Gwiazdka LJa #6: dla Filigranki

Dec 25, 2013 10:50

Moderatorka przeprasza za poślizg, ale moderatorka przespała maila.

Autor: Adrian
Dla Filigranki
Tytuł: Phantasmagoria Blues
Liczba słów: 1988.
ŻYCZENIE NR 1: Cowboy Bebop - Vicious&Spike i ich... współpraca? przyjaźń? jak autor woli. Wspólne misje i rozmowy w barach. albo rywalizacja na treningach. albo wszystko razem, albo cokolwiek, cokolwiek, cokolwiek, byleby między panami nie było romansu.
Tekst ten miał mieć kompozycję przynajmniej częściowo zbliżoną do utworu muzycznego: intro, zwrotka, refren, zwrotka i drugi, finałowy refren już na dwa głosy (narrator i karkołomne chórki w wykonaniu Spike’a). Bez silenia się na oniryzm, ale z obowiązkowym motywem snu. (Co do żartu z łowców nagród i drobnego nawiązania do innego kosmicznego kowboja o imieniu Roland - nie mogłem się powstrzymać). Mam nadzieję, że z którymś pomysłem trafiłem.
Na szczęście, zgodnie z duchem serialu, nie udało mi się niczego dopowiedzieć.
Wesołych świąt.



Session 0: Phantasmagoria Blues

„Nie ma snów śnionych wspólnie”.
S. Lem

Od dawna pracowali razem. Mao Yenrai - ich mentor, ich capo - przydzielił ich do siebie na czas pewnej misji, lata temu. Chodziło o ściągnięcie haraczu z drobnych przemytników. Niby nic wielkiego, ale sprawa nieprzyjemnie się skomplikowała - przeszkodzili im łowcy nagród. Nieźle zorganizowana grupa, piątka nieźle strzelających cwaniaków. Stawiali opór wyjątkowo długo. Musieli dostać cynk na temat zbliżającego się poboru należnej daniny. Nie było mu nawet wiadomo, czy ci kosmiczni kowboje chcieli ukrócić nielegalny handel, czy też może dać prztyczka w nos jego pracodawcy, likwidując za jednym zamachem dwóch najlepszych pracowników. Nic go to w sumie nie obchodziło.
Łowcy nagród nie mieli wielkich szans. Kiedy zorientowali się, że nie będą w stanie wykurzyć znacznie liczniejszych członków syndykatu zza osłon, postanowili stworzyć coś w rodzaju ciasnej przesuwnej formacji. Zaopatrzeni w tarcze powoli parli naprzód, cierpliwie eliminując przeciwników uporczywie zachodzących ich to z jednej, to z drugiej flanki, a jednocześnie odsuwając się od solidnej osłony, jaką dawał im posadzony w pośpiechu statek. W ten sposób nieraz już udało im się zmusić do kapitulacji niejedną sporą grupę. Tym razem przeliczyli się - opłacani z prywatnej kieszeni członkowie syndykatu byli do zastąpienia, a najemny żołnierz który polegnie na polu walki to żołnierz, któremu nie trzeba płacić. Parli więc naprzód, nieświadomi tego, że Vicious posyła kolejnych członków Czerwonego Smoka na śmierć tylko po to, by dali Spike’owi czas na ostrożne okrążenie zwartej grupy łowców, odsłoniętej już od strony statku. Spiegel zaszedł ich spokojnym krokiem, z lekko pochyloną głową, cały czas zmartwiony tylko tym, że nie zdąży dopalić papierosa zanim przyjdzie mu wystrzelić pierwszy pocisk.
Cała bitwa trwała może pięć minut. Na koniec stanął nad zwłokami jednego z pokonanych. Był to dobrze szczupły, ale dobrze zbudowany facet mocno po czterdziestce. Nosił przy pasie imponujące, staromodne rewolwery, z rękojeściami obłożonymi drewnem z drzewa sandałowego. Amunicji w dalszym ciągu miał pod dostatkiem. Oni wszyscy sprawiali wrażenie bandy z nieco innej bajki, ale musiał przyznać, że w tym co robili było coś pociągającego. No i ten statek! Piękne, karmazynowe blachy, wypolerowane zapewne tuż przed misją, w których w czasie walki raz po raz odbijały się eksplozje. Przez chwilę był nawet ciekaw, czy opłaca się prowadzić taki biznes. Ostatni rzut oka na martwego delikwenta u jego stóp upewnił go, że raczej nie.
Ten przydział błyskawicznie dowiódł, że Spike i Vicious stanowią razem siłę, której nie należy lekceważyć. Nie znosili przeciętności, dlatego nie interesowało ich niczyje towarzystwo, nie mieli więc szansy na to, by trafić na siebie wcześniej. Od tej pory zaś byli nierozłączni. Poczucie osamotnienia paradoksalnie rosło w tym przedziwnym duecie, który tylko z wierzchu sprawiał wrażenie sojuszu.
Ich wyniosłość nie przysparzała przyjaciół, ale przecież nie potrzebowali nikogo. Mao lubił powtarzać, że razem stanowili „coś więcej”. „Byli do siebie niebezpiecznie podobni”, jak mawiał niemal każdy, kto ich znał. Po prawdzie nietrudno było się pomylić - w końcu jeden z nich nosił maskę tak bardzo podobną do twarzy drugiego.
Pozornie drobne różnice umykały nawet im samym. Najwyraźniej widziała właśnie ona. A im dłużej znała obydwu, tym boleśniej upewniała się, jak wielką katastrofą to wszystko musiało się skończyć i jak bardzo od samego początku było już na wszystko za późno.

* * *

Nie pamiętał pierwszego razu, kiedy wypełnianie prostych rozkazów zaczęło mu ciążyć. Celował i czuł, że coś jest nie tak. Robiło mu się niedobrze na samą myśl o kolejnym zleceniu. To nie tak, że nie lubił swojej pracy - znajdował coś pociągającego w sporadycznych aktach przemocy. Nie chodziło nawet o panowanie nad sytuacją - w czasie akcji, a zwłaszcza w walce, nigdy nie starał się planować. Był więźniem swoich odruchów, nawet próbował ich powstrzymywać. Na swój sposób hartował się w obojętności, w beznamiętnym egzekwowaniu rozkazów, które zawsze zakładały czyjąś krzywdę. Wprowadzało go to w przyjemne otępienie, kiedy nie wiedział - i nie chciał wiedzieć - czy postępuje dobrze. Kto wie czy obudzony w środku nocy byłby w stanie zdefiniować „dobrze”.
Wiele rzeczy się pozmieniało. Po jednej z ostatnich akcji nie ulegało już na przykład wątpliwości, że już nigdy nie chciał celować w stronę dziecka. Na samo wspomnienie aż nim lekko wstrząsnęło. Może to te niedawne rozmowy, w które go wciągała? Wyciągnął z kieszeni papierosa i wsunął go między zęby.
- Zaczynam się o ciebie martwić, Spike. Wyglądasz jakbyś miał zaraz upieprzyć całą podłogę.
- Martw się lepiej o siebie. Ostatnio coraz częściej strzelasz jak pijany. Może zmień rodzaj broni, twój taneczny krok nie służy celowaniu. Czyżby nerwy?
- Cóż, może za często tu przesiadujemy - Vicious na chwilę zmrużył w skupieniu oczy. - Ale pojutrze czeka nas nie lada akcja, nieprawdaż? Poza tym skoro już zamówiliśmy… Barman? Szlag, chyba dopiero pędzi te szczyny na zapleczu.
Spike tylko uśmiechnął się pod nosem na tę zmianę tematu. Nie potrafił się powstrzymać. Jeszcze tylko kilka dni. Skończą się jego nerwy. Wciąż jeszcze wierzył, że nareszcie wszystko ma szansę się udać.

* * *

Kiedy obudził się następnego dnia, leżała tuż obok. Jej jasne włosy rozsypane wokół jak złoty welon. Leżeli zaplątani w pościel jak we własne marzenia, które ostatnio każdego wolnego wieczora wyszeptywali do siebie po cichu. Vicious już od kilku tygodni wolał spędzać większość czasu w pojedynkę, snując plany dotyczące kolejnych misji. Nie potrzebował Julii, nie miał jednak zamiaru z nikim się nią dzielić. Byli więc ostrożni. Właśnie dlatego tak rzadko zostawała u niego aż do rana.
Za każdym razem specjalnie dla niego wymyślała głupie powody, dla których musi koniecznie wyjść. A on specjalnie dla niej udawał, że wierzy.
- Rany boskie - westchnęła, przekręcając się leniwie na brzuch. - Mógłbyś tu czasem posprzątać. - Z wysoko uniesioną brwią zwróciła głowę ku sporym kłębkom kurzu, przykrywającym tu i ówdzie drewniane deski wyściełające podłogę jego sypialni. - Kot na kocie. A nie dalej jak tydzień temu marudziłeś, że nie lubisz zwierząt.
- Cudny żart, ale zapominasz o dzieciach, dowcipnisiu. Nie cierpię zwierząt i dzieci.
- Martwi mnie to trochę, wiesz? Dzieci akurat mogą być całkiem fajne. Wyobraź sobie małego, uroczego chłopca… Po mnie miałby intelekt, a po tobie urodę - rzuciła, w międzyczasie cmokając go w nos.
- Brzdąca jeszcze nawet nie ma na świecie, a już mu źle życzysz? - wykrzywił usta w paskudnym uśmiechu. Julia odwróciła się powoli w jego stronę, jednocześnie wciągając musztardową sukienkę.
- Strasznie zrzędzisz. I gapisz się… - Ściągnęła z łóżka gwałtownym ruchem kołdrę i zasłoniła się, tym samym zupełnie odkrywając Spike’a. Ten jednak nadal wpatrywał się w nią intensywnie.
To wszystko tak nierealne, pomyślał. Od kilku dni nie potrafił opędzić się od myśli, że z nim mogło być podobnie. Przecież coś ich pchnęło ku sobie. Ona rzecz jasna wymawia się teraz jego furiackim charakterem, zarzeka się i skrupulatnie tai wszelkie przyjemne wspomnienia. W końcu musieli mieć kilka.
To wszystko jak ze snu. Jej śmiech. Sposób w jaki się poruszała. Gesty, wyuczone gesty. Wyuczone gdzieś indziej, daleko stąd. On jest tylko ich obecnym szczęśliwym nabywcą. Nie wiedział nawet, czy jedynym. Julia nie była typem kobiety, którą pytało się o to jak i z kim spędziła resztę dnia. Przychodziła skądś i odchodziła dokądkolwiek jej się podobało. Czas spędzany osobno był mimo wszystko owiany tajemnicą. I bolał tylko wtedy, gdy była daleko. Z bliska nie interesował się jej historią. Wszak historię można zastąpić, napisać na nowo, skreślić, wyprzeć.
Chwile spędzane razem były rzadkie, chaotyczne i bardzo często zwyczajnie powierzchowne. Jak pięknie by o tym romansie nie mówić, był tylko tym - romansem. Nie mieli czasu na to, by poznawać się godzinami. By poznać się w ogóle. Ale czy nie ma czegoś szalenie pociągającego w samodzielnym wypełnianiu niedomówień? W mimowolnym łataniu luk za pomocą romantycznych domysłów i kompulsywnego wymyślania drugiej osoby na własną rękę? Prawie jak we śnie.
- Jeszcze tylko przez chwilę. Jest mi tak dobrze.
Uśmiechała się. Może i on był tylko jej snem? Rewersem tej samej monety, którą tworzy z nim Vicious. Przygodą, która kusiła, ponieważ niosła ze sobą obietnicę zmian. Może marzy o nim, bo tak naprawdę go nie zna. Nie przeszkadzało mu to. Dla tego uczucia jest gotów poświęcić resztki swojej naiwności.
- Muszę iść. Wystarczy tego śnienia. Przestań uśmiechać się jak dureń. I oddaj moje majtki.
Wszystko rozstrzygnie się już wkrótce.
* * *
Wieczorem, zamiast ulubionego baru, Vicious zaproponował małą odmianę.
- Chodźmy do mnie. U ciebie pewnie jak zawsze jest burdel.
Prawda, pomyślał Spike. Do tego wciąż na widoku, jako moje dzisiejsze trofeum, wisi coś, co mogłoby ci się nie spodobać.
Niecałe trzydzieści minut później znaleźli się na klatce schodowej strzelistego apartamentowca.
- Dawno nie mieliśmy czasu pogadać tylko we dwóch. - Vicious otworzył drzwi do swojego mieszkania i zamknął je za Spike’iem. - Znikasz gdzieś ostatnio na całe wieczory, rzadko kiedy zaszczycasz mnie kolejką po akcji. Czyżbyś przygruchał sobie jakąś gołąbeczkę?
- Nic się pod tym względem nie zmieniło, jestem czarujący jak zawsze. - wyszczerzył się Spike. - I tradycyjnie opędzić się przez to nie mogę. Ale nic poważnego, znasz mnie.
Vicious przystanął i zasępił się, jak gdyby przez moment rozważał jakąś mało prawdopodobną możliwość. Przymrużył oczy i zmierzył Spike’a spojrzeniem. Po chwili ruszył dalej w stronę okna.
- Twoja lekkomyślność jest tylko do pewnego stopnia urocza, druhu, wierz mi. Może to działa na kobiety, nie wiem. Mniejsza o to. Nie zastanawiałeś się nigdy nad tym, co będzie potem? Teraz syndykat, jasne, ale… Napijesz się czegoś? - Pytając skierował się w stronę barku, który z cichym sykiem otworzył się po naciśnięciu panelu sterującego. Spike spokojnie skinął głową.
- Do czego zmierzasz?
Vicious spokojnie napełnił dwie szklanki i z cierpkim uśmiechem podał jedną z nich.
- Wszystko powoli zaczyna się układać. Moja nieznośna mała Julia chyba nareszcie poszła po rozum do głowy. Zrozumiała, że tylko ja mogę jej zapewnić jakiekolwiek perspektywy. Uspokoiła się. Zaryzykuję stwierdzenie, że wydaje się dla odmiany zadowolona. Przestała nawet tyle zrzędzić i jęczeć… - Pauza. - No dobrze, zdarza jej się czasem jęczeć.
Złowieszczo obnażył kły, po czym odwrócił się z powrotem w stronę okna. Zdawało się, że przeoczył bielejące knykcie Spike’a, gwałtownie zaciśnięte na szklance. Wpatrzony w panoramę Tharsis, podjął urwany wątek.
- Z tego wszystkiego pomyślałem, że kiedy już przejmę syndykat… Nie krzyw się tak, stary Mao Yenrai jest bezpieczny. Ale w końcu nadejdzie czas jego zasłużonej emerytury, prawda? Jak myślisz, kto wtedy obejmie schedę po naszym mentorze? Ty się jakoś nie garniesz do tego, by spoważnieć. W każdym razie pomyślałem, że taka jest naturalna kolej rzeczy. A skoro tak, to w takim razie i ja kiedyś, z ciężkim sercem, będę musiał ustąpić. Przekazać komuś stery. Muszę zacząć myśleć o przyszłości.
- Bez obaw! Podczas gdy ty paskudnie się zestarzejesz, ja pozostanę piękny i młody. Uwolnię cię od tego ciężaru. Oczywiście kiedy najdzie mnie ochota.
Na te słowa Vicious zaniósł się szczerym śmiechem, Spike zaś zdał sobie sprawę z tego, że dawno nie widział go w takim stanie. Dał się zaskoczyć i w pierwszej chwili umknął mu prawdziwy temat rozmowy.
- Spike, przyjacielu. Nie mówiłem o tobie. Wyobraź sobie małego, uroczego chłopca. Po mnie miałby intelekt, a po niej…
Resztę zdania udało się zagłuszyć szklance Spike’a, litościwie rozbijającej się o posadzkę.

* * *

W jednej chwili stracił grunt pod nogami. Jeżeli Vicious nie wiedział o nich do tej pory, to teraz już nie ma wątpliwości. Niedługo zacznie działać, a wtedy wszystko może wziąć w łeb. Jedynym co teraz mogło go zgubić była przesadna pewność siebie. Nawet jeżeli jej zagrozi, to przecież niczego nie zmieni. Pokaże tylko swoje prawdziwe oblicze i popchnie ją w ramiona Spike’a. Nie pozwolą się zatrzymać. Za żadną cenę.
Jeżeli jestem tego taki pewien, to skąd to przeświadczenie, że wbijam mu nóż w plecy? Do diabła, mówił o dziecku. O cholernym dziecku. To nie było wyznanie przestępcy. To zwierzenie przyjaciela.
A jeśli nie chciał w ten sposób dać mu do zrozumienia, że wie? Jeżeli użył zwrotu, który zasłyszał od niej? Nie, to niemożliwe. Nie mogłaby.
Przecież jesteśmy tacy podobni, tacy… sami. Czy jest w tym wszystkim miejsce na scenariusz, w którym obaj daliśmy się wessać w cudze marzenie?
Tego dnia od rana padał deszcz. Spike pędził przed siebie, w stronę jej mieszkania. Biegł jakby nic innego nie miało już żadnego znaczenia. I może tak w istocie było.
Sen dobiegał końca.

* * *

gwiazdka lja 6, autor: adrian, fandom: cowboy bebop

Previous post Next post
Up