Autor:
idrilkaTytuł: Nie pytaj, nie mów
Fandom: Generation Kill
Spojlery: Do całej miniseries.
Postacie/Pairingi: Mike Wynn, Nate, aluzje do Brad/Nate
Ilość słów: 1 115
A/N: Nie wiem, dlaczego sobie to robimy. Nie, naprawdę. Pisanie tego fandomu po polsku to nadal katorga. Proszę się nie spodziewać fabuły - oni głównie siedzą, gadają i wspominają, a DADT wisi w powietrzu. Dzięki
lunatics-word za rzut okiem.
Nie pytaj, nie mów
Mike Wynn utrzymuje kontakt ze wszystkimi na długo po tym, jak zmywają z siebie pustynny piasek znikający w odmętach kratki prysznica niczym pozostałości złego snu - adresy, telefony, emaile, wszystko uporządkowane w starym, rozpadającym się notatniku związanym gumką, by powstrzymać strony przed wypadaniem. Mógłby zadzwonić w każdej chwili.
Czasami tak właśnie robi - wykręca numer i rozmawia z Rudym o jego nowym biznesie, o książce; czasami inni dzwonią do niego tylko po to, żeby zapytać, co słychać (i czy umiera już z tęsknoty za ich nieocenionym towarzystwem - to Ray); czasami odbiera sprośne maile od Persona, który najwidoczniej usiłuje prześcignąć samego siebie pod względem poziomu obrzydliwości i perwersji - po trzecim e-mailu Mike nauczył się nie otwierać załączników pod żadnym pozorem, zwłaszcza, kiedy jego żona lub córki są w pobliżu. Czasem Mike dzwoni do tych, którzy mieszkają najbliżej i zaprasza ich na sobotniego grilla. (Wtedy również pilnuje, żeby ani żony, ani córek nie było w pobliżu, bo wie dokładnie, do czego zdolna jest banda Marines o niewyparzonych gębach i jeszcze gorszych manierach. Poza tym jest całkowicie pewien, że istnieją w ich repertuarach żarty dotyczące dziewczynek w wieku jego najstarszej córki, za które musiałby ich potem zabić. Mike mimo wszystko wolałby tego nie robić; on naprawdę lubi tych chłopaków.)
Nate dzwoni do niego pewnego popołudnia w połowie sierpnia, dokładnie w porze lunchu, żeby zapytać, czy Gunny jest w domu i czy mógłby wpaść - jest akurat w okolicy, może się na trochę wyrwać. Jego głos jest mniej zmęczony, niż Mike pamięta z ich ostatniej rozmowy, kiedy zastał go w końcowej fazie wyczerpującego projektu i wtedy Nate brzmiał po drugiej stronie słuchawki prawie tak jak w Iraku podczas tych bezsennych nocy, gdy czekali, by dowództwo wreszcie wzięło dupy w troki i zaczęło ogarniać ten rozpierdol, który sami stworzyli idiotycznymi rozkazami, których nie wolno było zakwestionować i zbiorową niekompetencją - kto by pomyślał, Marines naprawdę są samowystarczalni. Cała kompania traciła wtedy cierpliwość. Nathaniel Fick dodatkowo tracił ideały.
Mike dostał później pod swoje skrzydła - kiedy Nate wrócił już do cywila - młodego, nieopierzonego porucznika, który może i się starał, ale nie starał się nawet w połowie tak jak Fick i to nie wystarczało. Podobno w karierze każdego sierżanta zdarzają się tacy oficerowie, z którymi porównuje się wszystkich następnych. Mike wie, że ten punkt w jego własnej karierze został już osiągnięty.
---
Nate zjawia się na werandzie domu Wynnów późnym popołudniem, niedługo po tym jak Mike’owi udaje się wreszcie położyć Suzie na jej poobiednią drzemkę i skłonić ją do zaśnięcia - upał sprawia, że mała jest marudna i dopiero chłodny okład pomaga jej zapaść w płytki sen.
Dzwonek do drzwi budzi ją na moment, ale zaraz potem zamyka oczy i na powrót zasypia, a Mike schodzi na dół, omijając skrzypiące schody. Nate stoi w progu z sześciopakiem Heinekena w jednej ręce i pluszowym smokiem w drugiej. Mike unosi brwi.
- Nie martw się, życie w cywilu jeszcze nie pozbawiło mnie resztek rozumu, wbrew temu, co sądzi kapral Person. - Nate śmieje się, podając mu maskotkę. - To dla Suzie. Jeśli jest chociaż trochę podobna do taty, powinien jej przypaść do gustu.
Mike patrzy na czerwonego smoka z zielonym grzebieniem biegnącym przez całą długość grzbietu, który wpatruje się w niego szklanymi oczyma. Docenia żart, naprawdę.
- Dobrze pana widzieć, kapitanie - mówi, odbierając od Nate’a piwo i wskazując ręką w kierunku salonu.
- Mike. - Nate wzdycha i prawie, prawie przewraca oczami.
Wygląda dobrze, o wiele lepiej niż kiedy Mike widział go po raz ostatni, na przyjęciu pożegnalnym, które urządzili mu w tym samym miejscu, w którym są teraz, niemal dokładnie rok temu. Wtedy wciąż był trochę zbyt wychudzony i cienie pod oczami dopiero zaczęły znikać.
- Tary nie ma w domu? - zagaduje Nate, kiedy siedzą w salonie, każdy z nich trzymając w dłoniach butelkę piwa, na której zaczyna skraplać się woda.
- Pojechała z Julie do rodziców, powinny wrócić pod wieczór. Pytała o ciebie ostatnio.
- Co u wszystkich? - Mike wie, o co Nate nie pyta. Co z Bradem? Musiałby być ślepy, głuchy (głównie ślepy - bo są sprawy, o których wciąż się mimo wszystko nie mówi w miejscach, gdzie inni mogą usłyszeć) i do tego w armii zamiast Marines, żeby nie zauważyć pewnych rzeczy.
- Jakoś się trzymają. Dają radę, Nate. Ty? Jak ci się podoba wspaniałe życie w cywilu? - Mike nie mówi: Wszystko z nim w porządku, jest po drugiej stronie oceanu, ale nikt do niego nie strzela. A przynajmniej nie po to, żeby zabić.
Nate wzrusza ramionami.
- Teraz przynajmniej mam poczucie, że to, co robię, naprawdę ma szanse coś zmienić - mówi.
Rozmawiają potem o wszystkim i o niczym. O tym, o czym nie mogą powiedzieć nikomu innemu, bo są rzeczy, których nikt poza nimi nigdy by nie zrozumiał. O tym, o czym rozmawiają zwyczajni ludzie, którzy długo się nie widzieli. O tym, o czym rozmawiają po prostu zwyczajni ludzie. (Na moment udaje im się zapomnieć, że od dawna nie są zwyczajnymi ludźmi. Nikt normalny nie wstępuje do Marines.)
Wtedy, w Iraku, pomiędzy nim i Nate’em nie było tajemnic - nawet gdyby LT chciał coś przed nim ukryć (nie rozkaz, nigdy nie rozkaz, jakkolwiek by on nie brzmiał, ale fakt, że trzymał się na nogach jedynie siłą woli, której z każdym momentem coraz bardziej ubywało, lub to, że jego racje żywnościowe pozostawały nietknięte, bo nie mógł ich wmusić w skurczony głodem i stresem żołądek, albo ten niewielki czarny notatnik, w którym Nate trzymał własne, prywatne statystki, które nigdy nie miały ujrzeć światła dziennego w żadnym raporcie, bo były zbyt osobiste i zupełnie nieprzydatne dowództwu - gorzkie przemyślenia kogoś, kto myślał, że wojna może coś zmienić), Mike i tak by wiedział. To jedno się nie zmieniło; Nate nadal może grać w tę narzuconą im wszystkim grę, już nie dla siebie, ale dla kogoś innego, a Mike nadal może przestrzegać jej reguł - to nie oznacza, że nie rozumie, jak wygląda prawda. Może go to doprowadzać do szału; to, że Korpus pieprzy życie Nate’a nawet po tym, jak stamtąd odszedł, że kto jak kto, ale Nathaniel Fick zasługuje na więcej, lepiej, inaczej.
- Miałeś może kontakt z Bradem? - pyta nagle Nate, otwierając kolejne piwo. Tego Mike się nie spodziewał.
- Kilka maili, jedna rozmowa, chociaż zasięg był do dupy. Brytyjscy Marines dbają, żeby się nie nudził.
- I vice versa, jak się spodziewam. - Nate uśmiecha się smutno i kiedy nachyla się, by odłożyć kapsel, Mike zauważa, że pod koszulą na cienkim łańcuszku wciąż nosi nieśmiertelniki.
- Jeśli jeszcze się nawzajem nie doprowadzili do szału i Brad Colbert dał radę dogadać się z Brytolami, to powinno obejść się bez ofiar. Jeszcze tylko rok.
Nate przygryza dolną wargę i bezwiednie sięga ręką do nieśmiertelników.
- Wiem - mówi cicho.
Są rzeczy, o które Mike nigdy - a przynajmniej jeszcze nie teraz - nie zapyta, rzeczy, o których nie będą rozmawiać. Rzeczy, których nigdy nie powie. Nieważne, ile będzie wiedział.