Tytuł: Sylwester
Gatunek: opowiadanie obyczajowe
Cykl: nie związane z innymi tekstami
Rodzaj: osobne opowiadanie
Zastrzeżenie: od lat 18
Ostrzeżenia: kontrowersyjna tematyka
"Pociągam łyk czerwonego wina ze zwykłej szklanki. Jest po siódmej wieczorem, jestem sam w domu, w ciszy, od której cierpnie mi skóra. Tak będę witać nowy rok. Bez ciebie."
== Sylwester ==
Znów jest ten dzień, ostatni w roku, najgorszy. Z okna mojego pokoju obserwuję powoli wyludniające się miasto. Ludzie wracający ze spóźnionymi zakupami, śpieszący się do domów, by zdążyć przygotować się do wielkiego świętowania. Inni, już w wieczorowych strojach, błyszczący, podnieceni, niespokojnie czekają na przyjazd autobusu. Taksówki przemykają pustoszejącymi ulicami.
Co roku powtarza się ten sam rytuał. Gorączka zakupów, wizyt u fryzjera, kreacje, gadżety, baloniki, serpentyny, konfetti i nieodzowne petardy, a potem niecierpliwe przygotowania i wreszcie zabawa na całego. Słychać muzykę, co bardziej niecierpliwi wystrzeliwują na próbę fajerwerki.
Patrzę na to wszystko i ogarnia mnie chłód. Pociągam łyk czerwonego wina ze zwykłej szklanki. Jest po siódmej wieczorem, jestem sam w domu, w ciszy, od której cierpnie mi skóra. Tak będę witać nowy rok. Bez ciebie.
Nie pierwszy raz jestem sam tego dnia. Właściwie to nikt mnie nigdy nie zaprosił na żadną imprezę. Takich ludzi, jak ja nie wypada zapraszać. Nie jestem „cool”, „trendy”, „jazz” czy jak tam się mówi. Niektórzy uważają mnie za miłego, sympatycznego i dowcipnego chłopaka, ale te cechy akurat nie są w modzie. Może gdybym ćpał, chlał, miewał napady szału, traumy czy stany maniakalno-depresyjne, wtedy uważano by mnie za ciekawego osobnika. Mówiono by z zachwytem „to kompletny świrus”. Niestety, nie potrafię nawet tego udawać.
Przechylam szklankę, cierpki płyn rozlewa się po języku, wpada do gardła, łagodzi smak goryczy. Widzę w szybie swoje odbicie. Smutno kiwam głową. Właściwie, to nie dziwię się ludziom, że stronią od kogoś takiego. Wyglądam jak potwór. Tak, nie ma co ukrywać jestem brzydki i nienawidzę swojego ciała, a zwłaszcza swojej twarzy.
Prawie dwa metry wzrostu, wielkie rozlazłe cielsko. Nie, nie jestem gruby, tylko jakiś taki… źle ukształtowany. Szerokie ramiona pokryte delikatną skórką, jak u dziecka i ta dziecinna, okrągła buzia, z wiecznie czerwonymi policzkami. Może gdybym ostro pakował na siłowni, dorobiłbym się w końcu niezłych mięśni, ale nigdy niczego nie trenowałem. Ciepłe kluchy. W szkole zawsze byłem największy i to budziło respekt, jednak gdyby ktoś spróbował, mógłby z łatwością mi dołożyć. Nie umiem się bić, jestem mięczakiem. Nawet teraz oczy mi się szklą i chyba za chwilę będę beczeć. Wstyd.
Przyglądam się znienawidzonej gębie. Cherubinek, tak mnie czasem nazywają. Zabawne, nie ma co. Faktycznie, moja głowa wygląda jakby ktoś odczepił ją aniołkowi z barokowego ołtarza i nasadził na masywnym korpusie, tak dla śmiechu. Zapuszczałem włosy, żeby trochę zakryć to straszne oblicze, ale ponieważ układają się w fale, to wzmacnia tylko cały efekt. Słyszałem, jak niektórzy mówią, że na sam widok mają ochotę rozkwasić mi nos. A może jednak lepiej obciąć kudły? Wszystko jedno, w krótkich też wyglądam głupio.
Nie mam klasy, nie mam stylu, jak ty. Sprane dżinsy i koszula, chociaż akurat w modzie, na mnie wyglądają jak stare worki. Nie umiem się nosić. Ty założysz na siebie byle co i zawsze wyglądasz odjazdowo. Po prostu masz to we krwi. Ja zawsze będę jedynie niezgrabnym dryblasem.
Ostatni łyk wina. Na szczęście jest jeszcze jedna butelka. Jakoś może przeżyję tę noc. Upiję się i powitam nowy rok w wisielczym humorze. Możliwe też, że zupełnie się rozkleję. Niewiele mi brakuje.
Ty pewnie świetnie się bawisz. Paczka twoich znajomych zawsze urządza super imprezy. Będzie kupa ludzi, kupa różnych używek i kupa śmiechu. Może nawet będziecie nabijać się ze mnie, bo zazwyczaj jestem znakomitym tematem żartów. To właśnie ty znajdujesz perwersyjną przyjemność w dokuczaniu mi. Wymyślasz dziwaczne przezwiska, które natychmiast podchwytują pozostali. Poniżasz mnie przy wszystkich i prowokujesz, dobrze wiedząc, że nie odbiję piłeczki, nie postawię ci się, nie potrafię. Masz nade mną potworną władzę, jeśli karzesz mi aportować, będę biegać i skomleć jak pies. Tak, jestem żałosny.
W głębi duszy wierzę, że robisz to wszystko aby zatuszować prawdziwe relacje między nami. Nikt nie wie i nawet nie podejrzewa, że jesteśmy kochankami. To byłby dopiero szok. Ktoś w ogóle może iść do łóżka z Wielkoludem? Chyba tylko jakaś zdesperowana dusza, kaleka umysłowa, czy coś, ale na pewno nie ty, gwiazda naszej społeczności.
A jednak, do ciebie należał pierwszy krok, nie do mnie.
Kiedy jesteśmy sami, nie ma widowni dla twoich popisów, stajesz się inną osobą. Potrafisz godzinami wtulać się we mnie, szukając ciepła, którego na co dzień ci brakuje. Powtarzasz te same wyzwiska, jakimi obrzucasz mnie przy wszystkich, ale innym głosem, tak że brzmią jak pieszczotliwe określenia. Wczepiasz się palcami w moje włosy i całujesz tę pyzatą gębę. Rany, jak ty cudownie całujesz!
Mimo tego nadal nie wiem, co do mnie czujesz. Czy jestem tylko przygodą? Oryginalną formą rozrywki dla znudzonego bachora? Mam tyle wątpliwości…
Twierdzisz, że słowa nic nie znaczą, więc nie chcesz żeby padały jakieś wyznania czy deklaracje. Możliwe jednak, że mnie nie kochasz, że to tylko gra. A może chodzi tylko o seks? Nie sądzę, żebym był mistrzem w tych sprawach, więc pewnie kręci cię dziwność tego związku. Seks z potworem.
Zdaje się, że moje przypuszczenia są słuszne. W końcu zawsze mówisz mi co i jak mam robić. Gdy się buntuję, robisz obrażoną minę, czasem nawet odwracasz się plecami albo chcesz wychodzić z łóżka. Lęk przed tym, że cię utracę zmusza mnie do poniżeń i prawie płaczę błagając cię o przebaczenie, a potem robię wszystko zgodnie z twoim planem.
Bo widzisz, ja cię kocham, nie od wczoraj, nie od pierwszego pocałunku, ale od zawsze, odkąd cię znam. Kiedyś sobie tego nie uświadamiałem, choć tęskniłem za tobą, nawet kiedy byliśmy dzieciakami. Oświecenie przyszło niespodziewanie i było bardzo bolesne. W tej samej chwili zdałem sobie sprawę z dwóch rzeczy, że cię pragnę i że jestem inny. Nawet nie śmiałem marzyć, bym kiedykolwiek mógł trzymać cię w ramionach. Sam zrobiłem z siebie ofiarę nieszczęśliwej miłości, nie próbując nawet dać ci do zrozumienia, ile dla mnie znaczysz. Byliśmy po prostu przyjaciółmi, trochę jak postacie z kreskówek - wielki, ociężały misiek i rezolutny skrzat, strofujący na każdym kroku swojego partnera. Tylko że nigdy nie siedzieliśmy w jednej ławce i nigdy nie stałem się częścią twojej paczki, ani w szkole, ani teraz, na studiach. Wiem, że mnie lubisz, przynajmniej trochę, ale wstyd ci przyznać się do takiej znajomości. Przełykam to. Przełknę wszystko byle być choć chwilę z tobą.
Otwieram nową butelkę z winem, nalewam całą szklankę. Przechodnie zniknęli z ulic, już tylko samochód przejedzie od czasu do czasu. Słychać wystrzały petard, choć do północy jeszcze trochę czasu. Ludzie są tacy niecierpliwi.
Ciekawe co teraz robisz. Nie wiem jak możesz bawić się w towarzystwie tych osób. Niczego sobą nie reprezentują. Banda cwaniaczków, pozujących na oryginalnych intelektualistów, dla których szczytem szczytów jest wypicie piwa w modnym pubie, w którym spotkać można znane z telewizji twarze. No tak, ale oni są popularni, luzaccy i odjazdowi, a ja jestem śmieszny. Nie ważne, że sprowadzili na ciebie kłopoty. Chociaż, gdyby nie te problemy…
To było do przewidzenia - popijawki, wypady do knajp i klubów, zrywanie się z wykładów i pierwsza sesja poszła ci fatalnie. Jednak w pobliżu był dobroduszny Wielkolud, prymusek. Gorliwie odpowiedział na twoją prośbę o pomoc i zaczęliśmy się razem uczyć do poprawek.
Nigdy nie zapomnę tego dnia. Każdy szczegół mam wyryty w pamięci. Dyskusja na jakiś nieznaczący temat, twój upór przed tym, by przyznać mi rację, chociaż z łatwością zbijam każdy twój argument, wreszcie ten potok obscenicznych wyzwisk jakimi mnie obrzucasz, wszystko to wyprowadza mnie z równowagi i przy akompaniamencie twojego chichotu, przygważdżam cię do podłogi, grożąc, że jeśli się nie uspokoisz, to zrobię ci krzywdę. Twój szybki oddech, zaróżowione policzki i iskry w oczach sprawiają, że przestaję panować nad swoim ciałem. Ogarnia mnie zgroza, tym większa, że ty też zauważasz tę wypukłość, na której opina się materiał moich spodni. Odskakuję od ciebie z płonącymi ze wstydu policzkami. Siadasz powoli nie spuszczając ze mnie wzroku. Przykucam na krawędzi tapczanu, kulę się, chcąc ukryć hańbiący dowód mojej natury, zakrywam twarz rękami. To koniec. Słyszę, że podchodzisz, siadasz obok, kładziesz dłoń na moim ramieniu. Nie mogę powstrzymać łez. „Czy to wypadek, czy tak ci się podobam?” - pytasz po prostu. Słowa nie przechodzą przez ściśnięte gardło. Twoja ręka przesuwa się wzdłuż moich pleców. „Podobam ci się?” - pytasz ponownie. „Odejdź” - mówię - „Zostaw mnie”. Głos mi się łamie, nie jestem w stanie dłużej powstrzymać szlochu. Będziesz się śmiać, rozpowiesz wszystkim że Duży Tom na ciebie leci, takiego ubawu jeszcze nie było. Jednak ty wcale się nie śmiejesz. Twoje ramiona delikatnie mnie obejmują. Drżę. „Nie bój się” - szepczesz mi do ucha - „Nie ugryzę cię, przynajmniej nie teraz”.
Tak się zaczęło, a dokąd doszliśmy? Ty jesteś na zabawie ze znajomymi, ja sam, w ciemnym pokoju, patrzę w okno i upijam się czerwonym winem. Smutny sylwester, nie lepszy niż poprzednie.
Odchodzę od okna, siadam na podłodze, plecami opieram się o ścianę. Światła ulicznych latarni malują w jaśniejsze pasy ciemne powierzchnia pokoju. Z dala dochodzą jakieś krzyki, śpiewy i muzyka. Ja siedzę i patrzę w ciemność.
Nie jestem smutasem, cierpiącym na depresję gościem. Lubię zabawę, lubię żarty, słucham dużo muzyki, jak ty. Większość osób uważa, że ze mnie nudziarz, mól książkowy, kujon. Nie próbują nawet mnie poznać. Po co? Jestem przecież strasznie łosiowy, czy jak oni na takich mówią. Nie znam najmodniejszych powiedzonek, nie wiem kto jest na topie, nie mam kupy pieniędzy, żeby wszystkim stawiać, ani fajnej bryki, żeby ich wozić po modnych lokalach. Brak mi też twojego wdzięku i twojej przebojowości, kąśliwego języka za pomocą którego potrafisz usadzić największego mądralę, wywołując salwy śmiechu swojej publiczności. Czy wiesz, że chociaż jestem pośmiewiskiem, należę do grona twoich fanów? Dopinguję cię i podziwiam, jak oni, chociaż nie daję po sobie tego poznać. Nawet wtedy gdy wymyślasz dla mnie cudaczne przezwiska, jestem pełen uznania. Kocham cię, choć to dziwaczna miłość.
Z zamyślenia wyrywa mnie głośna salwa za oknem. Północ wybiła. Wszyscy witają nowy rok wystrzałami i okrzykami. Oglądam kolorowe błyski na niebie. Nie mam szampana, sączę wino. Kończy się już druga butelka. W taki oto żałosny sposób wkraczam w kolejny rok. Smutne.
Miałem nadzieję, że tej nocy będziemy razem, ale nie mogę trzymać cię przy sobie. Jesteś ogniem, nikt cię nie utrzyma. Nie oczekuję też, że wprowadzisz mnie do swojej paczki. Nie pasuję tam. Szczerze mówiąc ty też do nich nie pasujesz. Nie dorastają ci do pięt.
Rozumiem dlaczego ukrywasz nasz związek. To nie jest głupie, nie powinniśmy się ujawniać. Ludzie są okrutni, potrafią wszystko zniszczyć.
Czas płynie obok mnie, niezauważenie. Skończył się pokaz fajerwerków. Która może być godzina? Czy to ważne? Jest późno, chyba muszę się położyć.
Nagle odzywa się pukanie do drzwi. Serce podchodzi mi do gardła. Wstaję z podłogi, odstawiam pustą szklankę. To na pewno jakiś zagubiony pijaczek, nie może trafić do domu.
Idę do przedpokoju, nasłuchuję. Pukanie powtarza się. Dlaczego ręce tak mi się trzęsą gdy przekręcam zasuwę. Otwieram. Na progu stoi chłopiec. Jest szczupły, średniego wzrostu, ma ładną twarz o dużych, ciemnych oczach i potargane wiatrem włosy. W ręku trzyma butelkę szampana, którą podnosi, kołysząc znacząco przed moim nosem.
- Mogę wejść? - pyta
Odsuwam się, robiąc mu miejsce. Wchodzi, zdejmuje kurtkę, wiesza na wieszaku, zrzuca buty.
- Masz kieliszki? - zagaduje
Przyglądam się jak podchodzi do lustra i zerka na swoje odbicie. Odgarnia dłonią kosmyki z czoła, odwraca się.
- Będziesz tak stał i się gapił? - mówi
Idę do kuchni po szkło. Po drodze potykam się, chyba za dużo wypiłem. Biorę z szafki dwa wysokie kielichy. Nie mogę uwierzyć w to, co się dzieje. Może zasnąłem i to mi się śni, a może mam pijackie zwidy?
W pokoju nadal panują ciemności. Stoisz na środku i otwierasz butelkę, ostrożnie, z wprawą bez zbędnych wystrzałów, piany i rozlewania zawartości. Z tą samą precyzją nalewasz musujące wino do kieliszków.
- Wszystkiego dobrego w nowym roku - uśmiechasz się delikatnie stukając szkłem o szkło. Nie odrywając ust od brzegu pucharku, powoli wypijasz wszystko do ostatniej kropli, a potem odstawiasz kieliszek na szafkę. Moczę usta w musującym płynie, ale nie mam już ochoty na żaden alkohol. Mój prawie pełny kieliszek dołącza do twojego pustego. Podchodzisz bliżej.
- Co z imprezą? - pytam
- Znudziła mnie. Wyszedłem. - odpowiadasz z obojętnością w głosie. Podnosisz na mnie wzrok. W mroku twoje oczy płoną niezwykłym blaskiem. Szeptem, jakbyś bał się tych słów, dodajesz - Chciałem być z tobą.
Oplatasz ramionami moją szyję, sięgasz mi zaledwie do ramienia, więc musisz wspiąć się na palce, żeby dotknąć moich ust. Coś we mnie pęka. Chwytam cię mocno w objęcia oddając pocałunek. Twoje usta mają słodkawy smak. Może to szampan?
Zalewa mnie fala gorąca. Płonę. To nie może być sen. Nie miewam tak pięknych snów.
Całuję cię łapczywie, jakbym chciał wyssać powietrze z twoich płuc, pożreć cię żywcem. Cofasz się pod naporem mojego ciała. W moich potężnych łapskach wydajesz się delikatny i kruchy. Mogę cię zmiażdżyć. Nigdy dotąd nie czułem w sobie takiej siły. Cały dotychczasowy żal i frustracja zamieniają się w czystą energię, w zupełne szaleństwo, kiedy niemal zdzieram z ciebie koszulę i ciskam ją z furią z kąt pokoju. Pomagam ci uwolnić się ze spodni, a potem niezgrabnie wyskakuję ze swoich ciuchów. Stoisz przede mną w samych bokserkach - idealnie proporcjonalne, zgrabne chłopięce ciało. Jakże się różnimy. Ty wyglądasz jak model, perfekcyjny pod każdym względem, w każdym razie w moich oczach, ja - wielki zwał mięcha z rumianą buźką dziecka. A jednak pragniesz mnie, poznaję to bardziej po twoich oczach, niż po wybrzuszającym się, znajomym kształcie w twoich spodenkach. Zsuwasz je, nie pozostawiając już cienia wątpliwości. Jak uderzenie, nagła fala gorąca dociera do mojej głowy. Nacieram na ciebie, popychając cię na ścianę. Ze zduszonym jęknięciem uderzasz plecami o gładką powierzchnię a ja jeszcze mocniej przyciskam cię do niej. Nie kontroluję tego, co robię, tylko gdzieś w przebłysku świadomości, zdaję sobie sprawę, że dotąd się tak nie zachowywałem. Unoszę cię do góry. Jesteś lekki, albo ja mam w sobie teraz tyle siły. Twoje długie, chłodne palce kurczowo zaciskają się na moich ramionach. Uginam trochę kolana i praktycznie sadzam cię na sobie. To, co wydobywa się z twojego gardła może być wyrazem rozkoszy lub bólu, albo wszystkiego na raz. Wciąż opierając cię o ścianę, żebyśmy się nie przewrócili, w dziwacznej, niezgrabnej pozie, wdzieram się do twojej intymnej krainy. Zapach, smak i dotyk twojego ciała, twoje słodkie westchnienia i jęknięcia sprawiają, że nic mnie już nie zatrzyma. Pracuję, niczym niezmordowana maszyna, głębiej, mocniej, szybciej. Chrapliwe okrzyki znaczą kolejne punkty na mapie tej podróży. Coś twardego uwiera mnie w okolicy żołądka. To podnieca mnie jeszcze bardziej, podobnie jak ten szczypiący ból, gdy jedna z twoich dłoni wbija się w mój pośladek, a druga szarpie mnie za włosy, aż muszę odchylić głowę. Czuję, że już za chwilę… jeszcze tylko kilka nerwowych ruchów biodrami, seria dziwnych drgawek i nagle coś jakby pęka mi pod czaszką i zalewa mnie oślepiająca jasność. Słodki dreszcz przechodzi przez całe ciało. Czuję to na końcu języka i pod paznokciami, a nawet w cebulkach włosów. Gdy mija upojenie, osuwam się na podłogę ciągnąc cię za sobą. Kładę się na plecach próbując złapać oddech. Delikatnie schodzisz ze mnie i układasz się obok. Serce wali mi jak młot, w uszach szumi. To było niesamowite.
Dochodzę do siebie i pierwsza myśl jaka pojawia się w mojej głowie to wątpliwość czy było ci dobrze. Nie zapytam. Boję się. Zachowałem się tak samolubnie, nie zastanawiając się nawet przez moment czy tobie sprawia to przyjemność. Drżę na samą myśl, że mogłem zadać ci ból. Wyrzucam sobie w duchu od bezmyślnych osiłków. Nie mam odwagi się poruszyć, żeby chociaż wzrokiem ocenić jak się czujesz. Słyszę tylko, że twój oddech się ustabilizował. Nic nie mówisz. Niedobrze.
Jestem mokrzuteńki, ale to, co pokrywa mój brzuch to nie pot, a więc miałeś swój moment. Głośniejsze westchnienie z twojej strony. Zamieram wstrzymując oddech.
Unosisz się na łokciu, zerkam na twoją twarz i widzę lekki uśmieszek oraz zawadiackie iskry w oczach.
- Jesteś zwierzakiem, wiesz? - odzywasz się.
- Przepraszam… - bąkam
- Za co? Podobało mi się. - oznajmiasz, po czym kładziesz głowę na moim ramieniu.
Gładzę twoje niesforne włosy. Czuję się cudownie, jakbym się na nowo narodził. Naraz uświadamiam sobie, że to noc sylwestrowa, najgorsza noc w roku. Już nie.
napisane: 27.02.2005