Fikaton 10, dzień 5

Mar 21, 2011 21:02

autorka: magdalith
fandom: Harry Potter
tytuł: Dwa miliardy ziarenek piasku.
prompt: wylosowali mi się (chyba) Mongołowie, co oczywiście skojarzyłam z pustynią Gobi
postaci: Snape, Hermiona
ilość słów: 923
ostrzeżenia: nudy; sugerowane fantazjowanie o intymnym związku z prawdopodobnie nieletnią.

Przez zakratowane okno światło wpadało i kładło mu się u stóp poprzecinane paskami cienia, pięć jasnych smug i cztery ciemne, na chropowatej podłodze lochu. Trzydzieści guzików jego szaty, ostre jak brzytwa mankiety białej koszuli, dwa bliźniacze noski butów (prawy jest złym bliźniakiem, uwiera i skrzypi przy chodzeniu). Jeden naostrzony ołówek na brzegu biurka, tuż nad przepaścią. Jeden Snape. Obok, opierając się o ścianę, siedzi jego cień.

Widział siebie (nie, źle, wyobrażał sobie siebie) jako kombinację wszelkich odcieni szarości. Gdyby można było dotknąć siebie samego, tak naprawdę (a przecież nie można, bo siedzimy w środku siebie samych; tylko czasem zdrętwiała dłoń, która z braku dopływu krwi jest jak nie-nasza, przez chwilę ulega złudzeniu, że dotyka kogoś innego), gdyby można było - domyśla się, że on, Severus Snape, byłby jak szorstka, sucha powierzchnia wysypana szarym piaskiem. Czasami śniła mu się pustynia, gładka jak stół, ale po bliższym przyjrzeniu się pofalowana jak powierzchnia wody, całe połacie piaszczystego morza popielatego piasku, a może żwiru? Rzadko coś mu się śniło (rzadko dobrze spał, rzadko w ogóle spał), ale ten sen powracał. Nie było słońca nad tą pustynią, a niebo było spokojnie rozlane i ciche. Nie było tam też jego, Severusa. Ten sen zdumiewał go za każdym razem, bo nigdzie w nim nie znajdował siebie, nawet jako widza. Po pewnym czasie doszedł do wniosku, że to on sam jest tym snem. Śnił siebie. Siebie, nie o sobie.

Severus Snape w sekrecie dzielił zjawiska na wielkie i całkiem małe. Namacalne i złudne. Poważne przysięgi i obietnice, dobro i zło, zatroskane spojrzenie Albusa, żelazny chwyt lodowatej ręki Lorda, mały chłopiec, sierota, rzucony na pożarcie bezwzględnych magów - tym musiał zajmować się jakiś inny Snape, ten drugi, lepszy wariant tego prawdziwego, pośledniego Snape'a, bardziej przygarbionego cienia na ścianie.
Nie lubił go, zazdrościł mu. Tak naprawdę go nie znał, nie chciał go znać. Dlatego tak skrzętnie omijał lustra. Czasem w biegu wpadali na siebie - jeden od razu się rozjuszał, "Jak leziesz, łamago?!", drugi skulał w sobie, pokornie rozmywał się w cień. Ten drugi trzymał się małych rzeczy, bo więcej by nie uniósł. Pozornie niewielkie, a wypełniały go całego. Ledwo wyczuwalne prądy najprostszych zaklęć, czarna kawa o poranku i jej aromat rozsnuwający się po lochu jak zgęstniałe babie lato. Oczy w kolorze niedojrzałego orzecha, cętkowany piegami nos. Rzeczy zbyt nienamacalne, by były więcej, niż złudzeniem.
Po kolejnym trupie (martwe ciało jest namacalne tak bardzo), kolejnej obeldze, kolejnym wyborze między dobrem a złem (albo złem i złem) po samotnej nocy - drżenie rąk, zimny, skraplający się na skroniach pot umiały ukoić (nie, źle, uśpić) jedynie: dwie odciśnięte przez białe podkolanówki prążkowane linie na łydkach o skórze w kolorze jaśminu, równe linijki jej wypracowania, z labiryntem odcisku jednej opuszki palca, umaczanego w atramencie, w rogu pergaminu. Dwa zaokrąglone czubki lakierowanych pantofli, naprzeciw dwóch ostrych nosków jego butów. W odległości trzech cali. Trochę za blisko. Śnij się, pachnij, drgaj obrazem w kąciku oka. Nie podchodź.

Znów śni mu się pustynia. Nikt nigdy tamtędy nie szedł, żadne dłonie nigdy nie przesypywały między palcami tego piasku, nie ma tam żadnych odciśniętych śladów. Nie wie co by było, gdyby to się zmieniło. Po prostu nie ma pojęcia.

Sięga mu do piersi. Czubek jej głowy - puszyste złoto, zapach świeżo zżętego zboża (choć to pewnie tylko (aż) jego wyobraźnia: bo niby kiedy miał okazję wąchać pszeniczne kłosy?) - jest na wysokości jego serca. "Jeśli miałbym serce". Nie, nie myśli tak. Żaden z dwóch Snape'ów nigdy by tak nie pomyślał. W ogóle nie myśli się o stworzeniach takich jak serce, gdy jest się Snapem. Serce to tętniący życiem organ, a jego, Severusa, strukturą jest rozwiewany przez wiatr szary piach.
Hermiona jest za blisko. Nie mówi do niej, zwraca się do przestrzeni gdzieś nad jej głową, oczywiście cedząc słowa. Im bardziej jej pragnie, tym ostrzejszy staje się jego głos. To jest nie do opanowania. Dopiero gdy Hermiona odchodzi, z trzepotem pliku pergaminów i rąbka ciemnej szaty, Snape odczekuje dziesięć sekund (liczy jej kroki, wie, że do rogu korytarza będzie ich osiem) i obraca się za nią. Robił to tyle razy i zawsze się udawało. Tym razem go przyłapała. Krok piąty, szósty, siódmy - zatrzymuje się w pół taktu, ich spojrzenia się spotykają - krok ósmy i dziewiąty, poszła dalej. Znika za rogiem. Severus rozsypuje się na tysiące, miliony, dwa miliardy pojedynczych ziarenek. Rozpaczliwe wrażenie, że za nic nie uda się już tego pozbierać.
Nigdy więcej tego nie rób. Nigdy.

Wiedziała, domyśliła się. Zepsuła wszystko.
Tego wilgotnego wieczoru, wraz z pierwszym chłodem wpełzającym do lochu, przyszła i stanęła - o cal za blisko. Ta jej pewność siebie mająca źródło zupełnie gdzie indziej, niż to bywa u innych Gryfonów - tak naprawdę delikatna niepewność nadrabiana miną i tym gorącym, żywym stworzonkiem, które nosiła w piersi. Nie opuszcza wzroku, ale jej wyciągana do niego ręka drży (zawsze ma same piątki, ale za każdym razem boi się, że to będzie dwója).
- Mój esej - podaje mu zeszyt (marmurkowa okładka w kolorze przybrudzonego wrzosu, w każdym rogu cztery liście ostrokrzewu, razem szesnaście). Przelotnie dotyka palcami suchej skóry na jego nadgarstku. Severusem wstrząsa nagły, odrażający dreszcz. Cień na ścianie, o jego własnym, ostrym profilu, zastyga przerażony, zrozpaczony. To już koniec. Wyszarpuje od niej zeszyt, zbyt gwałtownie. Hermiona stoi tu nadal, o pięć sekund za długo. Z każdą kolejną sekundą staje się coraz bardziej namacalna. To jest nie do zniesienia.
- Odejdź - cedzi. - Możesz odejść.

Jest pustynią, przeczesywaną tylko przez podmuchy wiatru. Nie można go dotknąć, nie wolno. Jakikolwiek ślad na piasku jest katastrofą, zagładą ekosystemu.
Loch, jedno łóżko, jeden Snape, żadne światło nie wpada przez okno, więc na ścianę nie pada żaden cień. Severus zbiera rozsypane ziarenka. Licząc je, zasypia. Tylko jemu wolno śnić o tej pustyni.

autor: magdalith, fikaton, fikaton 10, fikaton 10: dzień piąty, fandom: harry potter

Previous post Next post
Up