fikaton 10, dzień szósty

Mar 22, 2011 23:55

soriso
fandom: incepcja
ilość słów: 796
bez spoilerów, pre series, artur, miles
a/n: część szósta na nie wiem ile, ale na pewno nie na siedem. ups. a także - dzisiaj krótko, bo już nie dałam rady ani nie miałam czasu na więcej. zaraz wrzucę.

Po powrocie z Nowego Jorku wszystko - przynajmniej pozornie - wróciło do normy. Artur wstawał o szóstej, ćwiczył przez godzinę, doprowadzał się do porządku i szedł na zajęcia. Dla większości jego kolegów i koleżanek przestawienie się z trybu wakacyjnego na tryb szkolny było procesem długotrwałym i zajmowało od tygodnia do dwóch. Artur nie miał podobnych problemów - bardzo dobrze pamiętał ten stan przejściowy ze szkoły średniej, ale w późniejszych latach wojsko skutecznie go z tego wyleczyło. Zazwyczaj nie musiał nawet nastawiać budzika - jego wewnętrzny zegar bez sprzeciwów akceptował szóstą rano jako godzinę pobudki.

Między innymi to sprawiło, że nie za bardzo mógł się zorientować, co się dzieje, kiedy w trzeci poniedziałek po przerwie zimowej obudziły go wpadające do niewielkiego pokoju promienie słońca. Ręką na wpół ślepo wymacał komórkę. Zegarek na niej wskazywał, że zbliżała się dziesiąta.

Artur z westchnieniem opadł z powrotem na poduszkę. Teoretycznie, gdyby był czarodziejem w posiadaniu zmieniacza czasu, byłby w stanie zdążyć na swoje ostatnie dzisiejsze zajęcia, ale tylko w takiej opcji, postanowił więc nie zawracać sobie tym głowy. Przeciągnął się tak, że aż strzeliły mu kości, po czym powoli przewrócił się na lewy bok i zamknął oczy. Nie zamierzał dłużej spać, ale potrzebował chwili koncentracji - był niemal pewien, że tej nocy coś mu się śniło, ale nie mógł sobie przypomnieć, co. Było to o tyle dziwniejsze i w pewnym sensie także niepokojące, że coś takiego zdarzyło mu się po raz pierwszy odkąd odszedł z wojska. Zdążył odzwyczaić się od uczucia ulatującego z pamięci w ostatniej chwili snu.

Kiedy po pięciu minutach nadal nic do niego nie wróciło, westchnął zirytowany i podniósł się do pozycji siedzącej. Zadrżał - mieszkanie może i było niewielkie, ale ogrzewanie nie działało w nim najlepiej i w efekcie o tej porze roku było w nim zdecydowanie za zimno. Otulił się kołdrą i jeszcze raz, tym razem przytomniej, spojrzał na komórkę: odkrył jedną nieprzeczytaną wiadomość. Była od Milesa. Dziś o 13 będę w Bostonie, głosiła. Jeśli jesteś zainteresowany spotkaniem, wiesz, gdzie mnie znaleźć. Skinął głową sam do siebie, po czym rzucił telefon na łóżko, a sam udał się w kierunku łazienki. Potrzebował chwili, żeby o tym pomyśleć, a, jak wiadomo, nigdzie nie myślało się tak dobrze jak pod prysznicem.

W gruncie rzeczy - co wielu ludziom wydawało się bardzo dziwne - Artur bardzo lubił swoje studia. Nie tylko były dla niego interesujące, ale nawet sam fakt studiowania sprawiał, że wstawał codziennie o tej szóstej rano i - może nie z radością, ale na pewno z satysfakcją - szedł na zajęcia. Niemniej jednak, Artur należał także do osób, które niczego nie osiągały za pomocą półśrodków, a renoma jego uniwersytetu nie wzięła się znikąd. Musiał się nieźle napracować, żeby być ze wszystkim na bieżąco i jednocześnie osiągać efekty, które sprawiały, że był z siebie zadowolony. Między innymi dlatego nie odwiedził Mal w Nowym Jorku po obiecanych dwóch tygodniach. Zwyczajnie nie miał na to czasu.

Robiąc sobie kawę, doszedł do wniosku, że gdyby Miles napisał do niego w chwili, kiedy byłby na zajęciach, prawdopodobnie odmówiłby uprzejmie. Ale tak się nie stało - Miles zastał go w domu, w dniu, który pod względem nauki i tak został w dużym stopniu zmarnowany w momencie, w którym Artur obudził się o cztery godziny za późno. Będę u ciebie 13.30, odpisał w końcu i z kubkiem parującej kawy usiadł przy stoliku w kuchni.

Zmarnował jeszcze pół godziny na bezcelowe próby przypomnienia sobie swojego snu, a kiedy uświadomił sobie, że nic z tego nie będzie, dopił kawę i poszedł się ubrać. Dochodziła dwunasta. Jeśli chciał się wyrobić na czas, należało się zbierać.



Zadzwonił do drzwi i oparł się o ścianę za sobą, zaczepiając kciuki o kieszenie spodni.

- Wejdź, Arturze! Jest otwarte. - Dobiegło go ze środka.

- Mało brakowało, a bym nie przyszedł - przyznał, wchodząc do dużego pokoju, który służył za salon, sypialnię i kuchnię jednocześnie. Miles siedział przy biurku i kończył porządkować jakieś papiery.

- Ach, tak? - zapytał.

- Tak. - Artur skinął głową, podchodząc bliżej i siadając na kanapie. Jego wzrok powędrował do srebrnej walizki leżącej na stole. Przełknął ślinę. - Tak, ale okazuje się, że jest w tym coś takiego, co sprawia, że trudno przestać o tym myśleć - dodał.

Miles podniósł głowę na chwilę i posłał mu uśmiech sugerujący, że doskonale zdawał sobie z tego sprawę.

- Mam na myśli, kiedy twoim głównym celem nie jest bieganie z karabinem i zabijanie kolegów - sprostował Artur.

- Wierzę ci na słowo.

Przez moment żaden z nich się nie odzywał, aż w końcu Miles skończył to co zaczął robić zanim Artur przyszedł, wstał zza biurka i podszedł do stolika. Ostrożnym ruchem otworzył PASIV.

- Co ty na to, żebyśmy dzisiaj trochę poeksperymentowali? - zapytał lekko. - Abstrahując od twojego raczej umiarkowanego zainteresowania tradycyjną architekturą, jestem prawie pewien, że wiem, co mogłoby cię zainteresować. Co powiesz na budowlane paradoksy?

Artur uśmiechnął się pod nosem i skinął głową. To zdecydowanie było coś, czym mógł się zainteresować.

fikaton 10, fandom: incepcja, fikaton 10: dzień szósty, autor: soriso

Previous post Next post
Up