gwiazdka dla Scarlett

Dec 23, 2009 05:13

Autor: magdalith 
Dla kogo prezent: me-scarlett 
Życzenie: Fanged Four w Ameryce wojny secesyjnej
Tytuł: Cykady.
Fandom: Angel the Series/(również BtVS)/Przeminęło z wiatrem
Ilość słów: ~1700
Spoilery: brak
Ostrzeżenia: niewielki związek z każdym z fandomów; fabuła szczątkowa; jestem nawiedzona/przeklęta, czy coś.
Uwagi: to na pewno nie jest taki tekst, jaki chciałaś, ale niestety nic innego nie wyszło i mam nadzieję, że choć trochę Ci się spodoba. Wesołych świąt i wszystkiego najpiękniejszego, Scarlett :)

Czerwcowe noce w oblężonej Atlancie brzmiały cykadami. Stygnące powietrze drgało od ich śpiewu jak gęsta, ciemna woda, w którą ktoś wrzucił kamień, a kręgi dźwięków rozchodziły się regularnie, z niezmieniającym się natężeniem, docierały do słuchających nie tylko poprzez narząd słuchu, ale, wydawałoby się, także przez pory skóry, i wypełniały ich ciała całkowicie. Wszyscy czuli się jak nabrzmiałe, przepełnione pudła rezonansowe. Gdy zatkało się uszy, było jeszcze gorzej - wtedy człowiek trafiał do samego środka tego drgającego pudła. To gody cykad. Nie powstrzyma ich nic, wojna ani zniszczenie, doły pełne sztywniejących trupów, płonące posiadłości i spienione konie, zdychające na poboczach z połamanymi nogami lub przestrzeloną szyją. Poprzez krzyki matek, którym wydarto dzieci, poprzez szumiącą gasnącym pulsem rzekę krwi, którą spłynęło miasto, przebijał się nieustanny śpiew. Gody cykad.

Powrót do Dwunastu Dębów, z ledwo żywą Melanią, kwilącym dzieckiem i rozjęczaną Prissy, łzy szczęścia błyszczące w oczach Mammy, zrujnowana, ale nadal pachnąca sobą Tara. I te dwie dziwne pary, które zajęły piętro, "Jakie wampiry, Mammy, proszę cię, ty i te wasze wierzenia, voodoo - zabobony, nie dokładaj mi więcej nerwów, na miłość boską! To zwykli szabrownicy, włóczędzy, zaraz się ich pozbędę, nadal mam broń", dość długo nie wierzyła, potem ignorowała, udawała, że nie widzi.
Sukienka z zasłon, własnoręczne zbieranie bawełny, odciski i podkrążone oczy, choroby i głód, ciągły lęk o jutro - to już i tak zbyt wiele. Te sińce pod oczami, zwykłe mydło zamiast szamponu, poszarzała cera, do diabła z lustrami!, no właśnie, lustra - nie odbijali się w nich, nie wychodzili na słońce, ciągłe rozpasane zabawy na górze i ta najdziwniejsza z całej czwórki, rozmodlona... Scarlett prawie przyznała Mammy rację, prawie przyznała, że też widziała: jak schodzi po schodach nie dotykając ich stopą. I żadne z nich nie rzucało cienia. No więc to wszystko wzięte do kupy... nie da się ukryć, że coś było na rzeczy, a potem zagryziona, tak! dosłownie zagryziona Prissy. "Nie oszukujmy się, panienko. Aż tak dużych szczurów to nawet w Tarze nie ma!" - pobladła Mammy, o ile Murzynka może zblednąć.
Wojna była na zewnątrz, stosy poległych żołnierzy rozkładały się milę stąd, ale ta czwórka była tu, tutaj, i nic nie można było zrobić. No i ten rosły brunet (dlaczego to zawsze bruneci?), który nie spuszcza z niej oczu i mówi z irlandzkim akcentem, jak tato.
"Panienko, zakochał się w panience wampir!"- Mammy ugniata ciasto i nie może nawet otrzeć łez, bo ręce ma całe w mące, a mąka jest teraz na wagę złota, "Mąka z dodatkiem łez to prawdziwa rzadkość" - myśli nagle Scarlett i czuje, że to nie ona pomyślała, że oddala się od siebie samej, że traci zmysły, a raczej: że jej zmysły pęcznieją, wypełniają się powietrzem i unoszą się ku górze, piętro wyżej (to wszystko na pewno przez te diabelskie cykady!), i umie tylko wyobrażać sobie teraz te blade, zawsze półprzymknięte powieki brunetki, podczas gdy najzabawniejszy z czwórki, krzepki blondyn, który lubi mówić wierszem, całuje każdy z jej palców osobno. To widziała w sypialni na górze, przez półotwarte drzwi umywalni, nad ranem. I widziała, że rosły brunet, którego nazywają aniołem, widzi, że ona widzi. I ciarki, wszędzie. I nie może pomyśleć o tym jutro, jutra nie ma, ciągle i ciągle jest tylko dziś, to bardzo męczące.

Angelus wypuścił z rąk omdlałą czarnoskórą pokojóweczkę i wytarł z obrzydzeniem usta. Spike, na szeroko rozstawionych nogach, stanął nad dziewczyną i obserwował. Jej oczy powoli zachodziły błękitnawą mgiełką. Tętno biło jeszcze resztkami sił w nadgarstkach i na gładkiej, orzechowej skórze szyi, ale powolutku się poddawało.
- Hebanowa królewna... - mruknął Spike z zachwytem, wdychając zapach wykrochmalonego fartuszka, chleba prosto z pieca, oliwki do ciała, szarego mydła, krwi, śmierci. - Jesteś rasistą, stary - rzucił w kierunku Angelusa. - Na dodatek tego najgorszego typu: gardzisz tymi ludźmi, a mimo to sobie z nimi używasz.
- Spadaj, Spike. Dobrze wiesz, że tutaj już prawie nie ma w co wbić zębów.
- Jak to? A twoja zielonooka? A twoja szkarłatnoimienna?
- Chryste, jak ja nienawidzę tej twojej poezji... Spadaj, powiedziałem ci. I tylko spróbuj jej tknąć.
- Albo powiedzieć Darli, co?
- Darla. Nie bywa. Zazdrosna. - Angelus wycedził to przez zaciśnięte zęby, ale jego chmurne spojrzenie zdradzało niepokój.
- Darla, kochanie moje - nuci nagle Drusilla. Stała cały czas za zasłonką spiżarni i znów dali się nabrać, że wcale jej tu nie ma, i znów drgnęli zaskoczeni. - Zazdrosna bywa, tak jak ciemna noc bywa zazdrosna o światło dnia. Ale zgadnij, o kogo?
Ale nigdy przecież nie przejmowali się zagadkami Drusilli.
- Niech już ktoś wyłączy tę szarańczę - jęczy Angelus, łapiąc się za głowę. Bo cykady wciąż szaleją.

Spike złożył dziesięć pocałunków na dziesięciu palcach Drusilli, a potem na każdym z jej kolan, w kremowobiałych pończochach, a potem Dru wstała z łóżka (tego łóżka, od którego wszyscy czworo czuli miłością bez miłości, taki zapach jest nie do podrobienia, unosi się nad przedmiotami jak niezdrowa mgła), opuściła suknię i poprawiła gorset.
- Pomóż mi, Spike - Dru przeciąga się jak kot, jak zawsze, jak zwierzątko, na które nie działa grawitacja, które nie opiera się na ziemi, a na sprężystym powietrzu. Spike przepuszcza przez palce jedwabne tasiemki jej gorsetu i Dru, gdyby tylko żyła i mogła oddychać, właśnie straciłaby oddech, bo zaciągnął je tak mocno, aż musiała przytrzymać się kolumienki łóżka. Spike gryzie ją w kark, przez włosy, czerwone paznokcie Drusilli leciutko wbijają się w lakierowane drewno.
A Angelus i Darla nie patrzą, bo oboje są gdzie indziej, oboje, ale całkowicie niezależnie od siebie, samotnie, nie spuszczają wzroku z cieniutkiej przestrzeni między uchylonymi drzwiami. A za nimi szmaragdowe spojrzenie, które jednocześnie boi się i pragnie. Jest odważne i chciałaby się poddać. Najdoskonalsze połączenie, najlepszy materiał na nieumarłego, zawsze między rozkoszą a śmiercią, Scarlett O'Haro.

Kiedy noc dociera do samego swojego jądra, do samego środka, i tyle samo drogi ma w jedną stronę - ku minionemu dniu, i w drugą stronę - ku nadchodzącemu porankowi, Scarlett, bardziej niż sama w swoim wąskim łóżku na parterze (piętro zajęły wampiry, wampiry!) czasami, średnio co dwudziestą noc, nie za często, poddaje się i puszcza na wolność to morze łez, i znów jest przypływ, mokra poduszka a potem ochota wypłacenia sobie policzka. "Głupia idiotka!". Wtedy, przemykając między rozedrganymi kręgami dźwięków wciąż śpiewających cykad, przekraczając smugi księżycowego światła, przeplatane ze smugami cienia leżącego na podłodze, przychodzi Darla. Przyklęka przy łóżku i głaszcze ją po głowie. Pociesza, ale jej spojrzenie jest niebieskolodowe, jej głos zimny, a jej serce nie bije. "Biedna mała, biedna maleńka" - a Scarlett nie pozwoliłaby na to żadnemu człowiekowi, nikomu nie pozwala nazywać siebie skarbem ani maleństwem, ale to przecież nie jest człowiek, nawet nie widać go w lustrze. I zasypia, a potem znów jest dzisiaj i Scarlett mówi sobie, że to był tylko (że to był aż) sen.

Konfederaci przegrywają, bawełna dojrzewa, Spike się nudzi. Angelus (co go złości, więc zaraz wyżyje się na Spike'u) wspomina Irlandię, obserwując żwawą półirlandeczkę, która ma w pasie mniej niż dwunastoletnie dziewczę i przeguby za szczupłe nawet, by się w nie wgryźć, a siły tyle, by unieść całą plantację wraz z bydłem i parobkami. Angelusa swędzi pozostałość po duszy, Angelus jest rozdarty. Chce ją ugryźć, chce ją zjeść, ale chce ją też nadal oglądać, jak  pogania służbę i zaciska te swoje małe piąstki. Nie można jednocześnie mieć ciasteczka i zjeść ciasteczko, szkoda.
- Spike, zostaw Dru i idź mi poszukaj tytoniu. A najlepiej czegoś do picia.
Drusilla otwiera oczy i wyturluje się spod Spike'a, z tym lepszym, dziecięcym chichotem (gorszy jest ten upiorny, od którego wszystkim wirują w oczach gwiazdy) i cała, wraz z głową, przykrywa się prześcieradłem, a Spike znów nie jest pewny, czy przed chwilą spała i mówiła przez sen, czy szczytowała, czy może się modliła. Podciąga spodnie i wychodzi z sypialni, a zapach miłości bez miłości ("Do diabła, co nie tak było z tą całą Scarlett i jej facetami? To jej łóżko aż kwili ze smutku"), którym wszyscy czworo już przesiąknęli, ciągnie się za nim aż na korytarz.

Pole bawełny nocą. Bawełniany puch rozjarzony księżycowym światłem, łapiący w kłaczki ten zimny poblask, prześwitujący nim, drżący na wietrze. Wiatr głaszcze je, są puchate i ciepłe. Wiatr szeleści w krzyżujących się cieniach wyschniętych łodyg. Śpiew cykad przesiąka przez to wszystko. Zimny blask, gorący wiatr, cykady.
Kłębuszek bawełny we włosach Darli, Darli o chłodnych dłoniach i błękitnolodowym spojrzeniu. Strzępki koronki z sukni Scarlett wyszarpane przez drapiące gałązki. Tysiące hektarów atramentowego nieba nad nimi.
Szły za szybko, prawie biegły, obie są zdyszane, a jedna wściekła, szczerze zła, jak pięcioletnia dziewczynka, która ucieka i biegnie przed siebie dopóki ktoś jej nie zatrzyma. Scarlett zadziera głowę, zatrzymuje się. Są w samym środku nocy, jakby wrzucono je we dwie do ciemnogranatowego oceanu. Zza zmrużonych oczu, przez mokre od łez rzęsy, krzewy falującej bawełny i ich cienie wyglądają jak podwodne wodorosty. Scarlett uspokaja się, wyciera twarz rękawem sukienki, koronka drapie. Zimne dłonie Darli i rozgrzane łzami policzki Scarlett.
- Nic to - pociąga nosem. - Pomyślę o tym jutro. Jutro też jest dzień, prawda?
Darla patrzy na nią spokojnie, patrzy na jej cień, który stoi nieruchomo na tle wydeptanej między krzakami bawełny ścieżki, bierze ją pod brodę i unosi jej głowę do góry.
- Możemy to zrobić, naprawdę. - Jej szept chwilowo brzmi głośniej niż rozszalałe cykady. - Możemy zrobić, żeby nie było następnego dnia, żeby już zawsze była noc. Powiedz tylko słowo.
Cykady całkiem milkną, albo to Scarlett na moment straciła słuch. Albo jedynym, co może teraz słyszeć jest narastające, głębokie, gęste i dudniące tętno swojej krwi.
Ta krew rzeczywiście jest szkarłatna w smaku.
Zimne usta Darli, ciepła od łez szyja Scarlett, księżyc w kłębuszkach bawełny, gorący wiatr.

- Nie byłam zazdrosna, Angelusie - Darla uśmiecha się pobłażliwie, brakuje jeszcze, by poklepała go po głowie. - Mam dla ciebie prezent.

gwiazdka lja 2, autor: magdalith, fandom: angel, fandom: przeminęło z wiatrem, fandom: buffy the vampire slayer

Previous post Next post
Up