu było zajmować się swoimi książkowymi poszukiwaniami, a jednak tkwił na swoim stanowisku, wypełniając obowiązki lepiej niż dobrze.
Sekretnie bogowie nie lubili Tenpou, ale był to sekret poliszynela. Tenpou był sam, tak jak Kenren. Tak jak ten boski bratanek, złotowłosy Konzen i jego młodociany, małpi grzesznik. Ich czwórka była samotna, ponieważ byli inni, a jedwabie nie układały się wokół nich tak dobrze jak wokół innych bogów.
Czasami Kenren miał chęć zapytać, dla kogo Tenpou się tak poświęca, dla kogo tak wytrwale i ciężko pracuje, podczas gdy inni się obijają i lekceważą obowiązki. Nigdy nie spytał, coś czuł, że lepiej nie znać odpowiedzi. Sam domyślał się, że ma to jakiś związek z tym złotowłosym nudziarzem, Konzenem i jego małpką. Nie wnikał. Wystarczało mu, że Tenpou wpuszczał go bez zastrzeżeń do mieszkania, pozwalał pomóc sobie posprzątać wiecznie panujący w jego księgach bałagan, dyskretnie zapraszał na późne kolacje w swojej małej, nadzwyczaj zmyślnie urządzonej kuchni. Udon o północy, uśmiechał się zaraźliwie Tenpou i mieszał długą, drewnianą łyżką w garnku, a Kenren odpowiadał uśmiechem i rozkładał się wygodnie łokciami na kuchennym stole.
Z początku był trochę zazdrosny, że do mieszkania Tenpou przychodzi także Konzen z Goku, ale szybko mu przeszło. Było nie było, zmiany sprawiały, że czuł się nieco bardziej żywy niż przeciętny generał boskiej armii. Zwłaszcza, że przeciętny generał boskiej armii był zwykle otyłym, obrośniętym w atłasy zboczeńcem, który zbroję zakładał z rzadka, ponieważ nie do końca się w niej mieścił.
Goku był przyjemnym, trochę zbyt chudym chłopaczkiem o wiecznie brudnych paznokciach i spodniach wytartych niemożliwie na kolanach. Konzen robił, co mógł, ale małpiatki nie dało się tak łatwo wtłoczyć w życie bogów, ani w czyste, nowe ubrania. Mały miał niesamowitą zdolność do przyciągania kłopotów i Kenren skrycie widział w tym podobieństwo do siebie sprzed lat. Może dlatego tak lubił szczeniaka, wiecznie umorusanego, wiecznie rozradowanego jakąś małą pierdółką, żywego, zmiennego, odczuwającego wszystko mocno i mocno na wszystko reagującego. Całkiem inaczej niż zmrożony Konzen o gładkiej twarzy, ciętym języku i tajemnicy skrytej w beznamiętnych, znudzonych oczach.
Tenpou mawiał, że Goku był dla złotowłosego nudziarza darem niebios a na pytanie, jak rozwrzeszczany, samowolny, nierozgarnięty dzieciak może być jakimkolwiek darem, tylko się uśmiechał. Ładnym, miękkim uśmiechem, który mówił, że każdy może być czyimś darem, jedynym i drogocennym.
Nawet Kenren.
To prowadziło to prostej, dziecinnej myśli, że Kenren nie miałby nic przeciwko temu, żeby być darem dla Tenpou. I pal sześć fakt, że kochał kobiety i zapędów homoseksualnych raczej nie miał. Dar mógł być platoniczny, myślał wtedy Kenren i obserwował dalej, jak Tenpou nakłada mu kolejną porcję ośmiorniczek w kruchym cieście.
"Skończyłeś się już na mnie patrzyć?" spytał Tenpou mrużąc swoje wiecznie zmęczone, zielone oczy krótkowzrocznego miłośnika książek. Poprawiając zaparowane od nakładania jedzenia na talerze okulary usiadł na przeciwko Kenrena i fuknął na niego jak na kapryszące dziecko. "No to siadaj i jedz. Nie ma nic gorszego niż wystygnięte mątwy."
Gdyby w ten sposób na to spojrzeć, to Tenpou także mógł być darem dla Kenrena. I to bardzo cennym darem.
Zadowolony z tej dziwacznej, ale przyjemnej konkluzji, Kenren przysunął do siebie talerz z parującym daniem i zrobił głęboki wdech, wchłaniając wspaniały aromat potrawy.
"Dzięki, Tenpou. Jesteś boski."
Śmiech i blask zielonych oczu, ukrytych za szkłami okularów.
"Ano jestem, nie da się ukryć."
end
by Homoviator 09/2008