Ogród rozkoszy ziemskich [3/3]

Nov 11, 2012 20:55

Część III.



- No dalej, Shepard, odbierz - powiedziała Liara do interfejsu wideotelefonu. - Gdzie jesteś? Spóźnimy się!

Telefon milczał. Shepard wyskoczyła "na chwileczkę" do egzekutora i zaginęła na cztery godziny, podczas który Liara zdążyła rozpakować się, zapakować z powrotem, odebrać pranie, wysłać zaległe maile, zjeść chłodny już lunch, wychodzić dziurę w terakocie na tarasie, podeliberować nad napisaniem do Garrusa, który miewał na Shepard jakiś wpływ, podlać kwiatki i dwa razy przerejestrować bilety na prom. Czekanie doprowadzało ją do szału, podobnie jak niepewność przyszłości, a Shepard ciągle udowadniała, że niczego nie można przewidzieć.

Liara nie potrafiła się z tym tak dobrze pogodzić. Shepard zawsze miała dobry powód, żeby się spóźnić albo w ogóle nie pojawić; wszyscy nieustannie prosili ją o pomoc, pośrednictwo czy przywództwo, a ona wciąż nie potrafiła odmawiać. Czym była kolejna zimna kolacja wobec kryzysu dyplomatycznego albo groźby ataku terrorystycznego? Awaryjne obrady nad ustawą o osobach niebiologicznych wszak usprawiedliwiały odwołanie weekendowego wyjazdu, a spotkanie w restauracji komandosów ze Szkoły N - przepadnięcie świetnych miejsc w filharmonii. Nie było nawet o czym dyskutować, bo Liara sama zgadzała się, że są rzeczy ważne i ważniejsze, ale frustrowało ją to. Tak jak teraz.

Telefon wciąż milczał, nie było nawet potwierdzenia, że któraś z wiadomości została w ogóle odebrana. Prom odlatywał za niecałą godzinę i Liara obawiała się, że pani z obsługi klienta nie przyjmie dobrze kolejnej prośby o zmianę godziny odlotu. Nawet na hasło "komandor Shepard".

- No gdzie jesteś? - zapytała żałośnie. Rybki w akwarium nie odpowiedziały wprawdzie, ale na schodach rozległo się tupanie, które oznaczało tylko jedno: córka marnotrawna powróciła.

- Przepraszam za spóźnienie! - Shepard wpadła do mieszkania jak huragan, w biegu skopując buty, zrywając marynarkę i całując Liarę w policzek, wszystko na raz. - Myślałam, że Septusa zabiję, ale wciągnął mnie na to cholerne spotkanie z radnym, a potem musieliśmy to odkręcać… Istny cyrk. Siedziałam z nimi cały ten czas i nie mogłam nic sprawdzić, bo nawet nie wiedziałam, kiedy mnie puszczą, i dopiero jak wyszłam, zobaczyłam, że dzwoniłaś. Wtedy nie było już sensu się odzywać, bo byłam prawie w domu. Prawda?

Liara gotowała się ze złości przez pierwsze dwa zdania, przez kolejne dwa była obrażona, a na ostatnim jej przeszło.

- Oczywiście, Shepard - powiedziała cierpliwie. - Jesteś spakowana, przebierz się tylko i musimy iść, bo czarter na nas czeka.

- Prom! Jasne. - Shepard podniosła swoje buty i wbiegła do sypialni. - Zapomniałam, że jedziemy tak daleko.

Liara pokiwała sarkastycznie głową - zapomniałam, no pewnie - chociaż jej jedyną publicznością były rybki, i założyła okulary przeciwsłoneczne. Rzeczy Shepard spakowała w pierwszej kolejności, ba, nawet wyłożyła jej strój na podróż: bojówki i czystą koszulę, do tego eleganckie mokasyny, które chyba właśnie uderzyły o dno szafy, bo Shepard w dni wolne uwielbiała chodzić w swoich najstarszych trepach.

- A spakowałaś rzeczy do nurkowania?

- Tak, Shepard.

- A moją kurtkę?

- Tam nie będzie zimno. Ale tak, spakowałam ją. - To była kolejna rzecz, z którą Shepard się nie rozstawała: kurtka ze sztucznej skóry z emblematem N7. Z jakichś niejasnych powodów był to przedmiot kultu dla wszystkich żołnierzy Przymierza, dla Shepard zaś stanowił zastępstwo dla pancerza, którego już prawie nie wkładała. Sam pancerz stał w specjalnej szafie w gabinecie, strasząc nieprzygotowanych gości: zwalisty, kanciasty golem, pokryty zadrapaniami i śladami ognia.

- Okej. - Shepard wyłoniła się z sypialni uzbrojona w dwie walizki i torbę na ramię, dając rozkaz do wymarszu. - Idziemy. Dzięki, że zadbałaś o wszystko.

- Od tego tu jestem - powiedziała Liara. Sprawdziła, czy automatyczny podajnik pokarmu dla ryb działa, zamknęła drzwi i zeszła na dziedziniec, gdzie Shepard pakowała bagaże do samochodu. Jedna z walizek była aż wybrzuszona przez skafander do nurkowania, ale Shepard nie potrafiła odpoczywać biernie i każde wakacje oznaczały ekstremalne wyprawy i coraz to bardziej wymagające sporty. Po paru takich wyjazdach Liara wytłumaczyła Shepard, że naprawdę woli leżeć plackiem z czytnikiem albo oglądać zabytki, i od tamtego czasu nie musiała skakać z silniczkami manewrowymi, nurkować w azotowych oceanach ani ścigać się pustynnymi skuterami.

Shepard milczała przez całą drogę, wyraźnie nadal zaangażowana w sprawy egzekutora Travina czy może po prostu zmęczona, ciężko powiedzieć, bo prowadziła jak zwykle. Na początkowych etapach ich znajomości Liara przeżywała w każdym pojeździe chwile niekłamanej grozy, potem, w związku, przerodziło się to w krucjatę przeciwko drogowemu szaleństwu i równie szalenie kosztownym bolidom, w których gustowała Shepard, a wreszcie górę nad wszystkim wzięło przyzwyczajenie. Shepard szczyciła się też nieskalaną historią ubezpieczeniową, a same odsetki z ich oszczędności z łatwością pokrywały koszty polis i utrzymania tych samochodów.

Shepard dopiero w porcie zadzwoniła do Garrusa z informacją, że się spóźnią i ze wszystkimi aktywnościami trzeba zaczekać, ale Liara zauważyła, że zrobiła to mechanicznie. Potem zarzuciła torbę na ramię i ruszyła do bramki swoimi długimi, zamaszystymi krokami, pokonując i zajmując w jakiś sposób więcej przestrzeni niż było to fizycznie możliwe. Liara przyspieszyła kroku i złapała ją za rękę.

- Nie biegnij tak. Jedziesz na wakacje.

- Chodź. - Shepard pociągnęła ją niecierpliwie za sobą, unikając spojrzeń obsługi portu.

Liara jak zwykle zasnęła, kiedy tylko opuścili przestrzeń Cytadeli, a obudziła się, gdy zwalniali nad Naradim. Shepard czytała gazetę z takim skupieniem, jakby chciała zgłębić tajemnice ciemnej materii.

- Wiem, że mówię to za każdym razem, ale dobrze, że nie zasypiałaś tak w Kodiaku - powiedziała, nie odrywając wzroku od artykułu.

- Tam nie było takich wygodnych siedzeń. - Liara przetarła oczy. Współpasażer przyglądał im się z wytężeniem, najwyraźniej usiłując skojarzyć, skąd zna ich twarze. - Ile mamy spóźnienia?

- Trzy godziny. W normie. Karin też jest już na miejscu.

- O, jak dobrze! - Doktor Chakwas była współzawodniczką Liary w tych dyscyplinach, za którymi nie przepadała Shepard, czyli piciu drinków nad basenem, korzystanie z masaży gorącymi kamieniami i odkrywaniu lokalnej kuchni.

Naradim, dawna kolonia salariańska, uległo podtopieniu w wyniku efektu cieplarnianego i kusiło teraz błękitnymi oceanami, złotymi plażami i zabytkami do zwiedzania na lądzie oraz pod wodą. Miejsce to wybrano gremialnie podczas poprzedniego wyjazdu, odrzucając opcję Eden Bis, bo okazało się, że w organizowanym tam triatlonie nie mógłby brać udziału ani Garrus, jako turianin, ani Shepard, jako osoba niebiologiczna.

Prom wysadził je na lądowisku na głównym archipelagu, więc potem trzeba było jeszcze wziąć aerobus na miejsce: dyskretny hotelik nad laguną będącą dawniej doliną, z której przy odpływie wystawały wieże salariańskiego miasteczka.

- Jak tu pięknie - westchnęła, kiedy szły przez płytę lotniska w kierunku budynku dworca.

- Całkiem ładnie. - Shepard była już o dwa kroki z przodu, już wpadała do środka i witała się z Vegą, który nie ograniczył się do zwykłego uścisku, tylko uniósł ją w powietrze i zawinął nią dookoła, więc w locie założyła mu dźwignię na rękę i oplotła kark nogami. Rozdzielił ich dopiero Garrus i zaczęli wszyscy się poklepywać i witać w tym żołnierskim języku, którego Liara nigdy do końca nie załapała.

- Co, bramka na lotnisku ci zabrzęczała? - pytał Garrus, jak zwykle ascetycznie zapakowany w jedną tylko torbę.

- Zabrzęczała, oczywiście. - Shepard błysnęła zębami. - A tobie, Vega?

- A czemu miałaby zabrzęczeć? - zapytał Vega. Liara podejrzewała, że przez większość czasu specjalnie udawał głupszego niż w rzeczywistości.

- Bo mamy mięśnie ze stali, oczywiście!

W końcu ją zauważyli i Garrus pochylił się do uścisku, a James zgiął w parodii wytwornego ukłonu, i wymieniwszy standardowe pozdrowienia mieli już wyjść na ulicę, kiedy Shepard zdała sobie sprawę, że zapomniała o walizkach i cofnęła się do aerobusu.

Liara i James założyli okulary przeciwsłoneczne; słońce Naradim niemiłosiernie dawało po oczach. Garrus prażył się z upodobaniem.

- Jak tam z nią jest? - zapytał w końcu, nie patrząc nawet na Liarę, a na aerobus wzbijający się z powrotem w powietrze.

- W porządku - odparła Liara. - Przepracowuje się jak zwykle. Jak myślisz, dlaczego się dzisiaj spóźniłyśmy?

- Stara dobra Shepard - wtrącił James, zręcznie ignorując treści niedopowiedziane.

Shepard wykorzystała ten moment, by wyjść z dworca, nonszalancko wymachując dwoma walizkami, które, gdyby postawić je na sobie, gabarytami przypominałyby Jamesa.

- Nasz dobytek został ocalony, możemy iść. Ktoś wie, jak to daleko?

- Tylko w dół ulicy - powiedział Garrus, zarzucając swoją torbę na ramię. - Ponoć czekają na nas z obiadem.

Było jednak tak gorąco, że nawet perspektywa obiadu nie była w stanie wybić ich z przyjętego już wakacyjnego rytmu i ruszyli ulicą dostojnym krokiem: Garrus wielki i patykowaty w swoich letnich ubraniach, James w chmurze męskich feromonów ulatniających się z plam potu na podkoszulku, Shepard z tymi dwoma śmiesznymi walizkami, a pomiędzy nimi Liara. Dobrze jej się z nimi szło; nawet nie zdawała sobie dotąd sprawy, jak bardzo jej tego brakowało. Wzdłuż ulicy ciągnęły się zabudowania utrzymane w starym salariańskim stylu, gdzieniegdzie przetykane straganami z pocztówkami i lokalnymi przysmakami. Liara miała już ochotę wszystkiemu się przyjrzeć, ale wiedziała, że na to będzie jeszcze pora. Takie przyjemności trzeba sobie odpowiednio rozkładać, bo źle zorganizowany czas potrafił być równie wielkim wrogiem co jego brak.

W hotelu obsługiwał ich prawdziwy recepcjonista, a nie automat: wydał im karty do pokojów, pady z opisami lokalnych atrakcji i zaproszeniem na wieczorne widowisko światło-dźwięk na zatoce, a potem jeszcze życzył przyjemnego pobytu.

Shepard wynajęła im apartament z tarasem, ścianę w ścianę z Garrusem, bo Garrus, jak wiadomo, nigdy nie mógł przebywać poza zasięgiem Shepard. Nawet na Cytadeli mieszkali przy tej samej alei, jakby po ostatnim okresie rozłąki - podyktowanej różnymi względami - odrzucili w ogóle to rozwiązanie.

- Jak tu pięknie! - Apartament był przestronny, i co tu dużo ukrywać, raczej luksusowy. - Lepiej nawet niż na tym hologramie.

- Znacznie lepiej, jak zwykle przypadku prawdziwych rzeczy. - Shepard odstawiła walizki i otworzyła drzwi na taras. Ponad dachami sąsiednich budynków widać było lazurową wodę laguny, a w oddali zabudowania miasteczka po przeciwnej stronie zatoki. - Ekstra widok.

- Muszę się przebrać przed obiadem - oznajmiła Liara, rozbebeszając swoją walizkę. - Jest mi trochę za ciepło.

Udało jej się zdjąć spodnie, kiedy Shepard objęła ją w pasie jedną ręką.

- Możesz iść ubrana tak.

- Już ci mówiłam: nie jestem jedną z tych asari.

- Szkoda.

Liara udała, że się opiera, a Shepard bez wysiłku przyciągnęła ją do siebie. Całowały się przez chwilę leniwie, bez pośpiechu, jakby gdzieś nie tykał zegar, ale przerwało im zdeterminowane pukanie do drzwi.

Liara ukryła się w łazience, bez spodni i z sukienką w ręku, a Shepard otworzyła.

- Tak? - Niezadowolonym tonem.

- Przepraszam, że przeszkadzam, to przyszło do was przed chwilą, komandorze. - Salariański karabin słowny. - Miałem dostarczyć niezwłocznie, proszę bardzo.

- Dziękuję. - Szelest, trzaśnięcie drzwiami. - Hej, dostałam wiadomość.

- Tylko nie jakieś papiery dyplomatyczne, błagam.

- Nie, to chyba nie to.

Wyszła z łazienki, podtrzymując górę sukienki rękami. Shepard stała przy drzwiach, władczym gestem opierając rękę na biodrze.

- To co to jest? Zapnij mnie.

Shepard zapięła ją nieuważnie, oczami przebiegając po stylowej papierowej wiadomości. Po chwili jej twarz rozjaśniła się w szelmowskim uśmiechu, a list zniknął w zaciśniętej pięści.

- Zejdziesz na obiad beze mnie, dobrze? Zaraz przyjdę.

- Dobrze, Shepard. - Ten rodzaj poleceń nie przyzwalał na protesty.

Shepard wyszła, w progu jeszcze rozpinając górne guziki koszuli, chociaż nie widać było po niej zmęczenia czy upału. Liara spokojnie zamieniła czółenka na odpowiedniejsze do pogody sandały, założyła okulary i zapukała do drzwi pokoju obok. Nikt jej nie odpowiedział, więc Garrus musiał już zejść na dół; gdzie zamieszkiwał Vega, nie wiedziała. Chwilę zajęło jej szukanie restauracji, bo hotel nie należał do dużych, ale za to cechował się różnymi ryzykownymi rozwiązaniami architektonicznymi. Główna jadalnia znajdowała się na parterze, ale była prawie pusta poza dwojgiem podstarzałych turian, więc należało się skierować na zewnątrz, na ocieniony dziedziniec.

Przechodziła akurat pod arkadą, kiedy usłyszała znajomy śmiech i w przejściu naprzeciwko ukazała się Shepard w towarzystwie jakiejś kobiety: bujne czarne włosy, spodnie opinające ją niczym druga skóra, rozbujane biodra. Shepard trzymała rękę u dołu pleców nieznajomej, pewnie i niepostrzeżenie prowadząc ją tam, gdzie chciała. Nie było to nic niezwykłego, bo Shepard wiecznie spotykała jakichś ludzi, których może nie tyle znała, a którzy przyznawali się do znajomości z nią; rzadko kiedy byli jednak na takiej stopie.

- Liara! - Zauważyła w tym momencie Shepard, obierając kurs na zderzenie. - To się nazywa spotkanie na szczycie. Zobacz, kogo do nas wiatr przywiał.

Nieznajoma okazała się Mirandą, Mirandą Lawson, po prostu Liara nie widziała jej od paru lat i nie poznała w cywilnych ubraniach.

- Miranda!

- Miło mi cię widzieć, Liaro. - Miranda podała jej dłoń, która wyglądała jak z salonu kosmetycznego.

- Mnie oczywiście też, Mirando, tak miło - odezwała się, zamierzając powiedzieć coś innego i plącząc się po drodze. - Po… Co cię tu sprowadza?

- Dowiedziałam się o tym wzruszającym zjeździe i postanowiłam dołączyć. Jakoś tak.

- Jakoś tak - powtórzyła Shepard. - Na cholerę płacę ekstra tym wszystkim ludziom, żeby nie rozpuszczali o nas plotek, skoro nie potrafią i tak utrzymać języka za zębami?

- Może to wcale nie ich wina? - zapytała kokieteryjnie Miranda. - Zastanów się nad tym, Shepard. Gdzie reszta?

Shepard potrząsnęła głową z udawaną irytacją.

- Tędy. Żeby tylko nie zeszli na twój widok.

Joker rzeczywiście zszedł, ale w bardziej metaforycznym sensie: na widok Mirandy udał nagłe omdlenie, a następnie oświadczył, że ma halucynacje i że widzi również oazę i wielbłądy, czym zarobił sobie na pełną politowania uwagę od Edi. Zrobiło się zamieszanie: wszyscy powstawali ze swoich miejsc przy stole w ogrodzie, przepychając się i witając z nowo przybyłymi, więc Liara nie zauważyła Jack do ostatniej chwili; przez długi czas unikała ona spotkań z "kółkiem wzajemnej adoracji" i za każdym razem jej przybycie stanowiło niespodziankę. Nie wydawała się teraz zachwycona tym, że Miranda odwróciła od niej uwagę, a już szczególnie tym, że w ogóle była to Miranda.

Karin zauważyła od razu całą sytuację i posłała Liarze porozumiewawcze spojrzenie ponad stołem, przy którym było za mało miejsc do siedzenia: Miranda musiała dostawić sobie krzesło. Liara obserwowała znad menu, jak się waha, gdzie je ustawić i w końcu wybiera miejsce po prawicy Shepard. Oczywiście.

- Tak długo na was czekaliśmy, że aż zamówiliśmy przystawki. - James zdołał się już umazać sosem barbecue. - Zdaje się, że mają tu niezłe żarcie.

- A mają jaszczurki? - zapytała niewinnie Shepard. - Garrus by coś przekąsił.

- Tłumaczyłem już, że żarty z turiańskiej diety…

- Daj mu spokój, Shepard, on dba o linię - dorzucił Joker. Od pewnego czasu usiłował wyhodować brodę, "żeby wyglądać poważniej", i wywierało to komiczny efekt. - To są jaszczurki niskotłuszczowe.

- Ja lubię turiańskie żarcie - wypaliła Jack. Nikt nie był zdziwiony. - Kiedyś miałam do żarcia tylko całą skrzynkę turiańskich racji żywnościowych i powiem wam, że jest to znacznie lepsze niż ten szajs, do którego przyzwyczaiło nas Przymierze.

- To bardzo ciekawe, Jack.

- No co? Pewnie, że tak.

- Powinniśmy coś domówić? - przerwała im Shepard. - Jeszcze skrzydełka? I miskę babani?

Nie spotkało się to ze sprzeciwem, więc kolejne startery zostały zamówione i wszystkie oczy skierowały się na Mirandę, która niewinnie skubała paznokieć kciuka.

- Spodziewacie się zapewne czegoś znacznie ciekawszego niż to, co mam do powiedzenia - powiedziała, wywołując kilka wykrzyknień i chrząknięć protestu. Liara popatrzyła na nogi pod stołem. Nogi zawsze przekazywały dużo niewerbalnych informacji i w tej chwili tylko jedne nie czekały grzecznie na opowieść Mirandy: były to stopy Garrusa, wystukujące na płytkach posadzki niewiadomy rytm. Jeden rzut oka na jego twarz potwierdził to, czego się spodziewała - Garrus patrzył na Shepard, a Shepard gdzieś tysiąc mil przed siebie, nie słuchając perypetii Mirandy umykającej przed kolejnymi organami ścigania, i jeszcze Liara spoglądała to na jedno, to na drugie, jak na meczu tenisa.

Miranda opowiadała o swoim nowym życiu technika w laboratorium badań genetycznych, a Shepard siedziała obok z tym niepoprawnym profilem i odległym spojrzeniem, sprężona do akcji nawet przy wakacyjnym obiedzie, chłodna jak posąg. Różniły się jednak bardziej, niż Liara się spodziewała, mimo że asari były przyzwyczajone do pokonywania różnic międzygatunkowych, a własna babcia Liary była, niemożliwie przecież, w związku z kroganinem. Zainteresowanie Shepard badaniami nad kulturą proteańską okazało się powierzchowne i ograniczone do powodów militarnych; chodziła wprawdzie z pełnym poświęceniem na wykłady o tej tematyce, ale tylko dopóki na którymś nie zasnęła w pierwszym rzędzie. Lubiła samochody, sport, egzotyczne alkohole i drogie zegarki; nie przepadała natomiast za literaturą piękną, konferencjami naukowymi i celebracyjną kuchnią asari. Nie obchodziły jej rzeczy, w których nie uczestniczyła, czyli kultura i historia niebędąca nowoczesną; politykę też uznawała tylko partycypacyjną i to na tym najwyższym szczeblu - oczy zasnuwały jej się mgłą, kiedy tylko Liara wspominała o samorządach i małych demokracjach, czyli specjalnościach asari, nie znała meandrów nie tylko obcych kultur, ale także własnej. Z czasem coraz bardziej uwidaczniało się to, co Liara podskórnie przeczuwała od początku, czyli przypuszczenie, że Shepard została skrojona do jednego tylko, konkretnego celu. Było to straszne marnotrawstwo i straszna niesprawiedliwość zarazem.

- Zamawiamy główne dania - powiedziała Shepard, wyrywając ją z zamyślenia. - Halo? Jesteś tu?

- Odleciałam na chwilę. Tak tu gorąco.

Shepard włożyła jej na głowę kapelusz i uśmiechnęła się tak szczerze i bezrefleksyjnie, jak tylko ona chyba potrafiła. Jedzenie zostało zamówione i skonsumowane przy wtórze tradycyjnych dyskusji o postępie w pracy organizacji, sytuacji na rynku Cytadeli i tym, co kto powiedział ostatnio w mediach. Jack odzyskała animusz po opowiedzeniu długiej i meandrującej historii o sytuacji w służbach specjalnych wojsk Sojuszu, która to historia postawiła ją znowu w centrum uwagi. Liara nie do końca ją zrozumiała i wyglądało na to, że Edi również nie, bo kiedy płacili rachunek, Joker klarował jej coś półgłosem. Shepard nie zauważyła tego w ogóle: odepchnęła się od stołu, otaksowała wszystkich wzrokiem i stwierdziła, że trzeba iść po sprzęt nurkowy.

- Dołączę do was wieczorem, jeśli nie masz nic przeciwko - powiedziała do niej Miranda. - Muszę załatwić pewną sprawę.

Liara nie miała pojęcia, co można załatwiać w takim kurorcie oprócz wizyt w spa, ale Shepard pokiwała głową bez komentarza i Miranda ulotniła się tak nagle, jak się pojawiła.

Do morza nie było daleko; Liara zrównała krok z Karin, pozwalając entuzjastom sportu iść przodem.

- To było niespodziewane - stwierdziła Karin.

- Prawda? Nie myślałam, że kiedykolwiek ją jeszcze zobaczę.

- Może się stęskniła? Życie eks-terrorystki nie pozwala chyba na zawieranie zbyt wielu nowych znajomości.

- Pewnie nie. - Liara wzruszyła ramionami, usiłując przestawić swoją uwagę na coś innego. Nie chciała zafiksować się na tym, bo wiedziała, jak to się kończyło. Na szczęście minęli je Joker i Edi: on o lasce, ona w nieco trafniejszej kombinacji ubrań niż zwykle. - Hej, bierzecie udział w tym… przedsięwzięciu?

- Tym wariactwie? - zapytał Joker, wymachując laską i tylko przypadkiem chybiając stoicką Edi. - Nic z tych rzeczy.

- Zamierzam dokumentować postęp nurków - oznajmiła Edi. - Obawiam się, że woda nie jest dość wyporna, bym mogła im towarzyszyć.

- Oczywiście. - Pokiwały uprzejmie głowami i dopiero za ich plecami zaczęły chichotać. Liara niegdyś nie spodziewała się w ogóle, że Chakwas potrafi chichotać.

Droga wiodła wśród położonych na tarasach nadmorskich parceli, gdzie w zagajnikach obco wyglądających zarośli świergotały ptaki, a w ogrodach bawiły się salariańskie dzieci; ich wysokie głosiki niosły się daleko na wietrze. Za ostatnim żywopłotem nie rozciągała się plaża, jak można by się spodziewać, ale rodzaj bulwaru opasanego falochronem, z którego do wody prowadziły strome stopnie i drabinki. Przy najbliższym zejściu obozem rozłożyli się już nurkowie: Jack pomagała Vedze wepchnąć się w kombinezon, a Garrus sprawdzał butle z tlenem. Shepard stała na szczycie falochronu w stroju kąpielowym i przymierzała się się do skoku: zajrzała w toń, wyprostowała, złożyła ręce nad głową i skoczyła, opasując w powietrzu zgrabny łuk.

- Shepard! - Garrus spóźnił się z okrzykiem. Kiedy wyjrzeli za falochron, Shepard wyprysła właśnie spod wody z triumfalnym okrzykiem. - Oszalałaś!

- Tu jest głęboko! - odkrzyknęła.

- To było bardzo niemądre, Shepard - zawołała Chakwas, wychylając się przez falochron. - Musicie wiedzieć, że tego nie aprobuję.

- Ja również - dodała Liara.

- Woda jest super! Kto nie skacze, ten z Układów!

Jack nie zastanawiała się długo: podciągnęła się na jednej żylastej ręce, odbiła i skoczyła do wody w swoim ubraniu, na szczęście jak zwykle dość skąpym. Garrus i James wymienili spojrzenia i też skoczyli; Vega wpadł do wody niczym pocisk, wywołując wielki plusk, a Garrus w swoim kombinezonie z pianki od razu wypłynął na powierzchnię i unosił się na wodzie niczym turiański balonik.

- Proszę zachować pozycje - zaleciła Edi, wywołując swój omni-klucz. - Zrobię wam spontaniczne zdjęcie.

Kiedy temperatura jeszcze wzrosła, zostawiły nurków pod opieką Edi i wróciły do hotelu. Na jego tyłach stała altana z barkiem do dyspozycji gości i tam się zainstalowały z czytnikami; Chakwas opowiadała, że spotkała byłą żonę Garrusa na konferencji dla personelu medycznego i nieopatrznie powiedziała przy niej coś o Shepard, a tajemnicą poliszynela było, że małżeństwo Garrusa rozpadło się właśnie przez, cytując, "jego chore przywiązanie do komandor". Potem zeszło im na doktor Michel i innych wspólnych znajomych, a kiedy opróżniły butelkę wina, dosiadł się do nich Joker i z nim w ogóle nie dało się już czytać.

Sportowcy wrócili pod wieczór, zziajani i upojeni swoim triumfem nad żywiołem wody. Na kolację przewidziany był tradycyjny salariański poczęstunek, złagodzony na szczęście na rzecz przedstawicieli innych gatunków. Miranda przyszła spóźniona i po chwili rozmowy z Edi i wymiany gromiących spojrzeń z Jack porwała gdzieś Shepard; znikły po prostu w cieniach ogrodu i dziedzińca. Po godzinie wróciła tylko Miranda i jak gdyby nigdy nic dosiadła się do Garrusa i Vegi, wywołując u Jamesa wyraźny niepokój.

Liara znalazła Shepard na schodach prowadzących do morza.

- Hej.

- Hej. - Shepard wystawiła ramię i Liara wsunęła się pod nie z wdzięcznością, siadając obok niej na stopniu. - Salariańska kuchnia się z tobą nie zgadza?

- Nie do końca, nie.

Shepard nie odezwała się więcej, więc Liara odwróciła głowę, by na nią spojrzeć. Znowu to odległe spojrzenie. Wydawało się, że światła zatoki odbijają się w jej źrenicach na czerwono. Była nie tyle obca, co odległa, jakby Miranda zabrała ją gdzieś dalej niż na te schody; ciężko było powiedzieć, o czym myślała, czy myślała w ogóle, a jeśli nie, to Liara bardzo chciała jej dać coś, o czym by mogła myśleć, żeby nie była taka cicha i pusta.

- Chciałabyś mieć córkę, Shepard?

- Hm? Pewnie, kto by nie chciał - powiedziała łagodnie. - A ty byś chciała?

- Tak, chyba tak.

- Nic nie stoi na przeszkodzie.

To nie była akurat prawda; co nieco stało, ale Liara nie zamierzała o tym jej przypominać. Siedziały tak wśród odgłosów wieczoru, które wraz z upływem czasu stawały się coraz bardziej obce, i spomiędzy wielu przyjemnych wrażeń wyłoniło się jedno raczej posępne: wspomnienie okaleczonej skorupy, którą Liara znalazła na Alcherze i którą musiała z upokorzeniem oddać Cerberusowi.

Wzdrygnęła się.

- Wszystko w porządku? - zapytała Shepard, obejmując ją mocniej.

- Tak. W zupełnym porządku, Shepard.

komandor shepard, big bang, efekt masy gram dla kasy, fic, mass effect

Previous post Next post
Up