ZWL 2.4.2

Jul 27, 2008 23:44

Tytuł: Vincit qui partitur
Autor: manarai
Fandom: SPN
Prompt: drugi
Ilość słów: 1000
Ostrzeżenia: fabularnie chyba żadne. Wykorzystano postaci autentyczne bez ich wiedzy i zgody.


Vincit qui partitur

- Też powinieneś się ożenić, Sam - powiedział ze śmiechem Nicholas, unosząc w toaście szklaneczkę whisky.
- Też? Wiesz co, pogadamy za rok, jak już będziesz żonaty… jak na razie mi się nie spieszy.
Sam wstał od stołu zarzuconego papierami i podszedł do okna. Robiło się coraz ciemniej, zachodnie niebo zaciągały deszczowe chmury, a wiatr kołysał wierzchołkami drzew. W stajni niespokojnie rżały konie, jak gdyby przeczuwały nadchodzącą burzę.
- Chyba miałem szczęście, że zdążyłem. Za godzinę będzie lało jak z cebra. - Nicholas wyjrzał przez drugie okno, odsuwając zasłonę. - Opowiesz mi jeszcze o tym pomyśle?
- Tak, tylko zapalimy lampę. Nie chcę skończyć jak wielebny Jarvis. Jest praktycznie ślepy, a nie ma nawet czterdziestu lat.
Płomień z zapałki tańczył w rękach Sama, kiedy ten wprawnymi ruchami zapalał lampę naftową, a potem drugą, bo przy ślęczeniu nad papierami nie ma jak dobre światło. Na ścianach wyciągnęły się jego dwa cienie, dłuższe nawet od jego niemożliwie wysokiej postaci, zakończone niesfornymi, bujnymi włosami, których właściciel nigdy nie umiał utrzymać w ryzach - a może po prostu nie chciał.
Na stole leżały projekty niemożliwego pistoletu, starannie rozrysowane w kreski i kółka.
- Mówisz, że trzeba go będzie ładować tylko raz na sześć strzałów?
- Tak. Widzisz, naboje będzie się wkładało w taki, o, obrotowy bębenek. Za kolejnym odciągnięciem kurka w lufie znajdzie się nowy nabój. Na razie trzeba ładować osobno spłonkę i osobno nabój, ale jeszcze to poprawię.
- Nie, Sam. Nie wierzę. To nie zadziała, nie da rady.
- Nick, powiedz szczerze: czy kiedyś nie udało mi się coś, co sobie zaplanowałem?
- No, w sumie… nie pamiętam - zastanowił się Nicholas.
- Właśnie. A odpowiedź brzmi: nigdy - uśmiechnął się Sam. - Mam już gotowy prototyp, chcesz zobaczyć?
- Ba! Dawaj.
Broń była ciężka i kanciasta, ewidentnie wyprodukowana chałupniczo. Miała ostre krawędzie i uchwyt z szorstkiego, nieheblowanego drewna.
- Samuelu Colt, jeśli nie jesteś opętany, to jesteś geniuszem.
- Wiem - potwierdził Sam rzeczowo. - I już niedługo, jak tylko dostanę patent i uruchomię produkcję na większą skalę, mój rewolwer podbije Dziki Zachód. Indianie, Meksykańczycy, wszyscy zostaną pokonani przez ten mechanizm, a ja będę sławny.
- Tak bardzo chcesz pokonać Indian i Meksykańczyków? - Nicholas popatrzył w swoją szklankę, wreszcie dopił resztę whisky i wstał energicznie, jak gdyby podjął jakąś ważną decyzję. - Sam, umiesz dochować tajemnicę?

Sam Colt dawno przestał dziwić się czemukolwiek, co miało związek z jego przyjacielem Nicholasem Earpem, ale właśnie rozważał, czy nie powinien przypadkiem na nowo zacząć się dziwić, bo tenże przyjaciel kazał mu wypić trochę wody z podróżnej piersiówki, a potem wyjął z torby jakiś worek i zabrał się do podsypywania okien i drzwi izby grubymi krechami białego proszku.
- To nic takiego, zwykła sól. Zaraz ci wszystko wyjaśnię.
- Mam nadzieję.
Nick wrócił do stołu i nalał whisky do obu szklanek.
- Nigdy ci nie mówiłem, kim naprawdę jestem.
- Nazywasz się Nicholas Porter Earp, znam cię od dwudziestu lat i właśnie zaczynam podejrzewać, że zostałeś jakimś nieszkodliwym wariatem…
- Jestem łowcą, Sam.
- Łowcą?
- Większość ludzi uważa, że są na tym świecie sami. Chodzą do kościoła i powtarzają „strzeż nas od wszelkiego złego” jak pustą formułkę, chodzą do szkół i uczą się, że w opowieściach starców nie ma ani krzty prawdy. Nie wiedzą, że to nieprawda.
- Czyli… jeśli nie jesteśmy na tym świecie sami…?
- Wracam właśnie z Maine, jak wiesz. Tropiłem wilkołaka. Chował się, skurwysyn, w lasach, ale go dorwałem i zabiłem. Srebrną kulą w serce. Poharatał mnie trochę, ale się zagoi. - Nicholas jednym haustem wypił pół szklanki whisky.
- Wilkołak. - Sam nie był w stanie wykrztusić ani słowa więcej.
- Tak, wilkołak. Zabił sześciu ludzi, rozszarpał ich na strzępy, wszyscy myśleli, że to atak niedźwiedzia. Tylko szeryf wiedział, co to takiego. Jego ojciec spotkał kiedyś mojego ojca, więc wezwał nas na pomoc. Dobrze, że mamy już telegraf, dzięki niemu uniknęliśmy kolejnych śmierci. Kto wie, ilu ludzi uratowałem.
Cokolwiek można było powiedzieć o Nicholasie Earpie, nie był kłamcą. Temperament doprowadził go już do niejednej bójki, a nawet strzelaniny, był niepokornym zawadiaką, w gorącej wodzie kąpanym, ale nigdy nie kłamał. Więc to musiała być prawda.
- Co jeszcze…?
- Wampiry, strzygi, wodnice, upiory. Prawie wszystko, o czym słyszałeś. Zmarli, którzy po śmierci nie mogą zaznać spokoju albo szukają na żywych zemsty za dawne krzywdy. I demony, złe duchy, które wyrwały się z piekła i opętały ludzi. To wszystko prawda.
Colt przeżegnał się odruchowo.
- A po co ta sól?
- Chroni przed demonami; nie mogą przekroczyć linii soli. Podobnie jak czyste żelazo, woda święcona, katolickie egzorcyzmy. Normalna broń nic tu nie daje.
- Dobra. Czekaj, jeszcze chwilę, niech to sobie ułożę w głowie. Demony istnieją naprawdę. - Sam wypił kilkoma szybkimi łykami całą szklankę whisky, odsapnął, zwichrzył sobie bujną czuprynę. - Nie powiedziałeś mi tego ot, tak sobie. Masz jakiś cel.
- Widzisz, nie wszystko potrafimy zabić. Najgorzej jest z demonami, bo egzorcyzm tylko odsyła je z powrotem do piekła. - Nicholas wstał od stołu, znów podszedł do okna. Deszcz jeszcze nie padał. - Sam, ty nigdy nie byłeś na Dzikim Zachodzie. Tam jest strasznie. Te dzikusy żyją z demonami za pan brat, dają się opętywać jak bezrozumne bydło. Podobno gdzieś tam są jedne z wrót piekła, cały czas otwarte, może tamtędy przejść, co chce. To piekło na ziemi, a my mamy tylko egzorcyzmy, więc cokolwiek odsyłamy tam, skąd przyszło, wyłazi z powrotem. Jesteśmy bezradni.
Colt spojrzał na rewolwer leżący na stole, który nagle zmienił się w zwykłą, może trochę skomplikowaną zabawkę z metalu i drewna. Gloria wielkiego wynalazku opadła jak kurtyna w teatrze, pozostała tylko rzeczywistość i prawdziwy świat. A najgorsze było to, kiedy się już wie, co może czaić się w ciemności, świat wcale nie staje się bardziej niebezpieczny - to tylko człowiek zdaje sobie sprawę z tego, jaki wcześniej był nieostrożny.
- Jeszcze wczoraj, gdyby ktoś mnie spytał, czy można zrobić takie coś, taki… rewolwer, tak? Powiedziałbym, że to niemożliwe. A tobie się udało. - Nick podniósł broń ze stołu, zważył w dłoni, ostrożnie wysunął lufę i przyjrzał się bębenkowi i tkwiącym w nim sześciu nabojom. - Sam, musisz zbudować prawdziwą broń. Dla ciebie nie ma rzeczy niemożliwych.
Zachodnie niebo za oknem ciemniało coraz bardziej. Pierwsza błyskawica narysowała na chmurach nierówny zygzak; nie pionowy, jak zwykle błyskawice, ale niemal poziomy. Nie było grzmotu.
Na suchą ziemię spadły pierwsze grube krople deszczu.

zabójcze wyzwanie literackie 2, zwl 2: runda czwarta, fandom: supernatural, autor: manarai

Previous post Next post
Up