Dla Akzs
z okazji urodzin
(nie wytykajmy, których)
z najlepszymi życzeniami
[ocenzurowano]
oraz bardzo dobrego
zdania wiadomo-czego.
SPN
Lost
GA
ogólne doświadczenia autobiograficzne
które o mnie kiepsko świadczą
oraz bardzo ważny morał!
1466 słów
Welcome to my house
Everybody sings and drinks and laughs and gets tired
It's a country music, all little soul, it’s a rock 'n roll rodeo.
We don’t tolerate no sitting around
Everybody’s dancin’, groovin’ and getting on down.
Kane - House Rules
i.
- Dean? Przydałoby się już wstać.
- Rrrrgrrrr.
- Naprawdę. Już po dwunastej. Dean.
- Odpieprz się. - Machnął słabo ręką. - Ja jeszcze śpię.
- Już nie. Wstawaj.
Dean machnął bardziej zdecydowanie i trafił w coś twardego i żywego, co cofnęło się gwałtownie.
- Wstawaj, pijusie! - sarknęło to coś głosem jego młodszego brata i brutalnie ściągnęło z niego kołdrę. - Minęło południe, okres ochronny dla śpiących się skończył. Ruszaj tyłek.
Dean przez chwilę leżał nieruchomo, z rozrzuconymi rękami, zaskakująco przytomnie rozważając za i przeciw wstawania. Plusy i minusy leniwie krążyły po pustej puszce jego czaszki. W końcu zdecydował się na kompromis.
- Wstanę, jeśli przyniesiesz mi kawy - zażądał, nadal nie otwierając oczu. Nawet i bez tego wyczuwał krytyczne, nieufne spojrzenie Sammy’ego na swoim zmęczonym ciele.
- Dobrze. Przyniosę ci kawy, ale jeśli wtedy nie wstaniesz, skopię ci tyłek.
A spróbowałbyś, pomyślał leniwie Dean. Wprawdzie miał kaca wsobnego, a nie agresora, ale sprowokowany potrafiłby chyba zabić. Bolały go wszystkie stawy, jakby jednak poszedł do łóżka z tą dziewczyną, która twierdziła, że trenowała gimnastykę artystyczną, ale przecież pamiętał tylko, że trochę ją obmacywał w łazience…
Łazienka. O, to była pokrzepiająca myśl. To była myśl, dla której było warto wyczołgać się z łóżka, mimo że mózg kurczył mu się i wyczuwalnie odlepiał od ścian czaszki. Nie, kurwa, koniec czytania specjalistycznych medycznych artykułów na temat objawów kaca. Nie musiał znać nawet połowy tych mądrych, uniwersyteckich detali o pracy mózgu, nie. Jego biedny organ myślący (na ogół) był wystarczająco nieszczęśliwy i bez tego.
Porysowane lustro odbijało twarz o malowniczo podbitym prawym oczodole i włosach sterczących swobodnie na wszystkie strony. O, to jednak ta gimnastyczka miała faceta. Hm, Dean wprawdzie pamiętał, że pchnął go na szafę grającą, ale niewiele więcej. Czy w tę bójkę zaangażował się także Sammy? No, nie, chyba nie, Dean potrafił dokładnie przywołać samotne kuśtykanie do Impali i butelkę Stocka, którą trzymał w razie takich incydentów pod przednim siedzeniem. Ale gdzie był wtedy Sammy? Sammy, niestety, nie figurował we wspomnieniach związanych ze Stockiem.
Pokręcił głową. Tyle pytań bez odpowiedzi. Nigdy więcej mieszania, Jezu.
- Dean? - Młodszy Winchester zapukał głośno do drzwi łazienki, powodując u starszego pojawienie się grymasu bólu na twarzy. - Mam nadzieję, że tam jeszcze żyjesz. Mam nawet twoją kawę, niewdzięczniku!
ii.
Natrętne stukanie.
Naprawdę natrętne. Jakiś sąsiad najwyraźniej szalał z młotkiem i zbijał swoje nowe meble z supermarketu. Albo gonił żonę. Cholera wie.
Charlie przewrócił się na drugi bok w ciepłym kokonie kołdry. Wieczór pamiętał bardzo ogólnie i mgliście. Jakieś odgłosy miasta, ludzie śmiejący się i rozmawiający w najbliższej okolicy. Gdzieś stały beat muzyki house. Strasznie odległy, jak i latarnie uliczne, i rytm, i to podchodzące do gardła wrażenie, że musi skończyć z tym zapominaniem na siłę za pomocą alku-i-dragów.
Potem pustka.
Nic.
Ocknął się wprawdzie w swoim własnym łóżku, ale absolutnie zniszczony. Nie chciało mu się wstawać, myć, wychodzić, nic, nawet nie żywił żadnych negatywnych uczuć w stosunku do swojego sąsiada od młotka. Zwinął się tylko w kłębek i tak leżał. Wiedział, że to destruktywne - jego terapeutka tak mówiła - pana dążenie do zniknięcia jest bardzo destruktywne - boże, co za bełkot - bo skoro miał siebie dość, to jak to miało być kurwa zdrowe?
W nocy było za to miło, łatwo i pozytywnie. Nie trzeba było myśleć o Claire, która nie uważała, by sobie kiedykolwiek sam dał radę ani o muzyce, która ostatnio była wobec niego ostatnią zdzirą, ani o tych okropnych Amerykanach, wśród których przyszło mu mieszkać i którzy myśleli, że ze swoim akcentem jest taki fajny. Nawet ci policjanci, którzy pytali go, czy wszystko jest w porządku, kiedy po bliżej nieokreślonej liczbie drinków i dwóch działkach ścierwa prawie kimnął na murku.
Pukanie nasilało się. W nagłym myślowym przebłysku - supernowa wśród neuronów - zorientował się, że to drzwi. Do drzwi. Ktoś puka.
Charlie odrzucił kołdrę i wstał, chociaż wydawało mu się, że ktoś przepuścił mu mózg przez niszczarkę do dokumentów i nasikał do błędnika. Pokonał dzielnie korytarz. Przez chwilę borykał się z zamkiem. Potem otworzył.
W drzwiach stała Claire. Miała na sobie czerwony sweter. Sweter raził.
- Cześć, Charlie.
- Cześć. - Zasadził kciuki za gumkę spodenek. - Słuchaj, przepraszam…
- Nic nie mów. - Zabrzmiała ostro, ale uśmiechnęła się, najprawdopodobniej na widok jego łóżkowej fryzury. - Wpuść mnie. John nie wie, że tu jestem.
Wpuścił. Siedział z głupim uśmiechem na krześle w kuchni, kiedy ona rozkładała na stole różne produkty spożywcze, które mu przyniosła, a potem przyrządzała jakieś lekarstwo na kaca. Nawet kupiła surowy sok z jabłek, który tak lubił, w szklanej butelce i z tym pomarańczowym kapslem.
Jezu, nigdy więcej imprez w tamtym klubie. Nie warto. Nigdy więcej mieszania. Nie powinien.
iii.
Brum-brum.
Alexowi śnił się szalony automobil, taki, jak z książeczek, które we wczesnym dzieciństwie czytała mu matka. Automobil szalał po ścianach szpitala Seattle Grace, robiąc strasznie dużo hałasu. Następnie rozjechał Mirandę Bailey. Uśmiech w ogóle nie schodził mu ze zderzaka.
Brrrruuuum.
Nigdy więcej imprez u Meredith Grey - w głowie Alexa nieśmiało zaświtała pierwsza świadoma myśl. Przewrócił się na bok i poczuł pod policzkiem okruszki chipsów o smaku kurczakowym, a pod prawą dłonią coś miękkiego. Ścisnął to ochoczo, licząc, że może - jeśli się poszczęści - będzie to jakaś część anatomii Izzie Stevens, ale, niestety, natrafił tylko na poduszkę z frędzlami.
Brrrbrrrbrum. Odgłos automobilu stopniowo się zbliżał, po chwili dołączyły do niego dźwięki przypominające toczenie kilkunastu pucharów z rżniętego kryształu po podłodze kuchni. Alex rozkleił leniwie powieki i ujrzał wyjątkowo brudny dywan w bliskim powiększeniu. Nieco dalej widać było kanciastą bryłę ciała Cristiny przerzuconej przez fotel oraz znajomego ortopedę skulonego wokół butelki niegazowanej wody mineralnej.
Właścicielki mieszkania nie było nigdzie widać. Zamiast niej do salonu wjechała Izzie oraz ryczący odkurzacz.
Alex zastygł. Miał wrażenie, że coś w jego mózgu puściło jak szarpnięta pończocha. Może to Shepherd wbił mu te swoje neurochirurgiczne druty w obie półkule. Cholera wie.
- Ojej, obudziłeś się! - Izzie wyłączyła swoją piekielną bestię jednym stanowczym uderzeniem pięty. Alex opadł bezwładnie na dywan. - Zobacz, postanowiłam posprzątać.
Alex patrzył na nią spod zapuchniętych powiek oczami, jak miał nadzieję, pełnymi wyrzutu.
- Nie chciało mi się spać - kontynuowała radośnie Izzie. - Alice za to pomywa. Niedługo będzie tu zupełnie czysto! - Okręciła się na pięcie wokół własnej osi. Chrupnęły połamane resztki chipsów. - A kto to Alice? - Po chwili właściwie zinterpretowała nieme, pytające spojrzenie kolegi z interny. - Taka pielęgniarka. Słuchaj, może chcesz wody?
- Tak. Wody - wychrypiał Alex. Izzie zarzuciła sobie wąż od odkurzacza na ramię i pociągnęła plastikowy, terkoczący korpus za sobą do kuchni.
Przez chwilę panowała błogosławiona cisza. Wprawdzie ktoś znowu przetaczał jakieś puchary, a w łazience na piętrze jakiś nieszczęśnik rozmawiał z muszlą, ale było to nic w porównaniu z terrorem odkurzacza. Potem Cristina poruszyła się ostrożnie i powolutku zjechała z fotela na podłogę.
- Witaj, diabelskie nasienie.
Alex bez przekonania szturchnął ją łokciem. Jezu. Nigdy więcej imprez u Meredith Grey i mieszania.
iv.
Obudził ją telefon.
Sięgnęła po niego drżącą ręką:
- Halo?
- Cześć - zachrypiał przepity, męski głos. - Idziesz na zajęcia?
- Skoro już mnie obudziłeś, to idę, co zrobić. Wezmę słownik i może zrobię coś w autobusie.
- Zrobisz coś? - Niedowierzanie.
- Spróbujmy po połowie? - Zorientowała się, że sama ma głos bardzo podobny, tylko bynajmniej nie męski. Lekki Himilsbach, ale damski.
- Okej, dzięki. To do zobaczenia.
- No, na razie.
Zerknęła na zegarek. 11:04. No nie, czas wstać, niedługo zajęcia, trzeba na nie dotrzeć w stanie niewskazującym.
Zaciągnęła szybko żaluzje, żeby słońce tak cholernie nie raziło, i wstała. Świat był zdecydowanie nieprzyjazny, ale podejrzewała, że gdyby nie błogosławieństwo pół litra wody przed pójściem spać, byłby nawet gorszy.
O, łazienka. Omójboże, co za straszna twarz w lustrze. Własna, niewątpliwie, włos rozczochrany, policzek niezdrowo zarumieniony, lekko nieświeży. Ochlapała się wodą, umyła skrupulatnie zęby, wyskoczyła z piżamy i wyjrzała na korytarz - szczęśliwie nikogo nie było w mieszkaniu, więc naga słowiańska nimfa mogła przemknąć niezauważenie.
Pokonała wprawdzie upiory poszukiwania pary tych samych skarpetek i wyprasowanej koszuli, ale utknęła na etapie spodni. Otóż, żadnych spodni nie było w okolicy. Ani pary. Nie mieściło się jej to w głowie. Przecież kładła je wczoraj na krześle. Chyba…
Jak się po chwili okazało, płaszcza również nie było. Czy to możliwe, żeby wróciła w samych majtkach i marynarce? Nie, na pewno nie. Wprawdzie nie pamiętała samego faktu rozbierania się, ale na pewno zaistniał, prawda?
Po szybkiej, podwójnej kawie była gotowa dalej prowadzić śledztwo. W tym celu wyjrzała na balkon i odkryła obie zaginione sztuki odzieży na sznurku do suszenia ubrań, gdzie najwyraźniej zażywały dobroczynnego wpływu świeżego powietrza, które miało zapewne usunąć wspomnienia po palaczach papierosów. Szybko włożyła wspomniane spodnie i wyniosła płaszcz do korytarza, w duchu dziękując dobrej duszyczce, która wykazała się odruchem miłosierdzia wobec steranego trudami nocy człowieka.
11:30. Szlag. Czas wychodzić. Wrzuciła do torby słownik, skoroszyt z notatkami i kserami, komórkę i dwa długopisy, narzuciła na ramiona wywietrzony płaszcz i wyszła, trzaskając drzwiami.
Jezu, jak głośno.
Nigdy więcej mieszania.
PS Oraz wszystkiego najlepszego także dla
czubaka oraz
die_quitte!