No i koniec :(
Udało mi się napisać siedem różnych fandomów, oprzeć się głównie na dialogach i uniknąć ciężkich angstów, w tym z kilku tekstów jestem naprawdę zadowolona.
Dziękuję:
lunatics_world i
girlupnorth za poprowadzenie fikatonu.
Torchwood Poznań w osobach
akzseinga i
le_mru, a także w nie-osobie krzesła, za dialogowe natchnienie (w wypadku krzesła, generalnie za bycie)
idrilka, za sprawowanie pieczy nad większością moich tworów.
Autor:
mlekopijcaFandom: Dark Angel
Tytuł: Dym
Ilość słów: 934
Spojlery: Gdzieś w połowie drugiego sezonu, aczkolwiek występują dwie epizodyczne postacie z finałowych odcinków.
Ostrzeżenia: Śladowe ilości prompta. Tradycyjnie już prywatny kanon i własna piaskownica.
Stolik przy którym siedzieli, znajdował się w najdalszym kącie sali, więc by tam dotrzeć, Biggs musiał przeciskać się przez spory tłum. Był piątkowy wieczór i pogoda wyjątkowo dopisywała, więc bar był wypełniony po brzegi. Na zaimprowizowanej scenie zawodził jakiś zespół, skutecznie zagłuszając wszystkich dokoła, a w powietrzu unosił się papierosowy dym.
Z ulgą postawił na stole trzy szklanki.
- Jesteś cholernym bogiem kelnerów - rzuciła Bell, wypuszczając dym z ust. Nie musiała mówić głośno, i tak ją słyszał, mały bonus od Manticore, całkiem wygodny.
Bell zgasiła papierosa w obtłuczonej popielniczce.
- O święci pańscy, co za to zrobiłeś? - rzuciła, zerkając na zawartość szklanki, którą Biggs pchnął w jej stronę. - Prawdziwe Martini!
- Tajemnica zawodowa - mruknął Biggs, siadając obok niej. Zgrzyt przesuwanego krzesła utonął w dźwięku gitarowej solówki. Bell dopadła szklanki i wypiła połowę duszkiem.
- Pewnie poderwał kelnerkę - stwierdziła Cece. - Spójrz na niego. Wysoki, ciemne włosy, ładny uśmiech, następnym razem zdobędzie dla ciebie całego Johnny’ego Walkera, a nie to świństwo, które tutaj nazywają whisky.
- A potem odprowadzę ją do domu, zanim zrujnuje pół baru - mruknął w swoje piwo, ale Bell i tak usłyszała. Z hukiem odstawiła szklankę na stół; odrobina zawartości rozlała się na blat.
- To był wypadek przy pracy - zaprotestowała.
- Ekhem, nie jeden.
- Może trzy.
Mina Biggsa wyrażała skrajne powątpiewanie i Bell wybuchnęła schrypniętym chichotem. Cece przewróciła oczami, ale nie powiedziała nic, tylko bawiła się w topienie kostek lodu za pomocą słomki.
- Przyznaj się. Jesteś uzależniona od destrukcji.
Bell rozparła się na krześle i sięgnęła po kolejnego papierosa. Pstryknęła zapalniczka.
- Skarbie, jestem chodzącym uzależnieniem. Piję, palę, farbuję włosy… I dlatego zawsze zabieram cię ze sobą, żebyś dbał o moją śliczną buźkę. Biggs? Czy ty mnie słuchasz?
Biggs, ze zmarszczonymi brwiami, wpatrywał się w tłum, trzymając szklankę w połowie drogi do ust. Spojrzenie Bell powędrowało za jego wzrokiem, ale nie wiedziała niczego konkretnego, jedynie ludzi osnutych papierosowym dymem i tańczące po ścianach słabe kolorowe światła.
- Biggs?
- Tak - mruknął. - Wybacz. Myślałem, że widzę kogoś znajomego. Zdawało mi się.
- Z naszych?
- 494 - odpowiedział, odrywając wzrok od tłumu.
- 494? A, ten dupek. Byliście razem na kilku misjach, no nie?
- Zanim przekwalifikowali go do zadań indywidualnych.
- Mówcie o tym głośniej - mruknęła Cece, mieszając słomką w szklance soku pomarańczowego. - Nie macie o czym plotkować?
- Daj spokój, nikt nas nie słyszy.
- Ale mogą - odpowiedziała Cece. Bell wypuściła nosem dym, a potem dopiła resztę Martini. Biggs odruchowo podciągnął wyżej kołnierz bluzy.
*
Wracali w dwójkę, bo Cece mieszkała w innej części miasta. Biggs miał kurtkę przesiąkniętą zapachem dymu i czuł gorzki smak kiepskiego piwa w ustach. Bell była pijana, jak zawsze. Zbyt mocny makijaż rozmazał się jej pod oczami. Nie zdążyła zaprotestować, gdy nagle pociągnął ją za rękę w stronę zamkniętej bramy.
- Cicho - mruknął. Bell przestała się wyrywać, ale Biggs puścił ją dopiero wtedy, gdy umilkł cichy warkot poduszkowca, a jego światła zniknęły za załomem budynku.
- Pieprzone… - zaczęła Bell, ale Biggs już szedł dalej, więc dogoniła go nieco chwiejnym truchtem. - Hej…
- Chodź.
- Okej, okej…
Kilka minut później stali pod drzwiami jej mieszkania i Bell jak zawsze nie mogła znaleźć kluczy. W końcu wygrzebała je z torebki i chwilę siłowała się z zamkiem, nim drzwi stanęły otworem. Bell rzuciła torebkę na sypiącą się szafkę i zaczęła ściągać buty. Biggs zamknął za sobą drzwi i oparł się o futrynę.
- Hej, uśmiechnij się, twardzielu - powiedziała, balansując na jednej nodze. Rzuciła but w kąt, potem drugi. - Godzina policyjna, adrenalina…
- Jest coraz gorzej, Bell - przerwał jej.
- Biggs, skarbie, jesteś pewien, że chcesz o tym rozmawiać?
Bo ja nie, mówiły jej oczy, ale Bell nie powiedziała tego głośno, nigdy nie mówiła. Biggs zagryzł wargę, ale w końcu powiedział:
- Powinniśmy się przenieść do Terminal City.
- Skarbie, lubię cię, ale powiem prawdę w oczy. Pieprzysz.
- Bell.
- Nie. - Stanęła tuż przed nim, opierając dłonie na biodrach i zadzierając głowę do góry. - Ledwo co się wyrwałam, nie dam się zamknąć z powrotem. TC to dziura. Poza tym rusz swoim strategicznym mózgiem, który podobno ci dali. TC to centrum miasta. Otoczone z każdej strony. Przypomina ci to coś?
- Wczoraj był nalot. W Black Sheep. Zgarnęli dwóch naszych, za picie piwa w knajpie, Bell...
- Nie. Nie zaczynaj znowu.
- Ten atak w zeszły tygodniu…
- Zamknij się.
- Do cholery, chcesz to robić cały czas? Zakrywać kod makijażem, pracować jako kelnerka i udawać, że wszystko kurwa jest w porządku?!
- Może chcę.
Biggs już otwierał usta, ale nawet nie pozwoliła mu zacząć.
- Nie rozumiesz? Tam trzymali nas pod kloszem! Tu jest do dupy, ale mam fajki, mam alkohol, mam kumpli. Może to dla ciebie nic nie znaczy, ale dla mnie tak! Lubię moją pieprzoną imitację normalnego życia!
- Jak nas złapią…
- Powiem ci, co powinniśmy zrobić. Brać dupę w troki i zmywać się z miasta. Nowy Jork. Zawsze chciałam zobaczyć Nowy Jork. Chrzanić robotę, możemy…
- Widziałem Nowy Jork. Tak samo zrujnowany jak Seattle.
- Cholera - rzuciła. - Kurwa! - Kopnęła szafkę i torebka z hukiem uderzyła o podłogę. Biggs nawet nie drgnął. - Dlaczego musisz się tak przejmować? Nie możesz, kurwa, po prostu… - Spojrzała na jego twarz i nie dokończyła. Biggs zawsze się przejmował, dbał, chyba trochę zbyt bardzo, jak na standardy Manticore.
- Pójdę z tobą. Cholera - przeczesała krótkie włosy palcami. - Wiesz, że z tobą pójdę, od tego są kumple, no nie?
- Wiem. Dziękuję. - Uśmiechnął się lekko. - Dobranoc.
Odwrócił się w stronę wyjścia i nacisnął klamkę.
- Biggs?
Spojrzał przez ramię. Bell stała na środku korytarzyka, trzymając w rękach podniesioną z ziemi torebkę.
- Dlaczego nie możesz pójść ze mną? Gdziekolwiek?
Nie odpowiedział.