Stał pod słabo działającą latarnią, przed muzyczną agencją, obserwując spadające krople deszczu. Światło nieśmiało otaczało jego szczupłą sylwetkę, a woda pieściła jego ciało. Miał na sobie czarny, materiałowy płaszcz i równie czarne jeansy. Włosy związane w kitkę, z której uciekły niesforne Kosmyki i teraz przyklejały się do mokrej twarzy. Odchylił głowę do tyłu, rozchylając lekko usta, jakby chcąc posmakować deszczowej wody. Wyciągnął ręce przed siebie i uśmiechnął się.
W ciągu kilku sekund zdałem sobie sprawę, że obserwuję go bezwiednie. Dochodziła pierwsza w nocy, a agencja powoli pustoszała. Zostało już tylko parę osób, kończących pracę nad nową płytą i ja… stały bywalec budynku. Spałem tutaj i mieszkałem od kiedy pamiętał, a teraz siedziałem na schodach przed tylnym wejściem, paląc papierosa.
Moją uwagę zwrócił Kamenashi, który tego dnia miał wolne. Jednak przyszedł tutaj, tak późno w nocy i upijał się deszczem. Dosłownie i w przenośni. Zobaczyłem jak uśmiecha się delikatnie, mrugając szybko. W tym całym szaleństwie, była jednak jakaś metoda. Nie chciałem przerywać mu tej magicznej chwili, ale drżenie jego ramion mimowolnie sprawiło, że z westchnieniem opuściłem suche miejsce. Nie spieszyłem się. Powoli zbliżyłem się do chłopaka, dopalając papierosa. Pozwoliłem by deszcz i mnie popieścił, ale nie odczuwałem w tym żadnej przyjemności. Zimne krople spadały na mnie, sprawiając, że przebiegał mnie zimny dreszcz. Zatrzęsłem się.
- Co robisz? - zapytałem cicho, wciąż obawiając się przerywać mu czynności. Przeniósł na mnie zamglony wzrok i uświadomiłem sobie, że prawdopodobnie ma gorączkę.
- Obserwuję deszcz - zauważył inteligentnie.
- Rozchorujesz się - westchnąłem, po czym złapałem go za rękę, chcąc wprowadzić go do studia. Stary, a głupi. Jednak brunet nie ruszył się z miejsca. Wciąż się uśmiechał.
- On przynosi ukojenie - oznajmił cichutko, ponownie unosząc głowę i tym razem, zamykając oczy. Przekrzywiłem głowę, po czym pokręciłem nią. Już chciałem, zapytać o co mu chodziło, kiedy ponownie zabrał głos. - Toma… czym jest dla ciebie miłość? - zapytał prosto z mostu, zbijając mnie z nóg. No tak… ma kłopoty sercowe. Typowe dla młodych gwiazdek.
- Miłość… miłość jest… miłość… - zacząłem, nagle zdając sobie sprawę, że tego nie wiem. Zagryzłem wargę, nie wiedząc co zrobić. Nie umiałem zachować się w takiej sytuacji. Mogłem podać mu regułkę, prostą regułkę, która była dobra do każdego dobrego uczucia. Te znałem. - Miłość jest uczuciem, które łączy dwojga ludzi. Kochać oznacza szanować kogoś i go lubić - powiedziałem biorąc się w garść i będąc dumnym ze swojej wypowiedzi.
Kazuya otworzył oczy i popatrzył na mnie krytycznie, po czym roześmiał się, co w tej sytuacji wyglądało nieco konicznie. Dwóch facetów stoi na deszczu, bez odpowiedniego ubrania i jeden z nich nagle wybucha śmiechem. Nic, tylko uznać, że zwariowali.
- Ja nie pytałem o regułkę - wyjaśnił w końcu brunet, zbliżając się do mnie. Poczułem jak jego ręce oplatają mnie w pasie, a on sam kładzie głowę na mojej piersi. Był niższy z czego w tej chwili się cieszyłem. Poczułem, że gładzę go po plecach. Tak, poczułem… bo zacząłem to robić, zanim o tym pomyślałem. - Ja też nie wiem… nie wiem czym jest dla mnie miłość - wyszeptał. - Ale deszcz… deszcz jest jakby ukojeniem dla skołatanych nerwów, zmyciem z siebie całej winy, oczyszczeniem - mamrotał dalej.
- Hej… Kazu-chan - użyłem skrótu jego imienia, które było tak często wymawiane przez jego najlepszego przyjaciela Jina. W moich ustach zabrzmiało jakoś dziwnie, nie na miejscu, ale jednocześnie przyjemnie. Zorientowałem się, że wypowiadając te słowa, czuję jakieś ciepłe uczucia napływające do serca. Nie wiedziałem o co chodzi, ale nie przeszkadzało mi to. - Kazu-chan - powtórzyłem, wciąż gładząc go po plecach. - Ty nie musisz się oczyszczać z niczego - westchnąłem, bo przecież nie znałem drugiego tak prawego człowieka. Kto, jak kto, ale Kamenashi nie miał powodu do żałowania swoich czynów.
- Toma-chan? - chłopak spojrzał mi głęboko w oczy i dopiero teraz zorientowałem się, że on płacze. - Wyjeżdżasz, tak?
- Tak, jutro już mnie tu nie będzie - szepnąłem, zastanawiając się o co może mu chodzić. W jednej chwili zapragnąłem olać wszystkie swoje plany. Wszystkie sesje zdjęciowe, plan filmowy i inne wywiady, by być przy nim i się nim opiekować. - Nie płacz, przecież wrócę…
- Chciałem… chciałem się tylko z tobą pożegnać - zająknął się, spuszczając wzrok. - Pomyślałem… że znikniesz jak zwykle… bez pożegnania - dodał jeszcze ciszej i miał racje. Zawsze tak robiłem, ale wciąż nie rozumiałem jego intencji, przecież nawet nie byliśmy ze sobą blisko. Dopiero od niedawna zacząłem zauważać, że jednak nie jest takim dupkiem, za jakiego go uważałem. Tak niedawno, zacząłem przekonywać się do jego charakteru, a mimo to on przyszedł, żeby się pożegnać.
Uśmiechnąłem się, tarmosząc mu mokre włosy.
- Będzie ci mnie brakowało? - zapytałem lekko rozbawionym tonem, pozwalając mu przylgnąć do mnie jeszcze bardziej. Nie przeszkadzało mi to, że szuka ciepła. Wręcz przeciwnie, podobało mi się to.
- Będzie - odparł spokojnie Kazuya, po czym roześmiał się lekko. - To brzmi prawie jak wyznanie miłości - zauważył.
- Może na kiepskich filmach, ale nie w prawdziwym życiu, Aniele - bąknąłem sarkastycznie, pierwszy raz używając tego przydomku bez żadnego podtekstu. Znów mi się to spodobało. Tak często wołałem na niego w ten sposób, chcąc mu dopiec, a teraz to słowo, po prostu wypłynęło… prosto z serca. Parsknąłem w duchu śmiechem. Zaczynałem robić się sentymentalny. - Przywieźć ci coś z Okinawy? - zapytałem, dopiero po chwili zdając sobie sprawę z tego co proponuję. - Cholera…trzęsiesz się. Chodź. Wejdziemy do środka. Przebierzesz się - poprosiłem, czując przechodzące go dreszcze. Tym razem się nie opierał. Pozwolił się poprowadzić do studia, od razu skręcając do mojej garderoby. Ja również nie protestowałem, dałem mu swój czysty dres, w którym wyglądał jak sierotka Marysia, ale kiedy potarł dłońmi oczy, rozpłynąłem się. Wyglądał jak małe, zagubione dziecko, które przyszło w poszukiwaniu pomocy, a ja tej pomocy zapragnąłem mu udzielić. - Eh dzieciaku - westchnąłem, próbując ponownie przywdziać maskę obojętności, która nagle opadła. Wziąłem czysty ręcznik i zacząłem wycierać jego włosy.
- Chcę z Okinawy muszelkę. Przywieź mi muszelkę - poprosił.
- Jakąś specjalną? - zapytałem, rozczesując palcami jego wilgotne włosy i masując skórę głowy młodszego chłopaka. - Różową?
- Nie… chcę żeby… miała duszę - oznajmił spokojnie, popijając ciepłą kawę, którą wcześniej mu zaparzyłem.
- Duszę? Ale na pewno dobrze się czujesz? - upewniłem się, nie przerywając masażu. Właściwie nie wiedziałem dlaczego się nim zajmuję. Coś kazało mi to zrobić, nie pozwoliło mi go od siebie odepchnąć.
- Tak, jak najbardziej - odparł poważnie Kazuye. - To co? Przywieziesz mi taką muszelkę? - zapytał, spoglądając na mnie zagryzając wargę.
- Eh… przywiozę - westchnąłem kręcąc z niedowierzaniem oczyma.
- Cieszę się - wyszczerzył się do mnie Kamenashi, po czym ziewnął, przeciągając się lekko. Zerknąłem na zegarek. Dochodziła druga. Nie było sensu wysyłać go do domu. Uśmiechnąłem się delikatnie.
- Chodź, prześpij się - poprosiłem, odkrywając kołdrę swojego łóżka. Brunet przez chwilę się wahał, po czym wreszcie wszedł pod nią, przytulając się do mojej poduszki.
- A ty? - zapytał, kiedy chciałem udać się na fotel. Przecież nie miałem zamiaru z nim spać. - Uhm… położysz się obok? - zapytał, ponownie mnie zaskakując.
- Oj… bo będziesz miał Akanishiego na sumieniu, Aniołku - nie mogąc do końca pozbyć się swojego droczenia. Jego wyimaginowany związek z Jinem zawsze mnie bawił. Kazuya naburmuszył się lekko, ale nie spuścił ze mnie wzroku.
- Deszcz będzie miał wtedy co ze mnie zmywać - zauważył szeptem, a ja nie potrafiłem dłużej protestować. Wślizgnąłem się po drugiej stronie łóżka. Brunet uśmiechnął się, przylegając do mnie lekko. - Dobranoc - szepnął, zasypiając.
- Heh… a wiesz, że jeszcze nikt mnie tak nie pożegnał? - zapytałem cicho, gładząc go po głowie. Wiedziałem, że nie odpowie, spał już. - Dziękuję - szepnąłem jeszcze, całując go w czoło.