Zaczęłam to pisać zaraz po Someone To Watch Over Me, ale udało mi się skończyć dopiero teraz, pod wpływem sesji. Za betę dziękuję
novin_ha. Moore'owi nie dedykuję, bo dalej jestem na niego fochnięta. Dedykuję wszystkim fanom BSG. Za inspirację posłużył mi m.in. Satie, Ravel i Gershwin. :)
Wariacje
PG, spoilery do 4x17 Someone To Watch Over Me. AU.
2 345 słów, pre-series.
Na imię miał Daniel, fałszywe dokumenty dały mu na nazwisko Dreilide, a po żonie nazywał się Thrace.
WARIACJE
Na imię miał Daniel, fałszywe dokumenty dały mu na nazwisko Dreilide, a po żonie nazywał się Thrace.
●
Zapalniczka upadła z trzaskiem na zakurzoną podłogę. Deskami wstrząsnęła niewielka wibracja, prawie niesłyszalna na tle wszystkich innych odgłosów klubu: kroków, rozmów, przetaczania beczek z piwem, całego tego miniaturowego huraganu przetaczającego się co wieczór przez śródmieście Nowych Teb.
Daniel pochylił się i sięgnął po zgubę. Zapalniczka leżała między jego prawą stopą a nogą od fotela; kiedy zaczął się prostować, ujrzał parę nóg stojących w drzwiach.
- Wchodzisz za pięć minut, Dreilide, więc się przygotuj.
Daniel kiwnął głową. Jego kciuk wykonywał już swoją pracę: ślizgał się po kółku wzbudzającym iskrę z krzesiwa, które zapalało gaz znajdujący się w przezroczystym zbiorniczku i wyzwalało niewielki płomień. Daniel przytknął papierosa do tego płomienia i wykonał wdech. Końcówka rozjarzyła się czerwonym okręgiem, w powietrzu rozwinęły się girlandy dymu.
Nasłuchiwał przez chwilę. W klubie było głośniej niż zwykle; na tle normalnego hałasu wyróżniały się jakieś obce, agresywne głosy. Trwało święto Ateny, patronki Scorpii. Ręka, w której nie trzymał papierosa, drgnęła i Daniel zwalczył ochotę sięgnięcia po notatnik, który nosił w tylnej kieszeni spodni i potwierdzenia tej informacji. Notes zawierał wszystkie trudne do spamiętania szczegóły na temat rytuałów ludzkości, których nauczył się od czasu, kiedy wylądował tutaj bez tożsamości, pieniędzy i pojęcia, co ma ze sobą zrobić.
Położył nogi na stole i przejrzał pomięte zapisy nutowe, które podróżowały z nim z baru do baru i z klubu do klubu. Pracodawcy zwykle wymagali od niego wyświechtanych standardów, które podtrzymywały nastrój zadymionych wnętrz, ale po kilku latach nauczył się tak wplatać własne kompozycje, że nikt się nie orientował. Jego muzyka broniła się sama. Być może ludzie słyszeli takie same melodie jak on.
Papieros dopalił się do samego filtra. Daniel zagasił go w pełnej niedopałków popielniczce i wstał. Święto Ateny, palenie tytoniu. Ludzie z pewnością mieli powody, żeby tak organizować swoje życie.
Wziął nuty i opuścił zaplecze. Pianino stało na niewielkim podwyższeniu, do którego prowadziło kilka skrzypiących stopni. Usiadł na stołku, otworzył instrument, zwinął materiał, który przykrywał klawisze i rozejrzał się po klubie.
Przy stoliku nieopodal siedziała grupka młodych żołnierzy na przepustce. Uśmiechnięta blondynka odchyliła się w krześle i mrugnęła do niego.
●
Być może zdarzyło się to zupełnie inaczej.
Daniel nie mógł być tego pewien: tyle razy przeżywał to wspomnienie na nowo, że zupełnie straciło swój pierwotny kształt. Nie mógł sięgnąć do oryginalnej kopii w bazie danych, bo ta nie istniała. Mógł o sobie myśleć tylko w liczbie pojedynczej: ja, jedyny Daniel, tak jak była jedna Socrata.
●
Socrata Thrace miała metr siedemdziesiąt wzrostu, jasne włosy sięgające ramion i sztuczny ząb w miejscu wybitej czwórki. Jej ciało usiane było pieprzykami i znamionami o fakturze innej niż reszty skóry. Lewa kostka była w pewnym miejscu nieco zapadnięta po wypadku samochodowym, który miała w wieku dwudziestu jeden lat. Śmiała się głośno i niepohamowanie, a czasami wpadała w ponury nastrój, który objawiał się grobowym milczeniem i wypalaniem kolejnych papierosów. Całkowita odmienność od wszystkiego, co Daniel dotąd poznał: to była główna, fascynująca cecha Socraty.
Spotkali się jakoś na przednówku, który na Scorpii był porą wyjątkowo odstręczającą. Stalową szarość zimy zastępowała brunatna szarość wiosny, a wszystkie lokale Nowych Teb zapełniały się żołnierzami wypuszczonymi z koszar i statków stacjonujących w dokach na orbicie planety. Dla Daniela to był dobry sezon ze względu na pracę, a zły ze względu na podatność na wpływy: przez miesiąc był jak gotowa do zapisania kartka papieru. Potrafił cały dzień spędzić przy pianinie, transformując kolejne chwile w nuty i kolejne godziny w chwiejne, nierówne kompozycje. Nie podobało mu się wtedy nic, co grał.
Socrata przykuła jego uwagę jak nic innego.
●
Właściwie to ona zauważyła go pierwsza, ale to nie pasowało do historii, którą opowiadał sobie w głowie. To on powinien od razu dostrzec jej wyjątkowe, wewnętrzne światło i urzec ją swoją grą; i taki obrót spraw miał swój precedens: tysiąc historii opowiadanych tysiąc razy.
W rzeczywistości podeszła do niego podczas przerwy, kiedy był zaaferowany szukaniem zapalniczki, i zaoferowała ogień. Gawędzili pięć minut, a potem zadedykował jej następną kompozycję. Gdy skończył grać, czekała na niego przed tylnym wejściem do klubu.
Poszli na drinka. Socrata nie była pierwszą kobietą, którą poznał podczas swojego wygnania na Scorpii: stanowił eksperta od mitologizowania tych przelotnych znajomości. W retrospekcji każda była boginią.
Socrata nie była nikim nadzwyczajnym, ale prawdopodobnie to świadczyło o jej wyjątkowości. Nie mógł sobie wyobrazić, jak ktoś taki powstał z losowej kombinacji losowych kombinacji innych genów.
●
- Mój ojciec jest rolnikiem na Aerelonie. Ma wielki sad brzoskwiniowy i pomarańczowy. Kiedyś był też hodowcą nutrii, ale potem wprowadzili to prawo przeciwko produktom zwierzęcym…
Socrata przeciągnęła się leniwie. Daniel złapał ją za kolano i przełożył jej nogę przez swoje biodro. Jej spocona skóra ślizgała się pod jego palcami.
Ulicą przejechała karetka na sygnale. Z dalszej części dzielnicy niosły się odgłosy świątecznej procesji, odbijające się echem pośród ścian kamienic. Całe miasto mogłoby równie dobrze być makietą: Daniel nie potrafił wybiec myślą poza otwarty balkon.
- Czemu nie hodujesz brzoskwiń?
- Byłam najmłodsza. Nie starczyło dla mnie ojcowizny.
- Potem w miasteczku…
- We wsi, Dan. We wsi. Cholernie małej na dodatek.
- Potem we wsi pojawił się oficer Armii Kolonialnej… - Daniel już to sobie wyobrażał: dziewczyna w brudnym kombinezonie i kobieta w szarym mundurze, na kołnierzyku znaczek co najmniej porucznika, wokół kwitnące drzewa brzoskwiniowe i domy pokryte czerwoną dachówką.
Mięsień w udzie Socraty drgnął. Jej nogi pokryte były cienkimi włoskami, które stawały dęba, kiedy dostawała gęsiej skórki.
- Zaciągnęłam się.
- Tego się nawet domyśliłem.
- A co z tobą, Dan? Masz jakichś starych?
Spędzili w łóżku całą resztę jej przepustki, czyli ponad tydzień. Daniel opowiedział jej całą swoją fantazję na temat życia, które mógł wieść do tego momentu. Widział, jaki wysiłek Socrata wkłada w to, żeby mu uwierzyć. A ponieważ miała wolę o twardości i wytrzymałości stali, w końcu uwierzyła, a wtedy uwierzył również on. Wszystkie wersje - biedny, bogaty, samouk, absolwent Akademii Sztuk Pięknych, sierota, wydziedziczony - zlały się w jedno. Socrata zbudowała mu świat.
●
Było oczywiste, że za nią pojedzie. Szlak wytyczały mu decyzje dowództwa piechoty lotniczej. W niczym to nie przeszkadzało: w każdej bazie wojskowej był bar, w każdym barze było pianino, każdy żołnierz lubił bary. Daniel nie narzekał na brak pracy. Wydawał bajońskie sumy na przeloty pomiędzy planetami, ale pojęcie pieniądza - a raczej posiadania pieniędzy - było dla niego abstrakcyjne. Płacił, kiedy musiał, nigdy się nad tym nie zastanawiał.
Podczas jednej z przepustek na Aquarii wzięli ślub. Nie w gaju brzoskwiniowym, nawet nie w klinie zieleni, które umieszczano tu i ówdzie na wojskowych osiedlach, tylko w małej, surowej kaplicy poświęconej Afrodycie. Z okien kaplicy roztaczał się widok na skalisty brzeg Zatoki Koryfeusza. Daniel podszedł do tego jak do kolejnego dziwnego ludzkiego rytuału. Wzywanie personifikacji bogów do czuwania nad nimi wydawało mu się bezsensowne. Bóg był wszędzie, nawet na tej małej, skalistej planecie, i wszystko wiedział, nawet o Socracie i Danielu.
Pianiści są znacznie bardziej samotni od gitarzystów, którzy swój instrument mogą wozić wszędzie ze sobą. Są za to mniej bezdomni: ilekroć usiądą przy pianinie, znajdują się w domu. Daniel kupił (o, znowu pieniądze, wydawanie ich) pianino do mieszkania, które dostali od wojska i spędzał przy nim długie godziny, komponując do wtóru szumu klimatyzatora.
Czasem nie zauważał nawet, że Socrata już wróciła i siedzi wyczekująco przy stole, paląc papierosa. Smugi dymu kreśliły w powietrzu przypominające klucze linie na tle białych ścian.
●
Daniel odbierał życie jako wariacje: istniało kilka zasadniczych motywów, które powracały w zmienionej formie. Szczególnie dobrze dało się to zaobserwować w bazie wojskowej, która stanowiła świat w pigułce. On tkwił i na zewnątrz, jako obserwator, i wewnątrz, jako uczestnik.
To na podstawie tego powstały jego Wariacje aquariańskie, które zechciało nagrać pewne wydawnictwo zajmujące się promowaniem nowych talentów. W recenzji napisali o Danielu, że niesamowicie łączy dziedzictwu muzyki Kolonii z bardzo nowatorskimi elementami.
Owe elementy to były najstarsze akordy, jakie w życiu usłyszał, leżąc jeszcze w odżywczym płynie inkubatora na bazie-matce i nie mając uszu, tylko prymitywne receptory dźwięku.
Socrata ucieszyła się z dodatkowego źródła dochodu. Niezbyt religijna, ale na wpół świadomie wierna tradycyjnym wzorcom wyniesionym z wielodzietnego domu, chciała mieć dziecko, i to chciała je mieć właśnie teraz, kiedy bez szkody dla pracy mogła wziąć macierzyński.
Zgodził się. Poprzestawiał płótna, na których w wolnych chwilach malował temperami to, co nie mieściło się w bezpiecznych ramach nakreślonych przez Socratę, i zrobił miejsce na łóżko dla dziecka.
Wystarczyło dezaktywować implant sterujący płodnością, żeby mogła zajść w ciążę (więc to stanowiło tę różnicę między nimi? Wciśnięcie przełącznika?) To było w sezonie burz i tornad, a dziecko urodziło się w lecie, gdy nad pustynią wisiał rozedrgany skwar.
Tym razem nie mogło być inaczej: dziecko nie przyszło na świat podczas burzy, tylko podczas suszy, a pierwszym, co ujrzało, nie było rozgwieżdżone niebo, wspólna ojczyzna rodziców, tylko sterylne wnętrze wojskowego szpitala.
●
Dziewczynka, która tak ugruntowała rzeczywistość, była małą Socratą. Miała jej włosy, skórę i nawet głos, którym od pierwszej chwili kontestowała wrogość otaczającego ją świata. Dopóki nie otworzyła oczu, Daniel doświadczał wstydliwego rozczarowania. Potem zobaczył swoje odbicie w jej tęczówkach i zrozumiał: dziecko nie istnieje samo z siebie. Trzeba je stwarzać raz po raz.
Po upływie urlopu Socrata zostawiła ich samych. Dziewczynka raczkowała po mieszkaniu, podczas gdy on komponował Metamorfozy, gryzdała po jego zapisach nutowych i szkicach, sprawiała, że cały świat kręcił się wokół niej. Pozwalał jej na to. Później te porysowane czerwoną kredką kartki miały być jego jedyną pamiątką po córce, która dorosła bez niego.
Czytał jej o Prometeuszu, Odyseuszu i Enei; te dziwaczne, prawdziwe-nieprawdziwe i okrutne historie, które ludzkość przechowywała w charakterze cennego zabytku w skarbcu historii literatury.
- Lecz wzdęła wieść, że z Trojan kiwi zbudzi się plemię, co kiedyś zamki Tyru obali na ziemię…*
W jego wersji każdy mit kończył się dobrze, Turnus ani Pallas nie ginęli, a Afrodyta do końca sprzyjała Enei.
Dziewczynka potrafiła czytać nuty, zanim poznała litery. Kiedy była dość duża, żeby z ławeczki dosięgnąć do klawiszy, posadził ją przy pianinie, rozłożył na pulpicie jedną z suit Nomiona i położył palec dziewczynki na G5.
- Musisz zagrać tak. - Pokazał jej. Chciał, żeby zrozumiała, jak to jest, kiedy klawisze prześlizgują się pod palcami, a to, co wydobywa się z pudła instrumentu, to znacznie więcej, niż kombinacja tych uderzeń. - Spróbuj to powtórzyć.
- To proste - powiedziała z niezachwianą pewnością siebie.
- Oczywiście, że to proste.
Życzył sobie, żeby ten dar łatwości nigdy w życiu jej nie zawiódł.
●
Puszka brzoskwini upadła z trzaskiem na podłogę. Dziewczynka z uciechą zatarła ręce.
Daniel pochylił się, podniósł ją i włożył z powrotem do koszyka. Ucieszonej córce pogroził palcem. Nie znosił zakupów, bo nigdy nie był w stanie dostatecznie się skupić na liście rzeczy do kupienia i czasami musiał wracać nawet pięć-sześć razy. Z głośników pod sufitem sączył się irytujący muzak, jeden z gorszych wynalazków ludzkości.
- Tato, chcę lodów - powiedziała poważnie dziewczynka. - Obiecałeś, że kupimy lody. Te z rodzynkami.
- Chwileczkę. Tata musi się zastanowić.
Dziewczynka natychmiast przerzuciła uwagę na kolorowe opakowania płatków. Była już przyzwyczajona do tego, że ojciec potrzebował czasu; to do będącej wiecznie w pośpiechu matki było jej trudno się dostosować. Daniel czasem widział ją oczami wyobraźni jako dorosłą kobietę, dla której czas jest nie koniecznością, ale wygodą. To było tylko jedno z podobnych spostrzeżeń. Im była większa, tym okazywała się różniejsza od Socraty.
Popchnął wózek do przodu. Przednie kółka wytoczyły się za róg półki sklepowej i Daniel nagle ujrzał Johna stojącego w kolejce do kasy. Ten sam półprofil, te same kąciki ust, ten sam cyniczny wyraz.
Cofnął się od razu. Dziewczynka zaniepokoiła się, chwyciła Daniela za rękę i stanęła w wózku, wyglądając zza ramienia ojca. Daniel położył dłoń na jej głowie. To był pierwszy raz od czasu powstania Dreilide'a, kiedy kogoś z nich spotkał. Jedno z najstarszych wspomnień podpowiadało mu, że nie powinien spotykać, że to wiąże się z niebezpieczeństwem dla niego i wszystkiego, co stworzył.
John zapłacił za swoje zakupy i wyszedł. Daniel śledził tył jego głowy przez okno sklepu.
Nic innego nie mogło się zdarzyć.
●
Wiedząc, że jego czas tutaj się kończy, zaczął szukać innych. Musieli pojawić się razem z Johnem, musieli zacząć udawać, że przybywają w pokoju. Tak jak Daniel, wszyscy mieli fałszywe tożsamości. Zdradzić mogły ich twarze: trudno zapomnieć, jak wygląda rodzeństwo.
Udało mu się odnaleźć Dwójkę. Lepiej nie mógł trafić: zawsze potrafił nawiązać nić porozumienia z uduchowionymi Dwójkami i, co ważniejsze, potrafił na nie wpływać.
Opowiedział Dwójce o dziewczynce. Leoben Conoy słuchał go z szeroko otwartymi oczami, prawie nie mrugając.
- Ona jest wyjątkowa - powiedział Daniel, nie przebierając w środkach. - Nie może stać jej się krzywda.
Leoben potrząsnął głową, jakby został wyrwany ze snu.
- Ale ciebie tu nie może być, Danielu. Dobrze o tym wiesz.
- Nie. I mnie tu zaraz wcale nie będzie. Pamiętaj, co mi przyrzekłeś.
Jednym z jego najwcześniejszych wspomnień była Dwójka, która zawsze miała własny rozum. John - nemezis i niszczyciel - nawet nie brał tego pod uwagę.
●
Przetrząsał swój notes w poszukiwaniu jakichś informacji o pożegnaniach, ale nic tam nie było. To proste: jak dotąd nie musiał się z nikim żegnać.
Zamknął pianino, spakował swoje kompozycje do teczki. Śpiącą dziewczynkę pocałował w czoło i nagle pierwszy raz w życiu poczuł strach - to było nowe uczucie, ta obawa przed nieznanym. Co, jeśli nakreślił złą przyszłość? Nie potrafił układać planów ani przewidywać wydarzeń. Zawsze pisał i grał tylko to, co przychodziło mu do głowy, to, co było już w jego głowie, umieszczone tam w czasach przed uruchomieniem pamięci.
Dziewczynka poruszyła się. Na jej twarz padło światło, ale nie otworzyła oczu.
●
Socrata nie wiedziała o tamtych. Mogła uwierzyć tylko w to, co nocą w sypialni powiedział jej o swojej pracy: że usycha na tej pustynnej planecie, że nie może porzucić muzyki dla jakiejś pewniejszego zatrudnienia, że musi grać, tylko grać.
Uderzyła go w twarz tak mocno, że upadł na łóżko, i kazała mu się wynosić, teraz, natychmiast.
Ostatnie wspomnienie z tamtego świata: jej sylwetka na tle oświetlonego ganku, girlandy dymu wokół jej zacienionej twarzy.
To wszystko.
●
Dziewczynka pojawiła się pewnego razu w jego projekcji. Grał właśnie kodę do swojej sonaty fis-moll w jakimś zadymionym barze w głębi układu, kiedy poważna blondynka odchyliła się w krześle i zawołała do niego:
- Źle to grasz!
- Tak? - Zdjął palce z klawiszy.
- Zagraj to lepiej.
- Dobrze. - Nagle wiatr załomotał okiennicami i w szyby uderzył deszcz. - Kiedy tylko skończy się burza.
* Eneida w tłumaczeniu T. Karyłowskiego, tom I.