Fikaton 4, dzień siódmy

Mar 06, 2008 22:37

Miałam napisać o seksie Wesleya, później o seksie Angela, aż w końcu wyszedł mi fik, gdzie właściwie każdemu coś należy się. :P Starałam się jak mogłam, chociaż właściwie pisać cracków nie umiem. ;) Przepraszam, że tyle spoilerów, ale nie dało się inaczej. :P No i jeszcze pewnie parę rzeczy z kanonu nagięłam, ale tak mi zwyczajnie pasowało do fika.
Dziękuję organizatorkom za fantastyczną zabawę, wszystko wyszło wręcz fantastycznie!!! Rządzicie! ♥ And so say we all!

Tytuł: Sen nocy letniej
Autor: pellamerethiel
Fandom: Angel The Series
Postacie: Angel, Wesley, Spike, Fred, Gunn, Lorne, Lindsey, Eve, Harmony, a także kilka osób bonusowych.
Ostrzeżenia: Totalne szaleństwo, slash, femmeslash, OOC, dużo różnych pairingów. Spoilery aż do AtS 5x09 Harm's Way i BtVS 7x22 Chosen. ;)
Ilość słów: 1559
Dedykowane: Wszystkim, którzy pisali, czytali i komentowali, a także znakomitym organizatorkom kubis i novin_ha - jesteście Borami! ♥



Sen nocy letniej

- Angel?

- Co?

- Jak bardzo kac może uszkodzić wampira?

*

- Bawcie się najlepiej, jak potraficie! Wszystkiego najwspanialszego, spełnienia marzeń i tak dalej - dodał Lorne, wywijając drinkiem z pływającą w środku samotną i wyjątkowo jaskrawą oliwką. - No, gołąbeczki, dobrej zabawy, muszę iść i zająć się gośćmi. - Zielony demon zniknął, a oni wszyscy popatrzyli po sobie.

Angel westchnął.

Miał właśnie podsumować, jak bardzo nienawidzi takich właśnie imprez, tych wszystkich koreczków, konfetti, tańców, drogich, błyszczących ziarenek kawioru, fałszywych uśmiechów, sałatek owocowych, mdląco-słodkich ballad miłosnych, a nawet pięciopiętrowych, kryształowych fontann z winem.

- Coco Jumbo! - wrzasnęła nagle Harmony. W ciągu ułamku sekundy znalazła się na parkiecie, ciągnąc za sobą zapierającego się nogami Spike'a, który wreszcie zdołał przybrał cielesną postać, i nie zamierzał uczcić tego płonąc ze wstydu na parkiecie.

Ten zaś pokryty był cały plamkami krwi, różu i brokatu.

Jakby tego było mało, wszędzie równocześnie zabłysły lampki choinkowe, żółte, czerwone, a nawet srebrne, zielone i pomarańczowe. Na środek głównego stołu wjechała wielka, pieczona gęś, która wielkością mogłaby spokojnie konkurować z małym samochodem. Jakby tego wciąż było mało, podczas krojenia ptaka, w co oczywiście wrobili Angela, ze środka wyleciały jakieś trzy tuziny wielobarwnych papużek. Wywołało to powszechną radość, ale także niezadowolenie kilku mniej przyjaźnie wyglądających demonów.

Tym razem Lorne zdążył naprawdę przegiąć, pomyślał Angel, gdy już z niesmakiem odłożył nóż. Musiał się napić, teraz, najlepiej czegoś mocnego, najlepiej jakiejś tequili albo północnoeuropejskiej wódki. Krew też byłaby niezgorsza.

Słowa Lorne'a wciąż tkwiły mu w pamięci.

*

Zdążył zdobyć krew, a nawet zrobić sobie mocnego, znakomitego drinka, ale kiedy zaczął rozglądać się za swoimi przyjaciółmi, zorientował się, że nagle został sam. W ciasnej, niewygodnej marynarce za dwa tysiące dolarów, wśród wrogów, i co gorsza, pijanych, roztańczonych demonów. Zrobiło mu się jednak tak trochę lekko na sercu, mniejsza z tym, że martwym i nie bijącym. Pomyślał, że to gin z tonikiem, to musi być gin z tonikiem, ale w tym momencie spostrzegł Lindseya.

- Kopę lat - oznajmił tamten. Schudł, zmienił fryzurę, w ręce trzymał margaritę, podczas, gdy drugą nakładał sobie właśnie sałatkę z piekielnego kurczaka.

Angel miał szczerą nadzieję, że piekielny jest tylko określeniem smaku.

Lindsey uśmiechnął się, a następnie podniósł kieliszek do ust.

Na wargach lśniły mu kryształki cukru.

Angel się oblizał.

*

Winda utknęła między piętrami, dokładnie tak, jak zaplanował to sobie Wesley. Fred rozpięła włosy, zrzuciła buty i bluzkę, wszystko szybko, zwinnie i sprawnie, a następnie rzuciła się na niego. Uderzyli w lustro, wielkie, parujące, i ukazujące w pełni tę ich słodką szamotaninę.

Wesley również zaczął się rozbierać. Miał przy tym wrażenie, że jest nieco bardziej pijany, niż myślał, w uszach mu szumi, a krew, ciśnienie krwi, właśnie próbuje go zabić. Jedną ręką usiłował rozpiąć sobie pasek, a drugą zacisnął na wilgotnych, skręconych włosach Fred. Przybliżył usta do jej szyi, musnął gładką, spoconą skórę i zamknął oczy.

Wtedy drzwi się otworzyły.

*

- Co tutaj, kurwa, robi ten wielbłąd?

*

Lindsey miał na sobie kilka nowych tatuaży.

Angelowi bardzo się spodobały.

*

- Ten wasz człowiek, Gunn? Słyszałem, że zniknął.

- Jak to: zniknął? - zapytała Eve. Nie wiedziała, a powinna wiedzieć, w końcu wszystko, co działo się na tym piętrze, miało święty obowiązek przechodzić przez nią, przynajmniej w teorii. Zaczęła grzebać w torebce, w poszukiwaniu komórki, która najwyraźniej zawieruszyła się między trzema tuszami, sześcioma pomadkami i trzynastoma rodzajami cieni do powiek. Cholera. Powinna była wziąć tę drugą, mniejszą torebkę.

- Tak po prostu. Właściwie żałuję, że ze mną nie stało się dokładnie to samo, bo nie musiałbym oglądać tego, co się tutaj wyprawia na parkiecie. A ten demon jest po prostu beznadziejny, u nas za taki dobór muzyki przybiliby go do skały i nakarmili jego wątrobą orły. Ej, czy tamten oślizgły, z rogami, to nie czasem demon chaosu?

- Możliwe. Ale jeżeli to on odpowiada za ciągłe raczenie nas Coco Jumbo, to mam z nim trochę do pogadania - syknęła. Zdesperowana wysypała zawartość torebki na stół i teraz przebierała wśród kosmetyków, rozkruszonych paluszków, chipsów i ciastek, a także porzuconych wisienkach o smaku mięty.

- Musisz trochę poczekać, aż skończy z nim ten tleniony wampir. Wszyscy zdążyli już nawet porobić zakłady, uwierzysz?

Z wrażenia aż upuściła swój ulubiony cień, Vampire Arabian Nights.

- Spike stał się namacalny? Czemu nikt mi nie powiedział?! - jęknęła.

*

Tatuaże.

Niektóre znajdowały się w różnych, bardzo śmiesznych miejscach.

*

W windzie powietrze wręcz stanęło.

*

- To zabolało - poskarżył się Lindsey.

*

- Willow! - szczerze ucieszył się Wesley.

- Fred! - zachwyciła się czarownica. Wyglądała prześlicznie, błyszczące, naturalne kolczyki, włosy troszkę dłuższe, niż ostatnim razem, a także świetnie dobrana szkarłatna bluzka, która sprawiła, że nie mógł oderwać od niej oczu.

- Willow! - odwzajemniła radość Fred. - Czy coś stało się z Buffy? - zapytała ostrożniej.

- Nie, nie, ja tylko... zerwałam z Kennedy!

- O Jezu, naprawdę?! - pisnęła Fred. Wyślizgnęła się z ramion Wesleya i rzuciła się, by uścisnąć czarownicę.

- Naprawdę, musiałam ci to powiedzieć. - Willow przytuliła ją mocniej i spojrzała na nią z czułością, w której coś się Wesleyowi nie spodobało.

- Że... z kim? - wtrącił się uprzejmie, ale wtedy Fred najwyraźniej zdążyła podjąć już jakąś decyzję. Bez ostrzeżenia wcisnęła przycisk windy, złapała za porzuconą bluzkę, chwyciła Willow za rękę i chichocząc pomknęła wraz z nią pogrążonym w ciemnościach korytarzem Wolfram&Hart.

- Baw się dobrze, Wes! - usłyszał jeszcze, zanim drzwi windy się przed nim zamknęły.

Zmełł w ustach przekleństwo. No cóż, wróci na górę i zobaczy, czy Angel jest jeszcze wolny, a później może spróbuje namówić tego nieszczęsnego, nie potrafiącego się rozerwać wampira na kolejkę tequili, najmocniejszej rzeczy, jaką mógł znieść jego żołądek.

Bardzo chciało mu się pić.

*

Lindsey zapalił kolejnego papierosa.

- Wiesz, to bolało - poskarżył się.

- Mmm - mruknął Angel. Wpatrywał się wciąż w szklankę whiskey, którą tej nocy opróżniał już tak wiele razy, że stracił rachubę.

- Przybyłem tutaj, by cię zabić, ale skoro posunęliśmy się już tak daleko, to... A właśnie, miałem zapytać... - prawnik zmienił szybko temat, zgasił papierosa i pochylił się do przodu, co wywołało pełen niezadowolenia pomruk nocnego łowcy.

- Nie warcz tak na mnie! Dobra, dobra, nie zamierzam negocjować z nieoswojonym wampirem. Ale jedno jesteś mi winien: Darla.

- Odeszła - mruknął Angel. Musnął dłonią zimne, wytatuowane udo Lindseya i przesunął ją wyżej. Podniósł się trochę i pomyślał, że, cholera, po tym wszystkim będzie musiał kazać wstawić tutaj nową kanapę. Znowu.

Tylko tym razem wygodniejszą, proszę.

- Och. Z Drusillą? - zapytał.

- Nie, idioto, nie żyje.

- Mmm - mruknął Lindsey.

*

- Czy ktoś wreszcie przyzna się do tego wielbłąda?

*

Lorne wrócił do głównej sali, by zobaczyć, co się dzieje. Zauważył, że zmieniła się muzyka, i wtedy spostrzegł coś jeszcze: pijanego, pogrążonego w głębokim śnie DJ'a. Rozejrzał się dookoła, ale wszyscy najwyraźniej dobrze się bawili, więc postanowił nie interweniować.

Wtedy właśnie wpadł na Spike'a.

- Wygrałem z demonem chaosu, stary! Zgarnąłem kupę szmalcu - oznajmił z dumą. - Ważniejsze, oczywiście, że dostał nauczkę za wszystko, co mi zrobił. Pieniądze są tylko wisienką na torcie, bardzo przyjemnym zaskoczeniem - dodał, macając się po kieszeniach. - Teraz mogę potańczyć, wreszcie jakaś porządna muzyka. Ej, czy to nie nasz stary, dobry Wesley hasa tam po parkiecie? Z taką strasznie seksowną brunetką?

I'm drowning
So come inside
Welcome to my filthy mind

Lorne wreszcie odzyskał głos.

- Hej, czy to nie...

Spike coś wymamrotał.

- To ja może pójdę sprawdzić, czy są jeszcze te cebulowe koreczki - mruknął w końcu i zniknął.

Zielony demon został, by przyglądać się, jak ta właśnie pogromczyni, niegdyś wyjątkowa, teraz zaś tylko jedna z tysięcy, tańczy z tym właśnie mężczyzną. Lorne nie musiał czekać na ich śpiew, by wiedzieć, że łączyła ich wspólna przeszłość, i że, hej, być może, połączy ich później także coś więcej.

Dopił drinka i spojrzał w dół.

Nawet nie zauważył, jak wybijał stopą rytm.

*

- Co to jest? Kredka do oczu?

Lindsey był wyraźnie rozbawiony.

- O czym ty mówisz? Nie używam jej odkąd... - Angel dotknął dłonią powieki, spojrzał na swój palec i się skrzywił. Wbrew protestom Lindseya, podniósł się z kanapy, która jęknęła, i zaczął wciągać spodnie.

- Musisz tam iść? Czyżby kolejna Apokalipsa, podczas wszyscy znowu potrzebują swojego nieustraszonego obrońcy? - Lindsey przewrócił oczami, ale Angel nie zwrócił na to uwagi.

- Spike mi za to zapłaci - warknął tylko, wkładając buty. - Niech tylko go dopadnę... Nie daruję, sprawię, że nawet Angelus wyda mu się miłym i przyjemnym facetem... - dodał, złowróżebnie.

- Przecież to tylko kredka.

- Tu chodzi o zasady! Kim byśmy byli bez zasad, Lindsey?

- Bestiami? - stwierdził ten beznamiętnie, a Angel gorączkowo przytaknął.

- Otóż to, właśnie o tym mówie! - dodał, a następnie wyszedł.

Prawnik wstał i przeciągnął się. Strasznie nie chciało mu się stąd ruszać, no, ale obowiązki wzywają, a poza tym skończył mu się alkohol.

Priorytety przede wszystkim, pomyślał, ruszając w stronę baru.

*

- Angel?

- Co?! - warknął starszy z wampirów.

Nakrył głowę rękami, mając nadzieję, że to chociaż częściowo złagodzi ból, który właśnie próbował rozłupać mu czaszkę. Poranne światło sączyło się przez żaluzje w oknach jego własnej, prywatnej sypialni, w której, wolał się nie zastanawiać, wylądowali wczoraj razem ze Spike'em i dwiema butelkami najlepszej tequili.

Widać nawet odporność wampirów ma swoje granice.

- Angel, co my właściwie tutaj... Kurwa, gdzie są moje spodnie?! - zapytał Spike, a strach w jego głosie był tak autentyczny, że Angel spróbował zdjąć ręce z głowy. Zaklął, gdy eksplodowała bólem i zaczął żałować, że jako wampir nie ma w łazience nawet środków przeciwbólowych. Jakieś trzy garście na pewno zdołałyby mu pomóc, prawda?

Słyszał jak Spike miota się w poszukiwaniu swoich ubrań, absurd, paranoja, zupełnie, jakby nagi spędził noc w jego sypialni, a to przecież było... o kurwa.

Angel zmusił się, by spojrzeć w dół. Musiał się tylko upewnić, że wszystkie, wszystkie jego ubrania znajdują się we właściwych miejscach.

Rzucił tak siarczystym przekleństwem, że nawet młodszy wampir przerwał swoje poszukiwania, by na niego spojrzeć.

Nie, nie znajdowały się.

fandom: angel, fikaton 4: dzień siódmy, autor: pellamerethiel

Previous post Next post
Up