Miałam dziś zajęcia 8-15 prawie bez przerwy i wróciłam do domu prawie bez mózgu, ale dałam radę... Wcześniej miałam w planach napisanie epickiego fika Artur/Merlin z Mordredem w tle, ale stwierdziłam, że to za duże wyzwanie jak na dzisiejszy dzień. ;)
Tytuł: Oswajając magię
Autor:
pellamerethielFandom: Merlin
Pairing: Artur/Merlin
Uwagi: Brak spoilerów, trochę pornu, trochę fluffa, trochę angsta, czyli klasyka.
Ilość słów: 2278
Dedykuję
soriso, bo takie fiki to, jak już wyżej napisałam, klasyka, a klasyka nigdy się nie przejada. XD
Działania transgresyjne - ekspansywne i twórcze - polegają na intencjonalnym wychodzeniu poza to, czym jesteśmy i co posiadamy. Przełamują one dotychczasowe granice osiągnięć i tworzą nowe wartości. Dzięki nim rozszerza się prywatne terytorium, wzbogaca nasze doświadczenie, zwiększa zakres kontroli.
Oswajając magię
Pierwszy raz robią to, gdy bardzo pijani wracają z bankietu.
Artur głośno wyraża swoje oburzenie faktem, że jeden z przybyłych z daleka ksiażąt zakwestionował jego łowieckie umiejętności, w związku z czym na następny dzień zaplanowana została wyprawa na dziki. Merlin kiwa tylko głową i zamyka za nimi drzwi, a następnie zaczyna porządkować bałagan na stole. Z powodu wypitego wina idzie mu jednak jeszcze gorzej niż zwykle, więc potrąca kielich, rozlewając w ten sposób resztkę alkoholu.
- Co robisz? Daj mi to. - Artur przewraca oczami, a następnie rusza w kierunku Merlina, potyka się i ląduje na czarodzieju, przyciskając go sobą do stołu. Jego usta znajdują się nagle zdecydowanie zbyt blisko twarzy Merlina, ale nie jest to coś, co dziedzicowi tronu jakoś szczególnie by przeszkadzało. Zauważa, że kościste kolano jego służącego tkwi dokładnie między jego książęcymi nogami i jest to coś, co, przynajmniej według jego zamroczonego winem umysłu, otwiera całkiem nowe możliwości.
- Uch - wydusza z siebie Merlin. - Przygniatasz mnie - dodaje. Czerwieni się, ale też wygląda na to, że wcale nie zamierza ruszyć się z miejsca.
- Merlinie, czy ty się rumienisz? - pyta z triumfem Artur. - Widzę też, że bardzo cieszysz się na mój widok - dodaje ze złośliwym uśmiechem, a następnie z premedytacją czy też nie, (Artur nawet po wielu latach będzie przysięgał, że to było przypadkiem) wypycha biodra do przodu, a później znowu to samo.
- Arturze, czy ty…? - pyta Merlin z czymś na kształt czystego przerażenia, co sprawia, że książę nieco trzeźwieje i zamiera w miejscu, czując, jak tym razem yo on zaczyna się czerwienić. - Arturze, to nie jest chyba najlepszy pomysł. Obaj jesteśmy pijani, więc może najlepiej będzie, jeżeli położysz się spać i… i porozmawiamy o tym jutro - dodaje czarodziej z pośpiechem, a następca tronu analizuje w milczeniu każde z zasłyszanych właśnie słów.
- Przeszkadza ci więc to, że tyle wypiliśmy, tak? Nie to, co moglibyśmy teraz zrobić? - upewnia się, a wtedy Merlin robi się jeszcze bardziej czerwony i spuszcza wzrok bez słowa. Artur dobrze zna odpowiedź na to pytanie i, z tego, co wyczuwa, jego sługa także doskonale wie, czego chce.
Musi to jeszcze tylko zrozumieć.
- Tak, tak, ale Arturze… - mówi znowu Merlin, a wtedy książę unosi oczy do góry, wzdycha z poirytowaniem i wreszcie go całuje, tak, żeby się w końcu zamknął. Mag zamiera, ale trwa to tylko przez kilka sekund, po których to bardzo chętnie odpowiada na pocałunek, a Artur orientuje się, że zbyt mocno go przyciska, dopiero kiedy Merlin leży już prawie na stole. Książę waha się tylko przez chwilę, a później staje między jego nogami i znowu wypycha biodra do przodu, a później znowu, znowu i znowu, a czarodziej jęczy i na tyle, na ile to możliwe, odpowiada mu tym samym.
Żaden z nich nie pamięta nawet o ściągnięciu ubrania.
*
Gdyby kilka tygodni wcześniej ktoś powiedział Arturowi, że zakocha się po uszy we własnym służącym - tym rozgadanym chłopcu o głupkowatym (wtedy przynajmniej tak sądził) uśmiechu, któremu wszystko zawsze leciało z rąk - książę prawdopodobnie zabiłby go śmiechem.
To niewiarygodne, bo teraz następca tronu jest gotów specjalnie skrócić polowanie, żeby wrócić wcześniej do zamku i swojej komnaty, w której będzie czekała już na niego kąpiel i Merlin, najważniejsze, że będzie tam Merlin. Jego wierny sługa pomoże mu ściągnąć spodnie, tunikę i buty, a później Artur wejdzie do balii i wciągnie go tam za sobą, mimo że zdecydowanie nikt nie przewidział jej dla dwóch osób. Ostatnio spędzili w wodzie tyle czasu, że już dawno powinna wystygnąć i chociaż nienaturalnie długo pozostawała ciepła, to książę to zignorował, podobnie jak wiele innych rzeczy. Nie jest taki głupi, na jakiego zdaniem Merlina wygląda - to, że jego służący jest czarodziejem, rozszyfrował już dość dawno temu, ale bardzo długo nie wiedział (wciąż tego nie wie, wszystko inne to gra na czas) co z tym odkryciem zrobić. Aresztowanie Merlina nie wchodziło nawet w grę - jeszcze zanim Artur zdążył zakochać się w jego głupim uśmiechu i tych czarnych, wiecznie rozczochranych włosach, potrafił docenić już odwagę i lojalność swojego służącego. Książę nie widział powodu, dla którego miałby ukarać kogoś odznaczającego się tak bezinteresowną wiernością, tym bardziej, że nigdy nie zauważył, żeby Merlin kiedykolwiek zrobił coś, co mogłoby zaszkodzić Camelotowi (chyba że liczyć niewypastowaną podłogę w książęcej sypialni albo śniadanie, które na czas nie docierało do jego komnaty).
Postanowił więc nie robić nic, a teraz, a teraz...
A teraz sytuacja zupełnie się zmieniła.
W tym momencie Artur byłby gotów zrobić tyle, żeby ochronić Merlina przed płonącym stosem, że przerażało to nawet jego samego. Kiedy tak leżeli razem w nocy, śpiący czarodziej i czuwający nad nim przyszły król, książę zaciskał lekko dłoń na nadgarstku Merlina, wsłuchiwał się w płynącą tam krew i zastanawiał się, gdzie w takim ciele może się zmieścić tyle mocy.
Czasem go to przerażało.
Pewnego dnia, kiedy przycisnął Merlina do ściany w jednym z opustoszałych korytarzy i wsunął mu rękę w spodnie, ot tak, dla samego kaprysu patrzenia na jego z trudem łapiące powietrze usta, pociemniałe oczy i długie, drgające rzęsy, stało się coś nieoczekiwanego. Kiedy Merlin doszedł z jego imieniem na ustach i Artur poczuł, jak jego dłoń znaczy wilgotne, lepkie ciepło, książę z zaniepokojeniem zobaczył, że oczy jego czarodzieja wypełniły się złotem. Trwało to zaledwie kilka sekund i sam Merlin najwyraźniej niczego nie zauważył, ale Artura trochę to przeraziło.
Ktoś mógł tamtędy przechodzić, myśli później z zimną, nieprzyjemnie gorzką świadomością tego, że przecież mają do ukrycia coś znacznie gorszego niż tylko to, co robią z Merlinem po nocach. Merlin może nie wie, że on, Artur, wie, ale książę zamierza zrobić wszystko, co w jego mocy, by ochronić swojego czarodzieja przed okrutną śmiercią. Obiecuje mu to za każdym razem, w myślach, gdy zostawia ślady na jego skórze, przyciska go do swojego łóżka i dotyka językiem tam, gdzie Merlin ma straszne łaskotki, w związku z czym zawsze wybucha nieopanowanym śmiechem.
Artur wierzy, że znajdzie w końcu odwagę, by wyznać Merlinowi prawdę (nie, odwaga to może złe słowo - Artur nie boi się prawie niczego, a na pewno niestraszna mu wizja walki z gryfem, nie obawia się też stawienia czoła kilkunastu bandytom i zaczarowanym rycerzom, ale przeraża go myśl o tym, że miałby stanąć przed Merlinem, spojrzeć w te jego ufne, niebieskie oczy i oznajmić: - Merlinie, przestań wreszcie udawać, doskonale wiem, że jesteś czarodziejem. Przepraszam, że nie powiedziałem ci wcześniej i nie zdjąłem z ciebie tego ciężaru.)
Chciałby przede wszystkim zapewnić go o swojej dyskrecji i tym, że wierzy w jego uczciwość i to, że służy przede wszystkim Camelotowi. Zna Merlina i dobrze wie, że najpierw źle by go zrozumiał (biedny Merlin, zawsze tak bardzo wierzy w ludzi, ale nigdy, gdy chodzi o swoją osobę), a następnie zacząłby go prosić, żeby nie karał Gaiusa, że nie będzie uciekał, ale żeby nikt inny na tym nie ucierpiał. Artur musiałby wreszcie porządnie nim potrząsnąć, zbliżyć twarz do jego twarzy i wolno, słowo po słowie, powtórzyć to, co wcześniej powiedział.
Nigdy nie pozwoliłbym im cię skrzywdzić, Merlinie.
Książę ostatnio sporo rozmyślał o magii. Zaczął nawet brać pod uwagę coś, co samo w sobie mogłoby zostać uznane za herezję - że istnieje prawdopodobieństwo, że magia jest neutralna na podobieństwo pętli i ostrza, a złe są tylko sposoby, w jaki ludzie z nich korzystają. Smakuje nowość, jaką są dla niego te wszystkie myśli, i zastanawia się, czy kiedyś, kiedy Merlin będzie już wiedział, że on, Artur, wie, czarodziej zechce mu pokazać coś więcej, zechce go czegoś w tej materii nauczyć. Książę ma nadzieję, że tak - nie wie, jak inaczej miałby zostać sprawiedliwym królem, jeżeli nie dowiadując się jak najwięcej o tym, co jego ojciec uważa za najstraszniejszego ze wszystkich wrogów.
Artur nie boi się magii, ona go ciekawi.
Nie wierzy, żeby cokolwiek, co Merlin robi, mogło być złe bądź niegodziwe. Póki co uważnie go obserwuje, chce bowiem poznać jak najwięcej, a, cóż, jego służący nie zawsze bywa szczególnie ostrożny i są rzeczy, które Artur jest w stanie dostrzec bez trudu.
Po tym, co stało się na korytarzu, książę podejmuje trudną decyzję i kończy ich ryzykowne wyprawy do stajni, zbrojowni i składziku na owoce. Tłumaczy Merlinowi, że nie powinni zwracać na siebie uwagi króla, w przeciwnym razie wynikną z tego same wyniknąć kłopoty, a czarodziej tylko kiwa głową i uśmiecha się w ten sposób, który za każdym razem sprawia, że Artur ma ochotę go wycałować.
Żaden z nich nie wie, że na pewne rzeczy jest już za późno.
*
Kiedy Artur wraca z treningu, wpada do swojej komnaty i ściągając z siebie kurtkę radośnie oznajmia:
- Merlinie, dla twojego własnego dobra mam nadzieję, że kąpiel jest już gotowa, w przeciwnym razie nie będziesz mógł razem ze mną… - przerywa w pół zdania, kiedy orientuje się, że nie jest w komnacie sam i że, niestety, jego gościem nie jest Merlin.
- Ojcze? - pyta Artur, momentalnie poważniejąc. Ma nadzieję, że nie zdążył się zaczerwienić, rumieńce to coś, co zdecydowanie nie przystoi dorosłemu synowi króla. Poprawia swoją wymiętą tunikę, którą miał nadzieję zdjąć zaraz po powrocie do sypialni, ale który to pomysł wydaje mu się teraz wyjątkowo chybiony. Nigdzie w komnacie nie widzi Merlina, co samo w siebie nie jest niepokojące, ale w połączeniu z obecnością jego ojca tutaj sprawia, że Arturowi zasycha w gardle.
- Myślałem, że okażesz się mądrzejszy - stwierdza zimno Uther, wpatrując się w niego oczami, które nie wyrażają niczego. - Jesteś w takim wieku, że powinieneś już rozumieć, że wziąć do łoża służącego to jedno, a wciskać to innym w twarz to coś zupełnie innego - dodaje.
- Ale, ojcze… - zaczyna Artur, ale Uther tym razem nie daje mu dokończyć.
- Cisza! - przerywa mu podniesionym głosem. - Teraz ja mówię. W wolnym czasie możesz dzielić łoże z kimkolwiek zechcesz, dopóki czyniąc tak nie ośmieszasz w ten sposób korony, a to stało się właśnie tutaj - stwierdza Uther tonem, który mógłby kruszyć skały.
Artur spogląda na niego z zaskoczeniem.
- W jaki niby sposób ośmieszyłem koronę? Nie zrobiłem niczego, co mogłoby narazić nasze królestwo na pośmiewisko, ojcze - usiłuje się bronić, ale po spojrzeniu Uthera poznaje, że sprawa jest z góry przegrana. Wie, że król chce, żeby pamiętał o swoich obowiązkach i odpowiedzialności za Camelot, ale Artur przecież nigdy o tym nie zapomina, myśli o tym o każdej porze dnia i nocy. Nie ma poczucia, żeby coś zaniedbał, coraz bardziej martwi go natomiast fakt, że nadal nie wie, gdzie jest Merlin.
- Afiszując się w ten sposób ze swoim służącym - odpowiada zimno Uther. Artur w pierwszej chwili nie rozumie, ale król nie daje mu nawet czasu na zadanie pytania, tylko kontynuuje: - Zaczynając od tego, że żaden książę nie powinien wyżywać się na swoim rycerzu tylko dlatego, że ten zadrwił wcześniej z jego służącego.
- Chodzi o Borsa? Bors wciąż ma problem z posługiwaniem się tarczą, tylko w ten sposób mogłem pokazać mu, jak powinien jej prawidłowo użyć - stwierdza Artur z niesmakiem. Odnotowuje, żeby porozmawiać z Borsem później, kiedy ta nieszczęsna sprawa już nieco ucichnie.
- Nie chodzi tylko o to - ciągnie dalej król. - Czy wiesz, że was widziano? - dodaje z wyraźnym rozczarowaniem w głosie, a Artura to boli, bowiem wie, że rozczarowani są nim zarówno ojciec, jak i król (sam nie wie, które boli bardziej).
Tym razem jednak zupełnie nie wie co powiedzieć.
- Ja… - zaczyna, ale nie kończy. - Kiedy? - dodaje po chwili ciszy tak ciężkiej, że dałoby się ją pokroić nożem.
- W stajni. Widział was chłopiec stajenny - odpowiada Uther. - Pobiegł od razu do swojego ojca, koniuszego, który pokornie doniósł mi o twojej niedyskrecji, ale dopiero wtedy, gdy uznał, że dalsze trzymanie tego w tajemnicy może zaszkodzić książęcej reputacji - dodaje król, a Artur myśli ze złością o Arwinie, który powinien był przecież przyjść najpierw do niego, a dopiero później do jego ojca. Przypomina sobie także o tym, że stajnia to było jedno z częstszych miejsc ich spotkań w ciągu dnia i zastanawia się, ile Uther tak naprawdę wie.
Zapada milczenie, które tym razem przerywa władca Camelotu.
- To niedopuszczalne, żeby następca tronu chował się po stajniach z jakimś wieśniakiem. Dlatego postanowiłem, że Merlin musi ponieść karę - oznajmia spokojnie, a Artur ma wrażenie, że serce podeszło mu właśnie do gardła.
- Dlaczego Merlin? On w niczym tutaj nie zawinił, ojcze, to wszystko ja zapoczątkowałem - mówi szybko, a Uther piorunuje go wzrokiem.
- Jeżeli nie chcesz, żeby tydzień pobytu w celi został zamieniony na dwadzieścia batów, to w tej chwili zamilknij - oznajmia król, a książę w tej chwili decyduje się go posłuchać. - Jeżeli - zaczyna znowu Uther - ta sytuacja się kiedykolwiek powtórzy, jeżeli ktokolwiek zobaczy was w jakiejś niestosownej sytuacji i dojdzie to do moich uszu, to dwadzieścia batów będzie karą, za którą Merlin jeszcze zatęskni. Czy to zrozumiałe? - pyta spokojnie, a Artur kiwa głową. Wie, że mogło być znacznie gorzej, rozumie, że i tak im się upiekło.
Przynajmniej ten najważniejszy sekret Merlina jest bezpieczny powtarza sobie schodząc wieczorem do lochów. Upewnia się wcześniej, że jego ojciec zamknął się w swojej komnacie i nikogo nie przyjmuje - wolałby nie ryzykować jego gniewu po tym, co stało się wcześniej.
Merlin jest cały i zdrowy - siedzi w celi i wpatruje się w swoje ręce, ale kiedy dostrzega Artura, podnosi się i podchodzi do krat. Książę mówi strażnikom, że potrzebuje porozmawiać sam na sam z więźniem; kilku z nich wymienia między sobą spojrzenia (prawdę mówią ci, którzy nazywają dwór takim rozplotkowanym miastem w miniaturze), ale nikt nie śmie tego skomentować i po chwili w lochach pozostają tylko on i Merlin. Następca tronu jest pewien lojalności tych akurat rycerzy - wie, że cokolwiek sobie myślą, żaden z nich nie doniesie królowi o ich nocnym spotkaniu.
- Arturze? - pyta Merlin. Obejmuje rękami kraty i spogląda na niego z oczekiwaniem. Sprawia wrażenie zmęczonego, ale nie przestraszonego; to dobrze - książę bardzo nie chce, żeby Merlin w tym momencie się bał. Na wszelki wypadek rozgląda się jeszcze naokoło, sprawdza wszystkie sąsiednie cele, a później podchodzi do tej Merlina, zbliża twarz do jego twarzy i najciszej jak może mówi mu to, co chciał powiedzieć już kilka tygodni wcześniej.
- Wiem, że jesteś czarodziejem - oznajmia.
Cóż, to nie było takie trudne.