Adaptacje
autor:
kubisfandom: Incepcja
ilość słów: 1 081
postaci/pairing: głównie Eames, ale też Artur, Dom, Ariadne, Mal i OCs; Artur/Eames
prompty: sunshine; of nothingness, of everything, of nevermind; alabama; thistle; slaves and masters; the manchurian candidate; figure it out (ale niewiele jest w tekście widocznych nawiązań, drogi mojego mózgu niezbadane są itd., wczoraj przed snem planowałam pisać o PTSD i GK, a tu proszę)
uwagi/ostrzeżenia: spojlery do filmu; półpauzy (i nie tylko) dedykowane
mlekopijca ;)
Cobb otwiera drzwi i zdąża tylko szerzej otworzyć oczy, zanim pięść Eamesa nie zderza się z jego nosem.
- Jeśli go nie odnajdę, wrócę i cię zabiję.
•
Eames nie oczekuje niczego od swoich klientów, poza tym, żeby płacili na czas. Trudno oczekiwać nieskazitelnych zasad moralnych od kogokolwiek, a już na pewno nie od osób, które płacą ludziom za włamywanie się do czyjejś głowy. Ironia tego, że ufa bardziej ludziom dokonującym owych włamań, nie uchodzi jego uwadze, ale dla niego ma to sens i tak naprawdę tylko to się przecież liczy. Nie mówiąc już o tym, że „ufa bardziej” nie znaczy zbyt wiele.
Najwyraźniej jednak i tak za dużo. Eamesowi zdarzało się wcześniej pracować z ludźmi, którzy potem się nie wypłacali, z ludźmi, którzy rzucali go wilkom na pożarcie, kiedy było trzeba. Nie był nowy w tym biznesie i miał na to blizny. Cobbowi udaje mu się go zaskoczyć. W opuszczonym magazynie na poziomie pierwszego snu Eames obiecuje sobie: nigdy więcej. Ale potem lądują na lotnisku LAX, Cobb znika w tłumie, a Artura otaczają strażnicy. Eames zaciska palce na żetonie.
•
Kulka zatrzymuje się na czarnym polu liczby piętnaście i żetony Eamesa (parzyste, czerwone) zostają zgarnięte ze stołu.
- Proszę spróbować czarnych. Czerń nie przegrywa.
Kobieta siedząca obok ma na sobie czerwoną sukienkę, na której każdy zatrzymuje wzrok przynajmniej na chwilę. Eames uśmiecha się krzywo.
- Mam dziś nastrój na czerwień - mówi, obstawiając nieparzyste, czerwone.
Odpowiedzią jest uniesiona brew i niecierpliwy stukot palcami w stół. Jej paznokcie są koloru sukienki.
- Poza tym - ciągnie Eames - nie ma nic, z czym nie da się wygrać.
Kobieta przekrzywia głowę, jakby się zastanawiała.
- Poza jednym - mówi cicho, wpatrując się w koło ruletki. - Nie wygra się z własną głową.
Kulka upada na dwadzieścia siedem, czerwone.
•
Ariadne, naiwna i wścibska Ariadne, zaczyna krzyczeć, przyciągając uwagę strażników. To wystarczy. Artur był trenowany w sztuce znikania bez śladu.
•
- Jeśli ktoś nas wykończy podczas tej wojny, to będą to pieprzeni Amerykanie - mamrocze Martinez, opadając na stołek koło Eamesa.
Następnego dnia w bazie mają pojawić się amerykańscy marines i wszyscy w jednostce dostają szału. Eames dopija piwo i zamawia następne.
- Może nazwiesz to przesadnym optymizmem, ale nie nazwałbym ich naszym głównym zagrożeniem.
- Ja bym to nazwał posiadaniem umiejętności myślenia - mówi ktoś z drugiej strony Eamesa, który uśmiecha się szeroko. Nagle zrobiło się ciekawie. Eames nie brał udziału w barowej bójce od prawie dwóch miesięcy.
Po odwróceniu się przypomina sobie, że nie uprawiał też seksu w barowej toalecie ani na tyłach baru mniej więcej tak samo długo. Przynajmniej jedna z tych rzeczy musi się dziś zmienić, postanawia, zawieszając wzrok na ustach chłopaka, który wygląda jak ktoś, kto wciąż powinien legitymować się w barze.
- Szukasz zaczepki w ten piękny letni wieczór czy chcesz podyskutować o losie moim i kolegi, nie mając pojęcia, o czym mówisz? - pyta Eames.
- Ani jedno, ani drugie - chłopak wzrusza ramionami. - Ani trzecie. - Kącik ust unosi się na krótką chwilę. Eames nigdy nie był przesadnie subtelny, ale nie każdy odczytuje go tak szybko. - Po prostu nie lubię ignorancji.
Eames unosi brwi. Martinez podnosi się ze stołka i chłopak obraca się przodem do ewentualnego ataku.
- To nie wygląda na unikanie zaczepki - stwierdza Eames, wstając powoli i lądując pomiędzy nimi. Nie może się zdecydować, czy jest zirytowany, czy nie.
- Powiedziałem, że jej nie szukam, nie, że unikam.
- Artur, wszystko w porządku? - Za plecami chłopaka pojawia się mężczyzna w bluzie z insygniami amerykańskich marines.
Dalej wszystko toczy się tak, jak można to przewidzieć. Następnego dnia na oficjalnej odprawie każdy z nich ma podbite przynajmniej jedno oko, a major Stewart z premedytacją włącza Artura do zespołu Eamesa.
Cudownie.
•
Mijają dwa miesiące i Eamesowi kończą się pomysły, a jego matce - która nie widziała go półtora roku i przez telefon szantażowała, by wreszcie ją odwiedził - kończy się cierpliwość i jest bliska wyrzucenia go z domu.
- Nie szukasz przyjaciela - mówi mu pewnego dnia.
Siedzą w kuchni - to ukochane pomieszczenie jego matki w ich londyńskim domu - pijąc whisky i, najwyraźniej, rozgrzebując jego życie prywatne.
- Nie. To nieco bardziej skomplikowane.
- Skarbie - jego matka nachyla się nad stołem i przesuwa palcami po zmarszczkach na jego czole. - Czy kiedykolwiek interesowało cię coś, co nie było skomplikowane?
- Raz czy dwa - odpowiada, łapiąc jej dłoń i całując palce.
- A ktoś?
Oboje znają odpowiedź.
•
Eames nie może uwierzyć własnym oczom.
- Artur? - Co ci się stało?
W pewien sposób to zrozumiałe, nikt nie może na zawsze pozostać tym, kim był w wieku dwudziestu dwóch lat, ale Eames uświadamia sobie, że gdyby ktoś mógł… Gdyby ktoś mógł, powinien to być Artur, na zawsze w dżinsach, z przystrzyżonymi włosami i nogami wystającymi za oparcie kanapy w mieszkaniu Eamesa.
Ale przecież nikt nie pozostawał na zawsze w mieszkaniu Eamesa, nawet Eames.
- Znacie się? - pyta Mal, wciąż obejmując Artura. Eames kataloguje każdą odległość i położenie ich ciał, widzi, że Artur marszczy brwi i otwiera usta, bez wątpienia, żeby to skomentować. Nigdy nie lubił jego zazdrości.
- Z dawnych czasów - mówi tylko Nowy Artur. Eames nie zwraca już uwagi na Mal, nic ponad to, co konieczne, by nie zauważyła. Nowy Artur wymaga natychmiastowego skatalogowania, Eames czuje, że nie może pozwolić sobie na kolejne błędy.
Pięć minut później zaczyna tworzyć plan ucieczki, który powtarza w głowie jak mantrę przez następne dwie godziny, ale nigdy nie wprowadza go w życie.
Dwa tygodnie później, w Brukseli, nie tworzy żadnego i ucieka.
•
Sześćdziesiąt osiem dni po zniknięciu Artura Eamesowi pozostaje tylko jedno.
- Stewart.
- Pułkowniku.
- Nie dzwonisz, nie piszesz, mógłbym pomyśleć, że już ci nie zależy - mówi Stewart, wpuszczając go do mieszkania.
- Nie chciałem panu przeszkadzać w rozkoszowaniu się zasłużoną emeryturą.
- Aż do teraz?
Stewart w dżinsach i szarej bluzie z kapturem nie różni się wiele od Stewarta w mundurze. Pewne rzeczy się nie zmieniają. To jeden z powodów, dla którego Eames jest teraz tu, gdzie jest.
- Sytuacja się zmieniła.
- Słyszałem - mówi Stewart, podając Eamesowi whisky. - Siadaj i mów, czemu musiałem czekać dwa miesiące.
•
- Siedemdziesiąt dni, Eames? - Artur pyta, opuszczając broń. - Myślałem, że łączy nas coś wyjątkowego.
Karykaturowanie Eamesa było kiedyś ulubioną rozrywką Artura. Koszmarny brytyjski akcent, teksty z tanich romansideł lub jeszcze tańszego porno i dużo trzepotania rzęsami. Eames do dziś nie wie, dlaczego zawsze kończyło się to seksem, ale wtedy właściwie wszystko między nimi kończyło się seksem.
Eames stoi w milczeniu i znów stara się rozwikłać tą samą zagadkę co zwykle, porównać wszystkie poprzednie wcielenia Artura z nowym, odnaleźć każde z nich, w broni, w ubraniu, w spojrzeniu. Ten nowy - najnowszy - Artur pozwala mu na to bez słowa. To pierwsza różnica, ale Eames jest pewien, że znajdzie inne.
Z czasem.