tytuł: po jego myśli
autor:
sorisofandom: incepcja
spoilery: to w zasadzie post-movie, ale bardzo ogólne.
ilość słów: 7667
a/n: to fik z trzeciego dnia, jak widać. napisałabym go już w niedzielę, ale szkoła, spanie, jedzenie i takie tam przeszkodziły (najbardziej szkoła mimo wszystko). pobawiłam się w fabułę, ciekawe, co mi z tego wyszło. artur + ariadne friendship, artur/eames na pg, powiedziałabym oraz artur/omc, aczkolwiek bardzo jednostronne. niebetowane! przejrzałam co prawda większą część zanim to zaczęłam dzisiaj kończyć, ale jest późno, a ja jestem zmęczona, więc różne rzeczy mi mogły umknąć. tyvm.
UWAGA: ten fik jest a) niebetowany, b) fikiem, któremu beta by się bardzo przydała. szczerze mówiąc, nie przeglądałam go od momentu kiedy go zapostowałam, także nie wiem jak to się teraz czyta. pewnie panuje tu duży chaos :)
Po jego myśli
Następna praca zastaje ich w Londynie.
Artur przylatuje razem z Ariadne - w końcu nie ma sensu się rozdrabniać, jeśli oboje mieszkają w Paryżu i wybierają się w to samo miejsce. Eames nie czeka na nich na lotnisku, ale gdy dochodzą do punktu spotkań, Ariadne zauważa średniego wzrostu, dosyć niepozornie wyglądającego mężczyznę w ciemnym, trochę za dużym garniturze, trzymającego kartkę z ich imionami. Nie wygląda na specjalnie zainteresowanego: ciemne okulary zasłaniają jego oczy, ale głowę trzyma zwróconą cały czas w tą samą stronę. Jedną rękę ma spuszczoną wzdłuż ciała, a drugą, trzymającą kartkę, uniesioną na tyle, żeby osoby zainteresowane mogły go odnaleźć bez jego udziału.
- Wygląda na to, że mamy eskortę - mówi Ariadne, kiedy Artur wraca z wózkiem, na którym bezpiecznie spoczywają ich bagaże. Ostatecznie z bagażami i tak nie wyszło tak, jak pierwotnie planowali: Ariadne zabrała ze sobą dwie dosyć duże torby, natomiast do Artura należała jedna, niewielka walizka, ale na to konto zabrał ze sobą kilka oddzielnie spakowanych garniturów.
(- Chyba zwariowałeś, tylko jedna? - stwierdziła Ariadne, kiedy Artur zasugerował, żeby nie szalała z bagażem. - Znasz mnie, Arturze. Niby jak miałabym zmieścić wszystkie swoje wieczorowe suknie i buty na obcasach do jednej torby?
W odpowiedzi zmierzył ją ponurym spojrzeniem spod uniesionych brwi.
- Jeśli ktoś będzie miał z tym problem, to raczej ty. Tak mało miejsca, jak zamierzasz upchnąć tam wszystkie swoje garnitury? - Jej ton był kpiący, ale uśmiech wesoły, dlatego Artur w odpowiedzi przewrócił oczami i oznajmił:
- Przyjąłem do wiadomości. Wybacz, że ośmieliłem się zasugerować, że potrzebujesz czegoś więcej niż para dżinsów i kilka bluzek.
- A, a, Arturze. Wiem, że rzeczywistość jest straszna, ale musisz się w końcu pogodzić z tym, że w realnym świecie nie wszyscy noszą ubrania, które były prasowane zarówno żelazkiem jak i prostownicą. Niektórzy nawet, w tym ja - uważaj, bo to będzie szok - potrafią ubrać te same spodnie dwa dni pod rząd.
Artur nie potrafił powstrzymać grymasu. Ariadne uśmiechnęła się bezradnie, jakby w ten sposób chciała go przeprosić za wszystkie okropne rzeczy, z którymi musi się mierzyć na tym strasznym świecie.
- Za to możesz być pewien, że sto procent twoich i… dziewięćdziesiąt pięć procent moich znajomych codziennie zmienia bieliznę - pocieszyła go.
- Nie przesadzaj - ostrzegł. - Po prostu nie chcę sprawiać wrażenia, że planujemy zostać tam na dłużej niż to będzie konieczne…
Spojrzała na niego uważnie.
- Nie jesteśmy złączeni biodrem, Artur. I tak się składa, że ja mam wakacje i nie wykluczam, że będę chciała tam zostać jak już skończymy pracę. Możesz i najprawdopodobniej będziesz zmuszony wrócić sam.
- Chyba, że również zdecydujesz się zostać - podjęła po chwili. - I wiesz, jeśli nie masz nic pilnego do zrobienia, to może faktycznie powinieneś to rozważyć. Słyszałam nawet, że w tym roku nie pada tam tak często jak zazwyczaj. Naprawdę, przydałoby ci się trochę wolnego. Kojarzysz Florence z Au Petit fer à Cheval? Nawet ona tak uważa.
- Florence z Au Petit fer à Cheval jest również przekonana, że rozwinąłem przez noc poważny, śmiertelny przypadek cukrzycy i przypomina mi za każdym razem, żebym przypadkiem nie zapomniał wziąć swojej dawki insuliny tylko dlatego, że raz zdarzyło mi się nie posłodzić kawy. Naprawdę uważasz ją za to dobry przykład?
Artur zdążył już wstać i założyć marynarkę. Lipiec dobiegał końca i cały Paryż topił się w temperaturach, jednak mimo tego on nadal nalegał na chodzenie w garniturach. Obserwując go, Ariadne doszła do wniosku, że równie dobrze może już sobie zarezerwować bilet powrotny z dokładnie ustaloną datą i godziną. Nie, żeby cokolwiek było w stanie zmienić jego zdanie.
- Wylatujemy jutro o czternastej. Przyjadę o wpół do pierwszej - powiedział na odchodnym.
Skinęła głową.
- Nikt cię na siłę nie będzie zatrzymywać… chyba. Ale zastanów się nad tym.)
- Niepotrzebnie - wzrusza ramionami. - Wiem gdzie jechać.
- O? - Ariadne unosi brwi. - Tak czy inaczej, nie psuj mojej zabawy. Nieczęsto mam okazję być wożona limuzynami, zamierzam korzystać z tych okazji, kiedy podsuwają mi je pod nos.
Artur uśmiecha się pod nosem i razem podchodzą do mężczyzny w garniturze, który na ich zgina kartkę i chowa ją za połę marynarki. Nie zdejmuje okularów.
- Pan Eames państwa oczekuje - informuje ich. - Transport czeka na zewnątrz. Proszę zostawić bagaże, zadbam o to, aby dotarły na miejsce.
W odpowiedzi Artur mierzy go spojrzeniem, a brwi podjeżdżają mu tak wysoko, że są niewidoczne zza linii grzywki.
- To bardzo uprzejme z pana strony, ale nie sądzę, żeby to było konieczne - mówi grzecznie, tonem sugerującym, że gdyby nie wrodzona uprzejmość, odpowiedź mogłaby brzmieć całkiem inaczej. Na przykład: „za kogo nas masz, idioto?”
- Jak pan sobie życzy, panie… - mężczyzna zerka na ekran telefonu komórkowego, w którym najprawdopodobniej ma zapisane ich dane - …Pendragon - kończy. Głos mu nawet nie drży. - Ale podejrzewam, że w takim razie może wystąpić mały problem przy próbie przewiezienia ich.
Wargi Artura zaciskają się w cienką linię na dźwięk nazwiska.
- Proszę za mną.
Ich eskorta odwraca się i powoli zaczyna zmierzać w stronę wyjścia z lotniska. Ariadne rzuca mu rozbawione spojrzenie, a potem, nie mogąc dłużej się powstrzymywać, parska śmiechem.
- Artur Pendragon? - powtarza, starając się spoważnieć, co nie za bardzo jej wychodzi. - Ale to nie jest twoje prawdziwe nazwisko, nie? - upewnia się.
- To nie jest moje prawdziwe nazwisko - zgadza się z nią. - To tylko Eames i jego głupie żarty. Założę się, że to dopiero początek.
Na parkingu, wbrew ich oczekiwaniom, nie czeka na nich limuzyna. Nie czeka na nich również taksówka ani żaden inny środek transportu, który dałoby się zaliczyć do kategorii samochodów. Zamiast tego, ustawione jeden za drugim stoją dwa choppery. Artur mruga, a potem jeszcze raz, zastanawiając się, czy to co widzi jest prawdziwe. Jego ręka odruchowo wędruje do kieszeni, ale nie, kostka waży tyle, ile zawsze w rzeczywistości, nie musi nawet nią rzucać.
- Czy to… - zaczyna, ale Ariadne przerywa mu, zanim ma szansę zwerbalizować swoje myśli:
- Cholera, nie wierzę! - wykrzykuje. - Ja chcę być Billym, okej? Mogę być Billym?!
Artur wydaje z siebie odgłos sugerujący, że jednocześnie spodziewał się czegoś takiego, ale nadal nie może uwierzyć, że jednak do tego doszło:
- Eames…!
- Artur, daj spokój. Znasz to powiedzenie o wyskakiwaniu zza krzaka i kopaniu w dupę, które się da zastosować do wielu sytuacji? To jest właśnie jedna z nich: świetna okazja żeby się rozerwać właśnie wyskoczyła zza tego krzaka i jak szybko nie zareagujesz, to zabierze się za kopanie. Nad czym w ogóle się zastanawiasz?
Artur wolałby raczej skorzystać z metra. Albo skoczyć z mostu.
- Ostatecznie możesz być Billym, jeśli o to tu chodzi - wzdycha Ariadne.
- Nie o to chodzi - mamrocze pod nosem. Wzrokiem odszukuje mężczyznę, który czekał na nich w punkcie spotkań: okazuje się, że stoi nieopodal i z rękami w kieszeni czeka na ich decyzję.
Artur naprawdę ma zamiar odmówić. Ale wtedy, kiedy jest już o krok od oświadczenia, że nie ma najmniejszych szans, że powierzy swoje bagaże, swoje garnitury, komuś, kogo widzi po raz pierwszy na oczy i kto myśli, że jego nazwisko to pieprzony Pendragon, właśnie wtedy Ariadne posyła mu proszące spojrzenie, a kąciki jej ust wyginają się delikatnie w dół. Artur, to nie ulega wątpliwości, jest dorosłym, odpowiedzialnym mężczyzną, który nie ulega byle jakim zachciankom. Asertywność to jego drugie imię. Prawdziwe drugie imię.
- Jeśli cokolwiek im się stanie -cedzi powoli, wskazując podbródkiem na swoje starannie zapakowane garnitury - jeśli cokolwiek im się stanie, Ariadne… Nie chcesz wiedzieć, jak zareaguję.
W odpowiedzi dziewczyna uśmiecha się promiennie.
- I i tak chciałem być Wyattem - dodaje jeszcze, zanim w ogóle ma szansę zastanowić się nad tym, co mówi.
- Wyśmienicie! Tylko z góry cię uprzedzam, nie próbuj się ze mną ścigać. Nie mam zamiaru przez kilka następnych dni chodzić na palcach wokół twojej zranionej męskiej dumy.
Artur spuszcza głowę w nadziei, że zdoła ukryć cisnący mu się na usta uśmiech.
- Zobaczymy.
***
Artur zna Eamesa dosyć długo i dosyć dobrze. Ostatecznie, na tym polega jego praca: na zbieraniu informacji. Nie ma w tym nic dziwnego, uważa, że chce wiedzieć, z kim pracuje.
Dlatego, między innymi, wie, gdzie mają jechać i że bardzo duża jak na angielskie standardy posiadłość, oddalona o jakąś godzinę z hakiem od centrum Londynu, w której przyjdzie im spędzić kolejne dwa, może trzy tygodnie, owszem, należy do Eamesa. Wie, że jej właściciela jeszcze tam nie ma i prawdopodobnie można się go spodziewać dopiero nazajutrz. Wie również, że jak już zaparkują na dosyć imponującym podjeździe, jako pierwszy powita ich zawsze skłonny do zabawy husky, którego Eames nazwał Maya.
(Tak się składa, że był w Londynie akurat wtedy, kiedy Eames ją dostał, małego, rozkosznego szczeniaka płaczącego od czasu do czasu za resztą ze swojego miotu.
- Przygoda na Antarktydzie, skarbie, nie wiem czy widziałeś, ale to prawdziwy, prawdziwy, wyciskacz łez - oznajmił. - Dlatego już wiem jak ją nazwę. Gdyby to był chłopiec, nazywałby się Max, ale dziewczynka będzie Maya. Arturze - dodał, zawieszając głos i tym samym sprawiając wrażenie, jakby zaraz miał mu powiedzieć coś niezwykle istotnego. - Powinieneś to pooglądać.
Artur przewrócił oczami.
- To produkcja Disneya - zauważył wymownie.
Eames popatrzył na niego wzrokiem, który w wolnym, aczkolwiek ocenzurowanym tłumaczeniu na język werbalny brzmiałby mniej więcej tak: „Jakim cudem jesteś prawdziwy i jak chcesz usprawiedliwić to, co właśnie powiedziałeś?”
- Masz rację - powiedział powoli, z wyrazem twarzy sugerującym, że właśnie sobie z Artura kpi. - Jak najbardziej. W końcu wiadomo, ze jedyne filmy warte oglądania to te wyreżyserowane przez Andersona, Tarantino albo Almodovara… Jeśli, oczywiście, nie przeszkadza ci, że nie jest Amerykaninem…
- Daj spokój, Eames, to niesprawiedliwe - żachnął się Artur. - Wiesz, że nie zwracam na to uwagi, oglądam dużo dobrych filmów bez względu na…
- Może to właśnie twój problem - wzruszył ramionami Eames. - Nie tylko wielkie ambitne arcydzieła filmowe opatrzone znanymi nazwiskami mają warte zauważenia morały. Powiedziałbym, że czasami wręcz przeciwnie. Bajki i produkcje dla dzieci też mają swoje zalety.
Ostatecznie Artur pooglądał Przygodę na Antarktydzie i nie, nie zamierzał się nigdy nikomu do tego przyznać, ale pod koniec płakał jak dziecko, usiłując sobie wmówić, że to w końcu tylko bajka i nic z tego nie wydarzyło się naprawdę.)
Mało tego, Artur wie również, co Eames lubi robić w wolnym czasie… nie, naprawdę, to jego praca. Zdaje sobie sprawę z trwającej już kilka lat fascynacji różnymi produkcjami telewizyjnymi, raz czy dwa nawet zdarzyło mu się spojrzeć na jego historię pobierania: większość tytułów, poza może Buffy: Pogromca Wampirów oraz Z Archiwum X za dużo mu nie powiedziała, ale po sprawdzeniu ich na IMDB nie był pewien, czy chciał, aby ten stan rzeczy uległ zmianie. Kiedy, do cholery, on znajduje czas, żeby pooglądać dwadzieścia dwa odcinki trwające po czterdzieści pięć minut?, zastanawiał się często.
Wie także, że w razie gdyby Eames miał kiedykolwiek w jakimkolwiek celu pisać swoje CV, w rubryce „zainteresowania” umieściłby następujące zdanie: „Uwielbiam drażnić Artura odniesieniami do różnych produkcji których nigdy nie widział i/albo nigdy nie ma zamiaru zobaczyć”. To zdecydowanie było jedno z jego największych hobby. Drażnienie Artura.
Zgodnie z jego przypuszczeniami, Maya rzuca się najpierw na niego, potem na Ariadne niecałe kilka sekund po tym jak zsiadają z motorów. Artur stara się jednocześnie utrzymać pion i wyrównać oddech - już od dawna z nikim się nie ścigał, a utrzymanie tempa, które narzuciła Ariadne, nie było prostym zadaniem.
- Mówiłam ci, że wygram - oświadcza, rozdarta między zadowoleniem z siebie a nie do końca przyjemnym uczuciem posiadania psiej śliny na twarzy.
- Przegrana boli - przyznaje Artur, przyzwyczajony do tego, że we wszystkim jest najlepszy. - Maya, siad - dodaje w kierunku psa, który z radości nie wie co ze sobą zrobić i plącze im się pod nogami, domagając się głaskania i zabawy jednocześnie.
- Nie wiedziałam, że Eames ma psa.
- To jedna z wielu rzeczy, jakich nie wiesz o Eamesie.
- Teraz już nie, teraz już wiem - zauważa, zgodnie z prawdą. - Oraz… Woow, nie wiedziałam, że Eames… To jego do… ekhm, willa?
- Tak - potwierdza, a później dodaje: - Jest wiele rzeczy…
- …których nie wiem o Eamesie, tak, przyjęłam do wiadomości - kończy za niego Ariadne, uśmiechając się ironicznie. - Nie wszyscy jesteśmy zwiadowcami, Arturze, tak samo jak nie wszyscy mamy paranoję i obsesję na punkcie najmniejszego szczegółu dotyczącego ludzi, z którymi…
- Nie mam obsesji ani paranoi! - oburza się, nie pozwalając jej dokończyć. - To, że lubię wiedzieć na czym stoję…
- …czyni z ciebie osobę bardzo oddaną swojej pracy, a także paranoiczną jak cholera - wchodzi mu w słowo. - Ale może się mylę, w takim razie po co ci informacje na temat rodzaju szamponu, którego używam?
Artur nie rumieni się, ale w tym momencie robi mu się trochę głupio.
- Nie moja wina, że nazwa była na twoim rachunku - zauważa, nie chcąc dać zbić się z tropu.
- Ach, tak samo jak imię mojej ulubionej bohaterki z Przyjaciół i to, jaką temperaturę lubię mieć u siebie w pokoju…
- Takie rzeczy się podłapuje, widujemy się za często, przecież nie mogę zamykać oczu za każdym razem jak wchodzę do…
- No, rozumiem, przecież to normalne, tak samo jak normalne jest to, że znasz wyniki z mojej pierwszej sesji oraz wiesz, ile punktów w skali Agpar miałam po urodzeniu…
- Musiałem się upewnić, że byłaś dobra i zdrowa od samego początku… - odpowiada Artur, zdając sobie sprawę z tego, że w tym momencie brzmi już trochę śmiesznie.
Ariadne mierzy go spojrzeniem spod wysoko uniesionych brwi.
Może bardzo śmiesznie.
- Przyznaj, masz lekką obsesję - mówi w końcu, starając się powstrzymać chichot.
- Nie nazwałbym tego… - zaczyna, ale znowu wchodzi mu w słowo:
- Lekką, wiem, chciałam być miła. - Na widok miny Artura dodaje: - Oj, już okej, jesteś dobrym, małym zwiadowcą… - Tonem, którego ludzie zazwyczaj używają, kiedy chwalą swoje zwierzątka, jak uda im się poprawnie i szybko wykonać polecenie.
Arturowi brakuje słów. Jednak zanim ma szansę pomyśleć o odpowiedzi, do pokoju wchodzi starsza kobieta. Na ich widok przystaje i opiera ręce na biodrach.
- A-ha! - stwierdza.
Oschle informuje ich, gdzie znajdują się pokoje, które zostały im przydzielone (co Artur już wiedział), a także, że pana Eamesa nie ma i nie będzie go prawdopodobnie do jutra (co Artur również wiedział) i że wszystko, absolutnie wszystko jest do ich dyspozycji, a jeśli będą czegokolwiek potrzebowali, zawsze mogą ją zawołać, ponieważ zostaje tu do momentu, kiedy wróci pan Eames - aczkolwiek mina, z którą im to oznajmia sugeruje, że wolałaby nie musieć odpowiadać na żadne wezwania.
- Bagażami ktoś się zaraz zajmie. Miłego dnia - kończy, odwraca się na pięcie i zamaszystym krokiem opuszcza pomieszczenie.
- … Nie ma to jak wywrzeć dobre pierwsze wrażenie - zauważa Ariadne po tym, jak za kobietą zamykają się drzwi.
- A-ha! - odpowiada Artur ze śmiertelnie poważną miną, nie mogąc się powstrzymać.
Ariadne wybucha śmiechem.
***
Okazuje się, że tego dnia nie ma przybyć już nikt więcej - więc mają praktycznie całą posiadłość dla siebie, nie licząc osoby, która zadbała o to, żeby ich bagaże znalazły się w odpowiednich pokojach oraz przemiłej pani, która udzieliła im instrukcji.
Ariadne bardzo szybko zaprzyjaźnia się z Mayą i cały wieczór spędza bawiąc się z nią w ogrodzie, o którego istnieniu poinformował ją Artur, który, z kolei, czuje się bardzo nie na miejscu: ma bardzo ogólne pojęcie o sprawie, więc jakikolwiek research nie za bardzo wchodzi w grę - nie wiedziałby nawet, od czego mógłby zacząć. W efekcie czas upływa mu na zwiedzaniu budynku - który, jak się okazuje, jest jeszcze większy, niż wcześniej przypuszczał. Ma wrażenie, że zmieściłaby się tutaj cała armia, a większość żołnierzy nawet nie musiałaby dzielić pokoju. Całe wnętrze, o dziwo, biorąc pod uwagę właściciela, jest urządzone z gustem - nie w żadnym konkretnym stylu, raczej mieszance wielu, ale kolorystycznie wszystko do siebie pasowało i nawet w pokoju Eamesa (który był, rzecz jasna, zamknięty, ale dobra opinia, którą cieszył się Artur w kręgu osób zainteresowanych, nie była efektem tylko tego, że potrafił wklepać kilka haseł w Google) nie zastaje żadnej krzykliwej, krzywdzącej zarówno oczy jak i gust tapety ani niczego innego, do czego mógłby się przyczepić. Szafa, kiedy ją otwiera, okazuje się pusta; tak samo jak większość szuflad.
Z wyjątkiem jednej.
SKARBIE, jest napisane na odwrocie pocztówki przedstawiającą dwa małe, tulące się do siebie cocker spaniele i napis „Teraz, gdy już cię mam, nigdy cię nie puszczę!”. Wiesz, że to nieładnie, włamwać się do czyjegoś pokoju podczas jego nieobecnosci. Gdybyś troche poczekał, wszystkobym ci pokazał sam.
Artur klnie pod nosem i szybko odkłada pocztówkę na jej miejsce, a potem trochę za mocno zasuwa szufladę. Wychodzi z pokoju i starannie zamykając za sobą drzwi zastanawia się, jakim cudem Eames wiedział, że zrobi właśnie to.
Może jednak mam lekką obsesję, przyznaje w myślach, zapamiętując, że pod żadnym pozorem nie może tego powiedzieć Ariadne. Zresztą, ona i tak wie swoje.
Kładąc się spać, słyszy jeszcze dobiegające z zewnątrz szczekanie Mayi, która, jak na husky przystało, ma w sobie tyle energii, że nawet niewielka jej dawka postawiłaby na tylnych łapach i kazała zacząć tańczyć na przednich nawet najbardziej leniwemu z leniwców. Zasypianie w obcych miejscach nigdy nie przychodziło mu łatwo, a obecna sytuacja wcale nie jest wyjątkiem: w efekcie przez kilka godzin leży na plecach, wpatrując się nieobecnym wzrokiem w sufit i zastanawiając się, czy dobrze zrobił, zgadzając się na tę pracę. Przecież nie potrzebował pieniędzy. I nie, wbrew powszechnie krążącej opinii, nie był pracoholikiem. Ale nawet gdyby był, miał mnóstwo innych ofert. A jednak zdecydował się na tą.
Zasypia bez żadnego sensownego wyjaśnienia.
***
Kiedy rano schodzi do kuchni, Eames już tam siedzi.
- Artur - mówi na jego widok, uśmiechając się szeroko. - Cóż za miły widok na rozpoczęcie dnia.
Artur marszczy nos, obrzucając go oceniającym spojrzeniem.
- Chciałbym móc powiedzieć to samo - stwierdza w końcu i tym razem nie wynika to ze złośliwości. Eames naprawdę nie wygląda zbyt dobrze. Ma na sobie pomięte, znoszone ubranie, którego stan sugeruje, że spędził w nim noc, i nie było to najprzyjemniejsze doświadczenie. Jego oczy są podkrążone i przekrwione; nawet w uśmiechu, którym go obdarza, czegoś zdecydowanie brakuje.
- Ciężka noc? - zagaduje, bo są pewne reguły, i niektóre z nich mogą wymagać nawiązania przynajmniej szczątkowej konwersacji z właścicielem domu, w którym obecnie mieszkasz.
Eames przekrzywia głowę, a potem zeskakuje z blatu i podchodzi nieco bliżej.
- Nie tak ciężka jak mogłaby być, gdybyś…
- Eames - przerywa mu Artur, wzdychając. - Jest za wcześnie, to raz. Dwa, nawet gdyby była dwunasta w południe, nie piłem jeszcze swojej porannej kawy, co oznacza, że dopóki ten stan nie ulegnie zmianie, powinieneś ostrożnie. Dobierać. Słowa. Wokół. Mnie. Jasne?
- Jak słońce.
- Skoro już przy tym jesteśmy… Domyślam się, że masz ekspres do kawy?
Eames odpowiada półuśmiechem i lakonicznym:
- Owszem.
Artur postanawia dać mu trzy minuty. Zagląda do wszystkich szafek na tyle dużych, żeby pomieścić przyrząd tych gabarytów, a kiedy nic nie znajduje, opiera ręce na biodrach i mierzy go groźnym spojrzeniem. Gdy żaden ciąg dalszy nie następuje, kontynuuje:
- I? - ponagla. - Gdzie on jest?
- Co jest najlepszego na placu Pigalle, skarbie?
Artur, ku swojemu przerażeniu, czuje gorąco uderzające mu na szyję i na policzki, ba, ma wrażenie, że nawet czubki jego uszu robią się czerwone. Wini niedobór kofeiny. Oraz to, że wie, co konkretnie znajduje się na placu Pigalle, i wie, że Eames również musi sobie z tego zdawać sprawę. Z drugiej strony, podejrzewa, że w pytaniu może się kryć drugie dno, o którym nie ma pojęcia. Może nawet trochę na to liczy: że to kolejna z głupich gier słownych, w które Eames stara się go zaangażować za każdym razem jak się widzą.
- Édith Piaf? - strzela mimo wszystko.
- Nie - parska śmiechem Eames. - Nie, ale niewątpliwie kiedyś mogła być, nasza Édith. Jeszcze raz: co jest najlepszego na placu Pigalle?
Artur przewraca oczami, naprawdę nie ma nawet w połowie tak dobrego humoru, który sprawiłby, że chciałby to kontynuować.
- Nie mam pieprzonego pojęcia co jest najlepszego na pieprzonym placu Pigalle, ale znając ciebie i twój…
- Kasztany - przerywa mu Ariadne, która widocznie usłyszała kilka ostatnich słów, bo zdaje się orientować w rozmowie. - Eames! - wykrzykuje na jego widok, a potem uśmiecha się szeroko i przytula go na powitanie.
- A Zuzanna lubi je tylko jesienią, brawo, Ariadne - mówi Eames z uznaniem, odwzajemniając uścisk. - Nie wiedziałem, że interesujesz się polską kinematografią.
- Nie wiedziałem, że znasz tak skomplikowane słowo jak „kinematografia” - mruczy pod nosem Artur, który, nie żeby ktoś zwracał na niego uwagę, nadal nie dostał swojej kawy i powoli czuje, jak opuszcza go opanowanie.
- Tak naprawdę to nie, nie interesuję się - przyznaje Ariadne. - Mój dziadek. Ale to za długa opowieść na tak wczesną godzinę, więc może innym razem. Aczkolwiek ty nie wyglądasz mi na kogoś, kto oglądałby polski serial wojenno-szpiegowski z lat sześćdziesiątych.
Artur prycha pod nosem. Serial. Nic dziwnego, że nie wiedział jak brzmi odpowiedź na to głupie pytanie.
- Jakiś problem z serialami, skarbie? - zagaduje Eames.
- Mój problem - cedzi przez zęby w odpowiedzi -polega na braku kofeiny. Jeśli zaraz nie powiesz mi…
- Eames. Nie bądź niemądry, nie odmawiaj Arturowi jego porannej kawy - przerywa mu Ariadne i jej mina jest najzupełniej poważna, ale Artur nauczył się wyłapywać pewne charakterystyczne nutki w jej tonie głosu zdradzające, że tak naprawdę niewiele brakuje, aby wybuchła śmiechem. Nie przejmując się zupełnie tym, że właśnie zachowuje się jak obrażony na cały świat mały chłopiec, wydaje z siebie zirytowane prychnięcie i najszybciej jak potrafi wychodzi z kuchni. Za sobą słyszy jeszcze śmiech Eamesa, który milknie, kiedy zatrzaskuje drzwi.
W tym momencie jest pewien, że nie powinien był brać tej oferty. Niepotrzebnie sam sobie komplikuje sprawy.
Dochodzi do pokoju, który prawdopodobnie pełni funkcję salonu, planując poczekać w nim, aż kuchnia opustoszeje, żeby mógł tam wrócić i na własną rękę poszukać ekspresu. Z biblioteczki wyjmuje pierwszą lepszą książkę, jaka nawija mu się pod palce - Świat według Garpa, jak się okazuje, po czym razem z nią usadawia się na kanapie i zaczyna czytać. Niekoniecznie jest to lektura, która mogłaby poprawić mu humor, ale przynajmniej pozwala zająć czymś myśli.
Po chwili słyszy kroki i do pomieszczenia wchodzi Ariadne, trzymając w ręku spory kubek gorącego, parującego napoju. Zapach momentalnie wypełnia pokój. Artur zastanawia się, na czym bardziej mu zależy w tym momencie: kawie czy swojej dumie. Wybór nie jest aż taki trudny.
- Proszę. - Dziewczyna podaje mu naczynie i przysiada obok, na stole. - Zawsze jesteś taki nieznośny nad ranem.
Prycha w odpowiedzi.
- Nie jestem nieznośny - zaprzecza, upijając łyk kawy. Nie jest za mocna, ale nie ma w niej też za dużo mleka, ilość cukru również jest odpowiednia. Przymyka na chwile oczy. To naprawdę ważny moment podczas jego poranków. - To on zaczął. Jak zawsze zresztą.
- To on zaczął - przedrzeźnia go Ariadne. - Serio, Arturze, jesteś inteligentniejszy niż większość ludzi których kiedykolwiek spotkałam. Niektórzy z nich nie mieliby przeciw tobie szans nawet gdyby ich połączyć w grupy, a czasami zachowujesz się, jakbyś miał pięć lat. To Eames. Przecież wiesz, czego możesz się spodziewać z jego strony. To nie tak, że kiedyś jakoś specjalnie cię zaskoczył.
Problem w tym, że to nieprawda, myśli Artur. W gruncie rzeczy każdy, a na pewno większość, jego wybuchów jest winą tego, że Eames go zaskakuje. Niechętnie się do tego przyznaje, bo w końcu wie o nim tyle rzeczy, takie rzeczy nie powinny mieć miejsca, a jednak.
- W każdym razie - podejmuje Ariadne - prosił, żeby przekazać, że reszta ekipy będzie po południu, a wtedy przydałoby się jakieś spotkanie informacyjne, skoro na razie tak mało o tym wiemy. Pamiętaj, żeby się ładnie ubrać - dodaje z uśmiechem na twarzy, po czym wstaje i wychodzi z pokoju.
Artur rozkoszuje się swoją kawą, nieobecnym wzrokiem śledząc druk w książce.
- Zawsze się ładnie ubieram - mruczy pod nosem.
***
Określenie „reszta ekipy” okazuje się być trochę na wyrost, zauważa Artur, biorąc pod uwagę, że dołącza do nich tylko jedna osoba.
Nie potrzebują Yusufa przy tej robocie. Zresztą, nawet gdyby potrzebowali, Yusuf nie byłby w stanie przyjechać - rozkręcał obecnie kolejny biznes w Mombasie i był raczej zajęty, nie wspominając już o tym, że po incepcji Fishera zostało mu tyle pieniędzy, że bez problemu mógłby dać sobie spokój z jakąkolwiek pracą.
Pozostaje kwestia braku ekstraktora. To oczywiste, że Cobb odpada - nie podjął się jakiejkolwiek oferty związanej ze snami, odkąd udało mu się wrócić do dzieci i ani Artur, ani nikt inny nie może go za to winić: w końcu taki był jego cel od początku i wszyscy doskonale zdawali sobie z tego sprawę. Oczywiście kontakt z nim nie zerwał się całkiem. Artur odwiedzał ich kiedy tylko miał chwilę wolnego, przynosząc ze sobą prezenty dla Phillipy i Jamesa oraz okazyjne - kiedy uważał, że wypada - upominki dla Cobba. Czasami zostawał na obiad, czasami nawet - głównie jeśli dzieci nalegały - spędzał noc. Czasami milczeli, czasami rozmawiali, ale nigdy o przeszłości - z wiadomych powodów nie był to temat, który Dom chętnie poruszał, a Artur był bardziej niż szczęśliwy, kiedy mógł bez przeszkód skupić się na zdjęciu spoglądającej na niego ze ściany Mal, z ulgą myśląc, że już nigdy nie będzie musiał patrzeć, jak niegdyś tak bliska mu osoba rujnuje wszystkie ich plany kulką albo całym magazynkiem w plecy.
Niemniej jednak brak Cobba w fachu wiąże się z tym, że potrzebują kogoś nowego. Artur wie, że Eames jest przyzwoitym ekstraktorem, ale robota, którą wzięli, wymaga również obecności oszusta, a nawet ktoś tak dobry jak Eames nie jest w stanie się rozdwoić.
- Znalazłem kogoś. Ma dobre opinie - mówi Arturowi, kiedy ten jeszcze jest w Paryżu i zastanawia się, czy warto zawracać sobie tym głowę.
W ten sposób dołącza do nich Miguel.
***
To nie tak, że Artur jest uprzedzony. Już jako małe dziecko był uczony, że uprzedzenia są złe, a ludzi nie powinno traktować się z góry i pod żadnym, żadnym pozorem nie należy oceniać ich po wyglądzie.
Artur nie jest uprzedzony. Ale czasami pewnie reakcje są silniejsze od niego.
Miguel wita ich szerokim uśmiechem, ukazując rząd nieskazitelnie białych zębów, ale Artur ma wrażenie, że nawet wypolerowane na błysk, złote protezy nie byłyby w stanie odwrócić jego uwagi od tego, co gość ma na sobie.
Bez względu na to, co mogą o tym sądzić inni, spodnie moro sięgające kolan i jasnoniebieska koszulka z klockami lego to nie jest ubiór odpowiedni do pracy. Po prostu nie. Nie przychodzisz do opery w japonkach. Nie idziesz na plażę w Zegnie. Są pewne standardy i ich należy się trzymać.
- Chyba żartujesz - syczy na tyle cicho, żeby usłyszał go tylko Eames. - Nie możesz poważnie myśleć, że zgodzę się z nim pracować.
- Już się zgodziłeś. Wysłałem ci wszystkie informacje na jego temat, które mogłyby cię zainteresować. Łącznie ze zdjęciami. I krótką informację na temat tego, czego ma dotyczyć sprawa. Jeśli jesteś zaskoczony, to chyba niedokładnie sprawdzasz swoją pocztę, skarbie.
- Mam system za pomocą którego sprawdzam swoją pocztę - przypomina mu Artur przez zaciśnięte zęby.
- Och. Twój system, faktycznie… Teraz jak o tym pomyślę, to całkiem możliwe, że wysłałem ci to wszystko z drugiego konta - zastanawia się Eames. Jego mina sugeruje, że zrobił dokładnie tak jak mówi.
- Z tego, z którego wszystkie wiadomości trafiają prosto do mojego folderu ze spamem? -upewnia się.
Eames wydyma usta i marszczy brwi, jakby naprawdę usiłował sobie przypomnieć, czy faktycznie tak zrobił.
- Tak… Podejrzewam, że tak.
Artur bierze kilka głębokich wdechów i liczy do dziesięciu. Utratę panowania nad sobą w obecności Eamesa lub Ariadne traktował jednak w innych kategoriach niż pokaz szału przy nieznajomym mężczyźnie, z którym miał pracować przez najbliższy czas.
- Świetnie, Eames - oznajmia zimno, kiedy już jest pewien, że głos nie zadrży mu z gniewu. Następnie przyspiesza kroku i podchodzi do ekstraktora z profesjonalnym, dosyć chłodnym uśmiechem na ustach.
- Mam na imię Artur. Miło mi pana poznać, panie…
- Miguel Caballero Rojo - uzupełnia, ale wyciągniętą w swoim kierunku dłoń ignoruje. Zamiast tego podchodzi do Artura i obejmuje go jedną ręką, klepiąc go jednocześnie po plecach. W skali od jeden do dziesięciu oszołomienie Artura właśnie osiągnęło jedenastkę, zamiera więc w miejscu i dochodzi do wniosku, że jeśli usłyszy chociaż parsknięcie ze strony Eamesa, drogo mu za to zapłaci.
- Mi również miło - zapewnia go Miguel, odsuwając się i obdarzając go kolejnym ze swoich szerokich, niemal hollywoodzkich uśmiechów. - Señor Eames! Muszę przyznać, że bardzo schlebił mi pan swoją propozycją. Bardzo się cieszę, że mam w końcu okazję, żeby z wami pracować.
- Wystarczy Eames. Ariadne powinna zaraz tu być i wtedy będziemy mogli zaczynać.
Miguel Caballero Rojo, nie czekając na zaproszenie, rozsiada się wygodnie w fotelu. Artur unosi brwi i zakłada ręce na piersi. Stara się nie patrzeć w kierunku Eamesa, bo o ile był niemal pewien swojego opanowania jeszcze kilka chwil temu, o tyle po tym jak został… przytulony, naprawdę za siebie nie ręczy.
Nie czekają długo. W momencie kiedy Eames otwiera usta, żeby coś powiedzieć, do pokoju wpada Ariadne z rzuconym w naprędce:
- Przepraszam za spóźnienie, chłopcy… O! Dzień dobry - reflektuje się. - Miguel, tak? Jestem Ariadne. No, jeśli o mnie chodzi, możemy zaczynać.
Ach, myśli Artur i przelotem posyła jej pełne wyrzutu spojrzenie. Z jej strony się tego nie spodziewał.
Ale nie ma czasu się nad tym teraz zastanawiać, bo Eames zaczyna tłumaczyć im na czym dokładnie ma polegać ich robota, a skoro z wiadomych przyczyn nie miał okazji zapoznać się ze sprawą wcześniej, chciałby skorzystać z tego momentu jak najbardziej się da. Obrażać się będzie później.
Faktycznie, nie zapowiada się na coś bardzo skomplikowanego (albo to pozostałości po incepcji; możliwe, że żadna inna praca nie będzie na tyle skomplikowana żeby przebić akurat tę). Państwo, którzy ich wynajęli, nazywają się Burton - żadnego powiązania z Timem Burtonem - i niedawno zorganizowali przyjęcie, o których bardzo głośno było w wyższych sferach. Naturalnie, pokazali się niemal wszyscy zaproszeni i wszystko skończyłoby się dobrze, gdyby nie fakt, że po skończonym przyjęciu Daniel Burton odkrył raczej przygnębiający fakt, mianowicie: sejf, w którym przed przyjęciem znajdowały się niezwykle cenne plany, które wkrótce miała od jego firmy nabyć pewna organizacja militarna, był pusty. Ochrona zarzekała się, że niczego nie widziała, kamery również nic nie wychwyciły. Innymi słowy, jak to określił sam Daniel Burton, jeśli nie uda mu się odzyskać tych planów, znajdzie się w bardzo, bardzo ciemnym miejscu, gdzie nie tylko straci coś, co miało być dochodem na który pracował przez całe życie, ale wraz z tym również szacunek i uznanie klientów, których jego firma zdążyła do siebie przekonać od czasów jej założenia.
- Podejrzany numer jeden i w zasadzie tylko jeden to jego wspólnik - ciągnie Eames. - Nazywa się Christian Rose; razem zakładali firmę i razem świetnie ją prowadzili aż do czasu, kiedy, jak twierdzi Daniel, Christian nie zaczął wspominać, że zarobiliby o wiele więcej, gdyby zamiast z Francuzami udało im się nawiązać kontakt na przykład z Arabami. Jednocześnie sytuacja w jakiej się znajduje nie pozwala mu oskarżyć go otwarcie - nie tylko straci wtedy zainteresowanie na rynku, ale również da do zrozumienia, że długo obiecywane plany nie wiadomo w jaki sposób ulotniły się z pilnie strzeżonego sejfu.
- Więc w gruncie rzeczy nasze zadanie polega na udowodnieniu, że Christian Rose jest winny? - upewnia się Artur. - Jeśli okaże się, że nie, nie drążymy dalej?
- Na dzień dzisiejszy: tak - zgadza się Eames. - Jeśli w trakcie roboty Burton zadecyduje inaczej, poinformuje nas o tym w stosownym czasie, a wtedy pewnie reguły zostaną ustalone od nowa…
-… na przykład: ile płaci? - wchodzi mu w słowo Miguel.
Eames marszczy brwi w wyrazie niezadowolenia.
- Jeśli uda nam się udowodnić, że to Burton, a tym samym pośrednio odzyskać plany po sprzedaniu ich dostaniemy dwadzieścia procent udziałów. Jeśli nam się nie uda, dostajemy pięć. To tak w ramach motywacji. Wszystko jasne?
- Te entiendo perfectamente, señor Eames - oznajmia Miguel, uśmiechając się pod nosem. - Pięć procent od ceny, za którą normalnie sprzedałby owe plany, oczywiście? - upewnia się.
- Naturalnie - potwierdza dosyć chłodno jak na siebie Eames.
- Arabom czy Francuzom?
- Francuzom. Gdyby Burton chciał je sprzedać Arabom, w ogóle nie byłoby sprawy; jeśli to faktycznie jego wspólnik jest odpowiedzialny za kradzież, to w tej sytuacji w ogóle nie musiałby kraść, nie? - wtrąca się Ariadne.
- Owszem, złotko, dokładnie tak.
- Potrzebuję dwóch dni i przynajmniej jednego face-à-face z Burtonem - oświadcza Artur. - Muszę jeszcze raz usłyszeć kiedy i co dokładnie zaczęło się między nimi psuć i przyznam, że z chęcią zobaczyłbym ten cały sejf i kamery… a także ochronę. Jeśli to, co powiedziałeś o jego zabezpieczeniach jest zgodne z prawdą, to włamanie się do czegoś takiego jest cholernie trudne i wymaga dużo przygotowań.
- Próbowałeś kiedyś?
- Obawiam się, że przy technologii jaką stosują w takich rzeczach, nie wiedziałbym, od czego zacząć - przyznaje niechętnie.
- Dwa dni, zrobione. Daj znać kiedy będziesz miał zgromadzone wszystkie potrzebne informacje. Mam już mniej więcej pomysł jak możemy to rozegrać, ale potrzebuję trochę czasu na dopracowanie go.
Przez chwilę nikt się nie odzywa. Artur mierzy Eamesa uprzejmym, w stu procentach profesjonalnym spojrzeniem, Miguel zerka na nich co chwilę z rozbawieniem, a Ariadne tęsknym wzrokiem spogląda za okno.
- Skończyliśmy? - pyta w końcu, kiedy cisza się przedłuża.
- Skończyliśmy - zgadza się Eames. - Jeśli ktoś ma jeszcze jakieś pytania, służę pomocą, aczkolwiek powiedziałem wam w zasadzie wszystko, o czym sam wiem.
- Świetnie - podsumowuje Miguel. - Tymczasem, skoro jeszcze nie mamy żadnego konkretnego planu, a tym samym moja rola chwilowo jest niejasna, hasta luego, señores, señorita. - Z tymi słowy podnosi się z fotela i szybkim krokiem wychodzi z pokoju. Kilka sekund później w jego ślady idzie Eames. Zanim Ariadne ma szansę zorientować się w sytuacji, Artur odwraca się w jej stronę i posyła jej to samo spojrzenie co przed odprawą.
- Rozumiem Eamesa, ale ty mogłaś mi powiedzieć - zauważa spokojnie.
- Arturze - Ariadne przewraca oczami - nawet przez chwilę nie przyszło mi do głowy, że o tym nie wiedziałeś. Nie wiem, myślałam, że skoro nie przeszkadza ci sposób, w jaki ubiera się Eames…
- Stwierdzenie, że nie przeszkadza mi sposób w jaki ubiera się Eames to prawie tak, jakbyś powiedziała, że w Alei Tornad czasami lekko wieje - wtrąca Artur.
- Okej, nieważne, tolerujesz to, jak się ubiera… W każdym razie, byłam pewna, że widziałeś tego całego Miguela.
- Z Eamesem to wygląda tak, że nawet jeśli cierpi na daltonizm i żyje w świecie, gdzie tweed jest nadal szczytem mody, to przynajmniej zachowuje szczątkowe pozory. A on… Daj spokój, nie mów, że ciebie to nie razi. Jak byś się czuła gdyby twój nauczyciel przyszedł w ten sposób ubrany na uczelnię?
- Miguel nie jest twoim nauczycielem - Ariadne wzrusza ramionami.
- Nie, jest moim współpracownikiem. O tyle gorzej, że jak naprawdę się zdenerwuję, nie będę mógł zrezygnować z jego wykładów - zauważa. - Mniejsza o to. Za jakiś czas jadę do miasta, może uda mi się zaaranżować spotkanie z Burtonem. Im szybciej się za to zabierzemy, tym szybciej skończymy. Jeśli czegoś potrzebujesz, daj mi znać.
- Dam - obiecuje.
***
W ciągu następnego tygodnia Artur zdobywa najważniejsze informacje które mają pomóc im w pracy, Eames wymyśla plan, Miguel nadal ubiera się piętnastolatek na wakacjach u ulubionego wujka, a Ariadne powoli, na podstawie dostarczanych jej wiadomości zaczyna budować plany.
W wolnych chwilach natomiast ich nowy ekstraktor zasypuje Artura potokiem komplementów oraz zdrobnień, wszystko po hiszpańsku, co sprawia, że ten drugi poważnie zaczyna się zastanawiać nad rzuceniem akurat tej roboty i gdyby nie fakt, że poznał Daniela Burtona i zdążyło mu się zrobić go żal, prawdopodobnie tak właśnie by zrobił. Ariadne na początku jest tym całym okazywaniem uczuć rozbawiona, później lekko zirytowana. Natomiast Eames - zazwyczaj podchodzący do podobnych sytuacji z uśmiechem na ustach - za każdym razem jak widzi Miguela, zdaje się zaciskać zęby i powstrzymywać się od złośliwych komentarzy.
W efekcie Artur między angielskimi i hiszpańskimi skarbami, kochaniami, a nawet słońcami powoli zaczyna zapominać, jak ma na imię. Czasami zastanawia się także, czy przypadkiem nie jest to kwestia jakiegoś konkursu pod tytułem: kto użyje w stosunku do niego najbardziej uroczego zdrobnienia, ale brzmi to trochę śmiesznie. Plus, Eames zwracał się do niego w ten sposób odkąd pamięta, a wcześniej nie miał z kim rywalizować.
Ostatecznie większość zaczepek stara się ignorować. Bywa, że mu to nie wychodzi.
***
- Miguel Caballero Rojo to postać z gry komputerowej. Tekken - wspomina kiedyś Artur, bez entuzjazmu dłubiąc w swoim kurczaku z ryżem na wynos. Razem z Eamesem siedzą akurat w kuchni. Rzadko zdarza im się wspólnie jeść posiłki; ten raz również jest przypadkiem. Są zmęczeni; to był długi dzień.
- Wiem.
Mina Artura jest wymowniejsza niż każdy trzykropek.
- A teraz serio, Eames. Oboje wiemy, że jesteś na tyle dobry jako ekstraktor, że spokojnie mógłbyś odwalić jego robotę, wystarczyłoby tylko trochę zmienić plan. Więc co on tu, do cholery, robi?
- Nie wiem, skarbie, czy zwróciłeś na to uwagę, ale też za nim specjalnie nie przepadam. A Daniel Burton to mój stary znajomy. Zależy mi na tym, żeby ta robota przebiegła bez problemów. Gdyby Cobb siedział nadal w biznesie, nawet bym się nie zastanawiał. Ale tak nie jest, więc zwróciłem się do kolejnej po nim dostępnej osoby. W naszym zawodzie opinia nie bierze się znikąd, kotku, sam o tym wiesz. Musi być dobry w tym co robi.
Artur wzdycha w odpowiedzi, bo to, co mówi Eames, tak właściwie ma sens.
- Po prostu… Nawet ty zazwyczaj masz na sobie marynarkę. W jaki sposób mam poważnie traktować osobę, która na poważne spotkanie przychodzi w koszulce z napisem „Some people are gay. Get over it”?
- Może jest wielkim fanem Władcy Pierścieni.
- Nie widzę, jaki to ma ze sobą związek.
- Oczywiście, że nie widzisz - wzdycha Eames. - Może w takim razie chce ci coś zasugerować. Nie pierwszy raz, mam wrażenie.
Artur rzuca mu ponure spojrzenie.
- Mało śmieszne - stwierdza, po czym wstaje, odkłada za sobą naczynia do zlewu i wychodzi bez słowa.
- Zgadzam się - mówi Eames, kiedy za Arturem zamykają się drzwi.
***
Plan, zakładając, że wszystko pójdzie po ich myśli, nie jest specjalnie skomplikowany. Pierwszy do akcji ma wkroczyć Eames. Według informacji, które udaje się zdobyć Arturowi, Christian Rose ma zamiar spotkać się z ludźmi, którym obiecał sprzedać skradzione plany. Oczywiście, pomyłka jest niewykluczona: Rose mógł zaaranżować spotkanie tylko po to, żeby powiedzieć im, że teraz, kiedy plany zostały skradzione, nie ma sensu namawiać jego wspólnika na zmianę zdania. Z tym, że jest to raczej mało prawdopodobna opcja. Zadanie Eamesa polega na tym, żeby zasiać w Christianie ziarno niepewności, ponarzekać trochę na warunki transakcji, a także dać mu do zrozumienia, że kupiec, który do tej pory wydawał mu się tak pewny, może jednak wycofać się w każdej chwili. Co postawiłoby go w raczej niekomfortowej sytuacji - niewiele państw chciało mieć w tak ważnej kwestii cokolwiek wspólnego ze złodziejami. Zazwyczaj im się to nie opłacało.
Następne pięć minut - możliwe, że całkiem dosłownie - ma należeć do Miguela. Jego zadaniem będzie przekonanie Rose, że oto trafił mu się jeszcze lepszy kupiec, na dodatek z większymi możliwościami i zdecydowanie korzystniejszą ofertą.
(- Jak zamierzasz to zrobić? Hiszpanie nie są znani z tego, że ot tak pojawiają się znikąd, nagle zainteresowani batalistyką. Do tego stopnia - zapytał Artur, kiedy po raz pierwszy usłyszał końcową wersję planu.
- Arturze, mi cariño - odpowiedział Miguel z protekcjonalnym uśmiechem i już samo to, nie potrzeba żadnych głupich ubrań, żadnych głupich tekstów, wystarczyło, żeby Artur znienawidził go jeszcze bardziej. - Twoją dziedziną jest research, ale to nie znaczy, że w wolnych chwilach nie potrafisz jeździć na nartach albo ugotować jajecznicy, czyż nie? Tak się składa, że señor Eames nie jest jedynym oszustem w branży… aczkolwiek niewątpliwie najlepszym. Niemniej jednak, ja również znam kilka najpopularniejszych technik. Poradzimy sobie.
- Lepiej żeby tak było.)
Krokiem numer trzy jest ponowne pojawienie się Eamesa i jego projekcji, zirytowanych tym, że Rose znalazł sobie inną opcję. Ma to uświadomić Christianowi, że w gruncie rzeczy nie zostało mu zbyt wiele czasu, i jeśli nie zadziała teraz, to straci nie tylko pieniądze, które zyskałby na planach, ale także - przy odrobinie złej karmy - życie. Etapem końcowym jest, rzecz jasna, ekstrakcja.
- Sugeruję dwa poziomy - mówi Eames. - Im szybciej tym lepiej, a w ten sposób uda nam się to załatwić… myślę, w kilka godzin tutaj? Potrzebujemy dwóch dni.
- To dwadzieścia minut w realu, jeśli faktycznie mówimy o drugim poziomie - wtrąca Ariadne.
- Co pasuje idealnie, Rose ma serię półgodzinnych zabiegów fizjoterapeutycznych, moglibyśmy wtedy skorzystać z okazji.
- I tak zrobimy. Ariadne, masz modele gotowe?
- Zostały ostatnie poprawki. Będziesz musiał na nie spojrzeć, ale tak, w zasadzie są już gotowe.
- Świetnie. Wszystko jasne? Jak macie jakieś pytania, to teraz, jutro nie będziemy mieć na to czasu. Artur, skarbie, jak z jego ochroną?
- Dopiero jakiś czas temu zaczął szkolenie i dosyć opornie mu to idzie. Cokolwiek znajdziemy w jego podświadomości, nie będzie to nic z czym sobie nie poradzę.
- Ja również mam pytanie do Artura - wtrąca się Miguel, jego usta wygięte w dosyć sugestywnym półuśmiechu.
- Panie Caballero - rzuca Artur ostrzegawczo, mierząc go chłodnym spojrzeniem. - Byłbym zobowiązany, gdybyś raczył zapamiętać, że jesteśmy teraz w pracy i tym samym zachował pytanie dla siebie.
- Pogadamy później - mruga w odpowiedzi.
Eames odchrząkuje głośno i znacząco.
- Rose będzie w klinice Balance Performance w Clapham, przy 113 Gauden Road o godzinie dwunastej. Sugeruję zebrać się o ósmej, będziemy mieć akurat w sam raz czasu na dojazd i ewentualne zorientowanie się w sytuacji w razie gdyby coś po drodze poszło nie tak - uzupełnia Artur.
- Jasne. Ósma, jesteśmy tutaj. Wszystko pójdzie sprawniej, jutro o tej porze będziemy mogli się pożegnać, bogatsi o kilka tysięcy funtów. A to, zakładając, że plany pójdą naprawdę tanio - podsumowuje Miguel.
Kładąc się spać, Artur odkrywa, że naprawdę nie może się doczekać następnego dnia. Tym razem zaśnięcie nie zajmuje mu dużo czasu.
***
Zgarniają Christiana Rose’o pięć minut przed dwunastą, z klinicznej poczekalni. Od tego momentu wszystko - zadziwiające - idzie po ich myśli.
Zgodnie ze zdobytymi, podświadomość Rose’a okazuje się uzbrojona, ale za słabo, aby przechytrzyć Artura. Nie mają żadnego konkretnego planu na pierwszy poziom, dlatego po raz kolejny odtwarzają tam tę samą sytuację i płynnie przechodzą do drugiego: wszyscy, poza Arturem.
Rose wpada jak wyjątkowo ciężki kamień w wodę, a impet uderzenia momentalnie ciągnie go na dno. Okazuje się, że dwa dni wystarcza na styk, co wygodnie pozwala uniknąć im - mimo wszystko zawsze dosyć niewdzięcznego - zabijania się wzajemnie w celu szybszej pobudki.
Daniel Burton nie ma łez w oczach, kiedy dostarczają mu informacji odnośnie lokalizacji planów oraz niezbitych dowodów świadczących o tym, że jego wspólnik w istocie jest winny. Ma za to rumieńce na twarzy i lekko przyspieszony oddech, a z radości impulsywnie obiecuje im dwadzieścia pięć procent zamiast dwudziestu.
- Nie ma takiej potrzeby - zapewnia go Eames. - Umowa była na dwadzieścia, zostaje dwadzieścia. Tymczasem radziłbym się spieszyć. To co zrobiliśmy nie jest do końca legalne, a okazja nie będzie na ciebie czekać przez wieki.
Miguel sprawia wrażenie, jakby chciał go bardzo, bardzo mocno uderzyć w żebra, albo, jeszcze lepiej, kopnąć w krocze. Nikt sobie z tego nikt nic nie robi. Z uśmiechami na twarzy życzą powodzenia Burtonowi, po czym z poczuciem satysfakcji i dobrze wykonanej roboty opuszczają jego posiadłość.
***
- Señores, señorita, praca z wami była… zaiste cudownym doświadczeniem.
Miguel stoi tuż przy drzwiach. Na ramię ma zarzuconą torbę, na twarzy irytująco szeroki uśmiech. Wypowiadając ostatnie słowa kieruje swój wzrok na Artura, nie pozostawiając wątpliwości co do tego, który aspekty był dla niego najcudowniejszy.
Artur wzdycha, bo ma wrażenie, że wie, co zaraz padnie. Nie myli się za bardzo.
- Dime, mi cariño… Sales con alguien? - pyta, uśmiechając się zachęcająco. Stawia torbę na podłodze i podchodzi kilka kroków. - Hiszpania jest naprawdę piękna o tej porze roku. Mógłbyś pojechać ze mną…
Zanim Artur ma szansę cokolwiek odpowiedzieć (na przykład, że tak naprawdę nie zna hiszpańskiego i poza okazyjnymi słowami raczej nie rozumie tego, co się do niego mówi), reaguje Eames. Chwyta Miguela za ramię, przynajmniej dwa razy mocniej niż powinien, żeby nie było to bolesne, i zdecydowanie popycha za drzwi, otwierając je uprzednio nogą. Torbę rzuca za nim.
- Que te diviertas en España, dupku - rzuca za nim głośno. Miguel krzyczy coś w odpowiedzi, ale ani oni ani Ariadne nie są w stanie tego usłyszeć, bo zatrzaskuje drzwi tak szybko jak je otworzył.
- W końcu - bardziej do siebie niż do nich.
Ariadne gwiżdże cicho. Artur wysoko unosi prawą brew. Eames najwyraźniej ma zły humor, bo stanowczym głosem uprzedza ich obojga:
- Nie macie prawa powiedzieć ani słowa na ten temat. Tak?
Zgodnie z otrzymanym rozkazem, milczą posłusznie. Po chwili Eames odwraca się i szybkim krokiem wychodzi z pokoju, wbiegając po schodach.
- Rany - rzuca Ariadne, mierząc Artura wymownym spojrzeniem. - Ktoś tu jest poważnie zazdrosny.
***
Kilka godzin później stoi w nogach łóżka, wpatrując się w otwartą i jak na razie pustą walizkę. Obok niej leży kartka, którą znalazł w pokoju Eamesa pierwszego dnia swojego pobytu tutaj. Biorąc pod uwagę, że to był pierwszy i ostatni raz, kiedy widział ją na oczy, teraz nie ma wątpliwości co do tego, kto ją podrzucił.
(Ariadne, zanim udała się na swoją wieczorną sesję sam-na-sam z zabytkami londyńskimi, zaglądnęła do niego na chwilę. Założyła ręce na piersiach i wbiła w niego przenikliwe spojrzenie.
- Pamiętasz co ci powiedziałam zanim tu przyjechaliśmy, nie? - upewniła się.
- Pamiętam - zgodził się Artur. Miał dosyć dobrą pamięć. Często także wybiórczą.
- Po dzisiejszym tym bardziej uważam, że powinieneś zostać - zaczęła. - Serio, sam dobrze wiesz dlaczego zgodziłeś się na tę pracę. A jeśli nie, to może faktycznie powinieneś był pojechać z Miguelem, stworzylibyście świetną parę… jeszcze nie wiem, na jakiej podstawie, ale, no…
- Lepiej już idź - zasugerował Artur wymownie.
- Schowaj walizkę - odpowiedziała, zamykając za sobą drzwi.)
Ostatecznie faktycznie bierze głęboki oddech i zamyka walizkę, a potem wsuwa ją pod lóżko. To nie tak, że nie ma nic do stracenia, ale coś mu mówi, że jeśli dobrze to rozegra, to zyski mogą przebić straty.
***
- Nigdy ci tego nie powiedziałem - odzywa się nagle Artur. Siedzą na murku w ogrodzie: on z nogami spuszczonymi wzdłuż, Eames po turecku, od czasu do czasu zaciągając się trzymanym w palcach papierosem - ale pooglądałem w końcu Przygodę na Antarktydzie.
- Czyżby? - pyta Eames. Nie patrzy na niego: wzrok ma utkwiony gdzieś przed siebie, nieobecny, ale uśmiecha się kącikiem ust, a skinieniem głowy daje znać, że słucha.
- Tak. Miałeś rację - odpowiada Artur z namysłem. W palcach obraca pocztówkę z cocker spanielami. Nie potrafi tego wytłumaczyć, ale w krótkim okresie czasu przywykł do noszenia jej ze sobą. Razem z czerwoną kostką zazwyczaj spoczywa w jego kieszeni. - Bajki i produkcje dla dzieci też mają swoje zalety.
Przez chwilę nikt nic nie mówi, a potem Eames odwraca wzrok w jego kierunku. W jego oczach Artur widzi coś, co prawdopodobnie jest początkiem figlarnego uśmiechu. Nie myli się.
- Och, nie, absolutnie - mówi, gasząc papierosa na muru i odkładając go za siebie. - Skąd ten chory pomysł?
- Przestań - przewraca oczami. - Okej, pomyliłem się. Wielka sprawa. Każdemu się zdarza.
Nagle na murek wskakuje Maya. Kręci się niespokojnie, jakby jeszcze nie do końca zdecydowała się, co ze sobą zrobić, aż w końcu niemal wchodzi Arturowi na kolana i zaczyna bezceremonialnie lizać go po twarzy. Eames wybucha śmiechem. Artur usiłuje się odsunąć, ale nie za bardzo mu to wychodzi: prawdopodobnie ma to coś wspólnego z plus minus trzydziestoma kilo żywej wagi blokującej jego ruchy.
- Moje oczy! Mam psią ślinę w oczach, nic nie widzę… - zawodzi.
- Nie ma na co patrzeć. Kirk w Speedo, Taylor w spódnicy, Al w skórzanych spodniach z dziurą na dupę…
Arturowi w końcu udaje się przekonać Mayę, żeby z niego zeszła. Ociera twarz i spogląda na Eamesa z miną, która sugeruje że tę samą kwestię mógłby wygłosić w suahili i prawdopodobnie spotkałby się z takim samym zrozumieniem.
- Co…?
- Skarbie… - Eames kręci głową z rozbawieniem. - Słowo „popkultura” zupełnie nic ci nie mówi, prawda?
Artur udaje, że zastanawia się nad odpowiedzią. Jakby naprawdę było nad czym.
- Nie - przyznaje po chwili, uśmiechając się lekko. - Nie, naprawdę nic.