fikaton 6, dzień 2: koszula

Mar 14, 2009 22:42

Borze, poczułam się dzisiaj takim weteranem fikatonu... już szósty! To straszne.

Muszę teraz walnąć sobie herbę i nadgonić wszystkie wpisy, bo, wiecie, pół dnia grałyśmy w planszówkę BSG (Cyloni wygrali).

autor: le-mru
fandom: Battlestar Galactica
ilość słów: ok. 2000
postaci: Kara, Leoben.
spoilery: do 3x01 Occupation.
ostrzeżenia: przemoc, kilka bluzgów (mam wrażenie, że chyba powinno się o tym ostrzegać)

ETA: Poprawiona pewna niekonsekwencja wytknięta przez mlekopijca.


KOSZULA

Najpierw zostawił ją samą na dwa dni, zapewne po to, żeby nieco zmiękła i w przyszłości dała się lepiej urabiać.

Na Karę Thrace dwa dni w zamknięciu wywarły zupełnie inny wpływ. W ciemnej celi jej zmysły się wyostrzyły - nie ma co ukrywać, że stał za tym zapewne również głód - a umysł, dotąd zapchany sprawami bytowymi i problemem leków dla Sama, zupełnie się oczyścił.

Potem zaprowadził ją do tego zimnego mieszkania w budynku, którego nigdy nie widziała od środka i znowu wyszedł.

Kiedy po kilku godzinach odkryła, że nikt nie zamierza jej przesłuchiwać, ruszyła na obchód swojej celi. Okazała się ona całkiem przestronnym, w pełni wyposażonym mieszkaniem: w największym pomieszczeniu stał stół, nieco dalej kanapa (którą dawało się rozłożyć), był aneks kuchenny i drzwi do łazienki pod schodami. Kara zajrzała również i tam - sedes, umywalka, lustro z nietłukącego szkła (nauczyli się, kurwa mać), kabina prysznicowa z pleksiglasu. Wszystko w surowym betonie, okna w podwójnych stalowych ramach, grube i nieprzejrzyste jak zbrojone szkło kosmiczne. Kratki wentylacyjne były zbyt małe i za wysoko umieszczone, żeby w ogóle do nich dotrzeć.

Na antresoli stało podwójne łóżko przykryte szarą pościelą i starannie złożona męska koszula. Kara dotknęła jej ręką, ale nie ośmieliła się powąchać. Bała się, że rozpozna czyjś zapach.

Wróciła poczatować pod drzwiami. W korytarzu za zakratowanymi drzwiami mieszkania było cicho i pusto. Krzyknęła kilka razy, żeby sprawdzić, czy w sąsiednich celach kogoś nie ma, ale jej głos tylko poniósł się echem i sprawił, że ciekawskie oko kamery zawieszonej pod sufitem obróciło się na nią i błysnęło czerwienią.

Wyglądało na to, że wykorzystali rządowy budynek, który kazał niedawno stawiać Baltar. Mimo to mogła pogratulować im sprawności działania.

Po tym czekała godzinę, ale nikt nie przyszedł.

Zaczęła odczuwać pragnienie. Nie piła nic od czasu jakiejś podłej herbaty, którą zostawili jej w poprzedniej celi, a potem szarpała się z Leobenem (co było zupełnie bezcelowe, bo był na tyle silny, że nawet nie musiał jej uderzyć, żeby wygrać tę walkę).

Starała się o tym nie myśleć, ale oczami wyobraźni widziała strumień wody z kranu albo słuchawki od prysznica; zimnej, filtrowanej wody zdatnej do picia, niebieskiej na tle metalowego wnętrza zlewu. Postanowiła odczekać do wieczora, a przynajmniej spróbować odczekać.

Poszła przejrzeć zawartość szafek i szuflad w kuchni. Same aluminiowe naczynia podobne do tych, które znajdowały się w wojskowych mesach, dwie łyżeczki, puszka kawy i herbaty i biszkopty. To dobrze: coś do jedzenia. Z drugiej strony: nagle strasznie zapragnęła kawy i chociaż na blacie stał czajnik elektryczny, wydawało jej się trochę nie na miejscu popijać sobie kawkę, jakby była na spotkaniu towarzyskim u znajomego, a nie w więzieniu.

Fakt, że była sama i że jej cela wyglądała tak, jak wyglądała, zaczynał ją poważnie niepokoić. Leoben musiał mieć jakiś powód, żeby ją tu zostawić.

Pod wieczór w szparze między podłokietnikiem a poduszką kanapy znalazła pudełko z czterema zapałkami w środku. Schowała je do kieszeni, bo mogło się jeszcze przydać. Z drugiej strony podpalenie czegoś w tym sterylnym pomieszczeniu byłoby samobójem - nie miała żadnej gwarancji, że ktoś zareagowałby na ogień.

W innej kieszeni znalazła pogniecionego papierosa bez filtra - był to ostatni z paczki, którą wygrała w karty od Szefa w barze dwa dni temu. Na ten widok aż ją ścisnęło, ale szkoda jej było marnować zapałek.

Nalała trochę wody do kubka i powąchała ją. Pachniała środkami do uzdatniania wody, bardzo podobnymi do tych, których używali w swojej oczyszczalni w obozie. Mogłaby to wprawdzie przegotować, ale bała się używać czajnika i wątpiła, żeby Cyloni dosypywali czegoś do rurociągu prowadzącego do tego mieszkania. Wyglądało na to, że Cyloni przejęli przyszły apartament Baltara albo może jego koleżki Gaety. Czy taka była koncepcja luksusowego pokoju hotelowego Leobena? W takim razie do czego potrzebował jej, Kary?

W końcu wypiła dwa kubki duszkiem. Chłodna woda podziałała jak balsam na jej zdarte gardło, ale pobudziła też pusty żołądek. Kara stanęła przed aneksem kuchennym i pozwoliła sobie biszkopty tylko pomacać wzrokiem. Musiała dawkować jedzenie: nikt nie mógł przewidzieć, kiedy ktoś po nią przyjdzie.

O ile ktoś przyjdzie. Może chcieli ją profilaktycznie zagłodzić. A może miała być kartą przetargową w kontaktach z ludźmi: o, zobaczcie, jak dobrze potraktowaliśmy Karę Thrace, która stała za większością wrogich nam wojskowych misji. Miała co jeść i gdzie spać. Chcieliśmy tylko z nią pogadać.

Noc przesiedziała skulona pod kanapą i uzbrojona w łyżeczkę. Nie chciała kłaść się na poduszkach, bo bała się, że zaśnie i nie zauważy, jak ktoś wchodzi. Perspektywa spania w łóżku była zbyt dziwna, żeby rozważać ją na serio - jedyne, czego Kara nauczyła się z podań i bajek z dzieciństwa, to to, że dziewczynkom śpiącym w obcych łóżkach w dziwnych miejscach na ogół przydarzały się złe rzeczy.

O świcie ręce drżały jej tak bardzo, że musiała zapalić tego papierosa. Oparła się o mleczne okna odgradzające jej więzienie od reszty świata i cieszyła każdym wdechem, każdą nitką dymu wpływającą do płuc. Nie było jasne, czy jeszcze kiedykolwiek zobaczy tytoń.

Mimowolnie pomyślała o Samie. Noce były teraz zimne, więc miała nadzieję, że ktoś się nim zajął i nie pozwolił mu biegać w podkoszulku po obozie i szukać żony. To nie fair, że Sammy musiał cierpieć za jej stopień wojskowy.

O ile to był powód jej aresztowania. Wyglądało na to, że Leoben miał do niej jakąś osobistą sprawę. To mogło tłumaczyć całą tę szopkę z mieszkaniem.

W południe nie wytrzymała i zjadła wszystkie biszkopty. Spłukała je kolejnymi dwoma kubkami wody z kranu i tym razem już naprawdę musiała iść do toalety. W tym celu najpierw przyjrzała się korytarzowi za drzwiami - był opustoszały, jak poprzednio - i rzuciła się biegiem po schodach do łazienki, żeby tylko nie przegapić przypadkiem momentu, jak otworzą się drzwi.

Mimo tych wszystkich środków ostrożności miała wrażenie, że zaczyna się przyzwyczajać do tego miejsca, a to było złe; to sprawiało, że traciła koncentrację i wolę walki. Ze zgrzytem odsunęła krzesło do stołu i usiadła na nim okrakiem, twarzą do schodów, jakby to ona czekała na jakiegoś przesłuchiwanego, a nie odwrotnie.

Czas mijał i nikt nie przychodził. Traciła już trochę nadzieję, że ktoś się nią zainteresuje i zaczynała mieć coraz bardziej natarczywe myśli o spaniu - krzesło było twarde jak diabli, a kanapa kusiła swoim obiciem ze sztucznej skóry i miękkimi poduszkami. Nawet ta przemysłowa wykładzina wyglądała całkiem nieźle. Mogłaby wsunąć sobie zwiniętą bluzę pod głowę i trochę się przekimać. Na pewno usłyszałaby, jakby ktoś wchodził.

Zaczynała tę myśl rozważać na poważnie, kiedy usłyszała zgrzyt przekręcanego zamka. Uniosła się powoli z krzesła i cofnęła o parę kroków tak, żeby znaleźć się po drugiej stronie stołu.

Odgarnęła włosy z czoła.

Po schodach zszedł Leoben. Na jej widok jego twarz przybrała przepraszający wyraz. W ręku miał dwa styropianowe opakowania.

- Witaj, Kara. Przepraszam, że musiałaś na mnie czekać, ale było kilka rzeczy, które musiałem sobie wyjaśnić z moimi braćmi i siostrami w cyloństwie. - Uśmiechnął się uprzejmie, jakby spóźnił się na spotkanie biznesowe, bo na rogu Kolonialnej i Dahara zdarzył się wypadek i powstał wielki, naprawdę wielki korek.

- Czemu mnie tu przyprowadziłeś? - zapytała Kara. Ręce trzymała w kieszeniach, na pudełku zapałek i aluminiowej łyżeczce, która rozgrzewała się w jej dłoni.

- Jesteś pewnie głodna - powiedział Leoben, zupełnie ignorując jej pytanie. - Co powiesz na obiad?

- Co? - powiedziała z niedowierzaniem.

- Obiad - powtórzył spokojnie Leoben, jakby była upośledzona czy coś podobnego. - Dzisiaj bitki i marchewka. Mam nadzieję, że lubisz marchewkę.

Kara przestąpiła z nogi na nogę, przesuwając palcami po porowatej powierzchni łyżeczki. Nie była pewna, czy właśnie rozmawiali o marchewce. Być może stanowiło to jakiś nowy kryptonim, który Tigh wymyślił po pijaku i udało mu się namówić admirała, żeby faktycznie nazwać tak jakąś nową misję. Na mostku działy się już dziwniejsze rzeczy.

Leoben spokojnie położył oba opakowania na stole - w podobnych urzędasy z Caprica City nosiły do pracy swój lunch - i skierował się do aneksu kuchennego.

Kara ujrzała błysk metalu i całą siłą woli powstrzymała się od ruchu. To były sztućce: prawdziwe noże i widelce ze stali nierdzewnej. Jak mógł być tak głupi?

Oderwała wzrok od blatu. Leoben podłączył czajnik do prądu i nastawił wodę, a potem niespiesznie wrócił do stołu.

- Zapraszam - powiedział, machając z kurtuazją ręką. Poczekał, aż usiadła i dołączył do niej ze spokojem kogoś, kto na domowym patio zasiada do lunchu.

Bitki pachniały niesamowicie. Kara naprawdę poczuła ślinę zbierającą się jej w ustach na samą tę woń, ale zaraz potem uderzyło ją, że przecież nie ma pojęcia, skąd wzięło się to mięso. Równie dobrze mogliby jej podać kotleta z Roslin czy coś w tym stylu.

Makabryczna myśl.

Leoben odkroił kawałek bitki i włożył go do ust. Kara odczekała, aż przeżuje, a potem zapytała:

- Możemy się zamienić?

Uśmiechnął się lekko, jakby wiedział, co miała na myśli i przesunął talerz w jej stronę. Kara oddała mu swój i skubnęła ziemniaki. Bogowie, najzwyklejsze w świecie purée.

- Jak myślisz, dlaczego tu jesteś? - zapytał Leoben, rozprawiając się z marchewką.

- Bo chcecie ze mnie wycisnąć informacje o współrzędnych pobytu Galactiki i Pegasusa? Co, swoją drogą, się nie stanie, bo nie jestem już częścią personelu i nie mam pojęcia, gdzie skoczyli.

- Nie, jestem pewien, że tego nie wiesz.

- To po co? - zapytała, chociaż była pewna, że tego właśnie po niej oczekuje.

Czajnik wypuścił kłąb pary i się wyłączył. Leoben odłożył sztućce i wstał.

- Widzisz, każde z nas ma jakiś głębszy powód do istnienia na tym świecie. Ta wewnętrzna przyczyna przecina nasze losy jak podziemny strumień. Ja jestem tutaj, żeby cię kochać, a ty, żeby to odwzajemnić.

Leoben kontynuował ten monolog, ale Kara go nie słuchała. Kalkulowała odległość i swoje szanse: pamiętała doskonale, jak jest silny. Miała czas na jeden-dwa ciosy, na pewno nie więcej.

Zacisnęła swój nóż w pięści i zerwała się z krzesła. Dystans dzielący ją od Leobena przebyła w trzech, może czterech susach, a potem odbiła się energicznie od betonowej podłogi, skoczyła mu na plecy, otoczyła szyję lewym ramieniem i prawą ręką wbiła nóż w serce.

Leoben zgiął się w pół, zrobił jeszcze dwa kroki i padł na kolana. Jego serce biło pod jej ręką przez kilka cennych sekund, a potem przestało. Krew, która trysnęła z rany, była ciemna i gęsta. Upadł, a ona stoczyła się z jego pleców i odsunęła na bok, poza zasięg jego wyciągniętej ręki.

To było szybkie.

Otrząsnęła się z obrzydzenia i uklękła, żeby obszukać kieszenie zwłok. Miała kilka cennych minut, zanim uderzy ten drugi, zły szok, który sprawiał, że myśli rozpierzchały się na wszystkie strony jak króliki. To była jej szansa; prawdopodobnie jedyna.

Leoben miał w kieszeni jedynie jakąś kostkę przenośnej pamięci i pogięte, nieco spikselowane zdjęcie, które przedstawiało Karę w rozpiętym kombinezonie w hangarze B. Wnosząc po długości jej włosów, to mogło być półtora roku temu, nie więcej.

- Kurwa mać - powiedziała odrętwiałymi nagle wargami. - Co jest…

Z drugiej strony była nadrukowana data.

Kara odruchowo wsunęła zdjęcie do kieszeni spodni i zerwała się. Nie miała wiele czasu. Obszukała znowu Leobena i nawet zajrzała pod zapinany na zamek blezer, który miał na sobie, ale nie znalazła nigdzie klucza. Wbiegła po schodach w nadziei, że zostawił otwarte drzwi, ale były zamknięte na głucho jak zwykle. Zamek musiał być zatrzaskowy, może otwierany cyfrowo, za pomocą weryfikacji tęczówki albo linii papilarnych. Prawdopodobnie temu służyła ta kamera po drugiej stronie korytarza.

Kara rzuciła w przestrzeń kilka bezsilnych przekleństw. Szok zaczął nią trząść i wycisnął nawet z oczu kilka łez, które otarła szybko grzbietem dłoni. Potem odwróciła się plecami do drzwi i zsunęła po nich na podłogę. Ze szczytu schodów nie widziała zwłok, ale wiedziała, że tam są, że leżą tam w powiększającej się kałuży krwi.

To nie był pierwszy toster, którego zabiła, ale te ciała były tak cholernie przekonujące, że nie potrafiła się otrząsnąć z myśli, że zrobiła coś złego. To nie była prawda: grzechem było krzywdzenie ludzi, nigdzie nie było mowy o seryjnych modelach robotów wzorowanych idealnie na ludzkich ciałach.

Nagle zdała sobie sprawę, do kogo należała ta koszula leżąca na łóżku naprzeciwko: do Leobena. Była pewna, że gdyby teraz wstała, podeszła tam i uniosła ją, materiał pachniałby tą samą syntetyczną wodą po goleniu, którą wyczuła na karku martwego egzemplarza.



Leoben wrócił następnego dnia w południe w asyście dwóch Centurionów. Jeden z nich stanął w drzwiach, nie spuszczając z Kary migającego na czerwono wizjera, a drugi uniósł sine zwłoki Leobena za kołnierz. Kończyny nie chciały się do końca rozprostować. Rigor mortis.

Leoben - nowy i wspaniały, zarumieniony od chłodu - przyniósł kolejny obiad.

- Dzisiaj makaron z sosem pomidorowym - powiedział, jakby nic się nie stało.

Kara siedziała sztywno w kącie między ścianą a oknem. Miała w bucie nóż.

fikaton 6: dzień drugi, fandom: battlestar galactica, autor: le_mru, fikaton 6

Previous post Next post
Up