(no subject)

Mar 24, 2007 19:14

no wiec plan na dzis byl bardzo bogaty i zakładał normalnie przenoszenie intelektualnych gór.
tak samo zresztą jak wczorajszy.

ale rzeczywistosc pokazała pazur jak zawsze w związku z czym nie dość, że nie poszłam wczoraj na łacinę, to z 4 h przeznaczonych na pracę, przegadaliśmy 3 h 15 min, resztę poświęcając zagadnieniom kurzej kopulacji.

generalnie, na pewno chodzi o to, że jestem chora po prostu (ja wiedziałam, że przyjdzie mi odchorować wizytę mamusi. ja ją bardzo kocham, ale to muisało się tak skończyć).
nikt nie jest w stanie sobie wyobrazić jakie to piękine móc znów spać na włąsnym łóżku. do południa. zdjąć piżamę około 14 (tj spodnie. góra jest zbyt wygodna) rzucać papierki po cukierkach byle za łóżko. jeść nutellę na łyżeczki. oglądać na noc snow white, wersję z '30. ochh
do stron negatywnych należy zaliczyć niestety ból gardła i głowy.

verlaine i marot leżą odłogiem (choć nawet wyjełam ich z torby), recenzje i opisy 7 pieczęci zrekonstruowałam, choć nie przeczytałam (ani też nie obejrzałam, ale ćiii...), ale ale. sciągnełam gros obrazów na art contempo i nie tylko, zrodziłam coś na kształt resume michałkowa i zaraz obejrzę ten film.

a k. zrobił dziś wybitne tabuleh. i zamontował nowy abattant, w związku z czym wyprawa do toalety już nie porzypomina jazdy na snowboardzie. dajemy dziś upust naszej niegasnącej miłości do violetty villas i aluchny majewskiej, choć k. twierdzi, że viola jest zimną suką, bo go rzuciłą dla jakiś kóz, czy czego tam (k. ściąga b. dużo smutnych piosenek i przychedł dziś do mnie zakopanej w wodkinie, bez słowa odłożył mój laptop, wziął za ręce i zaczął tańczyć tango)
oraz lecą takie dialogi:
k.: co robisz?
o.: myję włosy. ty?
k.: łacinę. ale już kończę.
o.: o, to zabierzesz się za morfologię?
k.: tak, ale za zadania z doktoratu. te prostsze to już mi się dawno znudziły.

oraz, boże, jak ja się ubzdryngoliłam połową butelki wina. rozmawiając z k. w sąsiednim pokoju przez gg. i z węgierskim ex.

a teraz już nie powinnam pić alkoholu, bo przecież jestem chora. więc wypiłam tylko 2 kieliszki miodu pitnego - bliski zamiennik wódki. dowiedziałam się od ola, jakich leków nie można przedawkować, bo nawet moja lekomania ma swoje granice i olo mi ulżyło twierdząc, że rutinoscorbinu się nie da. tylko się po nim sika, co wydaje mi się rozsądnym ukłądem. jadę więc na tym rutinoscorbinie i jakiejś francuskiej aspirynie, której nie dowierzałabym tak całkowicie, bo była za słodka. na wieczór zaś przewidziałam specyfik, który matka k. oznaczyła napisem SILNE, więc mam nadzieję, że mnie postawi na nogi. (myślałam nawet czy by go ranop nie wziąć, ale k. twierdził, że daje lepiej niż heroina, a ja przeciez miałam pracować.)

jest mi umiarkowanie dobrze, że nie jestem ani na koncercie w auditorium ani w grenoble z ivanem (i sarą). mam nadzieję, że u nich też cholerne pojutrze.

więc adieu, idę do bergmana.
yadda yadda
Previous post Next post
Up