znowu ja. przybyłam wam zaniżać poziom :P
tytuł (roboczy): prawdziwa zbrodnia
autorka: kpt_darling
fandom: Sherlock BBC
spoilery: yy, może tyci do a study in pink?
ostrzeżenia: kinda sherlock/lestrade.
ilość słów: 1318
uwagi: bardzo naciągane co do prompta. znaczy slash jest, więc chyba od biedy może być. brak bety.
Detektyw Inspektor Lestrade rozsiadł się wygodniej w fotelu i otworzył trzecią butelkę piwa. W telewizji leciała powtórka meczu Chelsea - Arsenal. Chcąc nie chcąc, jego policyjny umysł od razu przypomniał o poprzednim weekendzie, kiedy owy mecz się odbywał. Westchnął ciężko. Piłka nożna byłaby naprawdę przyjemniejsza, gdyby tych wszystkich cholernych pseudokibiców zesłać na Sybir. Wziął kolejny łyk gorzkiego napoju. Postanowił upić swój wiecznie czujny, policyjny umysł by spokojnie rozkoszować się myślą o dwóch dniach lenistwa. Bez trupów, bez wstawania o 6 rano, bez stert papierów na biurku, bez...
Z zamyślenia wyrwał go dźwięk przychodzącego sms'a.
...bez cholernej komórki dzwoniącej o drugiej w nocy.
Miał nadzieję, że to tylko jakaś reklama. Wróżka czy kolejna wygrana. Obojętnie. Chryste, następnym razem wyłączy to cholerstwo na cały weekend. Przeklinając cicho, wstał i zirytowany wyjął telefon ze swojej marynarki. Z skwaszoną miną przeczytał sms'a. I jeszcze raz. Spoważniał. Z oczu zniknęła lekka nieobecność, spowodowana alkoholem. Przełknął ślinę i przeczytał po raz trzeci.
Przyjedź. Pilne. Przestępstwo. U mnie.
SH
Bez dłuższego zastanowienia chwycił marynarkę i sięgnął po kluczyki do samochodu. Zawahał się i spojrzał na rozpoczętą kolejną butelkę piwa. Cholera, nie ma czasu bawić się w wzywanie taksówki.
Chwilę później zatrzymał się pod mieszkaniem Sherlocka na Baker Street 221B. Na całe szczęście ruch na drodze był już niewielki (jak na Londyn oczywiście).
Szybko wyszedł z samochodu i rozejrzał nerwowo. Spodziewał się widoku radiowozów oraz policyjnej taśmy. Tymczasem ulica pogrążona była we śnie, a jedyne światło, oprócz lamp latarni, pochodziło z okna mieszkania Holmesa.
Musiał być pierwszy na miejscu, wsparcie pewnie jest w drodze. Odruchowo sięgnął po pistolet, jednak zdał sobie sprawę, że nie ma go przy sobie. Cholera. Drzwi wejściowe były zamknięte. Zaczął nerwowo uderzać pięścią w drewno. Drzwi się otworzyły, a za nimi stała zaspana i zdziwiona Pani Hudson.
- Inspektorze? Co pana sprowadza o tej porze? - spytała grzecznie, aczkolwiek w jej głosie słychać było dezaprobatę.
Lestrade otworzył usta. To się nie zgadzało. Gdyby coś się stało, gospodyni powinna była o tym wiedzieć...
- To pilne - rzucił tylko. Starsza pani odsunęła się od drzwi i niechętnie wpuściła inspektora, który od razu pobiegł na górę i bez wahania wszedł do mieszkania detektywa.
Spodziewał się trupa. Albo przynajmniej krwi. Lub chociaż jakiś śladów walki.
Tymczasem mieszkanie wyglądało normalnie, a Sherlock Holmes siedział w fotelu koło kominka.
- Co się stało? - spytał Lestrade podchodząc bliżej detektywa. Ten spojrzał na niego i zmarszczył nos.
- Piłeś alkohol i przyjechałeś swoim samochodem?
- Cholera, Sherlock! - krzyknął Inspektor tracąc nerwy. - Napisałeś, że to pilne!
- A tak - Holmes poprawił się w fotelu i spojrzał po chwili ponownie na Inspektora. - Mycroft porwał Johna.
Lestrade zamrugał kilka razy, gdy jego mózg filtrował otrzymaną informację. Miał "przyjemność" poznać starszego brata Sherlocka, gdy rozpoczynał swoją współpracę z genialnym detektywem. Można by powiedzieć, że też został wtedy porwany... Ale John był współlokatorem Sherlocka już prawie pół roku i Inspektor był święcie przekonany, że Mycroft odbył już dużo wcześniej poważną rozmowę z doktorem Watsonem.
- Nie chodzi o to - rzucił zniecierpliwiony Sherlock. Oczywiście był w stanie odczytać o czym myślał Inspektor. - Pojechali razem na weekend do domku na wsi.
Lestrade czuł się coraz bardziej zagubiony i zdecydowanie coraz bardziej zirytowany.
- Czemu... - zaczął, jednak detektyw przerwał mu.
- Najwidoczniej są teraz... "parą". - Ostatnie słowo wypowiedział tak jakby była to najbardziej niedorzeczna rzecz na świecie... Chociaż, Mycroft Holmes i John Watson parą? W sumie nie zdziwiłby się gdyby obaj zrobili to tylko po to by wkurzyć Sherlocka.
- Czyli Mycroft nie porwał Johna, tylko wyjechali razem na weekend? To nie przestępstwo. - Lęk, który powstał u Lestrade gdy odczytywał sms'a Sherlocka, z zadziwiającą szybkością zmieniał się w gniew.
- Ale kradzież jest przestępstwem!
- Kradzież?
- Mycroft ukradł mi Johna!
Lestrade otworzył usta. Nie mógł uwierzyć. Sherlock Holmes potrafił być prawdziwym wrzodem na tyłku, ale to już przesada.
- Wezwałeś mnie w środku nocy tylko dlatego, że John wyjechał z twoim bratem? - spytał jak najspokojniej potrafił.
- Tak.
- Sherlock, jesteś nienormalny!
- Jestem wysokofunkcyjnym socjopatą.
- A gówno prawda! - krzyknął Lestrade i spojrzał wściekły prosto na detektywa. Cień satysfakcji przemknął przez niego, gdy zobaczył zdziwienie w wiecznie znudzonych szarych oczach Sherlocka.
- Twierdzisz, że ludzie są nudni i zwykłe ludzkie życie też jest nudne, a tymczasem otaczasz się zwykłymi ludźmi jak tylko możesz. A w tej chwili jesteś po prostu zazdrosny! Watson został twoim przyjacielem i był tobą zafascynowany, pojawił się twój brat i nagle przestałeś być pępkiem wszechświata. To zwykła zazdrość! I strach. Teraz boisz się, że zostaniesz sam i z tego powodu ściągasz mnie tu w środku nocy. Wiedząc, że przyjadę. Oczywiście, że przyjadę. Jak mogłoby być inaczej, do cholery jasnej. - Lestrade potarł czoło. Pierwszy gniew minął szybko, szczególnie gdy zobaczył oczy Sherlocka. Miał wrażenie, że patrzy teraz na małego, zagubionego chłopca a nie na dorosłego, genialnego mężczyznę. Westchnął ciężko. - To bezsensu. I tak to do ciebie nie dotrze. W końcu ty jesteś geniuszem, więc co jakiś podrzędny glina ma do gadania, nie?
Odwrócił się i wyszedł, zostawiając Sherlocka samego.
Stanął przed kamienicą oddychając głęboko. Chłodne powietrze przesycone spalinami drażniło jego gardło, jednak było w tym coś uspokajającego. Nagle poczuł uderzenie zmęczenia. Wsiadł do samochodu. Jedyne czego teraz chciał to dojechać szybko do domu, dopić piwo i pójść spać.
Obudził go okropny ból głowy. Spojrzał na zegarek, zbliżała się piąta nad ranem. Zaspany i obolały wstał z łóżka i poszedł do kuchni po tabletki przeciwbólowe. Łyknął dwie i siadł na krześle, kładąc głowę na złożonych na stole rękach. Miał wrażenie, że ktoś próbuje wbić armię gwoździ w ścianę. Cóż za wkurzający hałas.
Cholerny kac.
Zamrugał oczami i podniósł delikatnie głowę. Chwila. To stukanie... Odwrócił się w kierunku drzwi wejściowych. Ktoś pukał.
Zdezorientowany podszedł do drzwi i uchylił je lekko.
- Sherlock? - westchnął ciężko widząc szczupłą sylwetkę.
- Mógłbym... wejść?
Lestrade zamrugał oczami. To zdecydowanie był Sherlock Holmes, ale nie brzmiał jak on. Brzmiał jak... jak ten mały, zagubiony chłopiec, którego w nim widział kilka godzin temu.
Wpuścił go do środka.
Sherlock bez słowa rozejrzał się uważnie po pokoju i niezgrabnie usiadł na kanapie. Biła od niego taka... niepewność? Inspektor nie mógł tego rozszyfrować, nigdy wcześniej nie widział Sherlocka tak... tak bardzo przypominającego przeciętnego człowieka.
Przysunął fotel i siadł naprzeciw detektywa. Spojrzał mu prosto w oczy, jednak Sherlock opuścił głowę i zaczął wpatrywać się w swoje buty. To było... dziwne. Zapadła długa cisza.
- Sherlock? - odezwał się w końcu Lestrade. Był zmęczony. Czuł, że powinien być także zły, ale nie był. Był za to zmartwiony.
- Ja... Znaczy... - młodszy mężczyzna wyraźnie próbował wyrzucić coś z siebie. Zerknął na Lestrade i widząc łagodny wzrok Inspektora, wyprostował się i odchrząknął. Już bardziej przypominał "właściwego" Sherlocka Holmesa. - Jestem skłonny uznać, że miałeś rację.
- Rację odnośnie czego? - Lestrade uśmiechnął się słabo.
- Odnośnie... tej sprawy z zazdrością.
- Cudownie - westchnął Inspektor. Opuścił głowę w dół i zaczął masować dłonią kark. - Jeśli tylko to chciałeś powiedzieć, to sądzę, że mogło to poczekać do rana.
Sherlock spojrzał w bok i przygryzł wargę.
- O co chodzi? - Lestrade może i nie był genialnym detektywem, ale ślepy też nie był. Wyraźnie widział, że wewnątrz umysłu Sherlocka trwa walka, wahał się.
- I ja... nie chciałem być sam.
- Boisz się ciemności czy co? - wyrwało się Inspektorowi, zanim zdążył ugryźć się w język. Sherlock też jest tylko człowiekiem, chociaż często wydawało się inaczej. - Przepraszam.
- Nie boję się ciemności - burknął detektyw. Na jego, zazwyczaj obojętnej, twarzy widoczne było zakłopotanie.
- Sherlock... - Lestrade odezwał się jak najdelikatniej potrafił. Wstał z fotela i usiadł koło młodszego mężczyzny. - Weź wyrzuć to z siebie, będzie ci lepiej.
- Ja... boję się - odparł cicho. Wpatrywał się znów w czubki swoich butów.
- Czego się boisz?
Brak odpowiedzi.
- Boisz się, że teraz gdy John jest z Mycroftem nie będzie miał dla ciebie czasu i zostaniesz sam?
- ...ak.
- Idiota.
Sherlock gwałtownie podniósł głowę i spojrzał zdziwiony na Inspektora. Uśmiechał się.
- Nie zostaniesz sam.
- Nie...?
- Masz mnie.
Lestrade nie był pewien dlaczego to powiedział. Nie był też pewien dlaczego objął Sherlocka ramieniem i przyciągnął do siebie. Był za to pewien, że było to uczucie za jakim tęsknił od lat. Sherlock skulił się na kanapie i oparł głowę na jego kolanach.
- I nie zostawisz mnie?
- Nie. Nigdy.