Orfea [BSG]

Dec 10, 2007 18:01

Pamiętacie jeszcze ten tekst? Nie byłam do końca z niego zadowolona, bo był pisany na szybko. Teraz trochę to przemyślałam i zmieniłam całą pierwszą część. Zapraszam, jeśli ktoś chce sprawdzić, jak moim zdaniem to jednak powinno wyglądać. Tak, włączył mi się perfekcjonizm... Dzięki za wszystkie tamte komentarze :)

retelling (mitów starożytnych)
BSG
wymaga znajomości całości serialu i w ograniczonym zakresie Razor, akcja w hipotetycznym 4 sezonie
1.501 słów


ORFEA

I'm not scared to die, I'm a little bit scared of what comes after
Do I get the gold chariot? Do I float through the ceiling?
Do I divide and fall apart?
Because my pride is too sly to hold back all my dark

I

Lecę z otwartymi ramionami przez chmury, ale to wcale nie jest jak w jednym z tych tandetnych snów o lataniu: mimo kasku nic nie widzę przez łzy, cały czas mam wrażenie, że zaraz gwałtownie zginę, a chcę, żeby to było już, teraz, tak jak wtedy, kiedy prawie dochodzisz i już jesteś blisko, ale cały czas coś ci przeszkadza, to jest dokładnie tak, wszystkie nerwy na wierzchu i napięte jak postronki.

No jeśli tak to ma wyglądać, myślę, to po co ta cała szopka z brakiem lęku w obliczu nieznanego i przekraczaniem siebie, czy chodziło tylko o ten lipny skok ze spadochronem, a czy skoro mój myśliwiec wybuchł, to czy oni słyszą, jak nadal ryczę w słuchawkę, czy Lee jest przekonany, że wreszcie na dobre poszłam po bandzie i nawet nie ma czego zbierać, czy Adama jest na mnie teraz wściekły i wcale nie przyczepi tej malutkiej figurki Aurory do swojego statku, czy Sammy słucha relacji z głośników hangaru, czy może śpi, ale w gruncie rzeczy mam ich wszystkich głęboko gdzieś: to jest moja, głęboko osobista śmierć.

Nie do końca rozwinięty spadochron zaczepia o jakąś przeszkodę, huśtam się, odbijam nogami od jakiejś powierzchni. Kolejne szarpnięcia uprzęży wyciskają dech z piersi. Przecieram wizjer ręką. To ja, Starbuck, Starbuck we własnej osobie wisi na burcie jakiejś jednostki i zastanawia się, ile czasu jej zostało, zanim coś ją zestrzeli, skończy się powietrze albo zerzyga się we własnym hełmie, czy Socrata Thrace też to przeżywała, jak ją zrzucili na Medrze nad tą cholerną dżunglą, czemu w wojsku mogła być na raz tylko jedna Thrace, w końcu Adamowie mieścili się w porywach nawet trzej, chociaż krótko, bo Zak nie dożył, żebym go zdradzała z Lee, moje życie, nikt nie będzie mnie żałował, kiedy zakończy się ten lot trzmiela.

A potem bach, około dwudziestu stóp dalej do burty przybił ciężki Raider, ktoś mnie odciął od czaszy i poleciałam dalej, Aurora bez spadochronu.

II

Podałem jej rękę i pomogłem wstać. Na policzku miała smugę smaru, którą starłem kciukiem. Kara popatrzyła na mnie z wdzięcznością, ale ramiona trzymała w taki sposób, jakby była bardzo zmęczona. Tak było od czasu, kiedy wypuścili ją z brygu.

- I co? - zapytała, zasadzając kciuki za pasek. Wyglądała jak uczeń wywołany do odpowiedzi. - Co powiedział?

- Że ci wierzy, tak właściwie. I że przeprasza za to wszystko.

- Czuję nadciągające "ale".

- Ale nie jest pewien, czy te informacje… - powiedziałem z ociąganiem. - Czy one, wiesz, pochodzą od ciebie.

- A, sugeruje, że zrobili mi pranie mózgu?

- Tak, mniej więcej tak. Tak.

- Nie wiem, może mnie wyprali, Lee - powiedziała Kara ze złością, sięgając po klucz francuski. - Może faktycznie.

- Hej, hej, poczekaj…

Sięgnąłem do jej ramienia, ale Kara już z powrotem wsunęła się pod otwarty brzuch swojego myśliwca. Ukucnąłem koło niej, ale nic nie widziałem przez rozbabraną tablicę rozdzielczą, którą się właśnie bawiła. Ale była tam - to najważniejsze.

- Kara, przepraszam, ale wiesz, że musimy być ostrożni. Ja ci wierzę. Wiem, przez co przeszłaś i…

- Nie, nie wiesz. - Tablica rozdzielcza powędrowała z powrotem do góry i moim oczom ukazała się Starbuck jeszcze bardziej umorusana niż wcześniej.

- Nie wiem, bo mi nie powiedziałaś.

Wprawdzie opowiadała wszystko już dwa razy, fachowo, spokojnie, z wytycznymi na mapie i opisami cylońskich jednostek, które widziała po drodze i charakterystyką planety, którą uważaliśmy za Ziemię, ale to nie był nikt inny jak chłodna profesjonalistka kapitan Starbuck. Za pierwszym razem miała jeszcze kajdanki na rękach i krew we włosach.

- Co mam ci powiedzieć, Lee.

- Co uważasz.

- Jeśli tak usiłowałeś przywoływać do porządku swoich innych niegrzecznych pilotów, to nic dziwnego, że tata zabrał ci skrzydła.

- Nie mam innych niegrzecznych pilotów. - A to był cios poniżej pasa. - Starbuck. To nie wywiad wojskowy. To tylko ja.

Kara wysunęła się powoli spod myśliwca i usiadła na brzegu płaskiego wózka mechanika. Kiedy popatrzyła na mnie spod opadających na czoło włosów, wydawało się, że trochę wraca do siebie: oczy jej błyszczały i uśmiechała się, ale uśmiechy Starbuck miały tendencję do nagłego znikania. Albo zamiany w grymas.

Znowu rozmawialiśmy w hangarze - śmieszne, że to najbardziej komfortowe otoczenie. Nieopodal szef tłukł wściekle w jakieś blachy, mrucząc pod nosem swoje zwyczajowe wiązanki przekleństw. Dziewczyna w masce spawacza klęczała na rusztowaniu, absolutnie skupiona na swojej pracy, i szybko zdałem sobie sprawę, że to nie Seelix, bo Seelix zasiliła szeregi pilotów i to na dodatek równo z Samem Andersem, jakby się zmówili.

- Ten statek był pusty - zaczęła Kara, patrząc przed siebie. - Ten transportowiec, na którego pokład mnie zabrali, pamiętasz? Był zupełnie pusty, oprócz tego skurwiela Leobena. Spędziłam tam parę dni, zanim udało mi się stamtąd spierniczyć.

Na Viperze, którego Leoben dla niej przygotował. Pamiętałem. Tłumaczyła się z tego z godzinę. Nie potrafiliśmy uwierzyć, że Cyloni trzymali modele naszych statków, tak jak my trzymaliśmy ich.

- To było piekło, Lee - powiedziała Kara z uśmiechem, który nie sięgał jej oczu. - Tylko hangar za hangarem, zupełnie pusty albo pełen śmieci, które Cyloni zdążyli nagromadzić w czasie wojny. I mój dobry kolega Leo, który się uparł, żeby ze mną porządnie pogadać, tak, wiesz, od serca.

Uderzyła pięścią w kolano i roześmiała się. Nie przerywałem.

- A to trochę suchar, szczególnie, że zabiłam już gościa z pięć czy sześć razy. Może do siedmiu razy sztuka, nie wiem. Ale on i ta hybryda - to, co mówiła - to się wszystko sprawdziło. Doleciałam na miejsce, widziałam planetę, szafa gra. Więc nie wiem, mam jakąś dziwaczną traumę chyba. Nie wiem.

Chciałem ją objąć, ale nie potrafiłem. Zawsze obmyślałem z wyprzedzeniem, jak się zachowam wobec niej, co powiem, a potem wszystko szło się chrzanić. O czym rozmawialiśmy w brygu? Nie pamiętałem. Siedzieliśmy ramię w ramię pod kratami i gadaliśmy o niczym, jak zawsze. Starbuck i Apollo, mistrzowie trywializmów.

- Jak myślisz - odezwała się nagle Kara - to tylko ta dźwignia wysuwania podwozia czy jeszcze raz trzeba sprawdzić przewód dolnokadłubowy?

Zamrugałem. Starbuck położyła się na wózku i wsunęła pod myśliwiec, gdzie dyndały różnobarwne kable. Po chwili zdjąłem marynarkę od munduru, oparłem się na łokciach, odepchnąłem piętami i położyłem obok Kary pod otwartym poszyciem statku. Stykaliśmy się ramionami.

- Może coś się sfajczyło tam, gdzie wychodzi z magistrali? - zaproponowałem.

- Myślisz?

- Tak, stanowczo.

Pomogłem jej wyszarpnąć przewód z magistrali. Kara, przejęta, oglądała jego końcówkę z wysuniętym czubkiem języka. Miała bardzo blade rzęsy i była znowu brudna na policzku. Taka smuga w kształcie palców.

W tej drodze Kara nie mogła się oglądać, nawet na mnie. Musiała być nas pewna, nie tak jak Orfeusz. Kto przekonywał Orfeusza? Nie pamiętałem.

III

Pewnie nie zauważyłbym żony, gdyby nie instruktor.

To zabawne: moim instruktorem latania był Helo, a żoną Kara Thrace, pierwsi ludzie poznani po kataklizmie. Minęły dwa lata, pożeniliśmy się, przeżyliśmy kolejną apokalipsę, a on nadal uważał na nią tak samo. Ja nadal miałem zawrócone w głowie. Też zabawne.

Tak więc Helo przystanął i pochylił się nieco, a kiedy zrobiłem to samo, zauważyłem Karę znęcającą się nad mechanizmem wysuwania podwozia w swoim Viperze. I to się zgadzało, mówiła mi o tym, kiedy ostatnio rozmawialiśmy. W mesie. Mieszkaliśmy osobno. Ona oficer, ja kadet. Nie sypiała ze mną. Nie sypiała z nikim.

Ale oprócz nóg Kary zauważyłem obok drugie, w spodniach od munduru, a na wózku z narzędziami odpowiadającą spodniom marynarkę: to sam wielki Lee Adama najwyraźniej wczołgał się pod myśliwiec, żeby pomóc jej z tym podwoziem. To już mi mniej odpowiadało. Nie lubiłem, kiedy się bili, ani kiedy flirtowali przez komunikator, ale to naturalne. Te zwykłe rozmowy jakoś napawały mnie większą zazdrością i to znacznie gorszego sortu.

Potknąłem się i wpadłem na Seelix.

- Hej, patrz gdzie leziesz, Anders. - Odepchnęła mnie żartobliwie.

Nie myślałem ani o niej, ani o Tori jako odwecie na Karze.

- Przepraszam. Chyba jestem zmęczony.

- No mówisz! A ja tak długo żyłam w złudzeniu, że latanie tym żelastwem jest znacznie mniej męczące do dbania o nie.

- Wszystko zależy od punktu siedzenia.

- Idziesz do mesy?

Tylko na nią popatrzyłem i dała sobie spokój.

Po trzech godzinach pocenia się w kombinezonie lotniczym marzyłem tylko o prysznicu. Zaszedłem do swoich kwater po ręcznik i cywilne ciuchy i uderzyłem od razu do natrysków, jak zawsze obleganych przez pilotów. Rozmawiali o Starbuck. Natychmiast zamilkli na mój widok. Rozsądnie, kolegów z grupy powietrznej nietrudno było rozpoznać nawet z gołymi pośladkami.

Może była Cylonem. Nie rozpoznawałem jeszcze swoich.

Z pewnością była tykającą bombą. Innego rodzaju niż śpiący agent: tamto wydawało się trochę jak choroba psychiczna, zupełnie nagle odkrywało się nowy fragment siebie. Kara za to była aresztowana w hangarze, Kara siedziała w brygu z Apollem, Kara siedziała w brygu sama, Kara była na przesłuchaniu, Kara rozmawiała z nami w mesie, Kara była na kolejnym przesłuchaniu, ale tak naprawdę w środku jej nie było. To żadna nowość: od kiedy ją znałem, Starbuck przez połowę czasu była zawieszona w innej czasoprzestrzeni, z powodu mnie, Adamy, latania, rzeczy, o których nikt nie miał pojęcia. Ginęła bez śladu i pojawiała się ponownie, taka nieszczęśliwa maskotka szczęścia.

Kara jak Persefona stale schodziła do podziemnego świata i zawsze wracała odmieniona.

fic, zwl, bsg

Previous post Next post
Up