Dokonano tłumaczenia.
Przed Państwem abrupte(namegoeshere) i jej dysleksja.
Oryginał:
dys·lex·i·aAutor: abrupte(namegoeshere)
Przekład: manarai
Beta: Aglaia, Idril
Przekład:
dysleksja
zespół różnorodnych, często dziedzicznych zaburzeń procesu uczenia się, obejmujący upośledzenie rozumienia i przetwarzania słowa pisanego; zazwyczaj objawia się trudnościami w czytaniu i pisaniu
†
Pewnego popołudnia Sam przynosi z przedszkola „Tam, gdzie czają się potwory”. Fascynują go kolorowe obrazki i czarne mrówki liter na każdej stronie.
Dean ma dziewięć lat i brnie przez „Źródło młodości” jak przez smołę, wreszcie ze wstrętem rzuca książkę w kąt. Jest dopiero w czwartej klasie, a już nienawidzi szkoły, nienawidzi mozolnego przedzierania się przez zapisane drobnym drukiem strony, przez słowa, z którymi coś jest nie tak.
Nienawidzi tego, jak Sam na niego patrzy, wyciągając w jego kierunku cienką, kolorową książeczkę.
- Dean, poczytasz mi?
Wciąż tego tak naprawdę nie umie, potrzebuje całych godzin, żeby zrozumieć, co ma zadane do domu... ale przecież bratu nie może odmówić.
Razem przyglądają się obrazkom, Sam siedzi przy nim na tapczanie, a Dean snuje opowieść, która nie ma nic wspólnego z tym, co jest w książce. Zbyt ciężko odczytać te wszystkie litery, a on jest zbyt zmęczony, żeby znów próbować. Nie chce marnować czasu na domysły, nie chce, żeby Sammy zobaczył, jakie to trudne.
Następnego dnia pani w przedszkolu czyta dzieciom na głos tę samą książkę. Sam mówi, że pani nie umie czytać.
†
Dean jest w piątej klasie. Nauczycielka mówi Johnowi, że jego syn się nie stara.
- Rozumiem, że przeprowadzka w połowie roku szkolnego to dla niego trudne doświadczenie, ale on nawet nie otwiera podręczników. W ogóle nie uważa na lekcjach.
John kładzie Sammy’ego spać, a potem sadza starszego syna na tapczanie.
- Ja się staram - mówi Dean. - To tylko... to nie wychodzi. Ale ja się staram, tata. Naprawdę.
Wtedy John już wie, że nauczyciele nie mają o niczym pojęcia, że nic nie robią dla Deana. Dokładnie tak, jak dla niego, kiedy był w tym wieku.
- Dlaczego nic nie mówiłeś?
- Nie chciałem, żebyś myślał, że jestem głupi.
John uśmiecha się i mierzwi włosy swojego dziesięcioletniego syna.
- Nie jesteś głupi.
Dean jest po prostu inny. Jest taki, jaki był zawsze John, i dlatego John to rozumie.
- Przynieś zeszyty, pomogę ci. Razem coś wymyślimy, zobaczysz.
†
Dean dochodzi do wniosku, że jedenastoletni Sam jest mądrzejszy, niż ustawa przewiduje. Myśli, że zjadł wszystkie rozumy - a jego starszy brat czasem podejrzewa, że może mieć rację. Na przykład kiedy siedzą razem przy stole w kuchni, a Sammy pochyla się nad brudnopisem wypracowania, które Dean ma oddać na angielski. Tłumaczy jakieś zawiłości zdań podrzędnie złożonych, a Dean nie jest do końca pewien, czy wie, co to takiego. Sam jest dopiero w szóstej klasie, ale jeszcze tego samego wieczora udaje mu się poprawić całe ćwiczenie - podaje bratu plik zapisanych kartek.
To nie pierwszy raz, kiedy młody odrabia za niego lekcje, nawet jeśli Dean jest już w szkole średniej, a Sam dopiero w szóstej klasie. Czasem myśli, że może powinien się wstydzić, że zalicza niektóre przedmioty tylko i wyłącznie dzięki młodszemu bratu. Ale to przecież nie jego wina, że Sam po prostu to wszystko rozumie. Dean nie ma bladego pojęcia o zdaniach podrzędnych i imiesłowach uprzednich, a jego składnia kuleje - nawet jeśli naprawdę wie, co i o czym chce pisać.
- I tak to, co ty dostajesz do domu, jest fajniejsze, niż moje lekcje - mówi Sam. - Wszystko, poza fizyką. Tego nie łapię.
Fizyka to właściwie jedyny przedmiot, który Dean lubi. Każde zadanie może sobie rozrysować i w ten sposób znaleźć odpowiedź. Największe problemy ma z obliczeniami, ale jeżeli sprawdzi wszystko kilka razy, zazwyczaj wyłapuje błędy.
Trzy dni później przyjeżdża po Sama pod szkołę i zabiera go na lody.
- Dostałeś cztery mniej z wypracowania.
- Tylko tyle? - pyta Sammy, zawiedziony. - Z poprzedniego było cztery plus...
- Niektóre moje pomysły mu się nie podobały. - Dean z uśmiechem mierzwi bratu włosy, nie zwracając uwagi na jego zdegustowaną minę. - Nie twoja wina.
Właściwie też jest trochę zawiedziony, bo „Buszujący w zbożu” to jedna z niewielu książek, które naprawdę mu się podobały. Przeczytał ją całą, mimo że potrzebował na to dwóch tygodni, mimo że z każdym kolejnym rozdziałem musiał walczyć. A kiedy dwa miesiące później wyjeżdżają, Dean nie oddaje książki do szkolnej biblioteki, tylko wrzuca ją do bocznej kieszeni torby z ubraniami.
Nie wydaje mu się, żeby jeszcze kiedykolwiek miał ją czytać, ale chce ją mieć.
†
Dean pomaga ojcu w rozwiązaniu sprawy, uzbrojony w stosy notatek i zdjęć, i pudełko szpilek z kolorowymi łebkami. Sam też próbuje, też chce dokładać kartki tam, gdzie wydaje mu się, że powinny wisieć, przypina coś obok czegoś, co wydaje się mieć z tym jakiś związek, ale Dean zaraz przekłada to na drugi koniec pokoju.
- To tu nie pasuje.
John i Dean wiedzą, co gdzie pasuje, a dla Sama to wszystko jest jednym wielkim bałaganem, bez żadnego systemu i zasad. Nad wycinkami z gazet, fragmentami raportów koronera i cytatami z książki o symbolach satanistycznych tkwią hasła wypisane dużymi, drukowanymi literami - pismem Deana. John przynosi kolejne kartki, kolejne stare, pomarszczone zdjęcia, które dokłada w pustych miejscach.
Tym razem Dean nie protestuje, nie mówi, że to nie pasuje. Sam zaciska zęby. Dean włącza Metallikę, jak zawsze wtedy, kiedy musi się skupić, siada na łóżku i wpatruje się w ten chaos, jak gdyby była w nim ukryta odpowiedź. Sam nie rozumie, jak ktokolwiek mógłby tam cokolwiek wypatrzyć. Wreszcie daje za wygraną i wraca do podręcznika historii.
Ta ściana i wszystko, co na niej jest, to symbol tajnego kodu, kodu Johna i Deana, którego Sam nigdy nie miał szans pojąć. Winchesterowie są rodziną wyrzutków, ale Sam jest wyrzutkiem nawet między nimi. Nie rozumuje tak jak oni. Nie potrafi starannie ułożyć informacji w ten ich szalony sposób i na tej podstawie dojść do jakichś wniosków. Czasem myśli, że po prostu mówią jakimś innym językiem, takim, którego nie można się nauczyć na żadnym kursie.
Mija druga minuta „Sad But True”. Dean nagle odwraca się do ojca.
- Sprawdzaliśmy już cmentarz nad rzeką?
- Nie, nie przypuszczałem, że tam coś będzie.
I Sam nie musi nawet się odwracać. Wie, że Dean się uśmiecha, bo w jakiś sposób wyczytał to ze ściany, zupełnie jak gdyby te zdjęcia, które przyniósł John, wypełniły jakąś lukę. Jak gdyby były brakującym elementem układanki.
Żadne z nich nie przedstawia cmentarza nad rzeką.
- Musimy tam rano pojechać - mówi Dean. I Sam wie, że pewnie ma rację.
†
Na studiach Sam wreszcie czuje się normalny. Ludzie wokół niego myślą liniowo, wprost, bez żadnych tajnych kodów. Kolejne zadania to nie zagadki sformułowane w języku, który znają tylko jego ojciec i brat - nikt tu nie kieruje się ich tajemniczymi regułami. Nie ma tych sekretnych miejsc, gdzie nie można położyć kawałka papieru. Wszystko porządkuje się według nazwy, daty albo miejsca.
Jess robi listy. Całe mieszkanie jest ich pełne: listy zakupów, listy rzeczy do zrobienia, listy prezentów świątecznych, listy zadań domowych, listy książek, listy urodzin. Sam to uwielbia. Uwielbia to, że są zrozumiałe na pierwszy rzut oka - tak proste i łatwe jak oddychanie. Nigdy i nigdzie nie czuł się tak bardzo „u siebie”, jak w tym mieszkaniu. O każdej rzeczy wie dokładnie, dlaczego leży tam, gdzie leży.
Ale kiedy męczy się z pracą zaliczeniową z literatury amerykańskiej i musi się skupić, kupuje w sklepie za rogiem „...And Justice For All” z drugiej ręki. Pamięta, jak poprawiał wypracowania brata - siedział przy stole i próbował rozszyfrować zagmatwane wstępne szkice. Zawsze były tam dobre pomysły, ukryte gdzieś wśród błędów ortograficznych i urwanych fragmentów zdań. Wypracowanie Deana było chaosem, nie miało żadnego planu, żadnego określonego kierunku - to on musiał je uporządkować, przetłumaczyć myślenie brata na angielski, żeby inni też mogli go zrozumieć.
I właśnie wtedy, stojąc w sklepie ze świeżo kupionym albumem Metalliki w rękach, Sam zaczyna się zastanawiać, czy to nie jest jakaś wskazówka. Może w tym, co nazywał ich tajemnym kodem, też coś się kryje. Może gdyby bardziej się postarał, potrafiłby znaleźć klucz do tego chaosu, tak, jak potrafił rozpracować zadania domowe Deana.
Kiedy wreszcie wraca do domu i spogląda na książkę leżącą na brzegu biurka, „Buszującego w zbożu”, od razu przypomina sobie, że już o tym pisał, że kiedyś poprawiał wypracowanie Deana na dokładnie ten temat. Odnajduje we właściwym pudełku na dnie szafy stare, pożółkłe arkusze papieru. Właściwie nie jest pewien, czemu wciąż je trzyma. Może dlatego, że to jedyna praca, której Dean nie wyrzucił, tylko dał bratu, żeby pokazać mu wielkie „cztery minus” w prawym górnym rogu.
Sam przepisuje to wypracowanie na komputerze. Nie zmienia dużo, poprawia tylko literówki, które zrobił dziesięć lat wcześniej. Nie przejmuje się nieco koślawym stylem. W opinii Deana był bardzo mądrym jedenastolatkiem, ale przecież tylko jedenastolatkiem, więc pewnych rzeczy po prostu nie chce zmieniać. A poza tym jest bardzo ciekawy, jak w Stanford ocenią coś, co napisał w szóstej klasie.
Następnego dnia oddaje pracę na zaliczenie, a tydzień później dostaje ją z powrotem. W prawym górnym rogu widzi wielkie cztery minus, a pod nim komentarz: „Świetne pomysły, ale nad kompozycją można by jeszcze trochę popracować. Oprócz tego praca jest poniżej limitu słów.”
Nigdy wcześniej ani później Sam nie oddał w Stanford nie swojej pracy.
Nigdy wcześniej ani później nie chciał zadzwonić do Deana tak bardzo.
†
Dean już nie przyczepia wszystkiego do ścian, a Sam zdaje sobie sprawę, że to była metoda jego ojca, nie brata. Dean rozkłada wszystko na podłodze, na małym stoliku w rogu, na każdym dostępnym fragmencie płaskiej powierzchni. Kiedy Sam wraca myślami do pokoju ojca w Jericho, rozumie już, że te ściany, do których przywykł, dorastając, były kompromisem między całkowitym chaosem Deana i nieco bardziej uporządkowanym podejściem Johna. Kartki, które Sam musi bardzo uważnie obchodzić dookoła, żeby ich przypadkiem nie podrzeć lub nie pobrudzić, nie mają już żadnych opisów ani nagłówków.
- Dean - mówi wreszcie, kiedy papiery panoszą się już nie tylko na łóżku brata, ale na jego własnym również - właśnie po to ludzie kiedyś wymyślili stoły.
Dean siedzi na krześle w kącie pokoju i bacznie obserwuje ten bajzel, którego narobił w całym pokoju. Podnosi głowę.
- Hmm?
Sam wzdycha i zaczyna układać kartki ze swojego łóżka w równy stosik.
- Patrz, jaki bałagan. Rozłóż to sobie na stole albo powieś na ścianie.
Dean już jest na nogach, wprawnie obchodzi porozkładane na podłodze wycinki.
- Młody, to nie tak. Wszystko popieprzyłeś. - Bierze plik papierów i przekłada je szybko, układa je w zupełnie innej kolejności, dla Sama równie przypadkowej. - Dobra, zaraz to zabiorę.
Potem Dean rozkłada swoje notatki już tylko na własnym łóżku - wciąż ten sam chaos, tylko ściśnięty, zredukowany na mniejszej przestrzeni. Jeśli w tym szaleństwie jest metoda, Sam nie potrafi jej zobaczyć, tym bardziej teraz, kiedy Dean już nie robi opisów, które dodawał na użytek ojca. Czuje się dziwnie obco, bo nie rozumie pracy Deana, nie umie dać mu wskazówek, nie wie, jak mógłby pomóc.
- Masz coś? - pyta wreszcie.
- Nie. Jeszcze czegoś brakuje.
Kiedy kładą się spać, Dean zgarnia papiery ze swojego łóżka i robi z nich krzywą stertę, z której na wszystkie strony wystają pozawijane rogi i naddarte brzegi kartek. Sam nawet nie musi pytać, już wie, że każdy szczegół ma swoje znaczenie.
†
- Nie możesz tego tu wkładać - mówi Dean, zerkając na brata ponad stołem.
W barze jest pusto i cicho. Sam kolejny raz bezskutecznie próbuje umieścić nową stronę w dzienniku ojca.
- To ostatnia strona. Czemu nie? - Wie, że strony są uporządkowane według jakiegoś tajemniczego klucza, ale kiedy jest ich tylko dwóch, łatwiej sobie wyobrazić, że to nie tajemnica, tylko jakieś dziwactwo czy natręctwo Deana.
Ma nadzieję, że Dean poda jakiś powód, powie coś, co będzie można zrozumieć, zapamiętać i wykorzystać, kiedy problem się powtórzy. Ale nie, Dean mówi tylko, że kosiarze mają być z przodu.
Sam patrzy na kartki, które trzyma w rękach, i na otwarty dziennik, i próbuje domyślić się zasady. Nieświadomie wygładza zagięty róg, a w tym samym momencie Dean wyciąga rękę i zagina go z powrotem. Kolejny szczegół, którego Sam nie pojmuje.
- Ale to nie jest kosiarz - mówi powoli. Czuje, jak na jego czole formuje się zmarszczka. Wciąż nie rozumie, zupełnie nie rozumie Deana.
- Genialne spostrzeżenie, Sherlocku - komentuje Dean, uśmiechając się jednocześnie do przechodzącej kelnerki. Sam tylko przewraca oczami i wtyka nową stronę gdzieś na początek dziennika, żeby Dean mógł ją sobie później włożyć dokładnie tam, gdzie będzie mu pasowała.
Dean nie patrzy na menu - zamawia naleśniki, jajecznicę na bekonie i placki ziemniaczane z kiełbasą. Sam nie zastanawiał się nad tym nigdy wcześniej, ale właśnie zdaje sobie sprawę, że Dean prawie nigdy nie czyta menu, nie zawraca sobie głowy sprawdzaniem, co tam jest napisane, po prostu zamawia to, na co ma ochotę. Robił zupełnie inaczej, kiedy byli młodsi, a ojciec przez pół godziny studiował jadłospis i zastanawiał się, co chce zamówić - wtedy mówił po prostu: drugi raz to samo.
To na pewno coś znaczy. Wszystko, co dotyczy Deana, coś znaczy, ale Sam tak naprawdę nie jest pewien, co. Nigdy nie jest pewien.
†
Czuje na sobie dziwne spojrzenie Sama, kiedy wyjmuje z torby zniszczoną książkę. Nienawidzi tego. Zupełnie jakby nie było mu wolno czytać książek. Albo jakby brat był zaskoczony, że po dwunastu latach tę jedną wciąż ma.
To jego jedyna książka. Tyle razy była wrzucana na dno torby podróżnej i targana przez cały kraj, że już prawie zupełnie się rozpada.
Nigdy nie czyta dużo na raz, bo nawet jeśli nie trwa to już tak długo, jak kiedyś, i tak trzeba mu czasu. Nie lubi czytać, nawet swojej ulubionej książki. Odkłada ją, kiedy zmęczy go przedzieranie się przez słowa, żeby dotrzeć do treści.
Ale czasem, kiedy jest w nastroju, siada w twardym fotelu w mieszkaniu, które właśnie zajmują, słucha Sama stukającego w klawiaturę laptopa i próbuje sobie przypomnieć, gdzie ostatnio przerwał.
- Ty właściwie czytasz tę książkę, czy tylko ją oglądasz? - pyta Sam godzinę później.
Dean zagina stronę, żeby zaznaczyć miejsce, do którego dotarł i podnosi wzrok.
- Co?
- Od pół godziny nie przewróciłeś strony.
Dean uśmiecha się i rozprostowuje zgięte plecy.
- Ta strona mi się podoba - odpowiada i odkłada książkę z powrotem do torby.
†
Sam jest w bibliotece i szuka informacji do bieżącej sprawy, kiedy słyszy przypadkiem rozmowę jakiejś matki z bibliotekarką.
- Moja dziesięcioletnia córka jest dyslektyczką, nienawidzi czytać. Szukam jakichś książek, które mogłyby ją zainteresować...
Sam jest zaciekawiony, nawet jeśli nie jest pewien, czemu właściwie to słowo coś dla niego znaczy. Sprawdza jego znaczenie w słowniku, powtarza przeczytaną definicję. Czyta drugi i trzeci raz, szeptem, przesuwając palec wzdłuż linijek tekstu. „Dziedziczne zaburzenie procesu uczenia się. Specyficzne problemy związane z przyswajaniem i przetwarzaniem języka.” Mruczy pod nosem, wynotowując pośpiesznie najważniejsze punkty. „Do typowych objawów należą trudności w czytaniu i pisaniu, zwłaszcza z zachowaniem prawidłowej pisowni.”
To coś znaczy. To element układanki, takiej jak te, z których Dean potrafi odczytać rozwiązanie. Ważny element. Branie pod uwagę takiej możliwości wydaje się nie w porządku, bo przecież nawet jeśli Dean nigdy nie lubił czytać i wciąż robi błędy ortograficzne, nigdy nie było powodów, by myśleć, że coś z nim nie tak.
Czy naprawdę?
†
Sam patrzy na niego jakoś dziwnie i przesiaduje przed komputerem dłużej niż zwykle. Dean czuje się nieswojo, kiedy przegląda materiały do aktualnej roboty i próbuje ułożyć je w taki sposób, żeby wszystko było jasne, żeby zobaczyć rozwiązanie. Wie, że kilku elementów wciąż brakuje.
- Młody, przestań się na mnie gapić! Próbuję tu myśleć!
Sam przestaje. Odzywa się dopiero po jakimś kwadransie.
- Dean, słyszałeś kiedyś o dysleksji?
Dean nie odrywa się od papierów, ale uśmieszku też nie kryje.
- Nie. A co to takiego? Złapałeś jakąś wstydliwą chorobę? - Przekłada kilka zdjęć na inne miejsca, żeby sprawdzić, czy wtedy zagadka się rozwiąże. - Bo jestem pewny, że z tą sprawą to nie ma nic wspólnego.
- To upośledzenie procesu uczenia się - kontynuuje Sam. Dean pojmuje, że brat z jakiegoś powodu chce o tym porozmawiać i siada wygodniej, opierając się o zagłówek. - Dyslektycy myślą przestrzennie i miewają kłopoty z czytaniem i pisaniem.
- Dobra. I co z tego? - Dean już domyśla się, do czego to zmierza, i wraca do układania materiałów we właściwej kolejności. Nie chce słuchać dalej, podejrzewa, jak to się skończy.
Sam zamyka laptopa i patrzy na brata z drugiego końca pokoju.
- Po prostu... to do ciebie pasuje, Dean. Zastanawiałem się, czy...
Dean nie daje mu dokończyć.
- Nie jestem upośledzony - ucina. - Podchodzę do niektórych rzeczy inaczej, niż ty. To nie ma żadnego znaczenia.
- Ja tylko chciałem... Dean, ale to pasuje, pasuje do twojego zachowania, do tego, że musisz robić te dziwne notatki przy każdej sprawie, do...
- Ej, czekaj, czekaj. Muszę? Ja nic nie muszę. Mógłbym to robić inaczej, ale tak mi wygodnie. Ty też masz swoje metody. - Dean wie, że jego sposoby są dziwaczne, że Sam ich nie rozumie, ale nie chce tego nazwać upośledzeniem, bo przecież tak naprawdę nigdy mu to nie przeszkadzało. Nigdy, odkąd skończył szkołę.
- Ale to tylko...
- Sam, ja naprawdę nie chcę o tym rozmawiać.
Nie chce „czegoś mieć”, dowiedzieć się, że jest w jakiś sposób ograniczony. Słowo „dysleksja” drażni go, brzmi jak nazwa choroby. A o Deanie można przecież wiele powiedzieć, ale nie to, że jest chory.
Wychodzi, zostawia brata samego przy stole w pokoju motelowym. Wróci dopiero kiedy będzie zupełnie ciemno, a Sam zdąży mu się osiem razy nagrać na pocztę z pytaniem, gdzie do cholery jest.
†
Sam kupuje Deanowi nowy egzemplarz „Buszującego w zbożu”.
- Twój się rozpada - mówi kładąc go na stole.
To eufemizm; grzbiet pękł w połowie i trzeba było obwiązać książkę gumką, żeby kartki nie powypadały.
Dean podnosi wzrok znad tego, co właśnie robi - dłubie w czujniku EMF, coś musiało się obluzować, kiedy Sam go upuścił.
- Dobra - mówi.
Nie powie nic więcej, nie będzie dziękował, ale tak naprawdę jest wzruszony. Wie, że w ten sposób Sam chciał go przeprosić.
†
- Mam dysleksję - stwierdza Dean pewnego wieczora nad pizzą.
Sprawdził wszystko w sieci. Przez kilka godzin przeglądał strony internetowe - większość z nich jest o problemach dzieci, które jego już nie dotyczą. Kiedy on był dzieckiem, miał przy sobie Johna, a jeśli nie chciał albo nie mógł odrobić lekcji, zawsze robił to za niego Sam. Teraz już dobrze sobie radzi, potrafi tak zorganizować sobie świat, żeby wszystko było jasne. Przyznaje, że jest nazwa na jego sposób rozwiązywania codziennych problemów, ale nie chce tego uznać za upośledzenie.
- Wiem - odpowiada Sam.
Nie muszą mówić więcej. W ciszy kończą jeść.
- To jak, idziemy na jakiś film, czy coś? - pyta wreszcie Dean, a Sam się uśmiecha. To przecież Dean, ten sam, co zawsze. Nieważne, czy ma dysleksję, czy nie.
- Pewnie. - Sam robi krótką przerwę. - Wiesz, kiedy szukałem różnych rzeczy o dysleksji... podobno Steve McQueen był dyslektykiem.
Dean się śmieje.
- Chrzanisz...? Młody, ale jaja...