Fizycznie zabrakło mi czasu do skończenia tego tekstu (TARDIS mnie zawiodła), ale żeby nie wylecieć ostatniego dnia, zwłaszcza, że tak, istnieje tu prompt, wklejam drugą część, a fika skończę poza fikatonem.
Bardzo dziękuję za prompty, które wyciągnęły ze mnie tysiące, o które bym się nigdy nie podejrzewała, i za wszystkie komentarze, jakie dostałam. ♥
Autor:
carolstimeFandom: Sherlock/Doctor Who
Tytuł: Studium w czasie (część 2)
Słów: 1 748
Spoilery: do końca 4 sezonu Doctora i do całości Sherlocka
A/N: To ta nudna część, w której nie ma żadnej akcji, jest tylko dużo tłumaczenia.
- Kim jesteś? - zapytał Sherlock, obliczając szybko w myślach jakie są szanse na to, że to kolejny z wyskoków Moriarty’ego.
- Doktor, miło mi - odpowiedział mężczyzna pogodnie. - Myślę, że przydałoby nam się tu trochę światła.
- Tu raczej… - zaczął John, ale znowu nie dane mu było dokończyć.
Mężczyzna wyjął coś z kieszeni i skierował w stronę włącznika światła. Na moment zabłysło niebieskie światełko, coś zabrzęczało i pokój rozjaśnił się dzięki wszystkim obecnym w nim lampom i kinkietom.
- Mogłem trochę przesadzić - mruknął, chowając do kieszeni wcześniej wyjęty przedmiot.
- Jednego doktora mamy już w tym pokoju - powiedział Sherlock, lustrując mężczyznę od góry do dołu. Płaszcz pamiętający lata sześćdziesiąte, garnitur w stylu wczesnego Mycrofta i bardzo znoszone Conversy. Nie był to ubiór spotykany często na ulicach Londynu. - Preferuję nazwiska.
Mężczyzna uśmiechnął się szeroko.
- Naprawdę, tylko Doktor. Nie medycyny - powiedział, zwracając się do Johna. - Nie śmiałbym nawet próbować konkurować. Mogę ci nawet pokazać… - Zaczął szukać czegoś w wewnętrznych kieszeniach. - O, tu jest, proszę.
Podszedł do Sherlocka z wyciągniętą ręką, w której trzymał coś, co wyglądało jak policyjny identyfikator.
- Pokazujesz mi kawałek czystego papieru.
- Mogłem się tego spodziewać - mruknął Doktor, chowając identyfikator. - No cóż, zawsze warto było spróbować. W takim wypadku musisz uwierzyć mi na słowo.
- Słowa to ostatnie, czemu jestem w stanie uwierzyć - powiedział Sherlock, zakładając ramię na ramię. - Czy to ty wysyłałeś mi te wszystkie wiadomości?
- I krawat - potwierdził Doktor, kiwając głową. - Musiałem jakoś ściągnąć twoją uwagę, nie podejrzewam, że poszedłbyś za mną, gdybym tak po prostu zapukał do twoich drzwi.
- Mówisz tak, jakbyś mnie znał. Doświadczenie nauczyło mnie, że to typowe dla psychopatycznych morderców, którym znudziła się zabawa z policją.
- Nie, nie do końca. Szczerze mówiąc, staram się unikać policji bardzo szerokim łukiem, myślę, że po Wielkanocy trzy lata temu mogą jeszcze pamiętać o tym, że powinni mnie aresztować. Ale, ale - powiedział, jakby nagle przeskoczył na inny tryb myślenia. - Czeka nas trochę wyjaśniania, może usiądziemy?
*
Im dłużej ten człowiek nazywający się Doktorem mówił, tym bardziej Sherlock był przekonany, że Lestrade razem ze swoim zespołem małych skurwielków urządził sobie żart roku. Żadne z argumentów dotyczących sprawy Lucy McAvoy nie przekonały Sherlocka, by mu uwierzyć (wszystkiego mógł się dowiedzieć z akt policyjnych), numer z krawatem nazwał dziecinadą, a całą resztę - graffiti, paragon, liścik - widział już nie jeden raz.
- Wiedziałem, że z tobą będzie ciężko, ale nie aż tak - powiedział Doktor, pocierając czoło wierzchem dłoni. - Cóż, jest tylko jedna rzecz, jaką mogę zrobić, żebyś mi uwierzył. Zaraz wracam.
Wstał od stołu i w podskokach pobiegł do przedpokoju. Sherlock i John spojrzeli na siebie; John wyglądał, jakby prowadził w środku zaciętą walkę.
- Chyba mu nie wierzysz? - zapytał, a kiedy John nie odpowiedział, wybuchnął: - Chyba żartujesz! Podróże w czasie? Równoległy świat? Naprawdę, John?
- Był dość przekonujący - mruknął John. - A teoria światów równoległych została wysunięta przez Everetta już w latach siedemdziesiątych, ale to oczywiście dla ciebie tak samo nieistotne, jak to, że Ziemia obraca się wokół Słońca - dodał pospiesznie, kiedy zobaczył, że Sherlock chce mu przerwać.
- Kosmos, John. Nie żyjemy w oparciu o bajki i historie fantastyczne, tylko o naukę. Wierz mi, że nieraz ludzie próbowali mi wmówić cuda, tylko że każdy z ich boskich cudów miał naukowe wytłuma…
Jego głos utonął w znajomym już szumie, który wypełnił salon. Sherlock i John jak na komendę odwrócili się, a przed ich oczami zaczęła materializować się niebieska budka policyjna. Kiedy owionął ich lekki wiatr i szum ustał, drzwi do budki otworzyły się i wyszedł z niej wariat w płaszczu Janis Joplin.
- Ty chyba żartujesz - wyjąkał John.
- Poważnie? Będziemy się bawić w magiczne sztuczki? - zapytał Sherlock, unosząc brwi.
- Żadnych sztuczek - przyrzekł Doktor z uśmiechem. - Zapraszam do środka.
- Do budki telefonicznej? Lubisz mordować ludzi w małych pomieszczeniach?
John najwyraźniej nie podzielał jego obaw, bo przeszedł obok Doktora, który gestem zaprosił go do wejścia i już po chwili dały się słyszeć słowa, o które Sherlock nigdy by go nie podejrzewał.
- John? - zawołał Sherlock, wciąż nie podnosząc się z kanapy.
- Tu jest… To jest… Większe od środka!
Doktor wpatrywał się w Sherlocka z uśmiechem błąkającym się na ustach.
- Poszedłeś sam na spotkanie ze swoim arcywrogiem, a boisz się wejść do jednej budki policyjnej? - zapytał niewinnie. - Obiecuję ci, że do basenu nie dojdziemy.
Sherlock wymamrotał coś o głupocie i dziecinnych sztuczkach, ale wstał i zerknął do środka ponad ramieniem Doktora.
- Sherlock, musisz to zobaczyć!
Sherlock przeklął w myślach wszystkie okoliczności, które go tu ściągnęły, ale w końcu zrobił trzy kroki i przekroczył próg budki.
- To jest…
- To nie iluzja - wtrącił Doktor, zamykając za nimi drzwi.
- To nie jest fizycznie możliwe.
- To nie pochodzi z tego świata - powiedział Doktor, obserwując go uważnie.
Sherlock rozejrzał się dookoła i po raz pierwszy od długiego czasu miał problemy w dogadywaniu się z logiką. Pomieszczenie, w którym się znaleźli, miało rozmiary połowy domu, a widział, że poniżej są jeszcze schody, prowadzące na niższe kondygnacje. Przejechał ręką po miękkim oparciu, żeby upewnić się, że jest materialne. John znajdował się właśnie przy czymś, co przypominało konsolę zbudowaną przez wyjątkowo twórcze dziecko: masa kolorowych guzików mieszała się z dźwigniami, harmonijkami i klawiszami, a nieco wyżej zawieszony był monitor, prezentujący obraz salonu, w którym przed chwilą się znajdowali.
- Co to jest? - zapytał Sherlock. - Gdzie my się znajdujemy?
- To TARDIS, mój statek kosmiczny, poruszający się w czasie i przestrzeni. To dzięki niej zdobyłem krawat, który ci przesłałem, wciąż jeszcze mokry, jeśli pamiętasz. To ją też widzieliście parę godzin temu na rogu ulicy. Chciałem dać wam możliwość przyjrzenia się jej.
- A to zniknięcie za przejeżdżającą ciężarówką wcale nie było dramatyczne - mruknął John, na co Doktor parsknął śmiechem.
- Przepraszam za to, czasem zdarza mi się ponieść przez fantazję.
Sherlock stał w miejscu, próbując to wszystko ogarnąć rozumem, ale przy każdej kolejnej próbie polegał coraz bardziej. W końcu odwrócił się do Doktora.
- Chciałbym to… zrozumieć. Od technicznej strony.
- No cóż, nie mam planów, które mógłbym ci pokazać - mruknął Doktor, zastanawiając się nad czymś. - Jest jeden sposób, ale nie wiem, czy zadziała, potrzeba do tego naprawdę silnego umysłu.
- Jeśli Sherlock go nie ma, to nie wiem, kto mógłby - powiedział John, opierając się o konsolę.
- Nie tylko silnego - podkreślił Doktor - ale i otwartego. To nie zadziała, jeśli nie będziesz chciał przyjąć do wiadomości czegoś, czego do końca możesz nie pojmować.
Sherlock spojrzał na Johna, który wpatrywał się w niego z uniesionymi brwiami.
- Jeśli nie będziesz próbował mi sprzedawać bajeczek, tylko solidne fakty, to nie widzę powodu, dla którego miałbym tego nie przyjąć.
- W porządku - powiedział Doktor, podchodząc do Sherlocka. - Nawiążemy więź telepatyczną…
- Co? - zapytał Sherlock, robiąc krok do tyłu.
John parsknął śmiechem.
- Spokojnie, nie będę sięgał do twojego umysłu. Pozwolę tobie zajrzeć do mojego, ale musisz pamiętać, że to ogrom wiedzy i jeśli pójdziesz za daleko, twój mózg może tego nie znieść. Czy teraz pozwolisz, że podejdę?
- No dalej, chyba nie przepuścisz okazji, żeby dowiedzieć się czegoś nowego? - zażartował John.
Sherlock posłał mu poirytowane spojrzenie, ale skinął głową i pozwolił Doktorowi zbliżyć się do niego na odległość, która naruszyłaby każdą przestrzeń osobistą.
- Odpręż się i otwórz swój umysł. Wyobraź sobie, że słuchasz wykładu o Układzie Słonecznym.
Sherlock zdążył jeszcze usłyszeć, jak John wybucha śmiechem, ale wtedy jego głowę wypełniły dziesiątki obrazów i kosztowało go niewyobrażalnie dużo siły, żeby nie odskoczyć od Doktora.
Zobaczył najpierw wszechświat, nie taki, jak na filmach czy bajkach, ale nieskończony i niemożliwy do objęcia ani wzrokiem, ani żadnym innym zmysłem. Zobaczył gwiazdy, który dopiero się formowały, i te, które płonęły oślepiającym blaskiem. Potem zobaczył planetę, ale nie Ziemię czy Mars, który ostatnio pokazywano w każdym dzienniku. Wiedział, że nazywa się Gallifrey, ale nie miał pojęcia, skąd. Widział ogień i słońce, widział budynki, których wieże strzelały wysoko w stronę nieba, a w końcu zobaczył las, który z daleka wyglądał, jakby płonął, ale gdy odległość się nieco zmniejszyła, dostrzegł pojedyncze srebrne liście, które odbijały promienie wychylającego się zza horyzontu słońca. Teraz znalazł się w innym miejscu, miejscu, które wyglądało jak ogród dziwniejszy od wszystkich krain czarów; nie hodowano tu roślin, ale maszyny, tylko że maszyny te miały dusze i o, właśnie jedna z nich wybrała człowieka, który wsiadł do niej i po chwili zniknął w szerokim wszechświecie.
Teraz Sherlock przeskakiwał z jednego miejsca do drugiego szybciej, niż mógł je dobrze zapamiętać, a mimo to w jego umyśle wszystko wydawało się zupełnie jasne: powstanie Ziemi obserwowane z odległości kilkuset metrów, pierwsze cywilizacje i ich upadki, w końcu miejsca, które dobrze znał, ale nieprzypominające tego wieku; na koniec zobaczył ostatnią cywilizację, a w końcu spłonięcie Ziemi. W międzyczasie przed jego oczami przewijały się dziesiątki osób, których nigdy wcześniej nie widział, a które w jakiś sposób wydawały się ważne: kobieta, która przygarnęła chłopca nie z tej planety, dziewczyna, która została w innym wszechświecie, para, która na Ziemi walczyła z kosmitami, i jeszcze jedna kobieta, której wspomnienia przemknęły Sherlockowi przed oczami jak przewijana taśma.
Oglądając to wszystko Sherlock odczuł chyba wszystkie możliwe emocje i kiedy oglądał upadek planety z lasami o srebrnych liściach poczuł, że robi mu się niedobrze i prawdopodobnie straciłby przytomność, gdyby nie to, że w tym momencie Doktor odjął dłonie od jego skroni i przerwał połączenie. Sherlock poczuł, jak nogi odmawiają mu posłuszeństwa i prawdopodobnie wylądowałby na ziemi, gdyby Doktor nie złapał go w ostatniej chwili. Razem z Johnem pomogli mu dojść do siedzenia, na które opadł całym swoim ciężarem.
- Co się stało? - zapytał John ostrym głosem.
- Nie powinienem pozwolić mu tyle zobaczyć - mówił Doktor, zbiegając po schodach. Po chwili wrócił, niosąc w ręce szklankę wypełnioną błękitnym płynem. - Napij się tego, zaraz powinieneś poczuć się lepiej, to sprawdzony środek Sontaran na przeciążenia umysłu.
Mózg Sherlocka, ku jemu zdumieniu, natychmiast przyporządkował do tej nazwy niską postać, od stóp do szyi ubraną w idealnie dopasowany skafander.
- Nie powinienem też pozwolić ci odczuć moich emocji, to było zbyt silne jak na człowieka - powiedział Doktor przepraszającym tonem.
- To była twoja planeta - mruknął Sherlock słabo. To nie było pytanie. - Wszyscy ludzie z twojego gatunku. Nikt nie przeżył.
- Tak. Jestem ostatnim Władcą Czasu.
Na moment zapadła cisza; John patrzył pytającym wzrokiem to na Sherlocka, to na Doktora. Sherlock wziął drugi łyk obrzydliwego napoju, który jednak natychmiast rozgrzał go od środka i nareszcie przestał się czuć tak, jakby zaraz miał dostać dreszczy.
- Dobrze - powiedział Sherlock, podejmując decyzję. - Myślę więc, że możemy zabrać się do roboty, zważając na to, że nie zostało ci dużo czasu.