Miałam w planach zupełnie innego fika, ale przez kolejną wczorajszą fazę z
soriso myślałam dziś o takim crackowym pomyśle, że w końcu poddałam się i to napisałam. Powinno być dłuższe, bo to tutaj to tylko szkic i zlepek scen, może na jakimś kolejnym fikatonie uda mi się to rozwinąć... XD
Tytuł: Kocie opowieści
Autor:
pellamerethielFandom: Merlin BBC
Pairing: Artur/Merlin
Ostrzeżenia: Modern!Animal!AU, crack XD
Ilość słów: 610
Dedykuję to kotom
soriso, a szczególnie jednemu z nich. :P
Kocie opowieści
Artur ma swoją godność.
Ma swoją godność, a także długą, pomarańczowo-złotą sierść, smukłe, wypielęgnowane łapy, przystosowane do chodzenia po głównie miękkich powierzchniach i czerwoną obróżkę z drogiego materiału. Jego zabawki są wyłącznie z naturalnych, antyalergicznych składników, a jedzenie zawsze najlepszej jakości.
Nic dziwnego, że irytuje się, kiedy pewnego ranka wyleguje się na słońcu i nagle w swoim ogródku dostrzega intruza.
Nieproszony gość jest znacznie mniejszy od Artura, ma ciemniejszą sierść i sprawia wrażenie nierasowego. Sam Artur, dorodny main coone, podnosi się z wolna ze swojego wygrzanego miejsca na trawie, i z niezadowoleniem macha puchatym ogonem.
- Co ty tutaj robisz? To teren prywatny - mówi z godnością, której, jak już wspomniano, ma całkiem sporo. - Moje terytorium - dodaje, ruszając w kierunku kociego przybłędy.
Czarny kot spogląda na niego bez lęku, a jego oczy są tak intensywnie niebieskie, że Artura to wręcz niepokoi.
- Przybiegłem tutaj za ptakiem - wyjaśnia, jakby to coś zmieniało.
Cóż, bywało gorzej.
Zawsze mógł powiedzieć, że wielki, tłusty rotweiller sąsiadów wspomniał coś o wspólnym przeznaczeniu, dwóch stronach tego samego smakołyku czy szmacianej myszy na patyku albo coś podobnego.
Artur prycha.
- I co mnie to obchodzi? - komentuje. - Ty chyba nie wiesz, kim ja jestem! - dodaje z emfazą i stroszy sierść, dokładnie tak, jak widział na filmach.
Przybłęda w dalszym ciągu nie sprawia wrażenia zbyt przejętego.
- Ładna obróżka - stwierdza tylko, uśmiechając się.
- Och… dziękuję - odpowiada mile połechtany i stropiony nagle Artur. Można powiedzieć o nim wiele rzeczy, ale na pewno nie to, że nie umie docenić prawdziwego komplementu - wręcz odwrotnie, jest na nie równie łasy jak nowo narodzone kocięta na mleko matki. - Może chcesz zobaczyć moje miseczki? - pyta, zanim zdąży się powstrzymać.
Jest to początek pięknej przyjaźni.
*
Kocurek, jak się okazuje, ma na imię Merlin.
*
- Moja pani zaczęła się chyba martwić, że tyle ze sobą przebywamy, a przecież nie wie nawet jakiej jesteś płci! - oznajmia Artur pewnego słonecznego przedpołudnia, kiedy udaje mu się wreszcie wydostać z domu. Wraz z Lancelotem, kotem norweskim sąsiadów, Gwen, śliczną ragdollką, a także Morganą, najpiękniejszą kotką rosyjską w okolicy i oczywiście Merlinem, spotykają się na podwórku jednego z wystawionych na sprzedaż domów. Merlin żali się na swoje młode właścicielki, które wciąż usiłują zagłaskać go na śmierć.
Artur wpatruje się w niego uważnie, z uczuciem, którego nigdy by się po sobie nie spodziewał. Głód, tak, zadowolenie, owszem, chęć zabawy i potrzeba znaczenia swojego terytorium, to wszystko były rzeczy, które dobrze znał i rozumiał, ale jak wytłumaczyć tą zazdrość, czułość i gwałtowną chęć, by wylizać te czarne, odstające uszka Merlina?
Merlin spogląda na niego niewinnie i niby przypadkiem i od niechcenia zaczyna się przeciągać, a później otwiera ten swój piękny, mały pyszczek, w którym Artur dostrzega różową krzywiznę języczka i równocześnie zawiesza oko na mięśniach grających pod śliczną sierścią nieproporcjonalnie długich łap dachowca.
Artur udaje, że tego nie zauważa i ofukuje Lancelota, który zaczął właśnie lizać się pod ogonem.
- Lancelocie, tu są damy! - syczy, a syjam kuli uszy po sobie, zerkając przepraszająco na obserwującą go z rozbawieniem Morganę i Gwen, która uśmiecha się doń z sympatią.
Artur wzdycha.
*
Merlin wpada do ogrodu Artura z nastroszonym ogonem i zjeżoną sierścią.
- Moja pani chce mnie wykastrować! - mówi szybko. - Musimy uciekać! - dodaje z przerażeniem.
- Ja cię obronię! - oznajmia dumnie Artur, podnosi się z posłania i rozgląda groźnie na boki. Maine coony nie słyną może ze swojej odwagi, ale Artur jest wyjątkiem - w końcu w jego żyłach płynie krew kota, który należał niegdyś do rodziny królewskiej. Merlin zbliża się doń i mrucząc ociera się o jego lśniący, rudy bok, a Artur liże go po nosie. - Damy sobie radę - oznajmia. - W końcu jesteśmy dwiema połówkami tej samej miseczki czy jakoś tak, prawda? - stwierdza Artur z zapytaniem w głosie.
Merlin mruczy na zgodę.