(KLIK-KLIK)
Bettina Belitz - Pożeracz snów
Paranormal romance to bardzo trudny gatunek - łatwo wpaść w przesadny patos i w powtarzalność, równie łatwo w kicz i śmieszność. Przed Bettiną Belitz stało bardzo trudne zadanie i nie mogę pozbyć się wrażenia, że nie dała rady go zrealizować dobrze. Mimo iż ta książka to typowe czytadełko dla nastolatek, po przeczytaniu opisu oczekiwałam zdecydowanie więcej.
Autorka miała naprawdę świetny pomysł: zostawiła na boku wampiry i anioły, ostatnio dominujące gatunek, sięgając w zamian po sny i po stworzenia, które się nimi żywią. Zmory. Pożeracze snów. Mówi się, że dobry pomysł to na książkę to połowa sukcesu - a jest w przypadku "Pożeracza snów"?
Bohaterką jest Elisabeth Sturm, nastolatka, która właśnie wyprowadziła się z Kolonii na wieś. Zostawiła za sobą tętniące życiem miasto, dwie przyjaciółki i chłopaka, w którym była zakochana. Na miejscu, w Kaulenfeld, zrzuca z siebie skórę Leslie - jak nazywały ją przyjaciółki. Zaczyna chodzić do nowej szkoły, nawiązuje nowe znajomości, poznaje też Colina Blackburna i jego ulubieńców: konia Louisa i kota Mistera X. Ojciec - psychiatra - wyraźnie sprzeciwia się znajomości Ellie z Colinem, a wiadomo, jak na nastolatki działają zakazy. W końcu odkrywa, że jej rodzice coś przed nią ukrywają, a Colin oczywiście nie jest tym, kim się wydaje.
Przyznaję, że trudno było mi się wgryźć i rozsmakować w opowieści: przez dobrą połowę błądziłam razem z bohaterką jak we mgle, nie mając pojęcia, o co tak naprawdę chodzi. Być może to wina przydługich opisów, być może ślimaczego wręcz tempa akcji przez te pierwsze dwieście stron. A gdy już autorka zaczęła ujawniać kolejne kawałki układanki, akcja nabrała tempa, jednak wciąż pozostawiając bardzo duży niedosyt i poczucie zmarnowania tak dobrego i oryginalnego pomysłu. Szkoda.