Zwykle pierwszego dnia jestem bardzo niezadowolona z fika, ale ten chyba naprawdę mi wyszedł... Debiut w fandomie, jak chyba w większości wypadków osób piszących tutaj do ME. ;) Sama się tym fikiem zdołowałam, coś strasznego. Idę postrzelać sobie do żniwiarzy czy coś.
Tytuł: Świt dnia następnego
Autor:
pellamerethielFandom: Mass Effect
Prompt: Wyskoczyły mi Hawaje.
Pairing: Garrus/Shepard, duh
Ostrzeżenia: Spoilery i au do ME3, angst
Ilość słów: 2113
Fik dedykowany wszystkim obłąkanym tym verse'em współfanom Mass Effect.
Świt dnia następnego
Żadna z tych historii nie wydarzyła się naprawdę.
*
To opowieść o komandor, której historię zapisano w gwiazdach.
*
Było tak: urodziłaś się na pokładzie krążownika Przymierza, gdzie stacjonowali twoi rodzice, i na statkach spędziłaś znaczną część swojego dzieciństwa. Twoja matka, Hannah Shepard, rozwiodła się z twoim ojcem, gdy miałaś zaledwie siedem lat, i przeniosła się do jednej z mniejszych stacji kosmicznych w pobliżu Stacji Arcturus. Ojca widywałaś później rzadko - zbyt szybko zniknął z twojego radaru, szczególnie jak na kogoś, komu rzekomo tak zależało. Nauczyło cię to, że ludzie przychodzą i odchodzą, że nigdy nie wiesz, co przyniesie następny dzień, więc nie warto na nic czekać i lepiej korzystać z tego, co się ma, póki ma się to w zasięgu ręki.
Pamiętasz, że ojciec był wyższy od matki, miał krzaczaste brwi i często się uśmiechał. Dał ci kiedyś pluszowego hanara, miał słabość do prawdziwej, ziemskiej marmolady, nie żadnych syntetycznych podróbek, nie przepadał za turianami i zawsze słuchał rozkazów przełożonych.
Dwóch z tych cech po nim nie odziedziczyłaś.
Takie są fakty.
*
Znajdują ją w ruinach Cytadeli.
Grupie poszukiwawczej przewodzą Jack i Miranda - przynajmniej w tej jednej sprawie są skłonne odłożyć na bok wszelkie nieporozumienia i ze sobą współpracować. Żadna z nich się nie odzywa, kiedy, z czasem tylko lekko klnąc, wraz z kilkoma innymi ochotnikami za pomocą biotyki przerzucają ogromne kawałki metalu i fundamentów, które niegdyś tworzyły serce Cytadeli. Znajdują ciała, setki ciał, nadpalonych, pokawałkowanych i niemożliwych do zidentyfikowania. Miranda stara się nie myśleć o tym, ilu z tych ludzi nie ma już nawet nikogo, kto w razie rozpoznania mógłby te szczątki odebrać i choćby symbolicznie je pochować.
Ma przed oczami Orianę, pomagającą właśnie w prowizorycznym szpitalu, który urządzono w centrum Londynu, i dziękuje w myślach niewidocznemu bóstwu, które uchroniło ją przed tym samym losem.
Miranda nie bardzo wierzy, że znajdą Shepard, na pewno nie tutaj, nie w ruinach Cytadeli, która już wcześniej musiała być w opłakanym stanie, a po tym, co zrobił z nią Tygiel, prawdopodobnie już nigdy nie będzie nadawała się do użytku. Cytadela miała ponad 44 kilometry długości, a teraz zostały z niej tylko setki ton gruzów, więc zapewne zostanie potraktowana jako kolejne międzygalaktyczne śmietnisko. Miranda nie bardzo też rozumie, co właściwie Shepard zrobiła, ale nie uważa, żeby wiedza ta była jej do czegoś niezbędna - czasy, kiedy musiała wiedzieć wszystko, żeby móc to później zanalizować, już dawno minęły.
Ta nowa Miranda jest przede wszystkim zmęczona.
Mijają pozostałości czegoś, co w poprzednim życiu musiało być fontanną, i Miranda odwraca się już, by nakazać ludziom odwrót - to bez sensu, w tym rejonie nie znaleźli już nawet żadnych zwłok, żadnych szczątków, Shepard na pewno też tutaj nie znajdą - kiedy Jack wydaje z siebie coś na kształt stłumionego okrzyku.
- Jack? - pyta Miranda ostrożnie.
Jack wytwarza pole biotyczne, by odrzucić kilka wielkich, kamiennych bloków i odsłonić coś, co wygląda na całkowicie zniszczony terminal niewiadomego użytku i pochodzenia. Miranda już rusza w tamtym kierunku, by to zbadać, kiedy dostrzega, że między mniejszymi blokami znajdują się zwłoki.
Nie, nie zwłoki.
Miranda wstrzymuje oddech przez cały ten czas, który zajmuje jej dojście do Shepard i sprawdzenie, czy w tym zmasakrowanym ciele bije jeszcze serce.
Następnie drżącą ręką dotyka znajdującego się przy uchu nadajnika.
- Tu Delta-01, tu Delta-01. Połączcie mnie z admirałem Hackettem. - A po chwili dodaje: - Tak, znaleźliśmy ją. I admirale? - kontynuuje Miranda. Odwraca wzrok od twarzy, w którą niegdyś z powrotem tchnęła życie, zadanie, które teraz wydaje się dla niej ponad siły, nie tylko dlatego, że Miranda nie jest już tą samą osobą. - Shepard żyje. Powtarzam, Shepard żyje. Przyślijcie wsparcie.
Jack stoi nad nimi z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
Gdyby Miranda jej nie znała, powiedziałaby, że Jack z trudem kryje wzruszenie.
*
Pierwsza fala Skylliańskiego Blitzu zalała Elizjum, kiedy byłaś tam na przepustce. Wciąż młoda i nieco naiwna, chociaż nie z takim małym doświadczeniem, bo przecież właściwie całe życie spędziłaś w wojsku, zaciągając się do niego już w chwili ukończenia osiemnastu lat.
Twoja matka była z ciebie dumna, z ojcem nie miałaś już wtedy kontaktu, ale pięć lat później poznałaś admirała Andersona, który tak jakby ci go zastąpił. Jednak w trakcie stawania się jednym z bardziej obiecujących młodych rekrutów nie mogłaś tego przewidzieć, tak samo zresztą jak tego, że tyle szumowin zaatakuje wspólnie Elizjum w tym samym czasie, w którym ty będziesz relaksować się tam po wyjątkowo intensywnym treningu.
Jesteś tylko przerażoną żołnierką, ale kiedy okazuje się, że nie ma nikogo, kto mógłby poderwać do broni cywilów, odkrywasz, że masz w sobie to coś, co sprawia, że ludzie cię słuchają - „dobry materiał na przywódcę”, tak mawiali w szkole wojskowej o osobach takich jak ty - i w rezultacie chwytają za broń i idą ginąć za swoją ojczyznę.
Kiedy wielu z nich umiera i wygląda na to, że nic już nie powstrzyma przeważających sił wroga, tobie jednej udaje się utrzymać obronę wyłomu. Ratujesz kolonię, z dnia na dzień stajesz się bohaterką i kimś, kogo wszyscy nagle rozpoznają. Nie bardzo umiesz sobie z tym poradzić - dni, w których będziesz traktować to tylko jako jeszcze jeden element codzienności, dopiero przed tobą.
Znasz już wtedy Andersona, który kilka dni po Elizjum podchodzi do ciebie, gratuluje ci i mówi: - Zawsze wiedziałem, że jesteś ulepiona z tej samej gliny, z której ulepionych jest większość przywódców. - Uśmiechasz się, ten komplement brzmi szczerze i wierzysz, że tak naprawdę jest. - Mam przeczucie, że w przyszłości osiągniesz znacznie więcej, Shepard. Tacy jak ty nie są stworzeni, by bezczynnie siedzieć na tyłku - żartuje. Twój przybrany ojciec, w miejsce tego, który cię zostawił wraz z zaledwie kilkoma pamiątkami, w tym sporą ilością wspomnień, kolekcją ziemskich kamieni i kilkoma książkami, których nigdy nie chciałaś przeczytać.
Nawet nie wie, jak znamienne są jego słowa.
*
Operują ją najlepsi lekarze.
Poprawka - zanim ją operują, najpierw muszą oszacować całokształt sytuacji, ocenić straty i przygotować najskuteczniejszą metodę obrony. Miranda przygląda się temu z nagłym poczuciem nieprzynależności - nie powinno jej tutaj być, nie jest lekarką, swoje już zrobiła, ale zarazem wie, że jest potrzebna, bo posiada niezbędną wiedzę na temat wszczepionych Shepard implantów. Czuje się dziwnie rozdwojona, zawieszona w przesyconej wciąż unoszącym się w powietrzu pyłem po bitwie - miną tygodnie, zanim kurz ten całkiem opadnie.
Kiedyś twarz Shepard była w jeszcze gorszym stanie, wręcz nierozpoznawalna, ale wtedy Mirandy nie bolało patrzenie na nią - dopóki komandor pozostawała tylko obiektem badań, przedmiotem projektu Lazarus, dopóty Miranda i jej emocje były bezpieczne. Zresztą Miranda zwykle doskonale radziła sobie z trzymaniem emocji na wodzy, zwłaszcza, kiedy chodziło o pracę, jaką wykonywała dla Człowieka Iluzji.
Tym razem jednak zna Shepard.
To wywołuje w niej emocje, których wolałaby nie odczuwać. Najchętniej całkowicie by się ich pozbyła, ale wie, że tak się nie da - to nie wylinka czy skorupa, którą można zrzucić czy rozbić. To nie organizacja, którą można porzucić.
Kiedy jednak przed salą operacyjną pojawia się Vakarian, Miranda widzi go poprzez weneckie lustro, i odkrywa, że nagle ma nowe zadanie, na którym będzie musiała się skupić, które zajmie jej umysł i sprawi, że zajmie się tylko aktualnym problemem do rozwiązania.
- Garrus - mówi Miranda po wyjściu z sali operacyjnej. Może nigdy nie była zbyt dobra w odczytywaniu emocji innych ras, z ludźmi też zresztą miewa problemy, ale tym razem gołym okiem widzi, że turianin wpatruje się w drzwi z widocznym lękiem.
- Muszę się z nią zobaczyć - mówi Vakarian z wyraźnym trudem. Miranda dostrzega, że turianin wspiera się jedną ręką o barierkę, a druga bezwładnie wisi wzdłuż ciała. Może zwykle nie zwróciłaby na to uwagi, ale tym razem wie, co to oznacza - Garrus również nie wyszedł z tej bitwy bez szwanku.
Prawda jest taka, że Vakarian miał nie przeżyć tego ostatniego ataku żniwiarza, ale stało się coś, co sprawiło, że kiedy znaleźli wśród ruin jego okaleczone i zbryzgane krwią najróżniejszych ras ciało ze zwęglonymi resztkami zbroi na sobie, wciąż oddychał. Zupełnie, jakby coś trzymało go przy życiu i dlatego uparcie nie chciał się z nim rozstać. - Obiecałem - powiedział tylko, gdy przewozili go do stacji medycznej. Salariański i ludzki doktor nie dawali mu zbyt wielkich szans, ale od tamtej pory minęły trzy dni i turianin zdawał się błyskawicznie wracać do siebie, chociaż miał już nigdy nie odzyskać pełnej sprawności. - Miranda… Czy ją uratują? W jakim… w jakim jest stanie? - pyta Garrus, a Miranda odwraca wzrok i ponownie spogląda w kierunku pomieszczenia, w którym chirurdzy robią, co mogą, by znów ocalić tę, która ponownie ocaliła ich wszystkich.
- Obawiam się, że w bardzo złym - odpowiada ostrożnie. Garrus wydaje się przygaszony, pozbawiony czegoś, czego nie widać gołym okiem. Sprawia wrażenie kogoś, kto w tej wojnie stracił dużo więcej niż setki rodaków, towarzyszy broni, czucie w jednej ręce i o mały włos także ojczyznę. - Ale nie będziemy wiedzieć nic więcej, dopóki jej nie zoperują - kontynuuje tonem jak najbardziej wyzutym z emocji, bo widzi, że turianin chyba tego właśnie potrzebuje. Ale nie wie, może tym razem się myli. Chciałaby móc mu powiedzieć, że „wszystko będzie dobrze, zobaczysz, wyjdzie z tego”, ale rozumie, że trudno znaleźć gorszy moment na wypowiadanie takich wypłukanych z sensu frazesów.
Jeżeli ta wojna zdołała czegoś Mirandę nauczyć, to na pewno tego, że nie jest nieomylna.
*
Liara zapisała twoją historię wśród gwiazd.
Zastanawiasz się, czy znajdzie się tam także data, data twojej śmierci. Podejrzewasz, że tak. Liara jest skrupulatna i bardzo dba o detale, nie pominęłaby tak ważnego elementu twojej biografii. „Komandor Alex Shepard, zginęła bohaterską śmiercią w trakcie ostatniego starcia ze żniwiarzami, w wyniku którego ludzkość odniosła miażdżące, ale okupione miliardami straconych istnień zwycięstwo.” Albo: „Komandor Alex Shepard, weteranka wojny ze żniwiarzami, po otrzymaniu wszelkich możliwych odznaczeń, pokonaniu dwóch handlarzy niewolników na Omedze, zniszczeniu kolejnych zapomnianych laboratoriów Cerberusa i zbuntowanej SI na opuszczonej stacji kosmicznej, osiadła na ziemskich wyspach Hawajach wraz z towarzyszem broni i życia, Garrusem Vakarianem, gdzie spędzili kilka lat, zanim zdecydowali się osiąść na Illium i wychowywać tam trójkę adoptowanych dzieci.”
Jeżeli przegrają, to nie będzie nikogo, kto mógłby dograć tę brakującą informację. A jeżeli ktoś przeżyje, to cóż, będą mieć wtedy ważniejsze problemy. „W roku 2186 e.r. ludzkość uległa zniszczeniu wraz z resztą floty Przymierza i flotami wszystkich ras sojuszniczych. Wojska turian, asarich, salarian, krogan (…) przestały istnieć.” Nie, zdecydowanie wolisz tę wersję z osiedleniem się na Hawajach. Albo Illium. Albo nawet z tragicznym zakończeniem, pod warunkiem, że tragiczne będzie tylko dla ciebie - nie dla reszty wszechświata, nie dla Ziemi, zdecydowanie nie dla Garrusa.
Nie wiesz, czy to naprawdę coś dla ciebie, ale te Hawaje brzmią obiecująco. Nie dzisiaj, nie jutro, ale za kilka lat? Tak, Garrusowi też mogłyby się spodobać. W końcu wspominał coś o ciepłych krajach, prawda? A tam jest wszystko, czego potrzeba - z tego, co słyszałaś, to wciąż jedno z piękniejszych miejsc na Ziemi. Nie zostało ich znowu tak wiele.
Nagle żałujesz, że byłaś na Ziemi tylko kilka razy, i to zwykle w sprawach związanych z Przymierzem. W końcu jest tyle miejsc, które powinnaś odwiedzić. Jakoś zawsze brakowało ci na to czasu, a teraz może być już na to za późno.
Cóż, nikt nie zarzuci ci przynajmniej, że przed śmiercią nie zobaczyłaś Londynu.
*
Historie bohaterów mają to do siebie, że dotyczą zwykle osób, które zginęły oddając życie za sprawę.
Niektórzy przeżywają, ale zawsze ponoszą tego jakiś koszt - nikt nie może spodziewać się, że uniknie śmierci, która była mu pisana, a później jak gdyby nigdy nic, wróci spokojnie do swojego życia. Za oszukanie śmierci trzeba zapłacić - zdarza się jednak, że cena jest zbyt wysoka i warto się zastanowić, czy taka transakcja jest opłacalna.
Niektórzy oszukują śmierć więcej niż raz.
Niektórzy później żałują.
*
Operacja dobiegła końca i Shepard, pogrążona w farmakologicznej śpiączce, zostaje przeniesiona do lewego skrzydła budynku, gdzie znajdują się bardziej stabilne przypadki. Czy przeżyje? Tego lekarze nie mówią, nie są w stanie niczego stwierdzić ze stuprocentową pewnością, a obecność milczącego, przygaszonego turianina wcale nie dodaje im śmiałości.
Garrus oczywiście nie odstępuje od Shepard ani na krok. Kiedy ją przewożą, pokornie udaje się za nimi, chociaż sam ledwo trzyma się na nogach, a kiedy kładą ją do łóżka i rozstawiają te wszystkie kroplówki i urządzenia, siada obok i delikatnie chowa jej dłoń w swoją, pięć palców momentalnie znika w trzech. Miranda bierze sobie krzesło i siada bardziej z tyłu. Czuje się tutaj bardzo nie na miejscu - ma wrażenie, że uczestniczy w czymś bardzo intymnym, w czymś, w czym nie powinna brać udziału żadna osoba trzecia. Ma niepokojące wrażenie, że Garrus się żegna. Znowu. Ale to chyba niemożliwe?
Miranda nie wie, dlaczego tutaj siedzi, ale ma niejasne poczucie, że jest to winna Shepard, to milczące przyglądanie się Garrusowi, czy nie zrobi nic głupiego, czy nie zrobi czegoś, czego Shepard nie chciałaby, żeby zrobił, ale sama nie może go w tej chwili od tego odwieść.
Miranda myśli, że tyle jest w stanie zrobić. Chyba.
*
Shepard umiera o świcie dnia następnego.
*
Niektóre rzeczy nigdy nie zostają zapisane w gwiazdach.
*
Shepard, bez odbioru.