fikaton 11, dzień 6: Pente

Oct 27, 2011 01:41

W ogóle nie wiem, co tu się stało, jak to się stało ani dlaczego. W życiu nie napisałam tak dużo jednego dnia. Być może nie potrafiłabym teraz przeliterować własnego nazwiska. Wersja dość surowa, niewykluczone, że poprawię, jak nie będę odczuwać wstrętu do literek. Idę zapalić triumfalnego papierosa.

Autorka: le_mru
Fandom: Angel the Series
Ilość słów: 3 822 (srsly)
Spoilery: do 4. sezonu, dzieje się na wysokości 3x13 Waiting in the Wings
Postaci: Angel Investigations
Pairingi: wszystkie.
Uwaga: pomysł zaczerpnięty z ostatniego odcinka Community (6 alternatywnych rozwiązań jednej sytuacji), pierwsza scena w połowie z 3x13 AtS. Tu mamy jeden świat kanoniczny i 4 alternatywne rozwiązania.


PENTE

0.

Gunn wkroczył do hotelu raźno i z uśmiechem na twarzy. Parę kroków za nim dreptała Fred z maślanym wzrokiem. Czy to rozmaślenie pochodziło od trzech kilo naleśników, które zdążyła już wchłonąć na śniadanie, czy od czego innego - ciężko powiedzieć.

- Dzień dobry, krewni i znajomi! - obwieścił wszystkim zgromadzonym Gunn, bezbłędnie kierując się do biurka w recepcji, bo to tam zawsze działy się najciekawsze rzeczy. Tym razem jego wzrok skoncentrował się na Angelu.

- Oo, czy to są te bilety? - Wskazał to, co Angel ściskał w ręku. - Dostałeś bilety?

- Noo, poszedłem tam i…

- Oddam ci hajs. Naprawdę, ja stawiam.

- Dzień dobry. - Wypełniona naleśnikami Fred dopiero teraz dotoczyła się do biurka i od razu uderzyła do Wesleya, który pochylał się nad otwartą książką. Była to rycina demona z sześcioma piersiami. Cordelia chowała uzupełnione akta pod ladą.

- Mahta Hari to najlepsza kapela w LA - ekscytował się tymczasem Gunn. - Mówię wam, odjedziecie totalnie.

- Tylko że… - spróbował Angel.

Fali nie dało się powstrzymać.

- Mówię ci, stary, ja stawiam. Nie będziesz musiał uszczuplić funduszu college’owego Connora ani nic. - Gunn położył mu rękę na ramieniu i zapuścił żurawia w bilety. - Ostatnio widziałem Mahta Hari w Troubadourze i byli naj… Balet Blinnikova trasa światowa? Co to jest?!

Cordelia usiadła na ladzie, żeby obserwować rozwój sytuacji.

- Próbowałem ci powiedzieć! - Angel usiłował ratować sytuację na tyle, na ile potrafił, czyli bardzo miernie. - Pojechałem po bilety, a tam - bum! Tylko na dziś!

- Ale… - Gunn był zmiażdżony. - Kupiłeś bilety na balet zamiast na Mahta Hari?

- To grupa baletowa Blinnikova - oświadczył Angel z niezachwianą pewnością siebie.

- Mówi to tak, jakby te słowa miały jakieś znaczenie - wtrąciła Cordelia, ściągając tym samym uwagę Fred i Wesleya.

- To jedna z najlepszych grup baletowych na świecie! I wystawiają Giselle! To ich specjalność!

- To jakiś koszmarny sen - powiedział do siebie Gunn, wyraźnie w stanie szoku.

- Chyba o nich słyszałem - dodał Wesley. - Wyprzedzali swoje czasy.

- Tak, tak - rzucił Angel. - Widziałem ich Giselle w 1890 i płakałem jak dziecko. A byłem wtedy zły!

- Brzmi ekscytująco - dorzuciła Fred.

- Całkiem - zgodził się z nią Wesley.

- Nie, nie! - Gunn złapał się za głowę. - To nie Mahta Hari! To tiulowe spódniczki i faceci w rajstopkach skaczący w górę i w dół. To po prostu… - Zwrócił się do Angela. - Już nigdy ci nie zaufam. Zaufanie zniknęło.

- Ja myślałam, że idziemy na imprezę - powiedziała Cordy. - Nie pamiętacie? Darmowe wejściówki od mojej kosmetyczki! Naprawdę? - Odpowiedziały jej puste spojrzenia. - Chodźmy wreszcie pobawić się jak przystało na LA. Krótkie spódniczki! …albo koszulki polo! W Sunnydale imprezują więcej od nas, a to przecież totalna dziura. I będzie otwarty bar do 23 - dodała kusząco.

- Ja nie tańczę - odparł sztywno Angel, wymieniając zażenowane spojrzenia z Wesleyem.

- Szczerze mówiąc, miałem oko na pewną aukcję antyków - przyznał Wesley.

Wszyscy jęknęli.

- Nie chodzi tylko o zakurzone tomiszcza - odparł Wesley, nieco urażony. - Będzie tam też broń. Ponadto ja mam zniżkę w tym domu aukcyjnym. Przejrzałem nasze ostatnie rachunki i uważam, że moglibyśmy dokupić jakiś miecz. Albo topór.

- To by nieco ukoiło mój ból - przyznał Gunn. - Może nawet przyniosło słodkie zapomnienie.

- Przepraszam, jaką część kupowania zakurzonych antyków uważasz za rozrywkę, Wesley? - wystrzeliła Cordelia. - Bo ja widzę tylko dużą ilość obleśnych dziadków kolekcjonerów i ziewanie wyczynowe.

Wesley wzruszył ramionami.

- Od kiedy to wszyscy zamieniliście się w kaowców, co? - zapytał z irytacją Angel. - Brakuje jeszcze propozycji od Fred!

Wszyscy spojrzeli na Fred. Fred wciągnęła głowę w ramiona.

- Ja… czy ja wiem… w sumie mi…

- Wspominałaś ostatnio coś o maratonie filmowym, Fred - powiedział miękko Wesley. - Prawda?

- To znaczy, tak… w Millennium puszczają te stare westerny z Clintem Eastwoodem… albo musicale z lat sześćdziesiątych… ale oczywiście nie musimy tam iść.

- Teraz nigdzie się nie wybierzemy - powiedział dramatycznie Angel, machając biletami. - A ja mam Giselle!

- Spokojnie. - Wesley uniósł ręce. - Istnieje proste rozwiązanie. Po prostu wylosujemy, co dzisiaj robimy. Niech każdy napisze swoje imię na kawałku papieru. Cordelio, czy możesz zawołać Lorne’a?

Cordelia podeszła do schodów.

- LORNE!!!

- Nie do końca to miałem na myśli - mruknął Wesley, podając wszystkim karteczki. - Potem wrzucimy je do… - Wygrzebał spod lady opakowanie po chińskim jedzeniu. - O. Trochę otłuszczone, ale może być.

- Czyżbym usłyszał anielskie wołanie? - Lorne zszedł do lobby z drzemiącym Connorem na rękach. - Dobrze, że jest przyzwyczajony do twojego boskiego głosu, kukułeczko, inaczej moglibyście iść w zawody.

- Proszę. - Wesley naskrobał swoje imię na karteczce i postawił pudełko na blacie. - Lorne, mamy pewien paraliż decyzyjny. Chcemy, żebyś wylosował za nas, co będziemy robić wieczorem.

- Tylko żadnego empatycznego podsłuchiwania - zastrzegł Gunn. - Chyba że moje: „błagam, żadnych rajtuzów”.

- Jesteście pewni? Nie jestem najlepszy, jeśli chodzi o decyzje…

- Tylko wylosuj kartkę - zniecierpliwił się Angel.

- No dobrze. - Lorne nie wyglądał na zachwyconego rozwojem sytuacji. - Ale bez żadnych późniejszych pretensji. Składamy wszystko w ręce Pani Fortuny, a wiecie jaka ona potrafi być…

Wesley podsunął mu pudełko. Lorne wysupłał jedną zieloną rękę spod Connora i sięgnął do środka. Po chwili nerwowego grzebania wyciągnął jedną karteczkę, rozwinął ją, odchrząknął i odczytał:

1. ANGEL.

Poszli na Giselle. Podczas przedstawienia dostali się wszyscy pod działanie czaru, którzy rzucił na teatr zazdrosny o swoją główną baletnicę reżyser przedstawienia. Udało im się ten czar zwalczyć, ale Angel i Cordelia zdążyli się nieco poznać cieleśnie, a Fred odkryć, że żywi żywsze uczucia do Gunna. Angel pod wpływem cielesności Cordelii zamierza przemówić do jej duchowości, ale przerywa mu Groosalug, który umknął z ojczystego wymiaru dla swojej księżniczki. Wesley, mężczyzna wzgardzony, zatapia się w swoich badaniach i nie dzieli się z nikim odkryciem przepowiedni o tym, że ojciec zabije syna. Angel jest zresztą pochłonięty swoją zazdrością o Cordelię, a Fred i Gunn swoim towarzystwem. Kiedy Cordelia wyjeżdża z Groo na wakacje, nie ma nikogo, kto potrafiłby odwołać się do zdrowego rozsądku i Wesley, przekonany, że to jedyne rozwiązanie, porywa Connora.

Wiadomo, co dzieje się dalej.

Jednak…

Po chwili nerwowego grzebania Lorne wyciągnął jedną karteczkę, rozwinął ją, odchrząknął i odczytał:

2. GUNN.

- Mahta Hari!!! - ryknął Gunn. - Tak jest!!! Damy czadu!

Angel spuścił głowę.

- Co z moimi biletami? - zapytał bezradnie.

- Na pewno da się zwrócić. - Wzruszyła ramionami Cordelia. - A jeśli to takie hiper ekstra przedstawienie, jak mówisz, to możesz je opchnąć u koników za potrójną cenę dziś pod operą. No co? Myślę taktycznie.

- Chodź, stary, zwrócimy twój balet, a kupimy moją kapelę - zwrócił się do niego Gunn. - Poza tym ten balet na pewno nie jest już tak dobry jak sto lat temu. Wszystko staje się gorsze z czasem. Jak Led Zeppelin.

- Nigdy nie przestałem lubić Led Zeppelin - powiedział Angel, wciąż trochę obrażony.

- Dobra, ludzie, postanowione, zrobione - ogłosiła Cordelia. - Wieczorem idziemy na Mahta Hari, a do tego czasu przydałoby się popracować.

- Tak, oczywiście. - Wesley wrócił do księgi. - Fred, pomożesz mi z tym?

- Jasne! - Uśmiechnęła się do niego, jakby była wdzięczna, że dał jej jakieś zadanie. - Czym mam się zająć?

Wesley lubił jej uśmiechy. Kolekcjonował je: zębiaste, nieśmiałe, szerokie, zawadiackie, zaskoczone, szczęśliwe. Wiedział, że to trochę niepoważne, trochę podstawówkowe, zdecydowanie niepasujące do kogoś w jego wieku (a nawet kogoś na jego stanowisku), ale nie potrafił nic na to poradzić.

Pracy było jednak za wiele nawet na ich dwoje, więc popołudniu wypuścił Fred na jakąś tajemną ciuchową naradę z Cordelią, a sam zaparzył kolejny dzbanek herbaty i zapadł z powrotem pomiędzy książki. Cordy przyłapała go tam parę godzin później, kiedy dolewał sobie do herbaty whisky.

- Zaczynamy wcześnie, Wes? - zapytała, zaglądając mu przez ramię. Wesley aż podskoczył i prawie by rozlał sobie wszystko na spodnie. Na szczęście skapło tylko kilka kropel.

- Muszę się… wiesz… trochę odprężyć.

- Może to dobry pomysł - mruknęła Cordelia, siadając naprzeciwko niego. Najwyraźniej zdążyła się już przygotować, bo miała na sobie jakieś skąpe, kolorowe ubrania i ciemny makijaż. - Szczególnie jak przypomnę sobie nasz pierwszy koncert razem.

Wesley uniósł dłoń.

- Straciłem wtedy słuch na tydzień i leczyłem obicia przez kolejne dwa. Nie wspominajmy tego.

- A ten twój sweter… brrr. - Cordelia wzdrygnęła się ostentacyjnie. - No! W każdym razie teraz musisz włączyć całą swoją gładką brytyjskość i podbić krainę Fredlandii.

- Będę gładki i chłodny jak James Bond. Właśnie tak. - Łyknął sobie herbaty z whisky, a raczej whisky z herbatą. - Chociaż to nieco zła metafora.

- To mi się podoba. - Cordelia klepnęła go w ramię. - Ożyw w sobie krew twoich wojowniczych, kolonialnych przodków.

Wesley ożywił w sobie wszelką krew. Wszyscy się ożywili, nawet Angel, chociaż on technicznie miał w sobie wyłącznie martwą krew. Mahta Hari grali jakąś dziwną mieszankę rocka, house’u i folku, która sprawiła, że cała widownia wpadła w szał. Wesley przez chwilę podejrzewał ich nawet o jakieś demoniczne wpływy, ale Gunn powiedział mu, że to zwykli śmiertelnicy, po prostu świetni na żywo.

Kiedy czekali z Fred przed klubem na resztę, Wesley doszedł bohatersko do wniosku, że teraz albo nigdy. Tę niezwykle mężną decyzję wspomógł fakt, że całe to skakanie i krzyczenie w zatłoczonym, gorącym klubie sprawiło, że Fred nieco osłabła i wspierała się właśnie na jego ramieniu. W głowie przerabiał to milion razy na różne sposoby, a kiedy przyszło co do czego, zapytał po prostu:

- Czy nie chciałabyś ze mną gdzieś wyjść, Fred?

- Już wyszliśmy - powiedziała Fred, a Wesley nieco oklapł. - Jesteśmy na dworze. Ach, miałeś na myśli gdzieś… gdzieś razem… jak na randkę… jak dwoje ludzi…

- Tak, właśnie tak.

- Oczywiście! - Fred rozpromieniła się, a on odetchnął z ulgą. - Zastanawiałam się nad tym, ale pomyślałam, że jesteś taki zajęty… zapracowany i poważny… że na pewno nie masz czasu na takie rzeczy.

- Jestem zapracowany, bo nie mam nic innego do roboty - odparł Wesley. Było w tym sporo prawdy. Przez chwilę gorączkowo myślał, co by powiedzieć dalej - czy już coś zaproponować, czy cieszyć się z tego, że w ogóle mu wyszło, czy co - ale Fred na szczęście wzięła rzeczy w swoje ręce i pocałowała go. Najpierw w policzek, potem na linii szczęki, a dopiero potem, z zamkniętymi oczami, trafiła w usta.

Wszystko pięknie, ale na tę scenę właśnie trafili Angel, Cordelia i Gunn. Ten ostatni był wyraźnie średnio zachwycony, Angel się zmieszał, a Cordy puściła do Wesleya perskie oko.

Gunn milczał na ten temat, dopóki nie zobaczył, jak przybijają sobie z Cordelią piątkę w biurze - on za Groo, ona za Fred.

- To ty o tym wiedziałaś, Cordy? - zapytał wtedy Gunn. Był wyraźnie urażony. - Dzięki.

- Gunn, poczekaj… - Cordy chciała za nim wybiec, ale Wesley pokazał jej gestem, żeby została i sam wyszedł do lobby.

- Przepraszam, Charles - powiedział odważnie. - Tak wyszło. Wiem, że też byłeś zauroczony Winifred…

- Tak wyszło? Mi to wyglądało na ukartowane.

- Gunn… Przepraszam. Nie chciałbym, żeby to jakoś wpłynęło na naszą przyjaźń…

- Sorry, Angolu. Już wpłynęło. Daj mi po prostu trochę czasu, żeby się przyzwyczaić, dobra?

Wesleyowi było trochę przykro. Jakżeby inaczej? Ich przyjaźń była może nieco nieprawdopodobna, ale przez to nawet cenniejsza i wymagająca większej ilości zabiegów niż chociażby jego znajomość z Cordelią. Zawsze obawiał się, że dzielące ich różnice wypłyną. A że jeszcze w takiej sytuacji…

Na dodatek ledwo zdążył pójść z Fred na kolację i do kina, zanim Angel wziął go na stronę pod pozorem wyładowywania broni z samochodu.

- Jesteś pewien, co robisz?

- Hm? - Wesley aż się zawiesił na tym pytaniu. - Przecież nie złapałem za ostrą stronę.

- Mam na myśli z Fred - drążył Angel. - Pamiętasz, co się działo, kiedy… no… ona ze mną…

- To zamknięty rozdział, Angel. - Wesley zatrzasnął bagażnik. - Jesteśmy dwojgiem dorosłych ludzi, którzy zdecydowali, że chcą się spotykać, co w tym złego?

- Mam na myśli… czy to odpowiednie miejsce i czas?

Wesley spojrzał na niego z niedowierzaniem.

- Nie mam wątpliwości co do twoich dobrych intencji, Wes - brnął dalej Angel - ale czy nie powinniśmy się teraz raczej skupić na przepowiedni? Wiesz, Tro-Clon, zguba albo zbawienie ludzkości…

Wesley prawie otworzył już usta, ale zaraz je zamknął. Angel miał rację. Były ważniejsze rzeczy od jego kwiatów, randek i europejskich filmów z Fred. Co on sobie myślał, że można po prostu odstawić takie rzeczy na bok i wszystko samo się rozwiąże? I to on, ich Obserwator, szef Angel Investigations, Wesley Wyndham-Pryce? Ojciec byłby nim szczerze zawiedziony.

- Przepraszam - zreflektował się wreszcie Angel. - Wtrącam się w twoje prywatne sprawy.

- Nie. - Wesley oparł się o bagażnik. Czuł obezwładniającą rezygnację. - Masz rację. Zresztą to nie są żadne prywatne sprawy. To ja i Fred. Masz rację.

Angel spróbował dotknąć jego ramienia, ale Wesley go odtrącił. Myślał o Gunnie, z którym od dwóch tygodni nie zamienił więcej niż dwa zdania. Myślał o lodowatej atmosferze, jaka od pewnego czasu panowała w okolicach biura i recepcji. Myślał także o Cordelii, która zerwała z Groosalugiem, nie chcąc, by jej wizje przeszły na niego. Poświęciła się dla dobra sprawy. A on nie potrafił?

Kiedy wieczorem Fred wpadła do niego na maraton horrorów o zombie, powiedział jej delikatnie, że powinni trochę przystopować. Była zaskoczona, ale przyjęła to jakoś. Dopiero później zdała sobie sprawę, o co tak naprawdę chodziło, i wtedy ich stosunki zdecydowanie się ochłodziły. Wesley zaciskał pięści, kiedy o tym myślał, i z masochistyczną fascynacją zastanawiał się, czy teraz Fred zwróci się do Gunna, ale to się nie zdarzyło. Wszyscy faktyczne skupili się na odkryciu prawdy o Tro-Clonie i przepowiedniach ze Zwojów Nyaziańskich, a kiedy przyszło co do czego, Cordelia nie tylko zapanowała nad wytrąconym z równowagi Angelem, ale też wybiła Wesleyowi z głowy pomysł pertraktowania z Holtzem.

- Nie rozmawia się z terrorystami, Wesley, kto jak kto, ale ty powinieneś o tym wiedzieć.

Nie miał pojęcia, co by zrobił bez niej. Pewnie coś głupiego.

3. CORDELIA.

- Ha-ha! - Ręka Cordelii wystrzeliła triumfalnie do góry. - Idziemy do Aubergine!

- Knajpa, która nazywa się jak kabaczek, dobrze nie zwiastuje - stwierdził Gunn. Cordy zgromiła go spojrzeniem. - Dobra, dobra, wszystko lepsze od rosyjskiego baletu, wiem.

- Co z moimi biletami? - zapytał bezradnie Angel.

- Jeśli to takie hiper ekstra przedstawienie, jak mówisz, to możesz je opchnąć u koników za potrójną cenę dziś pod operą. No co? Myślę taktycznie.

Wesley wyglądał na przerażonego wizją tańczenia. Angel zapisał sobie w pamięci, żeby ostrzec go przed niebezpieczeństwami związanymi z noszeniem swetrów, ale okazało się, że ten etap minął: Wesley pojawił się wieczorem przed hotelem w dżinsach i granatowej koszuli z wyższej półki, z marynarką przewieszoną przez ramię.

- Nawet nie wiedziałem, że masz dżinsy - powiedział do niego Angel, który na tę okazję sięgnął do głębin szafy, w których wisiały jego ubrania z okresu bordo.

- Jestem pełen niespodzianek - stwierdził Wesley, nieco nerwowo, nie da się ukryć.

- Naprawdę nie wiecie, co straciliście z tym baletem - ciągnął Angel, oglądając się przez ramię na drzwi hotelu. Fred i Cordelia chyba gdzieś zaginęły. - Jakaś knajpa nazwana jak cukinia nie jest w stanie z tym konkurować.

- Jakoś to przeżyjemy - powiedział z kamienną twarzą Gunn, wyłaniając się zza bramy. - Serio, stary, nie wiem, czy rajtuzy i orkiestra symfoniczna to mój styl.

- Nigdy nie wiesz, dopóki nie spróbujesz - stwierdził filozoficznie Angel. - No nareszcie jesteście!

- Coś ty taki niecierpliwy. - Cordelia przełożyła rękę przez jego ramię. - Nie możesz się doczekać, aż zaswingujesz czy co?

- Odmawiam wszelkiego twista, swingu, fokstrota czy czego tam jeszcze.

- Co powiecie na eksperyment pod tytułem „upijamy dwustuletniego ponurego wampira”?

Eksperyment przebiegł całkiem pomyślnie, w czym wydatnie dopomagał otwarty bar. Z początku Angel nieco się krępował - potrafił naprawdę dużo wypić - ale potem mu minęło. Barmani na jego widok sami nalewali kolejnego drinka.

O dwudziestej trzeciej wszyscy byli już nietrzeźwi, tylko w różnym stopniu. Angel zapragnął nagle tańczyć. Cordelia tańczyła z nim, śpiewając głośno słowa piosenek i wieszając mu się na szyi. Gunn opowiadał fabułę jakiegoś filmu, którego tytułu nie pamiętał, a Wesley, opierając głowę na ręce, usiłował sobie ten film najwyraźniej przypomnieć. Fred weszła natomiast w fazę zaszklonych, półprzytomnych oczu i Angel chciał powiedzieć chłopakom, żeby nic jej już nie dawali, ale kiedy znowu zeszli z Cordelią z parkietu, ich stolik był pusty.

- Znalazłam - powiedziała potem triumfalnie Cordy, wychodząc z łazienki. - Są tam.

Angel odkleił się od ściany. W Aubergine było za dużo ludzi i za dużo alkoholu jak na tyle metrów kwadratowych.

- Co tam robią?

- Fred przytula się do kibla - wyjaśniła Cordelia, przytulając się do Angela. Nie protestował. Jakoś. - Wesley przytrzymuje jej włosy, a Gunn podaje papier toaletowy. To całkiem słodkie. Byłoby słodsze, gdyby nie pachniało zwróconym Martini.

- Nie sądzisz chyba, że ona wpadnie teraz w nałóg? - zaniepokoił się nagle Angel.

- W nałóg? - powtórzyła Cordy. - Jaki nałóg? Sedesu? Papieru? Chyba raczej przez miesiąc nie weźmie alkoholu do ust. Powinnam była ją przypilnować, jest taka chuda, gdzie ma to odkładać?

- Kilogramy tacos gdzieś odkłada - mruknął Angel, lawirując pomiędzy stolikami. - Świeże powietrze?

- Bardzo chętnie.

Wyszli na dwór i usiedli na ławeczce przed wejściem. Angel odetchnął z przyzwyczajenia i poczuł, że Cordelia też nabrała głęboko powietrza w płuca. Jej piersi przyciśnięte były do jego boku.

Przez chwilę siedzieli tak bez słowa, a potem nie wytrzymali równocześnie:

- Myślisz, że…

- Czy nie…

- Ty pierwszy.

- Dobra. Myślisz, że w przyszłości jest więcej takich momentów dla nas?

- W jakim sensie?

- No takich szczęśliwych. - Wzruszył ramionami. - Ale nie za szczęśliwych, oczywiście.

- Dlaczego nie? Też zasługujemy chyba na coś dobrego od życia. Poza tym Fred chyba nie bawi się najlepiej.

Nie wyglądało na to. Fred właśnie wytoczyła się z klubu, podskakując i kręcąc się chwiejnie wokół własnej osi. Za nią podążał spanikowany Wesley i zaśmiewający się do łez Gunn. Po chwili zniknęli gdzieś za węgłem, ale wciąż było słychać ich głosy.

- Naprawdę tak uważasz? - drążył Angel. - Że na coś zasługujemy?

- Oczywiście. Co z tobą? Dalej uważasz, że tylko pokuta pokuta pokuta i kara kara kara?

- Na to wygląda. - Pokiwał głową.

- No więc głupi jesteś. - Cordelia ujęła go za brodę. - Wiem, że masz całe to katolickie poczucie winy i tak dalej, ale w moim świecie nie tak to działa.

Przez następnych parę minut Angel bardzo polubił świat Cordelii. Właściwie to wyrwały go z niego dopiero oklaski i gwizdy. Gunn, oczywiście; Wesley zajęty był pakowaniem wierzgającej Fred do samochodu.

Groosalugg czekał na nich cierpliwie na progu Hyperionu. Przekazali mu jeden z pokojów na drugim piętrze, na noc, a następnego dnia lekko skacowana Cordelia odbyła z nim poważną rozmowę. Groo został z nimi na tydzień, a potem wyruszył w poszukiwaniu innego zespołu czempionów, do którego mógłby się przyłączyć.

Było dobrze, a wszyscy pilnowali, by nie było idealnie: Wolfram & Hart rzucało kłody pod nogi, pediatra domyślił się, że akt urodzenia Connora jest sfałszowany, Lorne miał problemy z jakimiś dłużnikami. Sahjhan rzucał wymyślne groźby. Holtz rzucał zupełnie prawdopodobne.

Dali sobie radę ze wszystkim. Kiedy nadeszła apokalipsa, Angel nie potrafił powiedzieć, że to z ich winy.

4. WESLEY.

- No proszę. - Wesley wydawał się zaskoczony. - Pani Fortuna przemówiła. Wybieramy się dzisiaj do Abbell’s. Bądźcie gotowi na dziewiętnastą.

- Co z moimi biletami? - zapytał bezradnie Angel.

- Jeśli to takie hiper ekstra przedstawienie, jak mówisz, to możesz je opchnąć u koników za potrójną cenę dziś pod operą - podsunęła Cordelia. W odpowiedzi na zdziwione spojrzenia dodała: - No co? Myślę taktycznie.

- Angolu, a gdyby tak… - spróbował Gunn.

- Nie - powiedział stanowczo Wesley.

- A może…

- Nie. Lorne, dziękuję za pomoc. Wiem, że to nie szczyt waszych marzeń, ale myślę, że powinniście wszyscy zobaczyć, jak to się odbywa. Nie będę żył przecież wiecznie. Jeśli mnie zabraknie, kto załatwi dla was jakieś bardzo rzadkie kompendium wiedzy demonologicznej i skąd?

- Nie mów tak, Wes - zwrócił się do niego Angel. Wyraźnie próbował go udobruchać. Fred nie była nigdy pewna, jaka jest równowaga sił pomiędzy Angelem a Wesleyem. Czasami wydawało się, że obaj są szefami… a zarazem zawsze słuchali Cordelii.

- To prawda - stwierdził chłodno Wesley. - Dziewiętnasta, przypominam.

- Do roboty, ludzie - pogoniła ich Cordy i jak Fred przypuszczała: wszyscy się rozeszli.

Fred nie mogła jednak zająć się na poważnie czytaniem o demonach Ngga’eh. Za bardzo zajmowało ją to, co powiedział Wesley: „jeśli mnie zabraknie”. Co by się stało, gdyby Wesley faktycznie gdzieś zniknął? Tylko gdzie? Przecież nie umrze im ot tak. Angel i Gunn o to zadbają. Wesley bardzo dobrze się fechtował i strzelał, to fakt, ale co, jeśli któregoś dnia jakiś demon za mocno rzuci nim o ścianę?

Zaniepokoiło ją to. Dlatego czekała w lobby gotowa już za piętnaście dziewiętnasta i bardzo uważnie słuchała tego, co Wesley jej mówił przed i podczas aukcji. Wspólnymi siłami zlicytowali nowy, lśniący topór dla Gunna, a potem Wesley znalazł specjalnie dla niej replikę bizantyjskiej kuszy cangra. Za nią zapłacił jednak z własnej kieszeni.

Po aukcji poszli do baru na drinki, bo wszyscy byli zbyt nakręceni wyjściem, żeby po prostu wrócić do hotelu.

- Druga kolejka? - zapytał Wesley, wstając od stołu. - Dla wszystkich to samo? Wspaniale.

Fred wyłączyła się z zapalczywej dyskusji o zamkniętym skrzydle hotelu i przyglądała się jego plecom. Po chwili wstała, niezauważona przez pozostałych, i również podeszła do baru.

- Wesley - powiedziała i dotknęła jego rękawa. - Czy ty od nas odejdziesz?

- Co? - Wesley był zdziwiony, ale pogodny. - Nie, dlaczego? Oj, Fred, nie masz się czym martwić, to było tylko takie sformułowanie. Chciałem wywrzeć odpowiednie wrażenie.

- Lubię cię - obwieściła pod wpływem impulsu.

Wesley zaśmiał się z zażenowaniem.

- Ja też cię lubię, Fred. Między innymi dlatego nie mógłbym was zostawić.

- To dobrze. Pomóc ci wziąć drinki?

- Pewnie. Dziękuję, Fred. - Dotknął przelotnie jej pleców. To było całkiem przyjemne.

Z dyskusji nic nie wynikło, jak zwykle, podobnie jak ze zmuszenia Gunna, Angela i Cordelii do zajęcia się sprawą przepowiedni. Wszystko spadłoby na barki Wesleya, gdyby nie to, że Fred postanowiła mu pomóc.

Razem odkryli przepowiednię w Zwojach Nyaziańskich i razem odwiedzili Loa. Razem byli świadkami przemiany Angela i znaków ognia, powietrza i ziemi. Fred nie miała powodów mu nie zaufać.

Podczas gdy ona rozpraszała Lorne’a, Wesley zapakował rzeczy Connora i wyniósł go do samochodu. Fred wyszła może dwie minuty po nim, mijając w drzwiach Angela. Wesley odpalił silnik i odjechali.

Co innego mogliby zrobić?

5. FRED.

- Ojej! - Ucieszyła się Fred. - Padło na mnie! Nie wierzę!

- A co z moimi biletami? - zapytał bezradnie Angel.

- Na pewno da się zwrócić. - Wzruszyła ramionami Cordelia. - A jeśli to takie hiper ekstra przedstawienie, jak mówisz, to możesz je opchnąć u koników za potrójną cenę dziś pod operą. No co? Myślę taktycznie.

- O której startują te maratony, Fred? - zapytał Wesley. - Musimy się upewnić, czy są jeszcze bilety.

- Chyba o dwudziestej - odparła Fred. - Ojej! Nie jestem pewna, czy to w ogóle dzisiaj. Ale chyba tak.

- Nieważne. Byle tylko nie rajtuzy - westchnął Gunn. Angel spiorunował go wzrokiem.

- Nie lekceważ sztuki wyższej.

- Jasne, jasne, panie żyłem 250 lat i miałem mnóstwo czasu na konsumowanie wszystkiego.

Wesley wykonał już telefon do kina.

- Dzisiaj są westerny, owszem - oświadczył. - Musicale nie. Ale i tak zostały im tylko dwa bilety.

- Czyli jednak Giselle? - ucieszył się Angel. Gunn się wzdrygnął.

- A czy będzie trzeba ładnie się ubrać? - Cordelia wydawała się nad tym zastanawiać.

- Tak, pewnie.

- Może po prostu zamówimy pizzę i zostaniemy z Lorne’em i Connorem? - zaproponowała Fred.

- Oo, to mi się podoba - zgodził się Lorne. - Na pewno będzie coś w telewizji.

- Jak starzy ludzie - jęknęła Cordelia. - W przyszłym tygodniu na pewno wyjdziemy, co? Może dostanę inne wejściówki…

- Może zaplanujemy coś z wyprzedzeniem - powiedział poważnie Wesley i został wyśmiany. - Dlaczego to tak zabawne? Jestem pewien, że potrafimy myśleć wprzód.

- Chyba ty - mruknął Angel. - No dobrze. Zwrócę bilety, zamówię dużo pizzy z tej włoskiej restauracji na bulwarze, zadowoleni?

- Tak! - Chóralna odpowiedź.

- Nie myślcie, że nie żałuję - dodał Angel.

- Wiemy, że żałujesz. - Cordelia poklepała go po ramieniu. - Na pewno nadrobimy.

- Nic straconego - dodał Wesley.

- Tylko rajtuzy - nadmienił Gunn. Był pewien, że nic ich nie ominie. W tym towarzystwie wszystko, co miało się zdarzyć, zawsze w końcu się zdarzało.

Popatrzył po otaczających go ludziach, nieumarłych i demonach. Angel szukał portfela po swoich płaszczach, Fred z Wesleyem wrócili do tymczasowo porzuconej książki, Cordelia przejęła Connora od nucącego znowu coś chwytliwego Lorne’a. Nie wyobrażał sobie, że mogłoby być inaczej.

Lorne wyrzucił pudełko po chińszczyźnie do śmieci i otrzepał ręce.

- No to po wszystkim, złotko.

fandom: ats, autor: le_mru, fandom: angel, fikaton 11: dzień szósty, fikaton 11

Previous post Next post
Up