Napisałam to, przeczytałam i sama się zdziwiłam. Jestem dziś niepoczytalna trochę!
autorka:
le-mrufandom: BSG
ilość słów: 1 439
postaci: Kara, Leoben (+ inni ludzie, inni cyloni)
prompt:
Hallway decorating ideas. Dokonałam z tego przejścia do białej farby. Rzeczywistym promptem byłoby to:
Roger Penrose Kachelstruktur Ursa Schmida (1995). Tytuł zainspirowany jest
parkietażem Penrose'a.
spoilery: do 3, aż do Maelstrom
Zawiera: Kara/Leoben, odniesienia do Nowej Capriki i cyklu przemocy.
PARKIETAŻ
(1)
Kiedy on wchodzi do mieszkania, ona już tam jest: z zacięciem zamalowuje wzór na ścianie. Przy każdym machnięciu pędzlem farba rozpryskuje się po wszystkim: jej rękach, twarzy, gołych udach, lnianej roboczej koszuli.
Wszystko znajduje się na swoim miejscu: kanapa okryta kapą, skórzany fotel i rzucone na niego ubrania, brudne naczynia i świeczki na stole. Dywan i materac przykryty cienką kołdrą. Kolumny. Lampa na koślawym stojaku. Pudełko na cygara. Światło przedzierające się przez zasłony.
Podchodzi do niej od tyłu i kładzie ręce na jej biodrach. Kara momentalnie sztywnieje. A więc to ten scenariusz. I w nim są warianty.
- Nie opieraj się - mówi jej do ucha.
- Zostaw mnie.
- Nie opieraj się. Wiesz, jak to przebiegnie.
- Nie. - Nadstawia łokcie. - Nie będzie tak.
Leoben łapie ją za nadgarstki, odwraca do siebie. Wsuwa kolano między jej uda. Zapach świeżej farby wierci w nosie. Całują się pod ścianą, wymazując się wzajemnie zasychającą bielą. Na zewnątrz spadają bomby i walą się budynki. Niebo zasnuwa się dymem. Wszystko dzieje się od nowa.
Połączenie urywało się zawsze, kiedy Kara się budziła.
(2)
Znowu obudziła się w swojej koi cała lepka od potu, a kiedy wsunęła rękę w szorty, wyczuła wilgoć. Wytarła dłoń w udo. Resztki snu - w którym światło, farba, lęk, dotyk obcych dłoni - powoli ulatywały, ale obraz malowidła utrzymywał się uparcie pod powiekami. To był ten stały, nieodwołalny, uparty element.
Odsunęła zasłonę i usiadła. Hotdog patrzył na nią ze swojej koi.
- Znowu dobrze się bawiłaś, Starbuck?
- Spierdalaj, Costanza.
- Zaczynam się o ciebie niepokoić. Czy mąż cię nie zaspokaja? Może zwróć się do Apolla po pomocną dłoń?
Wstała i wycelowała w niego palcem, nagle na skraju ataku furii.
- Przyrzekam, Costanza, jeszcze jedno słowo, a wepchnę ci twoje brudne skarpety tak głęboko do gardła, że wyjdą drugą stroną.
Hotdog uniósł asekuracyjnie dłonie.
- Dobra, dobra, tylko żartowałem. Nie wściekaj się tak.
Złapała swój ręcznik i wyszła, tupiąc ostentacyjnie. Wolała, żeby widzieli ją złą, niż przestraszoną i tracącą grunt pod nogami. Asekuracja.
- Co w nią ostatnio wstąpiło? - Usłyszała jeszcze Hotdoga. - Naprawdę.
(1)
Nie spodziewał się, że jej umysł będzie tak elastyczny i podatny na sugestie. Tych najintensywniejszych, na pół śnionych projekcji nawet nie musiał wypełniać dekoracjami: wystarczyło, że podsuwał myśl o znajomym miejscu, a ona natychmiast stawiała wokół ściany, puszczała przez okna intensywne światło dnia, pokrywała powierzchnie deseniami i fakturami, którym przyglądał się z podziwem. Były to miejsca surowe i piękne, prawie jak prawdziwe.
Połączenie odkrył jakiś czas po opuszczeniu Nowej Capriki. Ze względu na traumę wielokrotnego wskrzeszenia odsunięto go od większości obowiązków i miał bardzo dużo czasu dla siebie; był to czas, który ciężko było czymkolwiek wypełnić. Przeważnie leżał i czytał, czasem przesiadywał w pokoju konferencyjnym. Dużo spał. Czwórki mówiły, że to dobrze, że potrzebuje czasu, aby w pełni się zregenerować po tak brutalnym schodzeniu z tego świata. W pewnym momencie był nawet zagrożony odłożeniem do magazynu, ale Szóstki, Trójki i Ósemki uratowały go w głosowaniu.
Kładł się właśnie do snu, kiedy przed oczami stanęły mu drzwi. Nie były to pancerne, zakratowane drzwi, jak te od mieszkania na Nowej Caprice, ani nawet luk, tylko najzwyklejsze wejście do domu; najprostsza metafora. Gdy je pchnął, ujrzał parkietaż: skomplikowany, pozornie powtarzający się wzór. Przylegające do siebie kafelki. Każdy trochę inny.
Pomyślał: Kara i zobaczył ją siedzącą na brzegu stołu w nieznanym mu mieszkaniu.
(2)
Weszła wściekła do umywalni. Młodsi piloci rozpierzchli się na jej widok. Kara bez najmniejszych wyrzutów sumienia zajęła najlepszą kabinę, ściągnęła szorty i podkoszulek i puściła wodę. Kiedy oparła się o ścianę, gorący strumień uderzył o jej głowę i barki, rozluźniając trochę napięte mięśnie.
Jebany Costanza nieświadomie trącił bardzo wrażliwą strunę. Nie było prawdą, że czegoś jej brakowało, widziała się z Samem dwa dni temu, spędzili bardzo miły wieczór bez ubrań, a za to z flaszką i paczką fajek, a jutro miała wolną wachtę popołudniu i również zamierzała ją tak wykorzystać. Rozważała też, czy nie chodzi przypadkiem o Lee: wspomnienie ich romansu było bardzo żywe, znacznie żywsze, niż by sobie życzyła i czasem, kiedy siedzieli obok siebie w mesie, stykając się ramionami, albo kiedy apatycznie uczestniczyła w kolejnej odprawie, patrząc na jego palce przekładające papiery - robiło jej się trochę ciepło, zakładała ciasno nogę na nogę i odwracała wzrok. Ale zarazem była boleśnie świadoma, że już po wszystkim. Mogli co najwyżej z rozrzewnieniem wspominać, jak było niemożliwie.
Więc: nie i nie, Costanza. Problem leżał w niej. To nieznośne napięcie, które wyzwalały sny, brało się z wewnątrz. Tam gdzieś, w środku, może na wysokości płatów czołowych, może bliżej hipokampu, była jakaś zdrajczyni.
(1)
Czasami nawet podejrzewał, że być może coś się w nim uszkodziło przy którymś wskrzeszeniu. Nikt nie wracał tak często jak on, nawet odważne, bojowe Szóstki, które często ginęły w działaniach wojennych. Nikt dotąd nie obudził się w pełnej lepkiego płynu wannie aż siedem razy.
- Wszystko w porządku - powiedziała Ósemka, która akurat miała dyżur w sali wskrzeszeń. Dotknęła jego skroni, gdzie pulsowała niewidoczna żyłka. - Jesteś w domu.
Ależ wcale nie, chciał powiedzieć. To nie jest dom. Dom to gdzieś, gdzie bezpieczna powierzchnia ziemi i światło naturalne, nie sztuczne.
- Pewnie jesteś trochę zdezorientowany - ciągnęła Ósemka. Złapał ją kurczowo za przedramię i nakryła jego dłoń swoją. - Ciężko się do tego przyzwyczaić, wiem. Sama wróciłam niedawno.
- Chcę wstać - wycharczał. Ósemka podała mu szlafrok.
- Nie rozumiem, co widzisz w tej kobiecie - mówiła później Czwórka podczas rutynowych badań w skrzydle medycznym. - Jest taka jak cała reszta. Wierz mi, sprawdziłem.
- To nie jest cała prawda - odparł Leoben. Numer Cztery wymienił z Jedynką pełne politowania spojrzenia. Nic nie rozumieli.
Nie powiedział im o projekcjach. O ile to były projekcje. Kara była wyjątkowa.
(2)
Wyłączyła prysznic i wytarła się szorstkim ręcznikiem. Po powrocie do kwater zastała tam zamieszanie: przywieziono pranie, więc starsi piloci jak jeden mąż rzucili się na swoje majtki, skarpetki, bojówki i mundury. Pralniowy, kilkunastoletni chłopak, z zadumą grzebał sobie w zębach. Kara wybrała swoje ciuchy, rzuciła je na pryczę i niechętnie włożyła skafander. Następnie zahaczyła o mesę, ale na widok Apolla i Dualli stojących w kolejce po jajecznicę z alg odechciało jej się zupełnie jeść i tylko złapała kilka sucharków i kubek kawy, które pochłonęła na stojąco.
- Wyglądasz, jakbyś zobaczyła ducha. - Ktoś nagle dotknął jej ramienia. Podskoczyła, o mało co nie oblewając się smolistym napojem nazywanym tu kawą. Był to tylko Helo.
- Cześć. Sorry. Kiepsko spałam.
- Te sny? - zapytał badawczo Helo, pochylając się, żeby spojrzeć jej w oczy.
- To nic takiego. - Machnęła ręką, nie chcąc przyznawać się do niczego. Bała się, że kiedyś powie o parę słów za dużo - i coś stanie się prawdą. - Jestem przemęczona.
- Sparring wieczorem? - Helo zamarkował kilka ciosów. Kara uśmiechnęła się mimowolnie.
- Jasne, po wieczornej odprawie. Na razie.
- Bywaj, Kara.
Z każdym łykiem kawy wspomnienie snu stawało się odleglejsze i bardziej nieważne. Być może miała bardzo rozbuchaną wyobraźnię. Wysokie libido - to akurat prawda. Może odreagowywała w ten sposób to wszystko, co jej się przydarzyło. Cottle przed tym ostrzegał.
Nie było czego się bać.
(1)
Było kilka scenariuszy. Czasem po prostu rozmawiali w jej mieszkaniu. Czasem się bili. Czasem uprawiali seks. Wydawało się, że oboje mają równy wpływ na to, co się dzieje, ale nie było to do końca prawdą: on zwykle podsuwał myśl, ona ją formowała. Czasem zamieniali się miejscami i to ona rzucała go na kanapę, wymierzała mu siarczysty policzek, trzymała mocno za włosy i powtarzała:
- Zrób, co do ciebie należy. Wykonaj swoje rozkazy. Wypełnij swoją misję.
- Już nie wiem, co mam zrobić, Kara. Popełniłem błąd.
- Nie możesz popełniać błędów. Musisz wszystko wiedzieć.
Albo znowu siedzieli naprzeciwko siebie w magazynie na Geminon Traveler, pomiędzy nimi wiadro, dwadzieścia litrów zimnej wody. Kara bezlitosna jak kat. Nie wybaczała mu nigdy, ale ciągle pokutował. Czasem podróżowali - samochodem albo pieszo, polnymi drogami. Zima była albo prawdziwa, albo atomowa.
Czasem zasypiał w trakcie i nie pamiętał wszystkiego. Czasem zasypiał specjalnie po to, by znowu ją zobaczyć.
(2)
Dzięki rezygnacji ze śniadania była jedną z pierwszych osób w pokoju odpraw. Zajęła wygodne siedzenie w tylnim rzędzie, oparła się o zagłówek - i już, odpływała stąd, z tego miejsca pod sztandarem swojej eskadry, pomiędzy rzędami krzeseł, by wynurzyć się w jakimś gdzie indziej, dla niepoznaki zamaskowanym jako jej dawne mieszkanie. Siedziała na krawędzi stołu i paliła cygaro, patrząc na swoje dzieło wymalowane właśnie na ścianie i czekając na nieuniknione.
Leoben zszedł po schodach. Ręce trzymał w kieszeniach.
- Jak dziś będzie? - zapytała między buchami.
- To zależy wyłącznie od ciebie - odparł.
- Oboje wiemy, że to nieprawda.
Stanął naprzeciwko niej. Kara zagasiła cygaro.
- Chcę się stąd wydostać, Leoben. Ja mam życie.
- Ja nie chcę.
(3)
- Starbuck znowu zasnęła, kapitanie.
- Proszę wymierzyć jej porządnego kuksańca. Już? Dobrze? Wracamy do sprawy zużycia paliwa. Wiem, że nie jest to zbyt fascynujące, ale proszę się skupić jeszcze na chwilę.
(4)
- Leoben? Leoben?
- Czy coś się stało?
- Jesteś proszony do pokoju konferencyjnego.
- Dzięki, Boomer.