6.2

Mar 14, 2009 23:48


Tytuł: Zakończenia
Autor: manarai
Fandom: SPN
Spoilery: postać z pierwszej serii
Ostrzeżenia: emo. srsly, bardziej emo jeszcze nie pisałam.
Ilość słów: 1100

Zakończenia

Tyle razy patrzyłam, jak wchodzili do labiryntu, żeby nigdy już nie wyjść. Ani razu nie chciałam temu zapobiec; czy jestem okrutna?

Klub studencki huczał podbitymi basami muzyki, której nikt już nie słuchał, ale wszyscy czuli ją wibrującą w przeponach, kościach, ścięgnach i kto wie czym jeszcze. W kłębach dymu na parkiecie migały przytulone do siebie pary. Zbliżała się północ.
A przy barze tylko ta dziewczyna od kilku godzin siedziała sama; wielu już chciało się do niej przysiąść, ale odprawiała ich jednym słowem i dalej sączyła swoje białe martini, jak gdyby na całym świecie nie liczyło się nic innego. I tylko ten chłopak od kilku godzin też siedział sam - co jakiś czas rzucał okiem na samotną dziewczynę, jak gdyby pierwszy raz w życiu zastanawiał się nad tym, jakich użyć słów.
Gestem przywołał krążącego za kontuarem pryszczatego wyrostka, który prawdopodobnie sam nie mógł jeszcze legalnie pić alkoholu, i zamówił dla niej martini - czerwone. Patrzył, jak zaskoczona nachyla się do barmana, a ten wskazuje go niecierpliwym machnięciem ścierki; jak w migających światłach stroboskopu jej włosy lśnią to czerwono, to zielono, to niebiesko, ale tak naprawdę są czarne, czarne jak jej skórzana motocyklowa kurtka.
Skinęła mu głową, uniosła w toaście szklankę z grubym, karbowanym dnem, ale nie podniosła się z miejsca.
On też został przy swoim końcu baru. Tylko szkocka zyskała nagle kolor jej skóry.

Jemu jednemu oddałam miecz i czarodziejski kłębek, bo nie miałam nic innego. Pokochałam; czy jestem samolubna?

Następnego dnia muzyka w klubie podobno była inna, ale przecież i tak nikt jej nie słuchał.
- Masz u mnie martini - usłyszał nagle nad uchem jej niski, ciepły głos. Owionął go zapach kawy i cynamonu. - A może wolałbyś coś innego?
- Z zasady nie pozwalam kobietom stawiać sobie… - uniósł głowę, ale przecież już wiedział, że to ona - …alkoholu. Poza tym jestem wierny jednej.
Na blacie przed nim stała niedopita whisky, taka sama jak wczoraj.
- W gębie jesteś mocny. - Usiadła obok niego, zdjęła kurtkę. Czarne włosy opadły w dzikich lokach na gołe ramiona koloru szkockiej. - Ciekawe, jak długo wytrzymasz?
- Zapewniam, że wytrzymuję długo.
- Nie to miałam na myśli, ale dobrze wiedzieć - mrugnęła porozumiewawczo, po czym skinęła na barmana. - To, co zawsze.
Do martini podawali na spodku plasterki cytryny. Wzięła jeden, ale nie wrzuciła do szklanki, tylko nadgryzła miąższ, lekko się przy tym krzywiąc. W migających światłach stroboskopu jej twarz otaczało jakby halo, to czerwone, to zielone, to niebieskie, oczy miała koloru gorzkiej czekolady, a usta smakowałyby cytryną, na pewno, ale nie miał odwagi sprawdzić. Nie chciał myśleć nad przyczyną.
- Zawsze siedzisz sama? - spytał głupio; odezwał się zbyt szybko, zanim zdążył wymyślić cokolwiek lepszego.
- Jak widzisz.
Czarny lok opadł jej na policzek, jak gdyby sam się prosił, żeby ktoś odgarnął go za ucho. A ona wciąż bawiła się plasterkami cytryny.
- Zatańczysz?

Wziął zaczarowaną nić i wszedł do labiryntu, żeby wygrać. Czekałam z biciem serca; czy jestem naiwna?

Wciąż przychodzili do tego samego klubu, chociaż tylko ona była studentką - jemu nikt nawet nie próbował zaglądać w papiery; zresztą były w porządku, jego papiery zawsze były w porządku. Ona miała mieszane pochodzenie, skrystalizowane poglądy, zaczętą pracę dyplomową na dziennikarstwie i masę pomysłów na dalsze życie. On - łobuzerski uśmiech, znoszoną skórzaną kurtkę i kluczyki do nie swojego samochodu.
- Jadę na przyszły weekend do rodziców, zabierzesz się ze mną? - pytała, a on delikatnie wodził palcem po jej ramieniu i nie patrzył jej w oczy.
- Nie mogę, muszę tu czekać na ojca.
- Daj spokój, to tylko dwa dni.
- Nie mogę. Zrozum.
Zwracała się do niego całym ciałem, tak, jak uczyli na zajęciach z komunikacji, ale on łapał ją za rękę i ciągnął na parkiet, bo tam byli tylko dwojgiem organizmów, żywych i ciepłych, kołyszących się w rytmie - nie mieli ojców ani w ogóle rodziców, przyszłości ani tajemnic, tylko hipnotyzujący rytm. W migających światłach stroboskopu jej włosy lśniły to czerwono, to zielono, to niebiesko - grube, czarne loki na plecach - i nie musieli patrzeć sobie w oczy ani nic mówić, zresztą i tak nic nie byłoby słychać, wszędzie huczała ogłuszająca muzyka.
Pocałunki smakowały przy zamkniętych oczach jak cytryna i ciemna czekolada, jak białe martini i szkocka.

Obudziłam się sama, nawet na horyzoncie nie było już śladu żagla. Zostawił mnie; czy mam się dziwić?

- Jutro rano wyjeżdżam; nie wiem, kiedy będę mógł wrócić. Ojciec przyjechał.
Tym razem nie weszli do klubu, tym razem język ciała w hipnotyzującym, transowym rytmie nie mógł wystarczyć.
- Dean, tak nie może dłużej być, ja już tak nie mogę. Nic mi nie mówisz, nic nie mogę z tobą zaplanować, nie chcesz nawet poznać moich rodziców, teraz nagle wyjeżdżasz, nie wiem gdzie, nie wiem na jak długo. Boże, Dean, ja niczego o tobie nie wiem!
- Kochanie…
- Tak, kochanie. Kochanie, cholera!
- Nigdy nie mówiłaś, że chcesz wiedzieć! Chcesz wiedzieć, to pytaj! Dziennikarka się znalazła!
- Tak, dziennikarka - wzięła głęboki oddech, żeby się uspokoić. Jeszcze chwilę i powinno zadziałać; jeszcze chwilę. - Gdzie jedziesz?
- Do Houston.
- Na jak długo?
- Nie wiem.
- Co będziesz tam robił?
- Jedziemy z ojcem… - zawahał się, przeczesał palcami włosy. - Nie, nie mogę ci powiedzieć.
- Właśnie! Nigdy mi niczego nie mówisz, niczego! Skąd jesteś, kim są twoi rodzice, gdzie pracujesz…
- Jedziemy z ojcem polować na poltergeista, okay? - wykrzyczał jej prosto w twarz.
Zamilkła. Wszystkiego mogła się spodziewać, tylko nie tego.
- Chcesz mi powiedzieć, że… - zaczęła cicho, niepewnie.
- Tak, chcę ci powiedzieć, czym się zajmuję. Duchami, upiorami, demonami, wilkołakami, zależy co się trafi. Likwidujemy takie rzeczy, mój ojciec i ja.
Milczała.
- Nigdy nikomu tego nie mówiłem, jesteś pierwsza. Komuś innemu sprzedałbym jakąś ściemę, tobie nie mogę. - Rozejrzał się, jakby chciał sprawdzić, czy nie słyszy ich nikt inny.
- Rozumiem. - Przełknęła coś gorzkiego, co nagle podeszło jej do gardła. - Wiesz, masz rację.
- Słucham?
- Tak, zgadzam się. To nie ma przyszłości.
- Co ty chcesz…
- Pamiętasz, co kiedyś mówiłam o otwieraniu drzwi? Teraz je zamykam. I zakopuję klucz.
- Cass!
- Jedź, gdzie chcesz i po co chcesz, a jeśli wrócisz, nie chcę cię widzieć. Nie chcę, żebyśmy zostali przyjaciółmi. - Chyba coś wpadło jej do oka, wszystko zrobiło się nagle jakby nieostre, zamglone. - Zostaw mnie, do cholery!
Nie powiedział nic więcej, tylko zacisnął zęby - widziała, jak pracują mięśnie żuchwy - odwrócił się na pięcie, wsiadł do samochodu i trzasnął drzwiami; po prostu odjechał, obrzucając ją tylko grudkami żwiru.
Nie było już stroboskopu, tylko neon przed klubem pulsował jak opętany, to czerwono, to zielono, to niebiesko, a ona miała w oczach zupełnie bezbarwne łzy.

Teraz myślę, że on chciał tylko zabić potwora; ja byłam narzędziem, dodatkiem, rozrywką. Zmądrzałam; czy kiedyś przepowiem szczęśliwe zakończenie?

fikaton 6: dzień drugi, fandom: supernatural, fikaton 6, autor: manarai

Previous post Next post
Up