Ciekawa rzecz, ten Tydzień Spamera. A że powinnam zadbać trochę o Dżeja, czemu nie tak?
Dzień pierwszy , prompt by
dark_vanessa Pamiętam takie zdjęcia w albumie dziadków. Mnie i mojej siostry nikt tak nie pozował. Ale zawsze uważałam, że te dzieci miały fajniej, wyglądały tak poważnie i odświętnie, ja tylko zwyczajnie. To musiało być wydarzenie, cała rodzina zbiera się po to, żeby być razem na zdjęciu. Na moich zdjęciach zawsze kogoś brakuje. Albo taty, bo on zawsze stał "po drugiej stronie", albo mnie, bo nie lubiłam swoich zdjęć, albo Izy, mojej siostry, bo gdzieś pobiegła i nie można było jej zaciągnąć przed obiektyw...
Najbardziej lubię swoje bobasowe zdjęcia. Wtedy wychodziłam najładniej, potem aparat zaczął mnie peszyć i już nie potrafiłam się ładnie uśmiechać. Jako pierwsze dziecko mam tonę takich swoich zdjęć, cały pierwszy album skupia się na mnie i przypadkowych osobach, które miały szczęście trzymać mnie akurat na rękach. Oglądając ten album dowiedziałam się, że płakałam zawsze, kiedy dziadek brał mnie na ręce (bałam się jego nosa), i że lubiłam gryźć różne rzeczy (łóżko, lalki, misiaki). Pamiętam zdjęcia zimą, z Kazimierza Dolnego, jedne z niewielu na których jestem z tatą. Obydwoje owinięci w szaliki, kaptury i ciepłe swetry. Ja mam na sobie taki śmieszny kombinezon, brązowy... Na jednym zdjęciu tata trzyma mnie na rękach, na drugim gdzieś biegniemy, na kolejnym tarzamy się w śniegu... Fajnie było kiedyś. Teraz albo ja nie mam czasu, albo tata. od dwóch lat próbujemy się umówić we dwoje w góry. Znowu nie wyszło, byłam chora.
W ogóle najfajniejsze są te zdjęcia z tatą. Wygląda na nich tak młodo, jak gdyby ciągle miał siedemnaście lat, chociaż był już mężem i ojcem, pracował na mnie i mamę.
Podobno kiedyś byliśmy wszyscy pod namiotami, miałam wtedy rok, czy coś koło tego, i kiedy zostałam rano sama w namiocie, przyszedł do mnie kot.
Innym razem, w sanatorium, tłumaczyłam starszym paniom na ławce w parku, skąd się biorą dzieci. Mając trzy lata :)
Ale mało pamiętam. Większość to to, co opowiadają mi inni. Mam zakodowane wypadki traumatyczne, jak na przykład systematyczne zdzieranie kolan na krawężnikach i murkach (ale tato, ja sama!) do piątego roku życia. Albo pamiętną rocznicę ślubu dziadków, kiedy tańcząc wpadłam na akwarium z żółwiem. Do dzisiaj mam bliznę na pięcie. Kiedyś razem z Izą i naszymi kuzynami graliśmy w pokoju w balona. Babcia zmywała naczynia w kuchni. Musiała się nieźle przestraszyć, kiedy kuzyn wbiegł do niej z rozwaloną głową, bo balon leciał w stronę kaloryfera, a my nie chcieliśmy, żeby pękł od gorąca...
Najbardziej wypadkowa była moja mama, która głowę miała zszywaną jakieś trzy razy. Lubiła skakać na tapczanie dziadka, takim z ostrymi krawędziami. Albo kiedyś jechała z dziadkiem, na bagażniku roweru, a dziadek nie zauważył, kiedy ją zgubił na wybojach.
Mój tata kiedyś wbił sobie trzonek siekiery w głowę. Rąbał drzewo, trzonek się poluzował i spadł przy zamachnięciu. A dziadek niósł kiedyś kosę i pociął nią sobie pięty.
Iza kiedyś szła po schodach z zamkniętymi oczami...
Jak widać, miłych i spokojnych rzeczy nie pamiętam. Chyba bardziej utkwiły mi w pamięci historie moich rodziców i dziadków, niż moje własne. Widocznie nie było co pamiętać...