Bo lepiej późno niż wcale, prawda? ;) Udało mi się to napisać, uff... Do tego napisałam kobietę i to taką, której nie pisałam nigdy wcześniej. Ale jestem z tego tekstu zadowolona.
le-mru serdeczne dzięki za betę i za tytuł. Dedykowane
pellamerethiel. Bo serio, komu innemu mogłabym zadedykować taki tekst?
Autor:
idrilkaTytuł: Cicho i ciemno
Wskazówka: Bang Bang (My Baby Shot Me Down)
Fandom: Angel the Series
Postaci: Darla
Spoilery: Do 3x09 "Lullaby"
Długość: 1606 słów
Ostrzeżenia: Angst, deathfik (sort of...)
Cicho i ciemno
1. Początek
Na początku jest cicho i ciemno. Trzymasz zaciśniętą kurczowo rękę w miejscu, w którym drewno wbiło się głęboko i sięgnęło serca. Mogłabyś przysiąc, że jeszcze to czujesz - tysiące drzazg rozdzierających ciało, tysiące małych końców świata tuż pod powierzchnią skóry, a potem głębiej, głębiej, przechodzących przez nieruchome serce i jeszcze dalej. To tylko fantomowy ból, ale czujesz, jak umierasz naprawdę.
Siedzisz - uświadamiasz sobie, że jesteś naga - z kolanami podciągniętymi pod brodę, masz zamknięte oczy i nic nie widzisz ani nie słyszysz. Jakby pochłaniała cię woda, tłumiąc wszystkie dźwięki. Po chwili to wrażenie mija, a potem dociera do ciebie głuchy, miarowy odgłos. Myślisz chaotycznie i przez moment wydaje ci się, że to tykający zegar, ale kiedy dudnienie przyspiesza i staje się coraz głośniejsze - dokładnie jak twój oddech (oddech?) - zdajesz sobie sprawę, że to twoje serce. Dziwne. Zapomniałaś przez te czterysta lat, jakie to uczucie. Jak brzmi ten dźwięk, kiedy to nie bijące głośno serce ofiary, które już za chwilę się zatrzyma.
Czujesz, że się trzęsiesz. Otwierasz oczy i przez otwory w skrzyni widzisz ludzi, którzy coś mówią, ale ty nie rozumiesz; świat jest zamazany i o wiele bardziej intensywny niż zapamiętałaś, razi w oczy i uszy.
To, co następuje później, to niekończące się pasmo zlewających się kolorów i dźwięków. Nie możesz ich znieść, są zbyt jaskrawe i zbyt głośne. Tyle lat żyłaś w cieniu, że teraz nie potrafisz sobie wyobrazić, by mogło być inaczej. Mrok jest bezpieczny, światło i kolory - zabójcze, więc zostajesz w mroku, za zasłoniętymi storami, w mieszkaniu, do którego cię zaprowadzili.
Tam masz swoją ciszę i ciemność.
2. Pamięć
Przypominasz sobie powoli. Przed oczami staje ci twarz Angelusa - nie, już nie Angelusa, uzmysławiasz sobie, on zniknął w chwili, kiedy ci przeklęci, brudni Cyganie przywrócili mu jego równie brudną, cuchnącą człowieczeństwem duszę. Taką samą jak ta, która teraz pali cię od środka. Wyrwałabyś ją gołymi rękami, ale masz krótko obcięte paznokcie.
Byłby wspaniałym Judaszem, myślisz, gdyby urodził się kilkanaście wieków wcześniej. Zdradził swoich bez mrugnięcia okiem, nie wziął nawet tych marnych trzydziestu srebrników, tylko przehandlował ciebie - ciebie, z którą spędził całe stulecia, która stworzyła go właśnie takim - za swoją nic nieznaczącą pokutę.
Pamiętasz walkę i adrenalinę buzującą ci w żyłach. Pożywiłaś się wtedy tą kobietą, matką pogromczyni. Miała dobrą, zdrową krew, czułaś, jak płynie przez całe ciało, szkarłatna i ciepła. Dała ci siłę, której tak potrzebowałaś, by zmierzyć się z dziełem, które przerosło twórcę. To wyglądało prawie jak jedna z zabaw, w które tak uwielbiałaś się z nim bawić, kiedy był jeszcze Angelusem, a nie jego marną namiastką. Oboje lubiliście ból - seks smakował później jeszcze lepiej; przypominasz sobie, że Angelus uwielbiał zlizywać krew z twoich rozciętych warg, tych samych, w które wcześniej uderzał, a kiedy szczytował, wbijał zęby w twoje ramię i pił. Tyle, że tym razem to nie była zabawa.
Pamiętasz, jak twój drogi chłopiec wbił ci bełt z kuszy prosto w serce. To jedna z tych rzeczy, których się nie spodziewałaś; nie myślałaś, że wszystko skończy się tak szybko, jeszcze nie czas, jeszcze nie teraz. Czterysta lat, a wciąż za mało.
Pamiętasz głuchy odgłos ciała upadającego na drewnianą podłogę, tuż przed tym, jak rozsypało się w proch.
Pamiętasz ciszę i ciemność - na końcu i na początku.
3. Podchody
Bawisz się z nim. Lubisz myśleć, że to odwet za wszystko, co ci zrobił. Za duszę, której nie chciał się pozbyć, za zmianę, jaka w nim zaszła, za porzucenie i to, że nie mogłaś go znieść, za strzał prosto w serce, który cię zabił.
Zwodzisz, mamisz, doprowadzasz do obłędu. Jest marionetką w twoich rękach - tak samo jak wtedy, kiedy go przemieniłaś i dopiero zaczynał uczyć się świata po zmroku. Patrzysz na jego bezradność i powinnaś się śmiać, a jednak nie możesz. To, co cię pali od środka - ta przeklęta dusza, myślisz - tłumi wszystkie inne uczucia. Zabawa w podchody staje się koszmarem i już wiesz, co Angel miał na myśli, kiedy mówił, że jeszcze poczujesz to wszystko, co zrobiłaś. Niewielki ogień przeradza się w szalejący pożar. Nie wiesz, jak go ugasić.
A potem wszystko się zmienia i znów musisz grać, znów musisz bawić się w pochody, bo umierasz. Teraz, w tej chwili. Czterysta lat to wciąż zbyt mało. Gdybyś umarła wtedy, we własnym łóżku, o jakiejś słonecznej godzinie, twój nagrobek już dawno obróciłby się w pył (o ile w ogóle dostąpiłabyś łaski chrześcijańskiego pogrzebu, dziwki nie zasługują na takie rzeczy). Ale ty wciąż - znów - żyjesz i desperacko nie chcesz umrzeć.
Angel próbuje cię ocalić, a jednak odmawia tej jednej przysługi, jedynego pewnego wyjścia. Niewielki ślad ugryzienia na szyi, a wszystko wróciłoby do normy i wiedziałabyś wreszcie, kim tak naprawdę jesteś. Darlą, potężnym wampirem, nie jakąś dziewczyną z purytańskiej kolonii, której imię już dawno zdążyłaś zapomnieć. Twój drogi chłopiec znowu skazuje cię na śmierć.
Koniec końców, to Drusilla jednocześnie cię ratuje i ponownie skazuje na potępienie. Zapomniałaś już, jakie to doznanie - czuć, jak twoje serce zamiera powoli, a usta spijają krew, która da ci kolejne życie. Później jest już tylko cisza i ciemność.
4. Pasożyt
W Nikaragui pada. Deszcz wypłukuje ziemię i nawadnia ją, spragnioną wody. Ocierasz usta i patrzysz, jak ciało młodziutkiej ulicznej prostytutki upada na ziemię, prosto w błoto. Złociste włosy - zawsze tak bardzo je lubił, myślisz - masz w strąkach, przemoczona bluzka opina się na wydatnym brzuchu.
Ten mały pasożyt rośnie w tobie z każdą chwilą i nie możesz zrobić nic, by się go pozbyć. Próbowałaś wszystkiego - trucizn, szamanów, znachorów, magii każdego rodzaju, ale to życie trzyma się kurczowo swojej martwej matki. Znów czujesz bicie serca - ten ohydny, dudniący dźwięk doprowadzający cię do szaleństwa - które jednak tym razem nie należy do ciebie. Twoje własne jest zimne i nieruchome, tak samo nieżywe jak ty. To paradoks, że ktoś, kto nie żyje, może jednocześnie dać życie.
Doświadczyłaś już w życiu nienawiści gwałtownej jak sztorm, a mimo to nigdy nie nienawidziłaś niczego i nikogo tak, jak teraz tego małego pasożyta. Nie potrafisz się nawet przemóc, by nazwać go dzieckiem. Zresztą, kto wie, czy to w ogóle dziecko, kto wie, czym może się okazać pomiot dwóch wampirów, jednego z duszą i drugiego, którego zaraza człowieczeństwa dotknęła aż dwa razy. Nienawidzisz i Angela, i siebie - za to, że coś takiego się w ogóle zdarzyło. Czujesz, jak szybko bije to małe serce i nienawidzisz każdego uderzenia. Czujesz płomień trawiący cię od środka, pragnienie, którego nie da się ugasić. Wiesz, że to jego dusza i nienawidzisz każdego jej skrawka.
Gdy szaman w Hondurasie mówi ci, że nic nie da się zrobić, że będziesz musiała donosić i urodzić to coś, masz ochotę skręcić staruchowi kark, przekręcić mocno, tak, żeby chrupnął kręgosłup.
Kiedy wychodzisz (stary smakował okropnie, wciąż masz ten posmak w ustach), na zewnątrz jest cicho i ciemno.
5. Pragnienie
Dziewczyna ma gładką, ciemną skórę, połyskującą w świetle latarni jak czekolada. Najpierw błaga, jej serce wali jak młotem (już niedługo, jeszcze tylko chwila), w ciemności błyskają białka oczu. Kiedy wbijasz w nią zęby i pijesz, pijesz do ostatniej kropli, by nasycić tego gnieżdżącego się w tobie pasożyta, przez chwilę zapominasz o świecie. Jest tylko szkarłatna, pulsująca krew nawilżająca usta i gardło, rozlewające się po ciele przyjemne ciepło i chwilowe wrażenie, że wreszcie jesteś syta. Kiedy odrywasz od niej zęby i wyrzucasz gdzieś między ścianę pokrytą graffiti i śmietnik, znów jesteś głodna. Pasożyt wysysa z ciebie wszystkie siły, jesteś nieustannie spragniona, zabijasz więcej i więcej, by tylko go nakarmić, by spróbować ugasić płonący w tobie pożar krwią. Ale ona wydaje się tylko podsycać płomienie, a to jest z każdym dniem coraz silniejsze.
Nienawidzisz go teraz tak mocno, że wyrwałabyś go z siebie gołymi rękami, gdybyś tylko miała taką możliwość. Wyrwałabyś tę płonącą pochodnię duszy. Nigdy nie byłaś w prawdziwym piekle, ale potrafisz sobie wyobrazić, że tak właśnie mogłoby wyglądać to przeznaczone dla wampirów. Nieustanne pragnienie, którego nie sposób ugasić, doprowadzające powoli do obłędu.
Po drodze do Los Angeles zostawiasz za sobą szlak ciał, z których krew wyssano do ostatniej kropli - to jedynie puste powłoki. Ich życie krąży teraz w tobie, ale nie sprawia, że jesteś choćby nieco mniej martwa. Karmi potwora, który w tobie mieszka.
Stoisz na środku pustej uliczki pośrodku Los Angeles, wielkiego miasta tętniącego życiem, które można odebrać, pełnego dźwięków i kolorów. Nie sądziłaś, że może tu być tak cicho i ciemno.
6. Poświęcenie
Siedzisz tam, na górze, patrząc na rozświetlone Los Angeles. Zawsze lubiłaś piękne widoki. Czujesz jego obecność za plecami - potrafiłaś go bezbłędnie wyczuć, byliście niemożliwi do rozdzielenia - i starasz się, by nie drżały ci za bardzo ramiona. To dziecko doprowadza cię do szaleństwa, tworzy kolejną niemożliwość. Kochasz je, choć jesteś potworem, który nie potrafi kochać. Jego dusza jest niemal twoją duszą, jego serce - niemal twoim sercem. Nie umiesz już dłużej nienawidzić ani twojego nienarodzonego syna, ani Angela, ani siebie.
Przeraża cię to, co się stanie, kiedy zabraknie w tobie duszy.
Potem nie ma już pięknego widoku, jest tylko brudna, śmierdząca alejka i padający ulewnie deszcz. Czujesz, jak twoje - wasze - dziecko umiera, jak słabnie jego puls. Tyle razy wsłuchiwałaś się w zwalniające serca swoich ofiar, że wiesz, jak niewiele czasu trzeba, by umarło.
Tym razem to ty wybierasz swoją śmierć. Słowo „poświęcenie” brzmiało dla ciebie przez całe życie jak obelga, poświęcenie było dobre tylko dla słabych głupców, a teraz to jedyne, o czym możesz myśleć. Czasami nie ma innego wyjścia. Trzeba użyć wielkich słów i wielkich gestów, które może i brzmią bohatersko, ale nie ma nic bohaterskiego w panicznym strachu, kiedy się wie, że później naprawdę nie ma już nic.
Czasami czterysta lat wystarcza.
Deszcz wciąż pada, zalewając ci oczy, kiedy czujesz pod własnym, nieruchomym sercem to drugie, które bije coraz wolniej i słabiej. Wyciągasz rękę po zaostrzony kawałek drewna, który leży tuż obok. Tym razem to ty dyktujesz warunki.
Na końcu jest cicho i ciemno.