Gwiazdka dla Akzs

Dec 23, 2008 18:11

I tak oto napisałyśmy z Akzs fiki dla siebie nawzajem. Co więcej, są to nawet teksty o powtarzających się motywach. Ślepy traf ma czasem ogromne poczucie humoru. ;)

Użytkowniczko akzseinga - Wesołych świąt! Mam szczerą nadzieję, że Ci się spodoba.

Autor: idrilka
Dla kogo prezent: akzseinga
Życzenie: SPN. Sam/Meg. Może być AU, gdzie Meg nie została odesłana do piekła przez Winchesterów. Ale niekoniecznie. Może być też inne AU.
Tytuł: Przekraczając granice
Fandom: Supernatural
Spoilery: Do końca trzeciego sezonu.
Ilość słów: 2127
Ostrzeżenia: Trochę seksu, trochę krwi, evil!Sam. Dla dobra tego tekstu, czwarty sezon się nie zdarzył.
le-mru dzięki za rzut okiem i kilka poprawek. :)


Przekraczając granice

W tych pierwszych dniach po śmierci Deana Sam nie wie czasem, gdzie kończy się on, a zaczyna rzeczywistość. Wszystko jest rozmyte - cały świat to tylko wielobarwne plamy widoczne jak przez mgłę. Czy to alkohol, czy też brak snu - to w zasadzie nie ma znaczenia. W nielicznych chwilach trzeźwości Sam czuje się, jakby przebywał w innym ciele (czy tak właśnie odczuwają to demony?), które co prawda słucha rozkazów umysłu, ale nie należy do niego, jest puste i odrętwiałe. Czasem patrzy na swoje dłonie i nie potrafi uwierzyć, że to właśnie one wykopały grób Deana, ma wrażenie, jakby to zdarzyło się w innym życiu innej osoby. Kolory tych wspomnień są przytłumione i wyblakłe, jak niezbyt dobra kopia starego filmu.

Może tak właśnie ma to wyglądać - Sam przeżył już jedną żałobę (tej pierwszej, po mamie, w ogóle nie pamięta; to się nie liczy) i nie było nawet w ułamku tak źle jak teraz, ale - przyznaje się do tego niechętnie i jakby ze wstydem - Deana kochał bardziej niż ojca. Raz już poradził sobie bez brata; wtedy był to jego wybór i jego odejście, ale teraz nikt nie pozwolił mu wybierać i Sam nie wie, czy poradzi sobie po raz kolejny. Zbyt dużo się zmieniło pomiędzy zatrzaśnięciem drzwi ich mieszkania gdzieś w Arkansas a chwilą obecną.

Gdy dni zmieniają się w tygodnie, granice pomiędzy nim a światem wracają na swoje miejsce; tylko wypita whisky zamazuje je od czasu do czasu, kiedy pusta już butelka toczy się po podłodze, a z szyjki skapują na podłogę ostatnie krople.

Na wyświetlaczu telefonu rośnie liczba połączeń nieodebranych - większość od Bobby’ego, ale dzwoniła też Ellen i Jo. Żadnej z rozmów nie odebrał; nie jest gotowy, by jego mikrokosmos wyszedł poza dziwnie pustą, zbyt dużą dla jednej osoby Impalę i zrujnowany dom na odludziu, w którym mieszka. Ale kiedy już będzie, sprawi, że zapłacą.

- Proszę, proszę… Mam chyba coś w rodzaju deja vu. - Sam odwraca się błyskawicznie, przeładowując obrzyn. Lufa nawet nie drgnie, kiedy celuje nią w dziewczynę stojącą w drzwiach. Blondynka spokojnie pali cienkiego papierosa, wstążka siwego dymu unosi się w górę. - Znów ten znajomy obrazek. Sammy Winchester, bez brata, sam jak palec i nieszczęśliwy. Kto by pomyślał…

Przygniata niedopałek obcasem buta i śmieje się krótko, lekko odchylając głowę do tyłu. Jest coś znajomego w sposobie, w jaki odgarnia krótkie włosy opadające na oczy i jej miękkich, kocich ruchach, w lekko zachrypniętym głosie i wyrazie czarnych oczu, które na jeden moment stają się całkowicie czarne i Sam już wie.

- Meg?

- Brawo, bystrzaku.

- Wysłaliśmy cię do piekła - mówi z niedowierzaniem. (Liczba mnoga wciąż boli.)

- Jestem jak kot. Mam siedem żyć i zawsze wracam.

Sam kątem oka spogląda na nóż Ruby leżący na stole. Wystarczy jeden szybki ruch, żeby go dosięgnąć i drugi, by dopaść jej jednym krokiem, wbić ostrze po rękojeść i posłać ją do piekła na wieki. Kiedy ponownie podnosi wzrok na Meg, nóż wciąż leży na swoim miejscu.

- Czego chcesz?

- Dokładnie tego samego, co ty. Dorwać Lilith i sprawić, żeby cierpiała. - Podchodzi bliżej; obcasy kowbojek stukają o drewnianą podłogę i słychać cichy chrzęst skórzanej kurtki.

- Nie widzę, czemu miałbym ci wierzyć. I lepiej podaj mi jeden dobry powód, dlaczego nie powinienem cię zabić.

Znów się śmieje, krótko, gardłowo, a później wbija spojrzenie czarnych oczu w Sama.

- Gdybyś chciał mnie zabić, już dawno użyłbyś noża tej zdziry Ruby, prawda, Sammy? - Okrąża go powoli, przypominając drapieżnika czającego się do ataku. - Nie robisz tego, bo wiesz, że mogę ci się przydać.

- Możesz wyciągnąć Deana z piekła? - pyta Sam, nie wierząc, że właśnie jej, ze wszystkich ludzi i demonów na świecie, zadaje to pytanie.

- Sammy, Sammy, Sammy… Myślę, że powinieneś się przyzwyczaić do myśli, że nikt nie jest w stanie tego zrobić. Kropka. Koniec kwestii. Amen. - Puszcza do niego oko, jakby uważała, że używanie właśnie tego słowa przez demona to całkiem niezły żart.

- Więc jaki miałbym z ciebie pożytek?

- Pomogę ci dopaść Lilith i sprawić, że suka będzie cierpieć bardziej niż ty teraz. Bardziej niż myślisz, że to możliwe.

- Co ty z tego masz?

- Dokładnie to samo, co ty. Zemstę. Mówiłam już przy naszym poprzednim spotkaniu - uśmiecha się i unosi prowokująco brew - że przestałam grać w drużynie dawno temu i gówno mnie obchodzi Azazel, Lilith i wielkie plany. Mam własne rachunki do wyrównania. A wróg mojego wroga i tak dalej… - Macha lekceważąco ręką.

- Dlaczego miałbym ci zaufać? - Wie, że nie powinien przekraczać tej granicy, nie z nią; wszystko w nim krzyczy na znak protestu, ale Sam już wie, co powie Meg, i wie, że będzie miała rację. - I niby dlaczego miałbym chcieć twojej pomocy?

- Bo nie masz już nikogo innego.

Są w drodze od tygodni, tropiąc Lilith i zabijając jej posłańców, kiedy nagle ślad się urywa. Tak jakby Lilith zapadła się - nomen omen - pod ziemię. Jest sposób, mówi Meg, prostując nogi i rozpierając się wygodnie na siedzeniu Impali (jest drobna i wygląda tak niewiarygodnie niewinnie; widać ma słabość do tego typu - znów wybrała filigranową blondynkę i mówi, że bardzo, och, tak bardzo lubi to ciało), jest sposób, by ją odnaleźć, ale jak daleko Sam jest się w stanie posunąć, ile ze swojego chwiejnego, niepewnego człowieczeństwa potrafi jeszcze poświęcić?

- Mów. - Winchester nie odrywa oczu od szarej wstążki drogi.

Rytuał jest skomplikowany i wymaga użycia kilku trudnodostępnych składników, a Sam Winchester nie ma w tych dniach wielu przyjaciół. (W środowisku łowców mówi się, że syn Johna zwariował po śmierci brata i że chociaż widzieli wielu skrzywdzonych przez życie łowców, to Sam jest na prostej drodze prowadzącej za linię, której nie wolno przekraczać.)

- Potrzeba też krwi - mówi Meg, ociągając się widocznie. - Ludzkiej.

Już to kiedyś zrobił (ona; ona to zrobiła, będąc w jego ciele, Steve Wandell nie był jego ofiarą - tak przynajmniej usiłuje sobie wmawiać) i pamięta to potworne, mdlące uczucie, które przyszło później, gdy już odzyskał władzę nad własnym ciałem, i gorzkawy posmak w ustach, jakby zaraz miał zwymiotować. Ale czasami cel naprawdę uświęca środki. Ten cel na pewno.

- Ile? - rzuca krótko, wciąż unikając patrzenia na dziewczynę (demona, poprawia się; demona).

- Prawie galon. Będzie trzeba spuścić całą.

Meg wzrusza ramionami i Sam wreszcie spogląda na nią kątem oka. Nie potrafi się nadziwić, jak beztrosko wygląda ten gest w jej wykonaniu, zupełnie jakby mówiła o czymś nieistotnym, ale potem przypomina sobie, że dla niej zabicie człowieka jest w gruncie rzeczy nieistotne.

- To jak, mój młody padawanie, jesteś gotowy przejść na Ciemną Stronę Mocy? - Jej uśmiech jest drwiący i Sam ma ochotę zetrzeć go jej z twarzy za wszelką cenę. Ale później przypomina sobie, że naprawdę jej potrzebuje, więc tylko mocniej zaciska dłonie na kierownicy i wraca do obserwowania drogi.

- Jak to zrobimy?

Przychodzi mu to łatwiej, niż się spodziewał. To takie proste - wbij po rękojeść i przekręć, a później jeszcze raz, dla pewności. Lepka krew na dłoniach nie zostawia niezmywalnych śladów, jak się podświadomie spodziewał; to nie szekspirowska tragedia.

Istnieje większe dobro, powtarza sobie w myślach, to dla większego dobra.

Musi w to wierzyć, inaczej zwariuje.

Jeśli w ogóle istnieje jakieś większe dobro, już dawno przestał się nim przejmować. Minęło pół roku od śmierci Deana, a on wciąż nie zbliżył się do Lilith nawet na krok i Sam czuje, jak pod cienką warstewką opanowania gotuje się w nim gniew, wrze wściekłość i chęć odwetu. Czasem zastanawia się, czy tak właśnie odczuwają demony przez cały czas - destrukcja, furia, paląca żądza zemsty i wieczne niezaspokojenie; żadnych pozytywnych uczuć, tylko te, które wypalają powoli od środka. Jeśli tak, to teraz zbliżył się do bycia jednym z nich bardziej niż kiedykolwiek wcześniej, nawet wtedy, kiedy opętała go Meg. Nie potrafił uratować Deana i siebie też nie umie uratować.

Patrzy kątem oka na pijącą tequilę Meg. Popiół na końcu jej papierosa żarzy się czerwono, rozbłyskując jaśniej, kiedy się zaciąga, po czym znowu przygasając. Sam dopija kolejną szkocką i gestem dłoni przywołuje barmana, prosząc o następną. Odkąd umarł Dean, nie był wzorowym przykładem abstynenta, ale działanie wyrwało go z alkoholowego stuporu, w którym tkwił w tych pierwszych dniach i tygodniach po śmierci brata. Teraz, kiedy przyszedł impas, Winchester znów jest tak pijany jak zaraz po śmierci Deana.

- Zawsze tak jest? - pyta wreszcie, nachylając się ku Meg. Dziewczyna unosi brew. - Zawsze czujecie taki gniew i niezaspokojenie?

Meg wychyla kolejny kieliszek tequili, zagryza limonką i zaczyna się śmiać. Tym razem jej śmiech nie jest drwiący, pobłażliwy, ironiczny. Jest desperacki.

- Widzisz, Sammy? Widzisz? Tak to właśnie wygląda. - Przysuwa się bliżej, tak, że ich ciała dzielą jedynie centymetry. - Stulecia pragnienia, którego nie można zaspokoić, gniewu, którego nie można ukoić, bólu, którego nie da się uśmierzyć. Na zawsze. W każdej minucie. Powiedz, jak ci z tym? - Uśmiecha się drapieżnie, ale ten uśmiech nie dosięga jej oczu, jest fałszywy. - Żyjesz z tym od pół roku i już nie możesz wytrzymać, prawda? A teraz pomyśl o setkach, o tysiącach lat. I pomyśl o tym, jak ja się czuję. Jak czują się ci, którzy żyją dłużej ode mnie. Kiedy to uczucie spali już wszystko wewnątrz, staje się niczym wąż pożerający własny ogon, bez końca, wciąż i wciąż od nowa wypalające samo siebie, tworzące jeszcze większą pustkę, którą można wypełnić od nowa gniewem, żądzą zemsty i pożądaniem. I nigdy nie będzie lepiej, tylko dzień po dniu będzie się robić coraz gorzej. Tylko ktoś, kto czuje to samo, może cię zrozumieć. Więc teraz już wiesz.

Sam nie potrafi sobie przypomnieć, które z nich całuje pierwsze, ale później myśli, że to musiała być Meg, bo dziewczyna wpija się w jego usta mocno i brutalnie, jakby chciała ukarać go za to, że jego pustka wciąż jest mniejsza.

Sam rzuca na blat kilka pomiętych banknotów i wyprowadza Meg na zewnątrz. Jest ciemno i w okolicy nikogo nie ma, a zaułek za barem wygląda obiecująco. Seks jest szybki i ostry (później obrazy i odczucia nie dają się ułożyć w jedną logiczną całość), Sam czuje szorstką cegłę pod palcami, kiedy przypiera Meg do muru, pamięta zapach tequili i kwaśny posmak limonki na jej języku, mocne mięśnie ud oplatających go w pasie i paznokcie pozostawiające głębokie szramy na jego plecach i ramionach. Żadne z nich nie jest delikatne i żadne z nich nie czuje się zaspokojone, kiedy jest już po wszystkim.

Przez krótką chwilę Sama dręczy myśl, że John, widząc, co robi jego syn, strzeliłby sobie w głowę. To znaczy, gdyby nie był już martwy.

Kiedy docierają do Arizony, nad Wielki Kanion, okazuje się, że Lilith jest w okolicy. Obecność demonów widać gołym okiem - cała natura szaleje, jakby ona też prowadziła własną wojnę.

- Mówiłam, że ją znajdziemy - rzuca Meg, patrząc na Sama znad gazety. - Teraz, Sammy, musimy to rozegrać powoli i z głową. Trzeba zwabić Lilith, uwięzić ją i zabić. Masz wciąż nóż, prawda?

Sam czuje chłód metalu w miejscu, gdzie ostrze dotyka nagiej skóry.

- Mam. To załatwi sprawę? - pyta. - Nawet z Lilith?

- Sammy, Sammy, Sammy, naprawdę myślisz, że bym cię oszukała? Chyba udowodniłam nie raz i nie dwa, że można mi ufać? - W jej czarnych oczach widać stalowy błysk. - Mogłam cię załatwić setki razy, kiedy spałeś zmęczony polowaniem albo tymi wszystkimi sprośnymi rzeczami, które ze mną robiłeś, pamiętasz?

Jej język wodzący po skórze Sama w zagłębieniu, gdzie szyja spotyka się z obojczykiem, jest ciepły i szorstki, ale Winchester już wie, że to nie wystarcza, że ile razy by się nie pieprzyli (zawsze się pieprzą, nigdy nie kochają; Sam kochał się z Jess, a ten gwałtowny, brutalny seks z Meg ani trochę tego nie przypomina), to i tak będzie za mało.

- Jak to zrobimy? - pyta, odsuwając się nieznacznie.

- Na stole? Albo pod prysznicem. Pod prysznicem zawsze jest dobrze, chociaż trzeba się nieźle nagimnastykować. - Meg śmieje się i odgarnia wpadające do oczu włosy.

- Meg.

- Dobra. - W jednej chwili z jej twarzy znika figlarny uśmiech. - Diabelska Pułapka nic nie da, dla Lilith to żadna przeszkoda.

- Tak, o tym już wiemy.

- Ale jest też inny sposób…

Tym razem pozwala jej wszystko przygotować. Stoi z boku, obserwując i kalkulując. Myślał o tej chwili od długiego czasu - jeszcze jedna granica do przekroczenia, jeszcze jeden spalony za sobą most. Zrobił to w przeszłości tyle razy, że jeden mniej czy więcej nie robi już różnicy. Pod palcami czuje chłód metalu. Zaciska palce na rękojeści noża.

Mija dokładnie rok od śmierci Deana, kiedy Lilith stoi przed Samem, uwięziona i bezbronna. Meg trzyma się dwa kroki z tyłu, z zadowolonym uśmiechem na ustach. Udało im się - chyba żadne z nich w to na początku tak do końca nie wierzyło.

- Lilith - mówi Sam ochrypłym głosem i unosi nóż.

Cios spada szybko - wbij po rękojeść i przekręć, tak jak to robił dziesiątki, może setki razy przedtem. To proste, bez żalu i wyrzutów sumienia. (Byłby wspaniałym Brutusem.) W gwałtownie gasnących oczach Meg widać zdziwienie; Sam ani na chwilę nie odwraca wzroku i jego spojrzenie zdaje się mówić: Naprawdę myślałaś, że mogłoby tak być? Wyszarpuje nóż i wbija go jeszcze raz, tym razem w samo serce.

(Kolejna granica pozostawiona daleko w tyle.)

Sam odwraca się powoli, ścierając z policzka niewielką kroplę krwi.

- A więc, Lilith… Porozmawiajmy.

autor: idril, gwiazdka lja 1, fandom: supernatural

Previous post Next post
Up