Dobrze. Obejrzałam ostatnio wiele dobrych anime, więc wypadałoby powiedzieć o nich dwa słowa. Oglądam serię za serią, idę niemal jak burza.
Z jednej strony mnie to martwi, bo całkowicie pochłania mnie 26 odcinków i gdy obejrzę ostatni, to po kilku dniach w mojej głowie robi się pustka. Oprócz śladu w postaci completed anime na MALu i ewentualnie fanclubu na DA nie zostaje po nich nic. Fandomy są słabo rozbudowane, albo ja jestem zbyt leniwa (albo raczej na pewno), by grzebać we wszelakich zasobach i doszukiwać się artów i filmików. Dlatego zaczynam nową serię, chociaż w przypadku niektórych postanowiłam przeczytać mangę (tak, mam na myśli Maid-sama!, gdy to skończę naprawdę wpadnę w depresję. Dlatego odwlekam ten moment i wzięłam się za Soul Eatera i Elfen Lied...).
Z drugiej strony mnie to przeraża. Nie chcę spędzić całych wakacji przed komputerem, a patrząc na dwa ostatnie tygodnie na to się zanosi. Z utęsknieniem czekam na kolejne jazdy, bo jak na razie pan M milczy, chyba że niespodziewanie umówi mnie znowu na sobotę.
Od mojej ostaniej matury chciałam mieć wolny dzień, w stricte tego słowa znaczeniu. Zanim zaczęłam kurs codziennie gdzieś jeździłam, a to do lekarza, a to na badanie, a to do centrum, bo przecież mam teraz w cholerę wolnego czasu i robię za chłopca na posyłki. A teraz się okazało, że wykłady mam trzy razy w tygodniu, a w dwa pozostałe dni robocze trzeba odbębnić nagola, więc na mój upragniony dzień pt. "leżę w wyrku do dwunastej, robię pizzę i obżerając się nią leniuchuję do wieczora" poczekam do lipca.
Zupełnie zapomniałam, że za tydzień dostaniemy wyniki z pisemnej matury. Zaczynam się chyba bać...
Wracając do anime - z trzeciej strony, o ile można to tak nazwać, jestem zadowolona. Uwielbiam dodawać nowe pozycje do mojej na-razie-ubogiej listy na MALu. Prawdziwa radość, serio *__*
Oke. Zatem po kolei:
Toradora!
Taa, zdążyłam do niej zrobić fanmix i dołączyć do rożnych klubów.
Nawet nie podejrzewałabym, że Tora ma stosunkowo dużą popularność (o ile dobrze pamiętam jest na MALu wyżej w rankingu niż Maida-sama!), aktualnie na 56 pozycji. To bardzo dobrze (biorąc pod uwagę, że Hetalia mieści się gdzieś w granicach 200 miejsca), choć jak już skarżyłam się na to wcześniej, fandom jest ubogi (no w porównaniu do APH). Do takich anime nie ma prawie artów, te same pozycje powtarzają się na każdym szocie, ozdobione innymi kolorami. Eh, ludzie, no proszę was.
I, niestety, anime typu Toradora!, Maid-sama!, Ouran i wiele innych mają zamkniętą fabułę - nie mogę powiedzieć, że wpływa to korzystnie na serię, łatwiej dorabiać własne historie do czegoś, co tej historii nie miało sprecyzowanej (i znów przywołam tutaj APH, w sumie niech mi ktoś powie, co się właściwie w tych odcinkach dzieje? Praktycznie nic, jeśli chodzi o jakiś twór, który bym mogła nazwać planowaniem romansu, każdy odcinek swobodnie obrazuje koleje państwowych dziejów (lol)).
A historia, czyli fabuła, w Toradorze jest taka:
Takasu Ryuuji, przez wielu uważany za niebezpiecznego delikwenta (a to nieprawda, bujdy na resorach, też wymyślili. Cały ten motyw rozwiał się w pierwszym odcinku, nie dajcie się zwieść), potajemnie podkochuje się w swojej koleżance z klasy Kushiedzie Minorin. Ma on niesamowite szczęście w następnym roku szkolnym spotkać się w nowej klasie z Aisaką Taigą, czyli postrachem szkoły i przy okazji najlepszą przyjaciółką Minorin. Już na pierwszym spotkaniu dochodzi między nimi do rękoczynów (och Taiga Taiga). Ale fakt faktem, Aisaka jest i może silna, ale też strasznie niezdarna, przez co pakuje list miłosny, kierowany do najlepszego kolegi Takasu Kitamury, właśnie do torby Ryuuji'ego. Po tym jak chłopak odkrył tajemnicę Taigi, ta zaatakowała go w środku nocy (same zboczeństwa w tym anime). Podczas ich rozmowy wyszły na jaw uczucia Takasu, przez co kochane dzieci zawarły ze sobą deal. Taiga pomoże mu zdobyć serce Minorin w zamian za wstawiennictwo u Kitamury. I ot, cała fabuła.
Koniec łatwy do przewidzenia, ale zachowajmy pozory (chociaż przyznam, że z utęsknieniem czekałam na jakiś znak w każdym odcinku że coś między nimi iskrzy, dzięki nim nawróciłam się na paringi hetero, HA HA).
Jeśli chodzi o budowę Tory, podobna jest do tej w Ouran i Maid-sama, czyli sitcomy. Akcja potrafi toczyć się wokół przygotowań do szkolnego festiwalu, przy czym napiętnowane są wszelkie zbereźne momenty XDD
Kreska jest ładna, powiedziałabym klasyczna, chociaż w przeciwieństwie do Maid-sama nie odnajduję tu podobieństw do Vampire Knight ani bzdurnych OVA rzekomo o tematyce yaoi...
Bohaterowie - nie będę opisywać co mnie w Ryuujim wkurzało, powiem za to za co go kocham.
Koleś sprząta, sam sprząta, nawet nie zmusi cię do roboty tylko własnoręcznie wyczyści każdy milimetr upaćkanej kuchenki choćby szczoteczką do zębów. W dodatku jest świetnym kucharzem, a taki by mi się przydał. No i to normalny facet o normalnych myślach (a tacy są najlepsi, uwierzcie mi), a dowiadujemy się o tym z narracji jaką prowadzi ów bohater przez większość serii.
I jeszcze jedna postać, która mnie w Torze zwabiła swoim wdziękiem. Kawashima Ami. Oczywiście (zupełnie jak w przypadku Gilberta B.) na początku mnie wnerwiała jak nie wiem co. Ale z czasem polubiłam ja właśnie za jej sukowatość. I to chyba jedyna postać w Toradorze, która potrafiła połapać się we wszystkim, co się tam działo i wyciągnąć jakieś porządne wnioski.
Na MALu oceniłąm serię na 10, ale tutaj będę bardziej upierdliwa.
Odejmuję punkt Ryuuji'emu, za to, że co pięć minut mówił, a raczej wydawał z siebie pomruk brzmiący jak: "uo" co przetłumaczono jako: "aha", "spoko", "yeah", "dobrze". Na praw dę. Czy nie możecie powiedzieć "hai" albo cokolwek innego? UO dziesięć razy w każdym odcinku?! I Minorin. Zbyt aktywna jak dla mnie, plus kiedy się odzywała darła mordę nieziemsko, co mnie irytowało. A w drugiej połowie serii coś naprawdę odwaliło jej pod ciemieniem (chyba chciała pokazać, że nie jest wcale taka, za jaką ją ludzie brali. Ale, kochana Minorin, nie mogłaś powiedzieć tego w jednym zdaniu i byłby spokój? W ten sposób niszczyłaś mi nerwy przez jakieś 10 odcinków). Dlatego 8,5/10.
Ta ocena strasznie wygląda, żebym nie miała przez ten subiektywizm wyrzutów sumienia...
Tak czy siak wciąż kocham Torę i polecam każdemu.
Ergo Proxy
To anime czekało na mojej liście od zeszłego roku (i na szczęście się doczekało mojej uwagi, bo naprawdę wiele bym straciła...). Od razu przypomniało mi DN, nie ze względu na fabułę, ale na klimat i kreskę. Plus są takie serie, gdzie bohaterowie przedstawiani są poważnie zawsze i wszędzie i nie znajdziemy tam latających w chmurkach chibi bohaterów. Ergo stuprocentowo się do tej kategorii zalicza.
Od samego początku - wciągająca fabuła, wartka akcja i tajemnice. I wiele rzeczy, których nie rozumiałam (i nie rozumiem do tej pory, bo jako że wszystkie odcinki oglądałam po angielsku, nie chciało mi się większości słów tłumaczyć), a które przyprawiały o dreszcze. No i mój Vincentowy fetysz, plus sympatia do Pino - a rzadki przypadek, bo zazwyczaj dzieci zarówno w anime jak i w rzeczywistości mnie strasznie irytują.
Sama Lil, główna bohaterka, zasługuje na miano rude bitch, a takie kreowanie kobiety lubię. Chociaż straciła u mnie dużo punktów w momencie, gdy robiła sobie jaja z uczuć V.
niestety tak już mam, że na jakiego fajnego gościa w anime bym nie trafiła, tak ich wszystkie lube po prostu ich olewają albo nie potrafią sobie uzmysłowić jak wielkim uczuciem się nawzajem darzą... tak, na tym sie świat opiera...
Pewnego pięknego dnia, w sztucznym mieście Romdeau (wybudowanym po tym jak na Ziemi doszło do zagłady i naturalne środowisko nie mogło zapewnić jakichkolwiek warunków do życia), jadąca w samochodzie Lil stwierdza, że nienawidzi tego miejsca. Rutyna dobiłaby każdego, kto nie chciałby się dostosować do wymagań koniecznych, by zostać wzorowym model citizen, zatem Lil powinna się cieszyć, że została zaatakowana najpierw przez monstrum, które uciekło z laboratorium, a potem przez jeszcze większe monstrum, ze szpetną mordą i palcami, które potrafiły wyciskać z oczu łzy (właśnie uzmysłowiłam sobie JAK to brzmi, ale dobra...). Jednak dziewczyna dostaje niemal zawału, a po tym jak dochodzi do siebie, postanawia odkryć prawdę. Od tego momentu zaczyna się jej własne dochodzenie, w którym dowie się, że miasto od dawno wiedziało o tzw. PROXIES, że Administrator skrywa pewną tajemnicę, lecz nie tak czarną jak tą, z którą zmuszony jest żyć nowo przybyły imigrant, Vincent Law...
Narracja (dzięki Bogu) przeskakuje też na Vincenta (dzięki temu miałam więcej momentów do podniecania się <3), który po tym jak opuścił miasto pokazał światu swoją prawdziwą twarz (uaaaaaaaa, te oczy OMG *melted*), ku mojej ogólnej uciesze xD
Ale z grubsza historia wygląda właśnie tak, a wszystkie odcinki kręca się wokoł wątku głównego.
Oceniam 9/10, a punkt odejmuje za niestabilną kreskę. Czasami się zastanawiałam, czy widzę Lil czy jakiś nieudany szkic zupełnie innej postaci. Tak, to nie mam zastrzeżeń. A dodatkowy plus mają u mnie za Vincenta ^^
Elfen Lied
Nie wiem co to miało być.
Taki jest mój odruchowy komentarz, ale fani tego anime pewnie zabiliby mnie, gdybym na tym poprzestała. Bo choć na samym początku seria wydaje się tandetnym horrorem, ma jednak głębszy sens (prymitywny i oklepany, no ale ma). Zacznę więc od dobrych stron.
Na swój sposób porusza serca.
Lucy, czyli główna bohaterka, to diclonius, przedstawicielka nowej rasy rodzaju ludzkiego. Czym różni się od zwykłych ludzi? Na głowie ma rogi, a na plecach przyrośnięte do jej ciała niewidzialne ręce - wektory - które stanowią niesamowitą broń, dzięki której diclonius pokonuje wszystko, co stanie na jego drodze. Lucy była normalnym dzieckiem, jednak ze względu na jej wygląd rodzice dziewczynki i otoczenie szydzili z niej. I pewnie w bohaterce potwór by się nie odezwał, gdyby nie udawana koleżanka i klasowi rozrabiacze, którzy zakatowali jej ukochanego psa. Co zrobiła Lucy? Wymordowała wszystkich.
Tak niebezpieczny obiekt nie mógł przecież żyć na wolności. Po tym jak dziewczyna zmasakrowała miasto, odnaleziono ją i zamknięto w ośrodku badawczym. Tam spędziła 10 (8?) lat, będąc nieustannie poddawaną próbom naukowym. Nic dziwnego, że gdy natrafiła się pierwsza lepsza okazja, Lucy zwiała stamtąd, a raczej wyszła sobie spokojnie, likwidując wszystkich po drodze. Przy użyciu wektorów oczywiście. Natychmiast wyruszono za nią w pościg.
Jak się okazało, Lucy cierpiała na rozdwojenie osobowości. Kiedy na wolności znalazła się wśród ludzi, przybrała postać bezbronnego dziecka, słodkiej dziewczynki, która wypłynęła z morza, nie umiała mówić i nie wiedziała gdzie jest. Takim sposobem łatwo znalazła sobie opiekunów, którzy nie wiedząc nic o jej prawdziwej osobowości, przygarnęli ją pod swój dach. I jak się potem okazało, Kouta, który był tym właśnie opiekunem, to ten sam chłopiec, którego Lucy poznała te kilka lat temu. I którego jako jedynego człowieka na świecie pokochała.
I któremu zamordowała siostrę i wujka, po tym jak dowiedziała się, że kuzynka Kouty też darzy go uczuciem.
Przez te traumatyczne przeżycia Kouta stracił pamięć, nie potrafił odtworzyć wydarzeń sprzed lat. I tak, żyli sobie nieświadomie, Lucy, a raczej Nyu, bo tak ją nazwali, Kouta i... jego kuzynka Yuka.
Dochodzi do tego jeszcze wątek Mayu, małej dziewczynki, która błąkała się po mieście. Uciekła z domu, bo była molestowana przez swojego ojczyma. A także Nany, drugiego dicloniusa, który został wysłany w pościgu za Lucy. Zarówno Nana jak i Maya znalazły schronienie w domu Kouty. Zabawne, nie? Jeden facet, zakochana w nim kuzynka, dwa niebezpieczne dicloniusy i dziecko. Co za koleś.
A co takiego ujmującego było w Nanie? Tak samo jak Lucy była poddawana licznym testom naukowym. Ale w przeciwieństwie do niej, nigdy nie zabiła żadnego człowieka, nie chciała stać się mordercą. A dzięki temu, że naukowiec dowodzący ośrodkiem zwracał się do niej niejako jak do córki, nie zwariowała. A na jego prośbę oczywiście wyruszyła w poszukiwaniu Lucy. Bo: "dla papy wszystko".
Kończy się dziwnie. Nie, nie zostawia niedosyt. Raczej szokuje, że pomimo tych wszystkich krwawych, zboczonych i obrzydliwych scen Elfen Lied się podobało. I, jak już mówiłam, na swój sposób poruszyło.
To teraz te złe strony.
Pierwsze echhi jakie oglądałam. Spoko, jeśli ecchi ma na tym polegać, zniosę te wszystkie cycki, dobra. Ale błagam was ludzie, bez przesady. Czy gdy 35 zaatakowała Nanę, jest to możliwe by wektory rozerwały jej ciuchy w ten sposób, że materiał rozpłyną się DOSŁOWNIE w powietrzu pozostawiając dziewczynę całkiem nagą? Zastanówcie się ... -,- Takich momentów było sporo, na co odpowiadałam po prostu facepalmem. A jeśli o wektorach mowa, poruszmy kwestię idealnego mordercy.
Lucy nim jest, tak?
To skoro tak się tej Lucy wszyscy boją, dlaczego jej wektory mają zasięg tylko na 2 metry? Dlaczego zasięg Nany jest o kilka metrów dłuższy? Dlaczego 35 nie ma 4 wektorów a 16, czy 24?...
I Lucy niby jest groźna?
Ona jest niezrównoważona psychicznie.
Pomyliły wam się, drodzy twórcy, pojęcia.
A co robi Lucy, ba co robi jakikolwiek diclonius gdy wektory przestaną działać? (tak się dzieje w przypadku 35) Nie wiemy? No to powiem co się dzieje.
Staje się bezbronną owieczką.
I takie COŚ ma mnie niby zabić? TO JEST IDEALNY ZABÓJCA? następca rasy ludzkiej...
Przepraszam bardzo, ale w tej kwestii oczekuję sto razy więcej. To ma być MOC, a nie lele polele.
Kouta. Jego idiotyzm. I Yuka tez wcale nie lepsza. Człowieku, jak nie możesz jej strawić, to weź ją uderz w twarz, nawrzeszcz na nią, cokolwiek, a nie wyjdź za drzwi i obgaduj ją do siebie. A Ty Yuka nie powtarzaj trzy razy na odcinek: "jaka ja jestem głupia" tylko uszanuj się trochę, dziewczyno. Nie chce, to nie, olej palanta.
Cycki były. To teraz sposób zabijania.
Raz dwa, po pierwszym odcinku myślałam, że zwymiotuję. Oderwana głowa. Odcięta noga. Latająca ręka. Bebechy na wierzchu. Zmasakrowany wrak ludzkiego ciała. Krew wszędzie.
O matko moja. Człowiek się przyzwyczaja po 3 odcinkach, ale w moim przypadku, rzygam do końca. Tu też pozostawiam wiele do życzenia, bo dla mnie idealne morderstwo nie polega na obrywaniu i rozkwaszaniu wszystkich członków dookoła... To było po prostu obrzydliwe.
Ocena waha się od 6,5 do 7/10. Nie mogę dać więcej i nie mogę dać mniej. Trzeba to zobaczyć i samemu ocenić, w moim przypadku tak to wygląda.
Kaichou wa Maid-sama!
Anime, które pokochałam od 23 sekundy openingu. No to zobaczcie dlaczego:
Click to view
Jeśli już wiecie o co chodzi, musicie być świadomi również faktu, że ómarłam.
Zdajecie sobie sprawę z tego jaki obrazek reprezentuję Maid-sama! na MALu? Podpowiem wam:
cdn.myanimelist.net/images/anime/6/25254.jpg To nie jest fajne. Poważnie, kreska jest o wiele ładniejsza, a bohaterowie (O Boże, a szczególnie jeden... <333) wyglądają o wiele, wiele LEPIEJ.
Czym jest więc Maid-sama! ?
Obok Ouran High School Host Club (jeał , kocham tę nazwę, chociaż to nic w porównaniu z tym:
myanimelist.net/anime/9989/Ano_Hi_Mita_Hana_no_Namae_wo_Bokutachi_wa_Mada_Shiranai) i Toradory anime ma bardzo podobną tematykę i łatwo się je ogląda. No i z łatwością zakochujesz się w głównym bohaterze (tylko debil/debilka nie chciałby/aby mieć Usuia za chłopaka, poważnie O_O). No i kreska jest taka jaką lubię (chociaż troszeczkę przypomina VK, ale tylko troszeczkę, nie dajmy się zwariować!). A endingi to już w ogóle <3333 *czyli w tym miejscu karolina ma odpał, przyjmijcie to do wiadomości xDD*
Ayuzawa Misaki, bardzo surowa i rygorystyczna przewodnicząca liceum Seiki, chce poprawić reputację szkoły i temperuje chłopców. Swoją postawą i ciężką pracą zyskała dla siebie szacunek, a który obawia się, że straci, gdy uczniowie dowiedzą się, gdzie Misaki pracuje po lekcjach. Otóż jest ona kelnerką - ale nie byle jaką kelnerką! Obsługuje klientów w Maid Latte, kawiarni, gdzie wszystkie dziewczyny przebrane są za pokojówki. No ale co by to było, gdyby ktokolwiek się o tym dowiedział! Wszyscy by ją przecież wyśmiali i przestaliby się słuchać Przewodniczącej.
Ale na nieszczęście Misaki ktoś się jednak o tym dowiaduje (ja bym tam była zachwycona na jej miejscu, a ona po 25 odcinkach dalej wywala gały zamiast robić co do niej należy -,-). I tym kimś jest Usui Takumi, tajemniczy i przystojny gość ^^.
I od tego momentu zaczyna się wyścig Misaki z czasem, a raczej wyścig z Usuiem. Żeby tylko nikomu nie powiedział, żeby tylko nie powiedział, żeby tylko.
No ale jaja sobie chyba robicie, jeśli myślicie, że Usui by cokolwiek komuś wypaplał (achhhhhh <33333).
On ma inny cel, łatwo domyślić się jaki, ale Misaki jest zbyt ślepa albo zbyt często nazywa go nieopatrznie "zboczonym kosmitą", żeby przejrzeć na oczy.
W serii aż huczy od komicznych i słodkich momentów. Miód dla moich oczu <3 Jedyne co mnie bardzo, ale to bardzo zdenerwowało, to wprowadzenie do akcji przyjaciela Misaki z dzieciństwa, Hinaty.
Bo chłopięcie to postanowiło, że odszuka swoją miłość z dziecięcych lat (czyli Ayuzawę) i teraz psuje wszystko na drodze Usuia. Zamordowałabym dziada. A nie zrobiłam tego do tej pory dlatego, że twórcy tak wykreowali tego chłoptasia, że w pewnych momentach po prostu mi go żal. Że nie może się spełnić jego marzenie.
Ehh.
Mimo wszystko. Życzę mu szczęścia z jakąś jego pokroju dziewczynką ^_^
A teraz oglądam ostatni odcinek, by dowiedzieć się w końcu czy Misaki przyzna się do swoich uczuć, czy mogę podebrać Usuia dla siebie (ostatecznie jej się i tak nie zapytam, ale niech zna moją łaskę).
9,5/10, bo Hinata musi zostać ukarany.
Narty!
P.S. Teraz bujam się do Ao no Exorcist. Jestem w niebie.