Leave a comment

le_mru December 24 2010, 14:50:37 UTC
Damon spędził na lekturze kilka godzin, a rano był tak pijany, że zamiast podrzucić dziennik z powrotem do szuflady, schował go w szafce na buty.

Oj, widzę to. Masz rację z tym Damonem, który ciągle pojawia się gdzieś pijany. To faktycznie dzieje się samoistnie.

- Masz świadomość, że jeśli chociaż kawałek upadnie ci na dokumenty, to będzie doskonałą pożywką dla bakterii?
- Mam - odparł Damon między jednym kęsem waty cukrowej a drugim. - I pogrążam się w żalu. Serio.

LOL, na pewno. Zdecydowanie zgadzam się z wizją jedzenia jako sposobu dla skonsumowania świata. W ogóle musi być jakieś połączenie pomiędzy krwią a zwykłym jedzeniem i dobrze, że tutaj je zrobiono, jedzenie jest przecież bardzo fizjologiczne, bardzo zmysłowe, to się świetnie zgadza. Akurat prędzej widziałabym Salvatore'ów jedzących po restauracjach wszędzie (toelement mojego kanonu), ale z czasem z pewnością wzięli się za swoje gary, choćby z czystej nudy. Nie dziwię się. JA TEŻ BYM JADŁA NON STOP.

Podsumowując: mnie się podobało bardzo-bardzo. Jestem subiektywna, bo to prezent i trafia w mój gust, to jasne, ale chyba o to chodzi w prezentach...

(I moja ikonka "a long time ago in Paris" teraz ma pokrycie!!!)

Reply

upupa_epops December 25 2010, 10:25:09 UTC
Mamy w te Święta prawdziwy festiwal wzajemnego czochrania się po plecach ;).

Też mam wrażenie, że ten fik jest bardziej archiwistyczny niż poprzednie, zresztą w pewnym momencie musiałam prosić normalnych ludzi, żeby sprawdzili, czy to jest, wiesz, zrozumiałe dla normalnych ludzi. Ale czym byłby Alaric bez geek-outów?

Odkryłam jakiś czas temu, że najtrudniej jest napisać tak, żeby nie było wprost, a żeby czytelnik wiedział, o co chodzi i odebrał to tak jak ja - to chyba największa sztuka i dlatego tak się teraz męczymy. Na szczęście jest plon tej męki: te teksty są niejednoznaczne, wielowarstwowe, bez wyraźnych początków, końców i kulminacji. Bardzo postmodernistycznie. I jak w życiu.

Też się z tym borykam. Tym bardziej, że to nie jest nauka ścisła, nie da się raz na zawsze wyćwiczyć, jak zachować ten balans dobrze, dla każdego tekstu trzeba od zera i na oślep wyczuwać, jak to zrobić.

Do rzeczy. Podoba mi się, jak te nasze fiki się zazębiają i cieszę się, że wykorzystałaś ten motyw z Paryżem i matką Salvatore'ów. Obie sięgnęłyśmy też po Lexi - how cool is that?

Z tą matką to miałam trochę duszę na ramieniu, czy przypadkiem nie realizuję jakiś swoich sentymentalnych marzeń, które nijak do tego tekstu nie pasują, na szczęście się udało. Lexi musiała być - po pierwsze przez to, że ona uosabia głód życia i potrafi rozruszać Stefana, po drugie dlatego, że Stefanowi nie przeszkadzają u niej rzeczy, które u Damona jednoznacznie potępia.

Biedny, bezradny Stefan. To wspomnienie o ocalaniu przed zapomnieniem jakoś uderzyło w czułą stronę. Tym chyba przełamałaś wizerunek tego spokojnego, stoickiego, racjonalnego Stefana.

Ten facet po stu pięćdziesięciu latach cały czas trzyma w domu swojej rodziny pokój pełen pamiątek, który urządził sobie w ten sposób z premedytacją (bo przecież pensjonat Salvatore'ów został zbudowany po jego śmierci, to nie jest tak, że po prostu zachował swój stary pokój i on przez lata stał się izbą pamięci). I ma szafę pełną dzienników, w których notuje wszystko.

Roześmiałam się na tym na głos. To jest to, co chciałabym, żeby częściej eksploatowali w serialu - to, jak gładkie jest przejście pomiędzy latami 60-tymi XIX wieku a współczesnością dla kogoś, kto żył tak długo.

Dokładnie! Też strasznie mnie kręci ten wątek, mogłoby go być dużo, dużo więcej!

Uwielbiam się nurzać nie tylko w historyzmie, ale też poczuciu obcości, jakie dotyka wszelkich podróżników, dlatego bardzo mi się podoba zaznaczenie, że oni są jednak Amerykanami z krwi i kości i Europa to dla nich coś lekko egzotycznego.

Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że to widać. Dla mnie właśnie lata dwudzieste są tym momentem, kiedy Salvatore'owie zaczęli czuć się obco, na zewnątrz świata, IWŚ zmiotła z powierzchni ziemi to, co znali, i w Europie najbardziej się czuje ten szok powojenny.

Akurat prędzej widziałabym Salvatore'ów jedzących po restauracjach wszędzie (toelement mojego kanonu), ale z czasem z pewnością wzięli się za swoje gary, choćby z czystej nudy.

W kanonie obaj są pokazani podczas gotowania i bardzo to na mnie podziałało. Też bym jadła jak szalona, zwłaszcza (w późniejszym czasie) rzeczy, których nie mogłam jeść za życia, bo ich jeszcze nie było. Wyobraź sobie tę głodną życia Lexi pławiącą się w pomidorach, ziemniakach, cukrze, czekoladzie, kawie...

Bardzo się cieszę, że trafiłam z prezentem :). Nawet nie wiedziałam, że tak lubisz Paryż, to wyszło zupełnie intuicyjnie, prawdopodobnie przez Brata Marnotrawnego i Damona mówiącego po francusku (w ogóle wyobrażam go sobie jako potrafiącego mówić nie tylko po literacku, ale też z jakimś mocnym, regionalnym akcentem).

Reply

le_mru December 25 2010, 23:15:02 UTC
Lexi musiała być - po pierwsze przez to, że ona uosabia głód życia i potrafi rozruszać Stefana, po drugie dlatego, że Stefanowi nie przeszkadzają u niej rzeczy, które u Damona jednoznacznie potępia.

Mhm, z tym masz rację i fajnie, że to pokazałaś. Ja to chyba zrobiłam bardzien intuicyjnie, na zasadzie: "potrzebujemy, żeby ze Stefanem ktoś był. Kto był koleżanką Stefana? Lexi!" i już ;)

Masz rację, Stefan jest sentymentalny, ale ma też swoje sposoby na zachowywanie przeszłości; nie przyszłoby mi do głowy, że potrzebowałby do tego Alarica, więc to ciekawe.

Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że to widać. Dla mnie właśnie lata dwudzieste są tym momentem, kiedy Salvatore'owie zaczęli czuć się obco, na zewnątrz świata, IWŚ zmiotła z powierzchni ziemi to, co znali, i w Europie najbardziej się czuje ten szok powojenny.

Noooooo, to mi się tak zajebiście skojarzyło z "The Sun Also Rises" Hemingwaya. O, Hemingway, który wystąpil w moim pierwszym fiku do tego fandomu, właśnie powrócił bumerangiem :D

Bardzo się cieszę, że trafiłam z prezentem :). Nawet nie wiedziałam, że tak lubisz Paryż, to wyszło zupełnie intuicyjnie, prawdopodobnie przez Brata Marnotrawnego i Damona mówiącego po francusku (w ogóle wyobrażam go sobie jako potrafiącego mówić nie tylko po literacku, ale też z jakimś mocnym, regionalnym akcentem).

No, wydaje mi się, że, jak po angielsku, potrafiłby się swobodnie przełączać pomiędzy eleganckim oficjalnym językiem a bardzo kolokwialnym. Poza tym, jak się ma tyle czasu i trochę umiejętności, to spokojnie można się dobrze nauczyć języków...

*czochra yntelektualnie*

Reply


Leave a comment

Up